fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Malutki punkcik na strasznie czarnym oceanie

Psychiczny ból został z jednej strony społecznie sprywatyzowany, z drugiej – strywializowany i ośmieszony. Odruchowo mówimy „Na zdrowie”, gdy ktoś kichnie, i odruchowo odwracamy wzrok, gdy ktoś płacze. Odruchowo też mówimy: „Nie świruj!”.
Malutki punkcik na strasznie czarnym oceanie
ilustr.: Maciej Januszewski

Według danych policji w 2018 roku w Polsce dziennie około piętnastu osób odbierało sobie życie. Jedna na dziesięć była w wieku 7–24 lata. Jak pokazuje zestawienie Eurostatu z roku 2014, zajmujemy drugie miejsce w Europie pod względem samobójczych śmierci nastolatków.

Na stronie internetowej Forum Przeciw Depresji możemy przeczytać, że najczęstszą przyczyną samobójstw w każdej grupie wiekowej jest depresja. Według szacunków Światowej Organizacji Zdrowia do 2030 roku stanie się ona najbardziej powszechną chorobą na świecie.

Depresję można skutecznie leczyć farmakoterapią i psychoterapią. Jednak, jak podaje Forum Przeciw Depresji, w Polsce kurację podejmuje tylko połowa chorych.

Trup pod fundamentami

Według przyjętej w całej Europie definicji o wystąpieniu epizodu depresyjnego (potocznie zwanego depresją) możemy mówić, gdy u kogoś przez minimum dwa tygodnie utrzymują się przynajmniej dwa spośród następujących objawów: obniżenie nastroju, utrata zainteresowań i zdolności cieszenia się oraz obniżona energia. By lekarz mógł postawić diagnozę, powinny także wystąpić co najmniej dwa spośród następujących symptomów: zaburzenia snu, zmniejszony apetyt, myśli i czyny samobójcze, niska samoocena i mała wiara w siebie, pesymistyczne widzenie przyszłości, poczucie winy i małej wartości, obniżona koncentracja.

Spotykam się z trójką młodych ludzi cierpiących na depresję: Zosią, Antkiem i Markiem, by spróbować zrozumieć, co ta sucha definicja oznacza w praktyce.

„Zaczęło się w drugiej klasie liceum. Dużo płakałam, w szkole miewałam ataki paniki, często się zdarzało, że cały dzień spędzałam zwinięta w kulkę w szkolnej bibliotece. Nic nie umiałam na to poradzić, ale myślałam, że jakoś to będzie, czekałam na wakacje, bo wtedy zawsze człowiek czuje się lepiej. Niestety, to nie był mój przypadek…” – zaczyna opowieść dziewiętnastoletnia Zosia, tegoroczna maturzystka.

„Już od dawna podejrzewałem, że to może być depresja, ale miałem wątpliwości, czy sobie tego nie wkręcam, żeby usprawiedliwić moje lenistwo. Nie ufałem sobie. Pod koniec maja tego roku przyszło takich kilka tygodni, kiedy spałem tylko po trzy dni w tygodniu, maksymalnie po pięć godzin” – mówi Antek, student pierwszego roku filozofii na warszawskim MISH-u.

„Na początku drugiej gimnazjum spaliliśmy z dwoma kolegami półtora grama marihuany, które przyniósł jeden z nich. Okazało się, że to nie marihuana, a jakaś syntetyczna substancja, do dziś nie wiem, co to było. Miałem zaburzenia czasoprzestrzeni, czułem, że po plecach łażą mi karaluchy, słońce zmieniło kolor, coś mnie ciągnęło za nogi, wszyscy ludzie naokoło się na nas gapili. Jeśli psychikę porównamy do domu, który w moim przypadku miał solidne fundamenty, to było coś takiego, jakbym nagle odkrył, że pod tymi fundamentami jest trup. Kiedy w wieku czternastu lat przeżywasz coś takiego, to jakoś musi to w tobie zostać” – opowiada Marek, student pierwszego roku filozofii, kiedy pytam, jak zaczęła się u niego depresja. Powiązanie początków choroby z tak zwanym bad tripem (negatywnymi, często przerażającymi doświadczeniami po zażyciu substancji psychoaktywnych) nie zaskakuje mnie. Na oddziale psychiatrycznym, który miałam okazję odwiedzać, spora część chorych znalazła się z powodu zażycia substancji, które wyzwoliły u nich halucynacje, stany lękowe, epizod depresyjny lub schizofreniczny.

