Nośny neokolonializm
Pomimo tego, że stoimy na krawędzi katastrofy klimatycznej, degradacja naszej planety postępuje. Każdego roku rosną emisje gazów cieplarnianych, wymierają kolejne gatunki, wycinamy lasy i dalej zanieczyszczamy środowisko. W związku z tym w badaniach nad globalnymi nierównościami mówi się coraz szerzej o alternatywach wobec tradycyjnych teorii rozwoju. Wiemy, że nie uratujemy niespełna miliarda osób, które żyją w skrajnym ubóstwie i głodzie, za pomocą wzrostu gospodarczego, bo nie pozwolą na to ograniczone zasoby naszej planety. Dominujące kilkadziesiąt lat temu wizje, zgodnie z którymi kraje ubogie muszą po prostu nadrobić dystans dzielący je od Europy czy Ameryki Północnej, są niemożliwe do spełnienia. Trzeci sektor musi szukać nowych, dekolonizujących i sceptycznych wobec kapitalizmu rozwiązań w kwestii pomocy rozwojowej i humanitarnej – takich, które nie wzmacniają dominacji i hegemonii Zachodu nad krajami Globalnego Południa i nie powiększają nierówności społecznych. Badaczki na świecie coraz częściej mówią więc o postrozwoju (post-development) i postwzroście (post-growth)
Dominika Kulczyk, obecnie najbogatsza kobieta w Polsce, realizuje siódmy już sezon „Efektu domina” – programu rodem z czasów XIX-wiecznych kolonizatorów, niosących dzikim oświatę misjonarzy. Modernizacja jest tu jednoznacznie słuszna i nieuwikłana w relacje dominującego i dominowanego, a słowa takie jak „cywilizacja” czy „rozwój” kojarzą się wyłącznie pozytywnie, określając procesy przebiegające jednotorowo i jednokierunkowo ku światłemu postępowi. Tak rozumianą teorię rozwoju cechuje założenie o możliwości obiektywnego poznania świata w oderwaniu od uwikłań społecznych i kulturowych.
Sama Dominika Kulczyk jawi się tu jako matka potrzebujących, łaskawa wybawicielka, patronka i opiekunka. Przede wszystkim – matka wszystkich dzieci (czy tego chcą, czy nie), nie ma bowiem odcinka, w którym nie przytulałaby nie swoich dzieci, nie głaskała ich po głowach, nie brała na ręce czy kolana. Fotografie Dominiki Kulczyk z czarnoskórym dzieckiem są tak popularne, że doczekały się mema, na którym milionerka opiera się na dziecięcej głowie niczym na drewnianej podpórce.
„Efekt domina” jest świadectwem tego, że świadomość Dominiki Kulczyk dotycząca globalnych problemów zatrzymała się w połowie ubiegłego wieku. Każdy sezon „serialu dokumentalnego” jest przepełniony egzotyzacją biedy, cierpienia i uprzedmiotowienia ludzi, nad którymi miliarderka rozkłada swój parasol dobroczynności i miłosierdzia. Same tytuły odcinków (takie jak „Oskarżone o czary”, „Mali niewolnicy”, „Skazane na ślub” czy „Od gangstera do bohatera”) przypominają bardziej sensacyjne nagłówki tabloidów niż dokumentalnych programów, których celem – jak deklaruje na swojej stronie Kulczyk Foundation – jest „walka z problemami dyskryminacji dotykającymi kobiety i dziewczynki na całym świecie”.
Dominika Kulczyk odwiedza kolejne kraje, „diagnozuje” istniejące w nich problemy. w moralizatorski sposób opowiada o życiu lokalnej ludności, udziela lekcji „właściwych” wartości, by ostatecznie rozwiązać problem jedną ze swoich dotacji. Jak piszą twórcy, „nadrzędnym celem programu jest wskazanie drogi, wyjścia z beznadziejnej sytuacji, pokazanie, że jest możliwość zmiany na lepsze”. Nie trzeba dodawać, że firmująca te słowa Dominika Kulczyk posiada monopol na wiedzę, co tym „lepszym” jest.
