Lewico, porozmawiaj z KOD-owcami!
Lewica, jeśli chce być skuteczna, musi odwoływać się zarówno do klasy ludowej, jak i średniej. W przeciwnym razie ciężko jej będzie znaleźć szerokie poparcie dla społecznej przebudowy, którą proponuje. Dlatego powinna docenić społeczną mobilizację, której dokonał KOD.
Nawet najbardziej zagorzali przeciwnicy Prawa i Sprawiedliwości, którzy uznają je za śmiertelne zagrożenie dla Polski i siłę quasi–totalitarną, nie spodziewali się chyba, że już na samym początku swoich samodzielnych rządów doprowadzi ono do burzy politycznej angażującej wszelkie znaczące stronnictwa oraz obozy ideowo–medialne. Kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego i zaskakująca swoją niewyrafinowaną arogancją postawa PiS-u: wykorzystanie pretekstu dostarczonego przez działania poprzedniej władzy do tego, by bezprawnie zawłaszczać kluczowe państwowe instytucje, nosi jednak znamiona konfliktu dotyczącego fundamentalnych dla demokratycznej wspólnoty zagadnień. Konfliktu, do którego każda aspirująca do sprawowania kiedyś rządów siła będzie musiała się odnieść.
Niezależnie od tego, czy zachowanie sejmowej większości, kierownictwa partii rządzącej oraz prezydenta Andrzeja Dudy uznamy za początek ustroju totalitarnego, bezczelne łamanie prawa czy może naprawianie błędów popełnionych wcześniej przez Platformę Obywatelską, sprawa jest dużo poważniejsza niż rytualne przepychanki o stołki, do których polska opinia publiczna jest przyzwyczajona od lat. Wszystko wskazuje na to, że po latach realnej oraz symbolicznej hegemonii obozu centro–liberalnego, kultywującego przywiązanie do procedur demokracji parlamentarnej, mitologii transformacyjnego sukcesu (którego kwestionowanie jest swoistą oznaką złego smaku oraz ekstremistycznych poglądów bądź zwyczajnej głupoty), deklaratywnej „tolerancji”, „świeckości” i „proeuropejskości”, w życiu publicznym naszego kraju nastąpiła zmiana warty. Nie ogranicza się ona do rutynowej zmiany ekipy u władzy. Obóz Prawa i Sprawiedliwości bazuje na innej filozofii polityki i innej aksjologii. Często powolna i indolentna demokracja liberalna ma zostać zastąpiona ustrojem, w którym silna władza jest sprawowana co prawda w oparciu o solidny mandat społeczny wyrażany w powszechnych wyborach, ale w twardy i niecierpiący słowa sprzeciwu sposób, który nie uwzględnia głosu mniejszości czy rozproszenia decyzyjności pomiędzy różne ośrodki. A wszystko z konserwatywno–narodowo–katolicką „nadbudową”, z dala od niebezpiecznych trendów z zewnątrz – czy to zachodniej cywilizacji śmierci czy ekspansywnego islamu.
(Słuszny) gniew klasy średniej
Przypięcie obu wymienionym wyżej obozom, które od dawna toczyły ze sobą walkę o kontrolę nad Polską, łatek liberałów oraz prawicy zapewne jest pewnym uproszczeniem, ale niezbędnym, by móc skategoryzować i poukładać w jakąś siatkę pojęciową całą tę sytuację. Podejmowane przez prawicę w groteskowym pośpiechu kroki w celu pacyfikacji Trybunału Konstytucyjnego, który mógłby stanowić zaporę przed pewnymi niezgodnymi z Ustawą Zasadniczą zamiarami, godzą w cały system demokracji liberalnej opartej na trójpodziale władz oraz rządach prawa. Jako pierwsze zareagowało na nie szeroko rozumiane stronnictwo centrowo–liberalne z przegraną PO oraz wybijającym się na pozycję lidera ugrupowaniem Ryszarda Petru na czele. Co ciekawe antypisowskie wzmożenie nie dotyczy wyłącznie