Zosia poszła do psychiatry na początku trzeciej klasy liceum, tuż po wakacjach. Wcześniej wyjechała na kilka tygodni z chłopakiem do Włoch. Tam, jak mówi, czuła się osłabiona, nie była w stanie przejechać dziesięciu kilometrów na rowerze, czasem w ogóle nie wstawała z łóżka, codziennie miała napady płaczu i histerii. „Mieszkaliśmy u cioci mojego chłopaka, która cały czas sugerowała mi, że pewnie jestem w ciąży, albo rzucała teksty w rodzaju: «Kobieta w związku nie powinna się tak zachowywać! Przecież kiedyś będziesz żoną i matką!»”.

Na wizytę u lekarza Zosia zdecydowała się jednak dopiero po kolejnym wakacyjnym wyjeździe. Pojechała z rodzicami na działkę i tam nagle podczas spaceru zaczęła bić swoją mamę. „Nie najlepiej pamiętam tę sytuację, znam ją raczej z opowiadań. Ja krzyczałam, a rodzice ciągnęli mnie za ręce po żwirze, żeby odejść dalej od ludzi i mnie uspokoić. Atak był na tyle mocny, że następne kilka dni przesiedziałam w zamkniętym pokoju, nie mogąc się uspokoić. Nie potrafiłam wytłumaczyć, co się ze mną dzieje, poza tym, że jestem potwornie wkurwiona”. Po powrocie z wyjazdu Zosia poszła do psycholożki, która zaleciła psychoterapię i wizytę u psychiatry. Lekarz stwierdził depresję i przepisał lekarstwa.

„W pewnym momencie wprowadzasz się w stan zupełnego otępienia i zmechanizowania, zaczynasz funkcjonować jak zombie – przesz do przodu, póki masz co robić. A jak nie masz nic do roboty, to leżysz, ale nie możesz zasnąć. Najbardziej irytujące są te momenty, kiedy leżysz w łóżku, jesteś potwornie zmęczony i liczysz tego dwa tysiące czterysta pięćdziesiątego szóstego barana, ale nic to nie daje. Więc idziesz na spacer o piątej nad ranem, palisz nie wiadomo ile petów, bo co chwila możesz sobie robić przerwę na papierosa – w końcu masz strasznie dużo czasu!” – opowiada Antek, kiedy pytam, czym jest bezsenność. „W ciągu dnia zalewasz się litrami kawy, żeby jakkolwiek funkcjonować. Przychodzi taki moment, kiedy zaczynają cię boleć wszystkie ścięgna i mięśnie, więc przestajesz się z kimkolwiek spotykać. Niby funkcjonujesz na autopilocie, ale on też szwankuje. Żeby wejść na moje osiedle, trzeba otworzyć bramę chipem. Raz nie mogłem się dostać do domu, bo zacząłem ją otwierać absolutnie wszystkim, co znalazłem w kieszeniach: kartą kredytową, kartą miejską, telefonem, ołówkiem…”

W czerwcu Antek poszedł do psychiatry – prywatnie, bo jak mówi, nie wytrzymałby kolejnych trzech tygodni bezsenności w oczekiwaniu na wizytę w publicznej placówce. Lekarz przepisał tabletki na bezsenność, stwierdził depresję i zalecił psycho- i farmakoterapię. „Lekarstwa mnie ustabilizowały, potrafiłem spać po siedem godzin dziennie przez większość dni w tygodniu. Teraz dostałem nowe leki, po których zdarza mi się zasypiać na zajęciach albo spać po dwanaście, siedemnaście godzin dziennie. Ale nie przejmuję się tym specjalnie – mam wrażenie, że zasługuję na to, bo odsypiam połowę swojego życia”.