By zachodni widz zrozumiał
Zarówno forma, jak i treść programu wyraźnie podawane są tak, by angażować emocjonalnie polskiego widza. Eksponowanie cierpienia, płaczu (również dzieci) jest w cenie. Najbardziej dramatyczne momenty są okraszane muzyką i nagrywane w zwolnionym tempie. W jednym z odcinków czwartego sezonu o sensacyjnym tytule „Szkoła – nie strzelać!” Kulczyk jedzie do Rio de Janeiro: „Rio to miasto wielkich nierówności społecznych. Tu dzieci biegają na bosaka i nie mają co jeść” – komentuje. Wchodzi z kamerą do brazylijskich faweli, znajdujących się pod kontrolą narkotykowych gangów. Kamera przyspiesza w rytm amerykańskiego rapu. W tle słyszymy nagranie „All Out War” w wykonaniu rapera Demricka. „Fawele to są getta, miejsca odosobnione, niebezpieczne”, „Przemoc jest tu wszechobecna, jest codziennością”, „Strzelaniny są w Maré na porządku dziennym” – czytamy w opisie odcinka.
W centrum jednej z fawel miliarderka rozmawia z dziećmi, które uczęszczają do szkoły Projeto Ueré założonej przez Yvonne Bezerrę de Mello – brazylijską aktywistkę i współpracowniczkę Fundacji Ashoka. Szkoła posługuje się metodami nauczania, które mają pomóc dzieciom doświadczającym traumy, zablokowanym emocjonalnie z powodu życia w stałym kontakcie z przemocą. Kamera nagrywa dzieci opowiadające o kradzieżach samochodów i porwaniach, a Dominika Kulczyk gra chwilę w piłkę z ośmioletnim chłopcem uczęszczającym do Projeto Ueré, po czym odwraca się do kamery, by powiedzieć: „Cristoph ma w sobie gen faweli, on jest stąd i ma w oczach takiego niepokornego ducha. Ma w oczach wielki znak zapytania, co z nim będzie dalej, bo on może być Escobarem i może być Pele. Może skończyć w gangu albo w drużynie piłkarskiej, która wygra mistrzostwa świata”. Siada, obejmuje chłopca i pyta o jego rodzinę, o to, czy ją kocha, czy się boi i czy wokół jego domu jest niebezpiecznie. Wszystko odbywa się dzięki pomocy niewidocznego tłumacza, bo Dominika Kulczyk nie mówi w językach krajów, do których jeździ.
Polski widz, karmiony programami podróżniczymi Wojciecha Cejrowskiego czy Beaty Pawlikowskiej, może być do takich scen przyzwyczajony. Żeby zrozumieć, czym jest przemoc symboliczna zaszyta w postawach miliarderki, wyobraźmy sobie miliardera z Francji czy Niemiec, który przychodzi na podwórko na Nowej Hucie, filmuje grające w piłkę dzieci i mówi do kamery po niemiecku: „Sebastian ma w sobie gen blokowiska, może dołączyć do bojówki klubu piłkarskiego i biegać po mieście z maczetą, może popaść w alkoholizm, skończyć w więzieniu albo być drugim Lewandowskim. Ma w oczach niepokornego ducha”. Czy w europejskim mieście Dominika Kulczyk snułaby fantazje na temat „genu faweli”, obserwując biegające po podwórkach dzieci? Czy brałaby na ręce cudze dzieci? Czy wykorzystywałaby ich wizerunek w swoich programach bez pytania o zgodę?
W odcinku, w którym miliarderka jedzie do Tanzanii, odwiedza jeden z największych obozów dla uchodźców – utworzony w 1996 roku przez rząd tanzański jako schronienie dla uciekających przed wojną domową Kongijczyków. Jednym z problemów w obozie są głód i choroby, które pośrednio wiążą się z brakiem dostępu do czystej wody pitnej. Zainteresowana nierównościami społecznymi, także w kwestiach genderowych, Kulczyk często wyraża opinie również na ten temat.