polityków oraz sympatyzujących z nimi reprezentantów wpływowych mediów, ale także zwyczajnych ludzi, których obywatelskie zaangażowanie do tej pory ograniczało się głównie do udziału w wyborach. Mowa tutaj o Komitecie Obrony Demokracji, strukturze, której patetyczna nazwa wyraźnie zdradza pewne środowiskowe czy ideologiczne proweniencje. Obserwacja dotychczasowych działań KOD-u, jego zarówno internetowej, jak i „realnej” aktywności (podczas antyrządowych pikiet urządzanych pod budynkami Sejmu bądź Trybunału Konstytucyjnego) pozwala przypuszczać, że jest to zrzeszenie osób, które można dość precyzyjnie scharakteryzować pod względem socjologicznym. Są to przedstawiciele dobrze urządzonej w post–transformacyjnej Polsce klasy średniej, którzy poza drobnymi sprawami nie mają w zasadzie większych powodów do narzekania na życie. W związku z poczuciem dobrobytu oraz względnego bezpieczeństwa ekonomicznego trudno zrozumieć im perspektywę niższych klas społecznych, które są tego komfortu pozbawione. Przeświadczeni o tym, że w Polsce wszystko świetnie się układa, a jeżeli komuś jest źle, to znaczy, że sam temu zawinił poprzez własne lenistwo, niezaradność czy nieprzystosowanie do wymagań nowoczesnej gospodarki, przedstawiciele klasy średniej zawsze wybierali te ugrupowania, które umacniały ich w tym przekonaniu i zawsze najbardziej bali się tych sił, które jawiły się jako mniej lub bardziej realne zagrożenie dla przyjemnego status quo. Teraz taką siłą jest właśnie Prawo i Sprawiedliwość, które na dodatek poczyna sobie z wyjątkową swadą i zuchwałością, co nowi polscy mieszczanie wybierający w wyborach pełną ogłady Unię Wolności, Platformę Obywatelską czy .Nowoczesną obserwują z coraz większym przerażeniem. Wróg jest u bram i chce zniszczyć nasze fajne, miłe życie, na które przecież sami zapracowaliśmy ciężką pracą i nikt nam w tym nie pomagał; chce wprowadzić jakiś katofaszyzm, który odbierze nam wolność. Stąd właśnie liczne deklaracje walki o demokrację, przeświadczenie o dziejowej misji i pikiety pod budynkami czołowych instytucji.
Przedstawionych wyżej lęków, jakkolwiek silnie nacechowanych klasowo, nie należy traktować wyłącznie ironicznie i lekceważąco. Choć wbrew najbardziej skrajnym opiniom daleko nam jeszcze do prawdziwej dyktatury i wciąż największym zagrożeniem jest nielicząca się z mniejszościami i opozycją „demokracja suwerenna”, to działania PiS-u – zresztą nie tylko à propos Trybunału – budzą słuszny niepokój o wolności obywatelskie czy prawa człowieka. Wystarczy pomyśleć choćby o pisowskim projekcie reformy więziennictwa, która miałaby pozbawić osadzonych w zakładach penitencjarnych resztek godności, co skutkowałoby prawdopodobnie znacznym zwiększeniem się recydywy. Co więcej mamy do czynienia z postępującą eskalacją całej sprawy. W chwili pisania tego tekstu szefowa KPRM, Beata Kempa, zakomunikowała, że rząd nie zamierza opublikować niekorzystnego dla PiS-u orzeczenia TK w Dzienniku Ustaw, co razem z wcześniejszymi zachowaniami prezydenta Dudy, który również zignorował wydany przez Trybunał nakaz zaprzysiężenia wybranej przez sejm poprzedniej kadencji trójki sędziów, stanowi ewidentne i jasne wypowiedzenie umowy społecznej o przestrzeganiu przez władze konstytucji. Niewykluczone, że czeka nas jeszcze więcej takich szokujących wydarzeń, które zmuszą do sięgania po coraz cięższe zarzuty w stronę ekipy rządzącej.