Choć to kłopoty ze snem bezpośrednio pchnęły go do wizyty u psychiatry, Antek podkreśla, że już wcześniej od dawna czuł nawarstwianie się problemów, a jego nastrój przypominał delikatnie schodzącą w dół sinusoidę. O stopniowym „nawarstwianiu się” mówi też Marek, tłumacząc, że incydent z narkotykami był kroplą, która przepełniła od dawna napełniającą się czarę. Opowieść zaczyna od trudnych czasów w pełnej przemocy podstawówce na warszawskich Bielanach, którą zmienił dopiero na początku piątej klasy, kiedy zapuścił włosy, za co spotkały go żarty, przepychanki i wyzwiska. „To wszystko odcisnęło piętno, ale tak naprawdę psychika zaczęła mi się powoli sypać w drugiej gimnazjum.” Zaczyna wymieniać: „Był incydent z narkotykami. Miałem też kompleks brzydkiego chłopca – bardzo nie lubiłem siebie. Mocno przeżyłem również fakt, że wdało mi się zakażenie w palec i lekarze rozważali jego amputację, a w skrajnym wypadku całej dłoni. Zaczęły się imprezy z alkoholem, na których różne rzeczy sobie rekompensowałem. W szkole też nie było najlepiej. Wychowawczyni obrała mnie sobie za cel, potrafiła objeżdżać mnie przy całej klasie. Któregoś dnia coś we mnie pękło – wykrzyczałem, że jest głupią kurwą, że nie nadaje się na wychowawcę, że klasa jest chujowa, że mam dość bycia kozłem ofiarnym i obrywania za nie swoje przewinienia. Wyszedłem, trzaskając drzwiami”. Miewał też stany lękowe, ale jak mówi, próbował sobie z nimi poradzić. To zmieniło się pod koniec pierwszej liceum.

„Pojechałem z rodzicami na działkę. Tam wyszedłem na spacer z psem i nagle zacząłem płakać, wrzeszczeć i trząść się. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Na początku nie chciałem o tym rozmawiać z rodzicami, ale w końcu się przyznałem i poszedłem do lekarza. Psychiatra rozpoznał u mnie depresję kliniczną, ale nie zaufałem mu. Na szczęście trafiłem na dobrego terapeutę, który porozmawiał ze mną o moich odczuciach w trakcie wizyty lekarskiej. Zmieniłem lekarza na lekarkę, której zaufałem, i dopiero wtedy pozwoliłem na wprowadzenie leków”.

Rozmowa jak kupowanie butów

Pytam Marka, czym jest stan lękowy. Długo milczy, szuka odpowiednich słów. „Jesteś malutkim punkcikiem na strasznie czarnym oceanie i nie umiesz pływać”. „Boisz się?” – dopytuję. „Nie. Bać się możesz, że stracisz pracę. Jesteś kompletnie przerażony. Jesteś tylko ciałem, nie masz łączności z nikim i niczym. To, że masz kochających rodziców, przyjaciół, partnerkę czy partnera, nic w tym momencie nie znaczy. W zasadzie nic nie jest żadnym pocieszeniem” – tłumaczy. „Zrobisz cokolwiek, żeby to powstrzymać, żeby odzyskać tę łączność ze sobą i ze światem, żeby coś poczuć. Dlatego od jakiegoś czasu w takich momentach okaleczam się – fakt, że czujesz, daje ci znać, że istnieje cokolwiek poza twoim małym chorym światkiem”.

Jak pokazują wyniki badania Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę – „Ogólnopolska diagnoza skali i uwarunkowań krzywdzenia dzieci” – przeprowadzonego pod koniec 2018 roku, w Polsce co czwarta dziewczyna (23 procent) i co dwunasty chłopak (8 procent) okaleczali się – w sumie 16 procent wszystkich nastolatków. 7 procent badanych nastolatków ma za sobą próbę samobójczą.

W Polsce co czwarta dziewczyna (23 procent) i co dwunasty chłopak (8 procent) okaleczali się – w sumie 16 procent wszystkich nastolatków.