– Daleko masz stąd do domu? – pyta jedną z kobiet niosącą drewno.
– Jakieś cztery kilometry – odpowiada czarnoskóra kobieta.
– Jak często przychodzisz tu po drewno?
– Jakieś trzy razy w tygodniu.
– Czemu twój mąż ci nie pomaga? Nie jest wystarczająco silny? – pyta zbulwersowana Kulczyk.
– On cierpi na cukrzycę i nie może dźwigać.
Głos zabiera narrator, który całkowicie ignoruje odpowiedź kobiety, puentując: „Pomimo, że coraz dalsze wyprawy po drewno niosą za sobą ryzyko napadu i gwałtu, mężczyźni nie czują się w obowiązku pomagać kobietom. Według nich to nie jest praca godna mężczyzny”.
Zarówno wizerunek, jak i wypowiedzi rozmówców traktowane są z porażającą dowolnością. Prowadząca program zadaje pytania nie po to, żeby zrozumieć ich doświadczenia, a żeby sama mogła na nie odpowiedzieć. Kamera pokazuje trudne warunki, w jakich żyją uchodźcy i ich dzieci, Dominika Kulczyk je przytula, bierze na kolana i mówi widzowi do kamery, co w danym momencie czują.
Fundacja Dominiki Kulczyk wspiera w Tanzanii projekt wodny; buduje studnie i zbiorniki na wodę. Tanzański odcinek kończy autorska refleksja o sytuacji życiowej, w jakiej przyszło żyć uchodźcom: „Mimo tymczasowości uchodźcy tworzą sobie iluzję normalnego życia”. Tanzańczycy mogą dowiedzieć się od polskiej miliarderki, czym jest prawdziwe normalne życie, a co jest już jego iluzją. Cały program Dominiki Kulczyk utkany jest z ignorancji kulturowej, religijnej, rasowej i genderowej. Zamiast oddawać głos i wsłuchiwać się w wypowiedzi uchodźców, których spotyka, miliarderka mówi za nich, o ich życiu, o którym wie niewiele, w kraju, którego języka, historii ani kultury nie zna i nie rozumie.
Czary, magia, oświecenie
Aż dwa odcinki zostały poświęcone atrakcyjnej i egzotycznej dla polskiego widza praktyce czarnej magii. „Oskarżone o czary” to odcinek o afrykańskim Beninie i ludności etnicznej Bariba, „Polowanie na czarownice” dotyczy Papui Nowej Gwinei. W obu odcinkach lokalne wierzenia są pretekstem do prezentowania lokalnej ludności jako zacofanej, prymitywnej i dzikiej, w kontraście do cywilizowanego i racjonalnego Zachodu, którego uosobienie stanowi Dominika Kulczyk. Odcinek „Polowanie na czarownice” zaczyna się krótkim esencjalizującym wprowadzeniem narratora, portretującego Papuę Nową Gwineę jako kraj, w którym kanibalizm i kamienowanie jeszcze niedawno były na porządku dziennym.
Zaraz po wypowiedzi narratora pojawia się spacerująca wśród kolorowego tłumu tańczących Papuasów Dominika Kulczyk, mówiąc: „Trudno uwierzyć, że w XXI wieku ludzie jeszcze oskarżani są o czary, a następnie torturowani, żeby przyznać się do winy. Przeraża mnie, że we współczesnej Papui i Nowej Gwinei jest więcej egzekucji na tak zwanych czarownikach niż w XVII-wiecznej Europie, a skala tego zjawiska ciągle rośnie”.
Mieszkańcy Goroki, stolicy prowincji Eastern Highlands, zostają przedstawieni jako nieokrzesani mordercy, którzy są dobre cztery tysiące lat za Europą. O historycznych uwarunkowaniach wierzeń, lokalnych relacjach władzy czy problemach genderowych dotyczących oskarżeń o czary nie ma ani słowa, a to dlatego, że Dominika Kulczyk o nich najzwyczajniej nie wie.
