Najnowszy numer internetowy „Kontaktu” poświęcamy młodej lewicy, szczególnie polskiej. Pod wieloma względami nam do niej blisko, ale ważny jest dla nas także namysł nad słabościami środowiska, którego wiele postulatów – na przykład tych dotyczących progresywnych podatków, należytych nakładów na ochronę zdrowia czy edukację, dobrych warunków pracy, sprawności i niezależności instytucji państwowych, solidarności z mniejszościami – podzielamy.
Nie jesteśmy przy tym jedynie krytyczni. Zawarte w numerze teksty pokazują, że część zarzutów wobec lewicowej praktyki można odeprzeć; że radykalizm czy polityka tożsamości nie są wyłącznie źródłami problemów. Dlatego mamy nadzieję, iż niniejsza odsłona „Kontaktu” będzie wyważonym głosem w trudnej, ale bardzo potrzebnej dyskusji.
Propozycję lewicowego rachunku sumienia zaczynamy od wątku religijnego. Ignacy Dudkiewicz i Konstancja Ziółkowska przyglądają się tym zarzutom wobec Kościoła rzymskokatolickiego i samej wiary, które nadmiernie zawężają obszar możliwej współpracy na przecięciach lewicy i chrześcijaństwa. Współpracy – dodajmy – być może niezbędnej, jeśli w kraju takim jak Polska osoby o poglądach lewicowych chcą uzyskać realny udział we władzy. Realny i rychły, bo zegar tyka. Przede wszystkim mamy coraz mniej czasu, by w tej części świata przyczynić się do powstrzymania katastrofy klimatycznej, a nie wiadomo, czy lewica zdąży wnieść w to swój cenny wkład, jeśli nie będzie gotowa działać razem z chrześcijankami i chrześcijanami – także tymi reprezentującymi rzymski katolicyzm.
Warto podkreślić: nie jest to apel o porzucenie różnic ani też rezygnację z krytyki. Chodzi raczej o powtórne rozważenie przekonań i wypowiedzi, które nie wydają się kluczowe dla lewicowej tożsamości, a które mogą zniechęcać osoby wierzące do poważnego traktowania słusznych lewicowych postulatów. Zresztą zbiory chrześcijan(ek) i ludzi lewicy już teraz nie są rozłączne – i to też pokazuje, że polityczne współistnienie jest możliwe.
O innej niepokojącej właściwości lewicowego świata piszą Nick Montgomery i carla bergman w książce „Joyful Militancy” („Radosny aktywizm”). W numerze przypominamy fragment tej pracy zatytułowany „Duszne powietrze, wypalenie, działanie polityczne”, przetłumaczony przez Martę Tycner. Wskazuje on, że w wielu lewicowych organizacjach zbyt istotne staje się „czujne poszukiwanie nieidealnych jednostek i zachowań – i demaskowanie ich na prawo i lewo”, zbyt mało ważna natomiast – pełna pasji walka o wspólną sprawę, toczona w różnych przestrzeniach i różnymi sposobami. Z tego powodu część lewicowych działaczek i działaczy traci radość i poczucie sensu, a na miejsce tych zdrowych motywacji wkradają się dręczące i wypalające: obowiązek, powinność, perfekcjonizm, rywalizacja, wstyd, lęk, nieufność. (Zapewne ta licytacja na radykalizm współtworzy też wizerunek lewicy jako stronnictwa, które cechuje się arogancją, elitaryzmem, nadużywaniem retoryki wyższości moralnej i nadmiernym stosowaniem rozmaitych wykluczających praktyk).
Pokrewnym zagadnieniem są lewicowe strategie dyskusji i krytyki, w tym te rodzące chyba najwięcej kontrowersji, w języku angielskim określane jako call-out culture i cancel culture (ważną wypowiedzią na ich temat pozostaje „Wyjście z Zamku Wampirów” Marka Fishera). Publiczne obwinianie i zawstydzanie ludzi z powodu nieakceptowalnych wypowiedzi i zachowań – także prywatnych – nie jest praktyką pozbawioną podstaw. U jej źródeł leży między innymi niezgoda na wciąż powszechne uprzedmiotowianie i seksualizację kobiet oraz dotykającą je przemoc (dla osób pokrzywdzonych próba nagłośnienia problemu stanowi nieraz jedyną nadzieję na jakąkolwiek formę sprawiedliwości). Niemniej pewne formy call-out culture mogą wymykać się spod kontroli, tak jak w przypadku Justine Sacco: trzydziestolatki, której – niewątpliwie pozbawiony wrażliwości – tweet o Afryce sprowokował dziesiątki tysięcy negatywnie nacechowanych odpowiedzi (mimo iż konto kobiety początkowo obserwowało zaledwie 170 osób). W tego rodzaju sytuacjach łatwo ulec pokusie przypisania nadmiernej odpowiedzialności jednostce, gdy w istocie wina rozproszona jest w całym systemie społecznym.