„W pewnym momencie zacząłem się przejmować, czy tego wszystkiego nie teatralizuję przez fakt, że się okaleczam. W wielu filmach widziałem, jak ludzie tną się żyletką, więc zrezygnowałem z tego sposobu, żeby nie sprawiać wrażenia, że robię to po to, żeby w filmowy sposób wołać o atencję. Ja nie wołam o uwagę, tylko chcę się uratować. Dlatego drapię się raczej w miejscach niewidocznych pod ubraniem, a tnę się po nogach” – opowiada Marek. „Wcześniej okaleczałem się, ale bez śladów, psychicznie: stawałem przed lustrem i powtarzałem jak mantrę, że jestem beznadziejny i że do niczego się nie nadaję. Zdarzało mi się też mocno drapać – ślady są, ale da się je wytłumaczyć. Blizn po cięciach już nie”. Pytam, przed kim chce ukryć ślady. „Nie mam pojęcia przed kim. Chodzi o to, że to zupełnie nie jest akceptowalne społecznie. Choć ostatnio jak mama zobaczyła moje blizny, porozmawialiśmy o tym. Mam dużo szczęścia do rodziców”.

Ja nie wołam o uwagę, tylko chcę się uratować. Dlatego drapię się raczej w miejscach niewidocznych pod ubraniem, a tnę się po nogach.

Opublikowany w 2017 roku przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę raport „Dzieci się liczą” wymienia wsparcie ze strony rodziców i rówieśników oraz dobre relacje w rodzinie jako główne czynniki zmniejszające ryzyko wystąpienia zaburzeń psychicznych u dzieci i młodzieży. Jako wskaźnik „dobrych relacji” uznaje się między innymi łatwość komunikacji. Jak mówi Halszka Witkowska, członkini zarządu Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego, inicjatorka i koordynatorka akcji Życie Warte jest Rozmowy: „Od grypy znacznie groźniejszy jest brak rozmowy. Młody człowiek szybko zmienia swoje upodobania i podejście do życia, bywa wewnętrznie sprzeczny – to wiele osób w jednym ciele. Dni mijają mu bardzo szybko, zmiany następują dynamicznie. Jeśli nie będziemy stale rozmawiać, nie złapiemy momentu ważnej przemiany, a w efekcie możemy już nie rozpoznać tego człowieka. O rozmowę trzeba dbać jak o kupowanie butów – przecież nastolatkowi rośnie nie tylko stopa, on też rośnie w środku!”.

Zosia przez rok chodziła do terapeutki. Po maturze, kiedy wyjechała do pracy za granicę, zakończyła terapię, ale wciąż bierze leki. „Moja psycholożka powiedziała, że wszystkie problemy, o których rozmawiałyśmy podczas terapii, są przepracowane tylko połowicznie i drugą część będę musiała przerobić sama, mierząc się z tymi rzeczami. I dokładnie tak jest: te problemy nie znikają, moje życie nadal jest moim życiem i dlatego po zakończonej terapii miałam ze trzy próby samobójcze”. Jako przykład podaje kłótnię z chłopakiem przez telefon. „Zakochuję się strasznie mocno i jeśli coś nagle zaczyna się psuć, mam wrażenie, że moje życie nie ma sensu. Tego dnia rozmawialiśmy, kłóciliśmy się, a ja poczułam, że tracę grunt pod nogami. Zamierzałam podczas rozmowy wskoczyć pod samochód, o czym powiedziałam chłopakowi, a on natychmiast zadzwonił do moich rodziców”.

Po tej sytuacji Zosia stwierdziła, że jak tylko pojawią się u niej podobne myśli, zawsze będzie kogoś informowała. Zwykle rozmawia z rodzicami. Pytam, jak na to reagują, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ich córka jest kilka tysięcy kilometrów od domu. „Myślę, że przede wszystkim cieszą się, że ich informuję. Odkąd zaczęliśmy o tym rozmawiać, bardzo poprawił nam się kontakt. Na pewno jest to dla nich trudne, ale bardzo starają się tego nie pokazać, żebym przypadkiem nie zrezygnowała z mówienia o tym. Podkreślają często, że zawsze mogą mi pomóc. Na pewno wiedzą, że jak przyjdzie co do czego, nie przeszkodzą mi, ale wspierają mnie i to jest najważniejsze”.

Marek ma za sobą jedną próbę samobójczą. Miał wtedy siedemnaście lat. „Wstydzę się o tym mówić. Siedziałem na parapecie. W pewnym momencie przerzuciłem nogi na zewnątrz i trzymałem się już tylko jedną ręką. W końcu nie skoczyłem. Przekonało mnie to, że strasznie drogie jest sprowadzanie zwłok z zagranicy i że nigdy nie poznałbym lepiej mojej młodszej siostry”.