W odcinku kręconym w Beninie prowadząca rozmawia z jednym z szamanów, którego portretuje jako wydrwigrosza czerpiącego zyski z uzdrowień, choć ten nie bierze pieniędzy za rolę, jaką pełni w lokalnej społeczności. Odcinek kończą słowa Kulczyk: „Bieda tu jest połączona z brakiem edukacji, dlatego tak łatwo tworzyć mity i oprzeć się na starych tradycjach”. Po raz kolejny zastanawia wyższościowy stosunek prowadzącej, brak jakiejkolwiek etyki i szacunku do tych, którzy zgodzili się z nią porozmawiać. Kulczyk odziera ich z godności, sprawczości i podmiotowości. Zastanawia również kwestia wykorzystania ich wizerunku i tego czy są świadomi kontekstu, w jakim została zaprezentowana ich wypowiedź.
Antropolożka Anna Wieczorkiewicz pisała o problematyczności posługiwania się narzędziami takimi jak aparat fotograficzny czy kamera w terenie, tworzą one bowiem rodzaj tarczy pozwalającej na ucieczkę od bezpośredniego kontaktu z rozmówcą. Dzięki soczewce możemy gapić się na przedstawicieli lokalnej ludności do woli, bez zażenowania. Soczewka umożliwia uprzedmiotowienie rozmówcy oraz wyjęcie go z kontekstu, w jakim go spotkaliśmy, i umieszczenie w innym, prostszym, „przetłumaczonym na nasze”, bardziej kolorowym, atrakcyjnym, zrozumiałym dla potencjalnego widza. Rzecz w tym, że w przypadku programów Dominiki Kulczyk nie można mówić nawet o próbie poznania i zrozumienia kulturowych, politycznych i ekonomicznych kontekstów, w których postanawia ona „nieść pomoc”. Oglądając „Efekt domina”, można odnieść wrażenie, że celem nie jest ani analiza rzeczywistości, ani niesienie pomocy, a zrealizowanie charytatywnej fantazji polskiej miliarderki.
Moralizatorski paternalizm
W Nepalu, w Katmandu, Dominika Kulczyk realizuje odcinek o dzieciach skazanych rodziców, „Więzień bez wyroku”. Zostaje w nim poruszony problem dzieci osieroconych i tych, które trafiają do więzienia z jednym z rodziców. „W Nepalu osierocone dziecko traci wszelkie prawa. Skazane jest przeważnie na walkę o życie na ulicy, jeśli dalsi nie okażą mu odrobiny serca. Czy może być coś straszniejszego? Może – los dziecka, którego rodzice trafiają do więzienia. Wtedy nie ma szans na nic. Dlatego Dominika Kulczyk dociera ze wsparciem do organizacji, które w Katmandu opiekują się dziećmi ocalonymi z więzień” – czytamy w opisie odcinka. Język, jakim operuje produkcja TVN, ma niewiele wspólnego z rzekomo dokumentalnym charakterem programu. Przywodzi raczej na myśl plotkarski tabloid szukający sensacji.
Kulczyk wchodzi do Centralnego Więzienia w Katmandu i przez kraty rozmawia z matką dwójki dzieci. Nie podaje jej imienia ani nazwiska.
– Jak długo jesteś w więzieniu?
– Pięć lat – odpowiada kobieta.
– Twoja córka ile miała lat, jak tu trafiła?
– Sześć.
– Uważasz, że to dobre, że dziecko jest tu z tobą? (Kulczyk mówi necessary, narrator tłumaczy na „dobre”).
– Tak – odpowiada z niepewnym uśmiechem kobieta.
Kamera robi zbliżenie na córkę i wymownie ucina scenę.
