W filmie „Nieodwracalne” pojawiają się fale dźwiękowe, które są poniżej słyszalności, a jednak oddziałują na widza. Dzięki temu przeżywa on dźwiękowo stany, których na co dzień nie może doświadczyć.
Z Michałem Liberą rozmawia Paweł Andryszczyk. Jest to skrócony zapis wywiadu, który ukazał się w najnowszym papierowym numerze naszego kwartalnika, zatytułowanego „Niemoc pomocy”, który jest dostępny m.in. w prenumeracie.
Czy umiemy słuchać muzyki? Większość tego, co na co dzień dociera do naszych uszu, stanowi tło różnych sytuacji, na przykład miłej kolacji albo zakupów w galerii handlowej. Mam wrażenie, że niewielu z nas świadomie odbiera muzykę i dźwięk. Nie ubolewasz nad kondycją tego, czego ludzie słuchają i jak słuchają?
Nie. Ludzie słuchają na tysiące sposobów, a tradycja ubolewania dowartościowuje tylko kilka z nich. To naprawdę nie jest bolączka współczesności, że ludzie wolą słuchać Lady Gagi niż Helmuta Lachenmanna. Dlaczego zresztą miałoby być inaczej? Bo ten drugi sądzi, że komponuje bardziej wyrafinowane rzeczy?
Byłbym bardzo ostrożny wobec takich wykluczających tez, że ludzie nie umieją słuchać.
Można naturalnie spędzić całe życie, sądząc, że słucha się wyłącznie Lachenmanna, ale to nie powód, żeby ignorować inną muzykę i inne sposoby słuchania. Muzyka rozrywkowa, to znaczy ta, której słuchamy na co dzień – czy tego chcemy, czy nie – ujawnia inne rodzaje słuchania, które my jako słuchacze rozwijamy, a czasem opanowujemy do perfekcji. Dlaczego one nie miałyby być równorzędnie traktowane i analizowane? Warto uświadomić sobie, w jaki sposób słuchamy, gdzie słuchamy, co do nas tak naprawdę dociera, a co nie.
Słuchamy więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Ludzie są w stanie zrezygnować z jakości na rzecz dostępności, słuchają choćby na telefonach komórkowych przez mały głośnik. Ale czy nie ignorujemy w ten sposób muzyki? Czy nie jest to brak szacunku do artystów?
Rzeczywiście w tej chwili zazwyczaj słuchamy muzyki w o wiele gorszej jakości, niż słuchaliśmy jej nawet dziesięć, piętnaście lat temu. Paradoksalnie, płyty produkuje się na najdroższym sprzęcie studyjnym i doprowadza do niesamowitej jakości, ale potem zabiera się to wszystko na laptopowe głośniki i próbuje zmasterować tak, żeby efekt końcowy odtwarzany w mp3 na telefonie komórkowym nie brzmiał żałośnie. Różnice w jakości dźwięku i idące za nimi odmienne rodzaje słuchania faktycznie rzadko kiedy podlegają refleksji. I może w związku z tym łatwiej podlegamy dźwiękowym manipulacjom?
Na czym one polegają?
Na wykładach czy spotkaniach ze studentami przywołuję dwa najprostsze przykłady, które dla mnie osobiście są bardzo sugestywne. Pierwszy przykład jest związany z historią reklam w polskiej telewizji. Na początku tak zwanej wolnej Polski reklamy były po prostu głośniejsze niż pozostałe programy, więc wprowadzono regulację, która zabraniała podwyższania głośności. I co się stało?
Producenci muzyczni, którzy zajmowali się reklamami, znaleźli wiele bardzo prostych sposobów na to, żeby jednak ten przekaz dźwiękowy odróżnić – kompresować, podwyższać wysokie częstotliwości. Te proste dla producentów dźwiękowych triki sprawiają, że różnica audio pomiędzy normalnym programem telewizyjnym lub radiowym a reklamami jest ogromna. Jako konsumenci kultury audiowizualnej powinniśmy być świadomi takich prostych zabiegów.
A drugi przykład?
Steve Goodman w książce „Sonic Warfare” przywołuje wywiad z Gasparem Noé, autorem skandalizującego filmu „Nieodwracalne”…
Który zawiera bardzo brutalną i długą scenę gwałtu…
To na niej skupiali się recenzenci. Natomiast Gaspar Noé mówił o tym, że zanim jeszcze dojdzie do tej sceny, w ścieżce dźwiękowej pojawiają się fale, które są poniżej słyszalności, a jednak oddziałują na widza i już wcześniej wzbudzają w nim nieokreślone poczucie niechęci i lęku. Dzięki nowoczesnej technologii nagłośnienia sal kinowych, widz może odbierać takie efekty ze względu na najwyższej jakości nagłośnienie i także w związku z tym przeżywa dźwiękowo stany, których na co dzień nie może doświadczyć.
