fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

"Madryt 1987"

Film hiszpańskiego reżysera, Davida Trueby, „Madryt 1987” to idealny przykład na to, jak można robić kino jednocześnie kameralne, sympatyczne i całkiem mądre.

Film hiszpańskiego reżysera, Davida Trueby, „Madryt 1987” to idealny przykład na to, jak można robić kino jednocześnie kameralne, sympatyczne i całkiem mądre.

 

Miguel (Jose Sacristan), bardzo doświadczony dziennikarz, i Angela (Maria Valverde), młoda dziewczyna mająca ambicje pisarskie, spotykają się w pewnej kawiarni. A ponieważ Miguel wyraźnie ma ochotę na seks, udają się wspólnie do mieszkania jego przyjaciela, w którym wskutek nieszczęśliwego zdarzenia i sporej dozy przypadku, oboje nadzy, zatrzaskują się w łazience. Czekając na ratunek, coraz więcej ze sobą rozmawiają.

 

Chociaż zdecydowana większość akcji (mimo że nie najlepsze to słowo) dzieje się w tak niewielkim pomieszczeniu, jest to film zaskakująco żywy. Głównym tego powodem są bardzo dobre, niekiedy trochę allenowskie, dialogi, w których można znaleźć i delikatne nuty humoru, i ironię, a często też bardzo trafne i błyskotliwe spostrzeżenia (jak na przykład na temat podziwiania autorytetów czy literatury). Wydaje mi się tylko, że odrobinę za dużo gadają o seksie, ale jest to wada niewielka.

 

W rozmowach, które prowadzą Angela i Miguel, widać oczywiście różnicę pokoleń. Miguel doskonale pamięta czasy generała Franco, „przeżył już swoje”, zdążył przemyśleć wiele spraw i teraz z ochotą dzieli się swoimi spostrzeżeniami. Elokwentny intelektualista, ale też cyniczny i, wydaje się, nieco sfrustrowany, stanowi przeciwieństwo (a przynajmniej tak się początkowo wydaje) Angeli. Ta młoda dziewczyna wciąż ma ideały, wierzy na przykład, że pisaniem można zmienić świat (z kolei dla niego najważniejsze jest honorarium), wpierw wydaje się być naiwna, by potem pokazać swoją, nazwijmy to, mądrzejszą stronę. Mimo że tak różni, znajdują nić porozumienia, wyraźnie zaczynają czuć się dobrze w swoim towarzystwie i wiadomo, że wspólna przygoda nie zostanie zapomniana.

 

Na nic zdaliby się tak dobrze skonstruowani i ciekawi bohaterowie, gdyby nie aktorzy, którzy się w nich wcielili. A zrobili to naprawdę dobrze i przekonująco, nie wspominając o tym, że odważnie – w końcu paradowanie niemal przez cały czas nago po ekranie jest czynnością dosyć wymagającą. Dzięki Sacristanowi i Valverde postacie da się lubić, a w tego typu dziele jest to szalenie istotna kwestia.

 

Jeśli chodzi o inne aspekty filmu, to o muzyce nic nie można powiedzieć, gdyż jej po prostu nie ma (jak mówi Miguel – „Nie znoszę muzyki w filmie, mówi widzowi co ma czuć w danym momencie”). Operatorsko i montażowo zaś rzecz jest zrobiona bardzo porządnie.

 

„Madryt 1987” jest jednak filmem dość specyficznym. Jeśli ktoś nie lubi, jak się zbyt dużo rozmawia na ekranie, z pewnością będzie zawiedziony. Mnie to wciągnęło, ale warto się chwilę zastanowić, czy to jest to, co chcą Państwo obejrzeć.

 

Przeczytaj inne teksty Autora.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×