Ilustracja: Maciej Januszewski

ilustr.: Maciej Januszewski

Nie bądź wariat!”

W Polsce stygmatyzacja osób cierpiących na choroby i zaburzenia psychiczne nie ma afiliacji politycznej ani światopoglądu, rozciąga się też na wszystkie klasy społeczne. Fakt, że szczycące się otwartością i tolerancją „liberalne elity” w praktyce traktują te osoby raczej jako dogodny obiekt żartów niż jako grupę wymagającą akceptacji i wsparcia, dobrze pokazało tegoroczne przedwyborcze wzmożenie i obrazek Andrzeja Mleczki ze szpitalem psychiatrycznym w roli głównej oraz kampania profrekwencyjna „Nie świruj, idź na wybory!”.

Brakuje języka, który pozwalałby mówić o własnych i cudzych problemach psychicznych w sposób zrozumiały i niestygmatyzujący, oraz społecznego wzorca zachowań, który umożliwiłby odpowiednie reagowanie. Jak mówi Marek: „Istnieje społeczne tabu na mówienie serio o własnej psychice. Nie wiem, ilu artystów musi się zabić, żeby ludzie zrozumieli, że to, że ktoś o tym mówi, to jeden z największych darów, jakie społeczeństwo może dostać. To nie jest ekshibicjonizm, to jest akt odwagi”.

Zosia była uczennicą jednego z pięciu najlepszych warszawskich liceów. Jej niemieszczące się w „normie” wesołej, aktywnej i ambitnej nastolatki zachowania nie spotkały się ze specjalnym zrozumieniem ze strony nauczycieli. „Pani od matematyki rzucała mi teksty: «Zagłuszasz mnie, jak płaczesz, więc wyjdź na pięć minut, wypłacz się i wróć», a gdy mijało pięć minut, wychodziła na korytarz, oznajmiała, że czas minął, i kazała wracać. Kiedyś zdarzyło mi się popłakać podczas sprawdzianu z historii. Historyk głośno przy całej klasie zaproponował, że postawi mi jedynkę i napiszę test innym razem, bo rozmazuję sprawdzian, który właśnie wydrukował”.

Empatią nie wykazała się również szkolna psycholożka, która – gdy Zosia próbowała załatwić sobie indywidualny tok nauczania na trzecią klasę liceum – oznajmiła, że dziewczyna musi po prostu więcej pracować. Razem z wychowawczynią sugerowały również, że powinna poszukać sobie innej, mniej renomowanej szkoły. Od pewnego momentu Zosia większość czasu zaczęła spędzać w szkolnej bibliotece. „Panie bibliotekarki przynosiły mi kanapki, czekoladki, chusteczki, ukrywały mnie przed nauczycielami i wskazywały znajomym drogę do mojej kryjówki”.

Pytam, jak reagowali znajomi z klasy. „Moja klasa zastosowała strategię kompletnego wyparcia. Nie chce mi się wierzyć, żeby nikt z nich nie zmagał się z żadnymi problemami psychicznymi, ale tak się zachowywali. Oprócz mojego chłopaka i dwójki przyjaciół nikt nie reagował, kiedy płakałam. Jedyną reakcją klasy było to, że nagle zaczynali uporczywie patrzeć w okno. Kiedy siedziałam zapłakana na korytarzu, nikt nawet nie przystanął, udawali, że mnie nie widzą”.

Staram się przypomnieć sobie sytuacje, kiedy sama mijałam w metrze, w parku, pewnie i w szkole zapłakaną osobę. Nigdy się nie zatrzymałam, o nic nie spytałam, uzasadniając to przed sobą własną dyskrecją, a czasem nie uzasadniając niczym, po prostu odruchowo. Psychiczny ból został z jednej strony społecznie sprywatyzowany, z drugiej – strywializowany i ośmieszony. Odruchowo mówimy „Na zdrowie”, gdy ktoś kichnie, i odruchowo odwracamy wzrok, gdy ktoś płacze. Odruchowo też mówimy: „Nie świruj!”, i śmiejemy się, gdy znany prezenter czy aktor robią z siebie clowna, karykaturując chorobę psychiczną.