Szukanie własnego miejsca
Do tej pory nie było tu jeszcze mowy o lewicy – tej trzeciej obok liberałów i prawicy sile, która próbuje zaznaczać swoją obecność w polskim życiu publicznym i kreowanych przez dwa silniejsze obozy konfliktach. Pojawia się pytanie, jaką rolę lewica może odegrać i czy w ogóle jest dla niej jakieś pole do manewru. Z licznych powodów historia lewicy w III RP nie należy do najszczęśliwszych, o czym można by długo opowiadać; dość jednak wspomnieć tutaj, że odnalezienie przez lewicę (która w życiu partyjnym i parlamentarnym zazwyczaj miała postać postkomunistycznego i zdominowanego przez aideologicznych aparatczyków SLD) własnego miejsca w sporze o Polskę zawsze było zadaniem trudnym. Podejmowane próby wahały się zaś między zajmowaniem pozycji satelity obozu centro–liberalnego a nieśmiałymi momentami opowiadania się za prawicą tam, gdzie deklarowała ona pewne prospołeczne zamiary. Polityczne oraz metapolityczne środowiska lewicy AD 2015 również muszą odpowiedzieć na to samo pytanie. Niechęć do PiS-u ze strony lewicy jest czymś absolutnie zrozumiałym. Nie ma najmniejszego powodu, aby żywiła ona sympatię do ugrupowania, które pomimo składanych okazjonalnie prospołecznych obietnic (znamienne jednak, że nawet one nie noszą charakteru głębokich, równościowych przemian, tylko w najlepszym wypadku lekkiej korekty obecnego kursu „realnego liberalizmu”) w swojej polityce gospodarczej do tej pory faworyzowało głównie bogatych oraz wielki biznes. Dodatkowo w pozostałych sferach życia lekceważy prawa mniejszości i różnorodność stylów życia, próbując narzucić całemu społeczeństwu opresyjną dyscyplinę o narodowo–konserwatywnym charakterze. Ale PiS nie może być jedynym, ani nawet najważniejszym przeciwnikiem lewicy. Równie istotne jest, żeby sprzeciwiała się ona także obozowi centro–liberalnemu, który swoją wieloletnią hegemonią opartą na lekceważeniu aspiracji szerokich mas społecznych, zazwyczaj jałowej propagandzie sukcesu oraz wzmacnianiu zjawisk prowadzących do wykluczenia, biedy, braku stabilności zatrudnienia czy rażącego uprzywilejowania fiskalnego bogatych jest w olbrzymim stopniu współodpowiedzialny za obecną kryzysową sytuację, w której PiS z niebywałą pewnością siebie i butą niszczy elementarne zasady praworządności.
Skoro to właśnie obóz centro–liberalny został odsunięty od władzy przez rewanżystowską i żądną odwetu za różne rzeczywiste bądź wyobrażone krzywdy prawicę, a w powstałym spontanicznie Komitecie Obrony Demokracji gromadzi się głównie baza społeczna tego obozu, czyli klasa średnia, lewica staje przed dylematem, jak teraz należy się zachować. Przyłączenie się do protestów, w których prym wiedzie lansowany ostatnio przez „Gazetę Wyborczą” na naczelnego obrońcę demokracji Ryszard Petru, jest złym pomysłem i będzie nim, dopóki PiS nie wystąpi otwarcie przeciwko takim podstawowym prawom obywatelskim, jak wolność słowa czy zgromadzeń (co nie jest ani przesądzone, ani całkowicie wykluczone – w tej chwili można wyobrażać sobie najróżniejsze możliwe scenariusze rozwoju sytuacji). Lider .Nowoczesnej, rywalizujący o władzę w słabnącej PO Tomasz Siemoniak i Grzegorz Schetyna oraz medialni obrońcy obalonego ancien regime’u tacy jak Tomasz Lis są ludźmi, którzy demokrację pojmują bardzo wąsko – jako zbiór pewnych formalnych procedur oraz abstrakcyjnych wolności. Nie rozumieją bądź ignorują fakt, że jakkolwiek są one niezwykle istotne, to dopóki zdecydowana większość społeczeństwa nie będzie mogła z nich na równych prawach korzystać, pozostaną w dużym stopniu fasadą bądź dobrem dostępnym wyłącznie dla uprzywilejowanych i dobrze sytuowanych.
Zdrowy dystans
Lewica musi nieustannie przypominać, że demokracja polityczna wymaga również większej demokracji społecznej – ograniczenia nierówności dochodowych i majątkowych, wzmocnienia pozycji pracowników na rynku pracy i wewnątrz przedsiębiorstw, w których często są traktowani przez pracodawców jako tania siła robocza, od której wymaga się bezwzględnego posłuszeństwa i wdzięczności za wspaniałomyślne oferowanie pracy, wyższego udziału płac w PKB oraz sprawnych i dostępnych dla wszystkich obywateli usług publicznych.