Jakie to fale dźwiękowe?
27 herców. Ten zabieg dźwiękowy nadaje konstrukcji sceny zupełnie inny charakter. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek o tym pisał. Film jest dziełem audiowizualnym, a my przede wszystkim koncentrujemy się na sferze obrazu, pomijając najczęściej fakt, że ścieżki dźwiękowe są skutecznymi sposobami na mobilizowanie naszych zmysłów i naszej interpretacji. Warto byłoby zrobić katalog takich podstawowych zabiegów działania na widza.
Czy we współczesnym filmie eksperymentuje się z dźwiękiem? Mnie przychodzą na myśl tylko horrory, wykorzystywanie dzikich syntetyzatorów do budowania efektu zaskoczenia.
Z pewnością. Może już nie tak często, jak w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, ale nawet najbardziej znane filmy często mają niecodzienne ścieżki dźwiękowe – na przykład „Aż poleje się krew” Paula Thomasa Andersona. Pierwsze dziesięć minut tego filmu poraża, bo w tym czasie nie pada ani jedno słowo. Dźwięk jest ociężały, bardzo głośny, przytłaczający, niski i dudniący. Od razu wiesz, jaki to będzie film.
W „Miłości” Michaela Hanekego bohater z żoną siedzą w piżamie w kuchni i jedzą w milczeniu posiłek. Oczywiste dźwięki diegetyczne – szczęk talerzy, mlaskanie, krojenie – są nie do wytrzymania, wydaje się, że mogą cię zgnieść.
Bardzo dobrze pamiętam tę scenę. Z pozoru jest realistyczna – tak, jakbyśmy tam byli. Ten zabieg dźwiękowy jest wyraźną ingerencją interpretacyjną reżysera. W rzeczywistości nie słyszymy w ten sposób dźwięków przy stole. Ten rodzaj ciszy zagłuszonej codziennymi odgłosami powinien coś podpowiadać widzowi.
Czy ludzie to słyszą, czy to działa na widzów? Skoro przechodzi przez zmysł, nad którym nie mamy takiej analitycznej kontroli?
To działa. Myślę, że ludzie doskonale odczytują te sensy, jeśli scena jest dobrze, sugestywnie przygotowana, nawet jeśli nie są w pełni tego świadomi. Czy nie podobnie jest z obrazami? Czy na pewno wszystko wychwytujemy wizualnie w dziele Hanekego? Jego filmy to dobry przykład wykorzystania bardzo oszczędnych środków, niekoniecznie wizualnych, w których te sytuacje są bardzo jasno naświetlane.
Z drugiej strony jest wiele prostych zabiegów, które budują poczucie odrealnienia – często stosuje je Peter Greenaway – na przykład zestawienie bardzo dalekiego planu i bliskiego dźwięku. Dwie osoby, ustawione symetrycznie, siedzą pośrodku ogromnej komnaty tak, że ledwo je widać, ale ich rozmowa jest bardzo głośna. Greenaway za pomocą dźwięku mówi nam, żebyśmy nie wierzyli w pozycję neutralnego, obiektywnego obserwatora.
Michał Libera jest socjologiem, producentem, kuratorem i krytykiem muzycznym. Organizator wielu koncertów, sesji i warsztatów muzycznych. Współproducent serii płyt poświęconych Studiu Eksperymentalnemu Polskiego Radia, a także serii płyt konceptualno-popowych Populista. Kurator Polskiego Pawilonu wyróżnionego na trzynastym Biennale Architektury w Wenecji. Jego eseje na temat muzyki i dźwięku wydane zostały pod tytułem „Doskonale zwyczajna rzeczywistość”. Pisuje libretta i pracuje jako dramaturg w eksperymentalnych operach.
Zdjęcie: Igor Omulecki.
Jeśli nie chcą Państwo przegapić kolejnych wydań naszego tygodnika, zachęcamy do zapisania się do naszego newslettera.
Magazyn „Kontakt” to nie tylko internetowy tygodnik, ale także papierowy kwartalnik. Zachęcamy do lektury. Można go nabyć m.in. w prenumeracie.