Naczynia połączone

Pytam moich rozmówców, co im daje terapia farmakologiczna i psychoterapia. Antek chodzi do terapeuty od początku października. „W terapii najbardziej cenię to, że uświadamia mi, co depresja robi z człowiekiem. Nie czuję jeszcze jakiejś znacznej poprawy, ale zaczynam widzieć, że rzeczywistość dociera do mnie przefiltrowana i skrzywiona przez chorobę, więc tak naprawdę może być nieco przyjemniejsza, niż mi się wydaje. Pierwszym krokiem, który muszę wykonać, jest przekonanie samego siebie, że terapia faktycznie może mi pomóc. Drugi to wydostanie się jakoś z tych wizji, żeby pozbyć się ich na dobre”. Pytam, jakie to wizje. „Mam w sobie zakodowane różne negatywne przekonania, z których najintensywniejsze jest przeświadczenie, że nie jestem człowiekiem, którego da się lubić. Przez pryzmat tego patrzę na wszystkie zachowania ludzi wokół mnie i dorabiam do nich takie historie, żeby upewniały mnie w tym przekonaniu. Kiedy więc dowiaduję się, że ktoś się o mnie troszczy, reaguję zazwyczaj irytacją połączoną ze zdziwieniem, po co właściwie ten ktoś to robi, co mu to daje. Na tyle intensywnie szukam negatywnych momentów, że w końcu je znajduję”.

„Farmakoterapia to nie jest coś, co ludzie biorą, żeby mieć lepszą fazę” – mówi Marek. „Często leki zwyczajnie pozwalają ci jakkolwiek funkcjonować. Siedem godzin snu, w momencie kiedy od tygodnia nie spałaś ani godziny, jest warte wszystkiego”.

Zosia, Antek i Marek leczą się prywatnie. Żadne z moich rozmówców ani razu nie korzystało z publicznego leczenia psychiatrycznego ani z usług publicznego terapeuty.

Na stronie swiatprzychodni.pl znajdziemy dane dotyczące średnich długości kolejek do publicznych lekarzy specjalistów w poszczególnych województwach. Na wizytę u psychiatry trzeba w Polsce czekać średnio 57 dni. W województwie mazowieckim średni czas oczekiwania to 93 dni. Terminy na konsultacje psychologiczne wyglądają właściwie identycznie – średni czas w całej Polsce to 57 dni, na Mazowszu – 92 (stan na 2 grudnia 2019).

Zastanawiam się, jakie są koszty prywatnego leczenia depresji. Rodzinny „depresyjny budżet” zgadza się pokazać mi będąca w moim bliskim otoczeniu pani Iwona, która jest matką trójki dzieci: Tosi (19 lat), Basi (21 lat) i Stefana (25 lat). U Tosi i Basi pod koniec zeszłego roku stwierdzono depresję, obie od tego czasu są na leczeniu psychoterapeutycznym i farmakologicznym. W lipcu Tosia po próbie samobójczej trafiła na miesiąc do szpitala psychiatrycznego.

„Rodzina to zbiór naczyń połączonych. Depresja jednego dziecka, zwłaszcza jeśli przebiega burzliwie, sprawia, że może być potrzebna terapia dla całej rodziny. U nas z tej możliwości nie skorzystał jak dotąd tylko mąż” – mówi Pani Iwona i rozpisuje mi miesięczne wydatki.

Psychoterapia: Tosia – przez kilka miesięcy chodziła do psychologa dwa razy w tygodniu, obecnie tylko raz; koszt jednej wizyty: 100 złotych; Basia – od stycznia chodzi raz w tygodniu; koszt: 150 złotych za wizytę; Stefan – kilka miesięcy temu uznał, że też potrzebuje wsparcia; koszt: 140 złotych; pani Iwona – chodzi do psychologa „interwencyjnie”, płaci 130 złotych za spotkanie.

Wizyty u psychiatry: na początku leczenia konieczna jest co najmniej jedna wizyta w miesiącu, obecnie Tosia i Basia chodzą do psychiatry co 2 i co 3 miesiące, zdarzają się też wizyty awaryjne, kiedy na przykład leki nie działają, jak powinny. Koszt wizyty stałej – 180 złotych, w przypadku wizyty awaryjnej zależy od tego, u którego lekarza wzbudzającego zaufanie będzie najbliższy wolny termin. Najdroższa wizyta kosztowała 400 złotych za półgodzinną konsultację.