Problematyczny zdaje się też sposób reagowania w sytuacjach, gdy osoby, w których dopiero budzi się zainteresowanie sprawami ważnymi dla lewicy, zdradzają się z brakiem wiedzy (stereotypowym obrazem świata, nieznajomością inkluzywnego języka) co do różnic klasowych, genderowych, orientacji seksualnej, tożsamości płciowej. Drwina i szyderstwo – zamiast spokojnych wyjaśnień – mogą spowodować, że ktoś taki na dobre zniechęci się do lewicy. Brakuje rozwiązań, które ułatwiałyby lewicowe nawrócenie, zarówno w wypadku osób mało znanych, jak też postaci życia publicznego (tym ostatnim bardzo szybko wypomniane zostaną wcześniejsze czyny i deklaracje – bywa, że słusznie, ale nie każdy przybysz to koń trojański).
Do najważniejszych nurtów krytycznej refleksji na temat lewicy należy ten związany z pojęciem polityki tożsamości. Mówi o nim między innymi książka „Wolność, równość, przemoc”, której fragment prezentujemy wraz z komentarzem autorki. Część referowanych przez Agatę Sikorę krytyków jest zdania, że próby równouprawnienia dyskryminowanych grup społecznych nie powinny koncentrować się na ich szczególnej sytuacji tożsamościowej. Dlaczego? Między innymi dlatego, że postrzeganie opresji wyłącznie przez pryzmat rasy, płci czy orientacji „maskuje zgodę na neoliberalny porządek oparty na nierównościach materialnych”.
Autorka przyznaje tym zarzutom nieco racji, zarazem jednak podkreśla, że są tendencyjne. Nie ma w nich miejsca – na przykład – na dostrzeżenie przymusu interpretacyjnego, któremu podlegają osoby z grup o niższej pozycji. Przejawia się on w tym, że „pan może zachowywać się, jakby niewolnika nie było, niewolnik w każdej chwili ma być gotowy zareagować na spojrzenie czy gest pana”. To bite żony muszą „rozpoznawać samopoczucie swoich oprawców, geje zastanawiać się, jak na przytulenie partnera zareagują przechodnie, […] pracownice stresować się tym, jak wieść o ciąży przyjmie pracodawca […], a osoba trans martwić się, jak jej nowe imię zostanie przyjęte przez współpracowników”. Krytyka polityki tożsamości nie powinna bagatelizować wskazanych przez nią problemów. Ideały uniwersalizmu oraz wolności słowa nie mogą służyć przysłanianiu istniejących nierówności, a także ukrywaniu symbolicznej i strukturalnej przemocy.
Tak jak lewicę krytykuje się czasami za przesadne podkreślanie znaczenia tożsamości, tak też zarzuca się jej nierzadko zbędny nacisk na „kwestie obyczajowe” (nazywane też „światopoglądowymi” bądź „kulturowymi”). W istocie jednak – twierdzi Stanisław Krawczyk – wiele z określanych w ten sposób spraw ma zupełnie podstawowe znaczenie dla ludzi, których dotyczy, a i pozostałe trudno przejrzyście oddzielić od zagadnień społecznych i gospodarczych.
Problem lewicy leży gdzie indziej: w tym, że nie gromadząc już licznych osób z klasy ludowej, nie może jej w pełni przekonująco reprezentować. Właśnie tu może tkwić przyczyna, dla której młode formacje lewicowe nie stwarzają dostatecznego wrażenia autentyczności, gdy mówią choćby o realiach zatrudnienia w ciężkiej i mało cenionej pracy – i to mimo takich inicjatyw, jak niedawne zaproszenie do Sejmu byłych ajentek Żabki przez posła Razem Macieja Koniecznego.
Kolejne słowo kluczowe to „radykalizm”. Czym jest, czy faktycznie cechuje polską lewicę i czy może być skuteczny politycznie – to pytania, które zadaje w naszym numerze Łukasz Drozda. Autor odróżnia radykalizm od ekstremizmu, podkreślając, że ten pierwszy nie ma w politologii negatywnego zabarwienia. Zaznacza też, że spektrum bardziej i mniej radykalnych postaw mieszczących się w ramach lewicy jest szerokie. Zróżnicowanie to może wręcz stanowić o sile partii lewicowych, które – tak jak i pozostałe stronnictwa – mierzą się dziś z wyzwaniem zdobycia i utrzymania poparcia licznych, niejednorodnych grup wyborczych.
Myśląc krytycznie o pewnych cechach młodej lewicy, trzeba też wziąć pod uwagę, że w Polsce działa ona w trudnych warunkach. Niektóre z nich opisuje Łukasz Drozda, inne analizował wcześniej na naszych łamach Hubert Walczyński. Ponadto formacja ta buduje swoją pozycję od paru lat, a nie – jak stronnictwa postsolidarnościowe, które obecnie działają pod szyldami PO i PiS – od trzech dekad. Wady lewicy mogą w pewnej mierze ograniczać jej potencjał, ale to nie one decydują o jej dzisiejszym znaczeniu politycznym bądź medialnym. O tych proporcjach warto pamiętać przy rozważaniu, jak daleko mogłaby dotrzeć młoda lewica, gdyby działała w sposób wzorcowy – cokolwiek miałoby to oznaczać.