Widz czuje się uprawniony do wystawiania moralnych ocen, łatwiej ocenić nepalską kobietę za bycie złą matką. Na szczęście jest Dominika Kulczyk, która jako biała, uprzywilejowana kobieta z Zachodu doskonale wie, co by zrobiła na miejscu przebywającej od pięciu lat w więzieniu matki dwójki dzieci. Tym, czego pani Kulczyk nie wie, jest to, że w jej własnym kraju również istnieją zakłady karne – w Krzywańcu i Grudziądzu – gdzie kobiety mogą urodzić dziecko i odbywać z nim karę do ukończenia trzeciego roku życia.
W taki sposób polski widz dostaje ogromną dawkę ewolucjonistycznej wizji rozwoju, w której zhomogenizowany, nieokrzesany Wschód potrzebuje Zachodu, by stanąć na drodze ku cywilizacji. W duchu teorii rozwoju z połowy ubiegłego wieku program portretuje kraje uboższe jako kraje bogate opóźnione o mniej więcej trzysta lat. Nie wspomina przy tym o globalnych relacjach zależności, w obrębie których państwa bogatsze nieustannie wyzyskują gospodarczo państwa uboższe, pogłębiając tym samym ekonomiczne nierówności. Nie szuka przyczyn w działalności międzynarodowych korporacji, których inwestycje w krajach Afryki czy Azji Południowo-Wschodniej często okazują się destrukcyjne dla środowiska i lokalnych społeczności – tak jak miało to miejsce w Delcie Nigru, gdzie Kulczyk Investments przez lata zarabiało na wydobyciu ropy i gazu. Inwestycje w przemysł wydobywczy doprowadziły do wyniszczenia środowiska naturalnego, skrócenia średniej długości życia mieszkańców i znaczącego zanieczyszczenia lokalnych wód. Obok wyzysku materialnego mamy też wyzysk społeczno-kulturowy, którego doskonałym przykładem jest cały program „Efekt domina”. Dominika Kulczyk instrumentalnie wykorzystuje lokalne problemy – społeczne, kulturowe czy ekonomiczne – nie do niesienia pomocy, a przede wszystkim do własnej autopromocji.
Jak wskazywał antropolog Michael Herzfeld, kategoria „rozwoju” historycznie wykorzystywana była do budowania i wzmacniania dominacji jednych nad drugimi. Pod przykrywką rozwoju i pomocy wzmacniamy swoją pozycję, legitymizujemy paternalistyczne działania i pielęgnujemy zachodnie wartości. Tym samym umacniamy się w naszym etnocentrycznym przekonaniu, że są one jedynymi słusznymi. Tak widziana modernizacja stanowi kontynuację porządku kolonialnego, a program „Efekt domina” jest tego najlepszym przykładem. Zatroskana globalnym nierównościami społecznymi Dominika Kulczyk wyraźnie nie zdaje sobie sprawy, że rola matki zbawicielki, którą odgrywa w swoim programie, nie byłaby możliwa, gdyby nie utrwalane przez lata relacje kolonialne oraz jej rasowe i kulturowe uprzywilejowanie. Przyjęta paternalistyczna rola dobrej i mądrej Europejki wyrasta z idei społecznego ewolucjonizmu, który pielęgnuje przeświadczenie o wyższości krajów Globalnej Północy nad krajami Globalnego Południa. „Efekt domina” to serial o Dominice Kulczyk, mający jeden walor poznawczy – doskonale portretuje problem neokolonialnej filantropii.
Korzystałam z prac:
M.F. Gawrycki, „Podglądając Innego: polscy trawelebryci w Ameryce Łacińskiej”, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2011.
M. Herzfeld, „Antropologia. Praktykowanie teorii w kulturze i społeczeństwie”,Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2004.
E.W. Said, „Orientalizm”, tłum. M. Wyrwas-Wiśniewska, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2005.
A. Wieczorkiewicz, „Apetyt turysty: o doświadczaniu świata w podróży”, Universitas, Kraków 2008.