Farmakoterapia: Basia – około 40 złotych miesięcznie; Tosia – przyjmuje Brintellix, który dopiero wszedł na rynek i jest jednym z najdroższych dostępnych leków. Razem ze środkami nasennymi i antylękowymi – około 200 złotych miesięcznie.

Podliczam te kwoty. Miesięczne wydatki na leczenie psychiatryczne w rodzinie pani Iwony wahają się od około 1 760 złotych (zakładając, że pani Iwona nie ma wizyty u psychologa i akurat wypada miesiąc bez wizyt psychiatrycznych) do 3 050 złotych (w miesiącu, kiedy Tosia chodziła na terapię dwa razy w tygodniu i oprócz standardowej wizyty u psychiatry konieczna była wizyta awaryjna).

Miesięczne wydatki na leczenie psychiatryczne w rodzinie pani Iwony wahają się od około 1 760 do 3 050 złotych.

###

Pytam Zosię, Antka i Marka o ich własne definicje depresji.

Zosia: „Mentalnie zawsze byłam małym dzieckiem – cieszyły mnie i zachwycały takie najdrobniejsze codzienne rzeczy. Depresja mi to wszystko zabrała”.

Antek: „Narzuca mi się stwierdzenie, że depresja to ja. To jest coś, co oddziałuje na każdy element mojego życia i czyni je niesatysfakcjonującym albo w ogóle wysysa z niego przyjemność. Depresja działa też jak hamulec czy klatka, która powstrzymuje mnie przed dążeniem do czegokolwiek”.

Marek: „Depresja odkrywa przed tobą, że tak naprawdę jesteś niczym, a jedyne, co się liczy, to czy masz siłę, żeby przetrwać noc, kiedy leżysz i nie możesz spać, a obok ciebie leży osoba, którą kochasz, z którą dzielisz życie, ale nie masz z nią absolutnie żadnej łączności. Wiem, że nigdy się w pełni nie wyleczę. Żeby się wyleczyć, musiałbym tego wszystkiego nie pamiętać, a gdybym nie pamiętał, nie byłbym sobą”.

Wiele z naszych wewnętrznych dolegliwości daje łatwo dostrzegalne fizyczne objawy. Część z nich możemy zauważyć gołym okiem, przechodząc obok chorego: ktoś kichnął, ktoś uporczywie kaszle, a inny ma nogę w gipsie. Niektóre symptomy może dostrzec dopiero lekarz, używając specjalistycznego sprzętu: aparatu rentgenowskiego, rezonansu magnetycznego, tomografu. Depresja może, jak w przypadku moich rozmówców, dawać fizyczne objawy: stany lękowe, bezsenność, napady histerii, choć należy pamiętać, że żaden z nich sam w sobie nie musi wskazywać akurat na to zaburzenie. Jednak depresja wcale nie musi wywoływać obiektywnie zauważalnych, możliwych do zważenia i zmierzenia symptomów.

Moi rozmówcy mają szczęście – należą do tej połowy osób cierpiących na depresję w Polsce, która podjęła leczenie: bo jest ono dla nich dostępne geograficznie i finansowo, bo mieli przestrzeń, żeby w pewnym momencie powiedzieć najbliższym o swoich problemach i poprosić o pomoc, bo przed podjęciem leczenia nie powstrzymała ich powszechna stygmatyzacja chorób i zaburzeń psychicznych, bo w ich środowisku tabu i piętnowanie tego typu problemów jest relatywnie mniejsze niż poza nim. By wspomniane na początku tekstu tragiczne statystyki uległy poprawie, kluczowe są oczywiście zmiany systemowe związane z dostępnością leczenia depresji. Jednak stygmatyzacja i odium szaleństwa narosłe wokół zaburzeń psychicznych z całą pewnością nie sprzyjają decyzji o udaniu się do specjalisty i podjęciu kuracji. Depresja doskonale pokazuje, jak istotna jest uważność i delikatność w kontaktach z drugim człowiekiem i z samym sobą. Dla wielu osób ta uważność może być kwestią życia lub śmierci.

###

Imiona bohaterek i bohaterów oraz niektóre szczegóły zostały zmienione. Bardzo dziękuję Zosi, Antkowi, Markowi i pani Iwonie za okazane zaufanie.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×