Obóz centro–liberalny, przez lata kreujący mainstreamowy dyskurs publiczny w Polsce, te sprawy konsekwentnie lekceważy. Wyjątek stanowią tu okazjonalne prasowe publikacje o prospołecznym charakterze czy nieśmiało wyłamujący się dziennikarze, którzy od czasu do czasu wspominają o potrzebie większej równości czy wyeliminowania śmieciówek. Właśnie dlatego lewica musi zachować do niego dystans i nieufność, nawet jeżeli w konkretnej sprawie Trybunału może podzielać jego oburzenie. Co jednak z ludźmi, którym takie poglądy są bliskie i którzy kiedyś głosowali na UW, później na PO, teraz na .Nowoczesną, poza PiS-em gardzą również „roszczeniowymi i leniwymi nierobami na socjalu o PRL-owskiej mentalności”, a którzy teraz gromadzą się pod sztandarem KOD-u, żeby bronić zagrożonej w ich mniemaniu demokracji? Lewica z łatwością może przyjąć wobec nich pogardliwy stosunek i odmówić rozpoczęcia dialogu, orientując się w całości na docieranie do cierpiącej biedę i wykluczenie klasy ludowej. Nie byłaby to jednak szczególnie słuszna i przemyślana decyzja. Jak najbardziej niezbędne i fundamentalne zwrócenie się w stronę klasy ludowej i przekonywanie jej, że narodowo–autorytarny przekaz PiS-u nie jest żadną receptą na jej problemy, wcale nie wyklucza poszukiwania sojuszu także z klasą średnią. Ludzie, którzy dzisiaj mogą utyskiwać na roszczeniowych górników i nauczycieli żerujących na płaconych przez nich podatkach (nie utyskują wszak na powszechne oszustwa podatkowe wielkiego biznesu, „zwijanie się” państwa w Polsce B czy notoryczne łamanie praw pracowniczych) i głosują na obiecującego jeszcze więcej prywatyzacji i deregulacji Ryszarda Petru, także mogą skorzystać na wcieleniu w życie egalitarnych reform i bardziej socjaldemokratycznego modelu społecznego. Dobrze działający system publicznej edukacji, służby zdrowia, masowego transportu czy świadczeń społecznych umożliwia stabilizację oraz bezpieczeństwo życiowe; sprawna polityka mieszkaniowa może wyzwalać z kredytowego „niewolnictwa”, a podwyższenie płacy minimalnej w dłuższej perspektywie doprowadzi do zwiększenia konsumpcji i popytu wewnętrznego, na czym skorzysta drobny czy średni biznes. Zmniejszenie nierówności i przywrócenie masie obywateli poczucia elementarnej godności, której dzisiaj, wegetując w poniżającej biedzie, są pozbawieni, pomoże zmniejszyć napięcia społeczne, które, objawiając się często w poparciu dla ksenofobicznej i autorytarnej prawicy, napawają klasę średnią takim lękiem.
Walka o rząd dusz
Wskutek trwającej lata centro–liberalnej hegemonii wynoszącej na piedestał jako bohatera narodowego Leszka Balcerowicza olbrzymia część klasy średniej zdecydowanie dystansuje się od takich poglądów, a wszelkie prospołeczne działania pogardliwie zbywa frazesami o „socjalizmie, który już się raz nie sprawdził” i „państwie, które powinno się od nas odczepić”. Nie powinniśmy jednak popaść w fatalizm i smutny determinizm. Wiedząc, że lekarstwa na pisowską chorobę, które proponują liberałowie, mogą ją tylko pogłębić, musimy stanąć z nimi do walki o klasę średnią. Dlatego właśnie lewica nie powinna w tej chwili szydzić czy lekceważyć ludzi aktywnych w Komitecie Obrony Demokracji, mimo że ich często zawężona, klasowa optyka oraz ignorowanie tego, w jakich warunkach żyją ich współobywatele, którzy mieli mniej szczęścia, mogą mocno irytować. Niewykluczone, że dla wielu z tych ludzi działalność KOD-u może potencjalnie stać się formacyjnym doświadczeniem i pierwszym aktem obywatelskości, na której lewicy zawsze powinno zależeć. Protestując dzisiaj przeciwko pisowskiej hucpie, przedstawiciele klasy średniej nie rozumieją, że drogę do władzy Kaczyńskiemu utorowali w dużej mierze ich polityczni idole, a realna demokracja wymaga większej równości i sprawiedliwości społecznej. Ale zamiast z tego powodu się na nich obrażać, należy ich przekonać, że poza słusznym sprzeciwem wobec niszczenia Trybunału Konstytucyjnego warto walczyć także o inne sprawy.
Pokazujmy konsekwentnie, że konstytucja jest w Polsce lekceważona również w wielu innych obszarach – dzieje się tak za każdym razem, kiedy pracownicy są szykanowani i zastraszani za próbę działalności związkowej, kiedy rząd zamiast budować tanie, czynszowe mieszkania dotuje banki i deweloperów i kiedy brak ubezpieczenia zdrowotnego na umowie śmieciowej uniemożliwia bezpłatne korzystanie z przychodni i szpitali. Jeżeli będziemy przekonywać do tego konsekwentnie i z uwzględnieniem wielu narosłych stereotypów i mitów na temat lewicy i nie zabraknie nam cierpliwości, to istnieje duża szansa, że dzisiejsi wyborcy PO oraz .Nowoczesnej kiedyś się z nami zgodzą.
Powstanie KOD-u jest odpowiednim pretekstem, żeby podjąć się tego wyzwania – skoro obecna prawicowa władza w bezczelny sposób odrzuca zasady praworządności, wprowadzając standardy znane z „demokracji nieliberalnych” o autorytarnych skłonnościach, a oburzona klasa średnia przeżywa być może pierwszy tak intensywny okres obywatelskiego wzmożenia, to skorzystajmy z okazji, która może się już prędko nie powtórzyć. Realizacja egalitarnego projektu socjaldemokratycznego będzie przebiegać o wiele lepiej, jeżeli przekonamy do niej jak największą część społeczeństwa, niż gdybyśmy mieli robić to przy dużym oporze. Jak ponad sto lat temu uczył ówczesną lewicę wielki myśliciel Edward Abramowski, żaden ambitny projekt zmiany społecznej nigdy się do końca nie powiedzie, jeżeli nie zdobędzie rzeczywistej akceptacji i jeżeli stojące u jego podstaw wartości nie będą podzielane przez ogół. Wolimy mieć dobrze sytuowanych obywateli, którzy z chęcią będą płacić progresywne podatki, wiedząc, że nie dość, że sami skorzystają na sprawnym i przyjaznym państwie z rozwiniętymi usługami publicznymi, to jeszcze po prostu pomogą swoim uboższym sąsiadom, czy raczej wściekłych na „okradanie przez etatystycznego molocha”, który finansuje „roszczeniowych nierobów”? Śmiem twierdzić, że pierwszy scenariusz jest bardziej pożądany.
W poszukiwaniu straconej bazy
Lewica już raz popełniła spory błąd, lekceważąc sprawy socjalne i koncentrując się głównie na jałowych wojenkach kulturowych z prawicą (co nie oznacza, że kwestie kulturowe istotne nie są) – skutkiem tej krótkowzrocznej polityki było całkowite oddanie pola PiS-owi, który zdobył rząd dusz w klasie ludowej, ale zamiast zaoferować jej naprawdę polepszające jej sytuację rozwiązania, proponuje czysty resentyment i igrzyska. A w rzeczywistości ma do niej prawdopodobnie równie pogardliwy stosunek, co środowiska liberalne. Zresztą ostatnie posunięcia rządu, takie jak powołanie do Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej rynkowego fundamentalisty Bartosza Marczuka, dobrze to pokazują. Odzyskajmy klasę ludową, ale odzyskajmy także klasę średnią, która wcale nie musi być egoistyczna i myśląca tylko o własnym interesie – a jeżeli w jednym i drugim zachowamy odpowiednią konsekwencję i, wiedząc, że jest to długa i ciężka praca, która może zająć lata, nie będziemy zrażać się przejściowymi niepowodzeniami, to któregoś dnia zdecydowana większość polskiego społeczeństwa może stanąć po stronie lewicy i z przekonaniem przystąpić do realizacji równościowego i emancypacyjnego projektu politycznego. Rzućmy to wyzwanie i Jarosławowi Kaczyńskiemu, i Ryszardowi Petru, którego pomysły likwidacji finansowania partii z budżetu również są bardzo groźne dla ustroju demokratycznego – a powstanie jednoczącego klasę średnią KOD-u jest do tego odpowiednim momentem.
Post Scriptum: Tekst został napisany w piątek, 11 grudnia 2015, czyli jeszcze przed warszawską demonstracją KOD-u, która zgromadziła kilkadziesiąt tysięcy osób. Tak duża skala mobilizacji w przekonaniu autora potwierdza tylko słuszność diagnozy oraz konieczności wejścia w dialog z klasą średnią, do której także należy kierować lewicowe postulaty.
Autor jest członkiem warszawskiego okręgu Partii Razem. Tekst prezentuje jego prywatną opinię.