Czasem ktoś sobie jednak o nich przypomina. W 2000 roku biskupi wystosowali apel do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji z prośbą o interwencję i odesłanie cudzoziemek świadczących usługi seksualne przy polskich drogach (wraz ze „stręczycielami, którzy taką formę nierządu organizują”). „Nasz piękny swojski krajobraz został oszpecony obrazem prowokacyjnie zachowujących się prostytutek, które ostentacyjnie manifestują swą obecność” – napisali członkowie Prezydium Konferencji Episkopatu Polski.
Biskupi pokazali tym samym, że los tych kobiet ich nie obchodzi, nie zastanowili się, dlaczego stoją one przy drogach, a także co się z nimi stanie po wyrzuceniu z kraju. Zupełnie tak, jakby do rozwiązania problemu wystarczyło go usunąć z oczu. Obrazuje to też sposób myślenia, który umniejsza odpowiedzialność mężczyzn kupujących usługi seksualne.
Co znamienne, gdy temat zmian prawnych w zakresie prostytucji jest już podejmowany w przestrzeni publicznej (co zdarza się niezwykle rzadko) przedstawia się go zazwyczaj w perspektywie zysków państwa i społeczeństwa. Z tego punktu widzenia legalizacja jest korzystna dla państwa ze względu na jawne wpływy z opodatkowania takiej działalności (tak mówił na przykład Paweł Kukiz). Argumentuje się też, że legalnie działające agencje będą podlegać kontroli, a z związku z tym nie będą przeszkadzać okolicznym mieszkańcom jak dotychczas (w ten sposób wypowiadał się profesor Andrzej Zoll jako Rzecznik Praw Obywatelskich). Ewentualnie poddaje się ocenie moralnej sprzedawanie seksu za pieniądze.
Tymczasem główną osią tego, o czym powinniśmy rozmawiać, jest to, jak najlepiej chronić pracownice i pracowników seksualnych, którymi często są osoby w trudnym położeniu społecznym – kobiety, samotne matki, małoletni, imigranci, słabo wykształceni i ubodzy.
Pracownice i pracownicy seksualni rozkładają parasole
Terminu „praca seksualna” (sex work) po raz pierwszy użyła Carol Leigh, sexworkerka z USA, na przełomie lat 70. i 80. Od tej pory uznanie osób świadczących usługi seksualne za pracowników i przyznanie im odpowiednich praw stało się głównym postulatem ruchu pracowników seksualnych na świecie. Symbolem ruchu jest czerwony parasol.
W 2014 roku także w Polsce postała koalicja na rzecz praw osób pracujących seksualnie – Sex Work Polska. Zrzesza ona pracowników seksualnych (w zakres tego pojęcia wchodzą też między innymi osoby wykonujące masaż erotyczny, striptiz czy pracujące przez sekskamerę), a także ich sojuszniczki.
W 2017 roku na warszawskiej Manifie przemawiała Mira Kowalska, pracownica seksualna, członkini kolektywu Sex Work Polska: „Praca seksualna jest w tym kraju niedoceniana i dyskredytowana. Wyrazem tego jest przemocowy język używany wobec pracownic i pracowników seksualnych oraz odmawianie uznania pracy seksualnej za pracę”. Na potwierdzenie tych słów przemówienie wygłosiła w masce.
Kowalska zwracała także uwagę, że obecny stan prawny dyskryminuje pracowników i pracownice seksualne: „Choć świadczenie usług seksualnych w Polsce nie jest nielegalne, kryminalizacja miejsc pracy seksualnej naraża osoby pracujące seksualnie na liczne zagrożenia. Spycha osoby świadczące usługi seksualne w ubóstwo, naraża na kary za pracę w kolektywach i zmusza do pracy w prekarnych warunkach, bez dostępu do ubezpieczenia zdrowotnego, społecznego i innych świadczeń socjalnych, w tym macierzyńskich i chorobowych”.
Sex Work Polska domaga się również włączenia działań na rzecz dekryminalizacji pracy seksualnej do postulatów ruchu feministycznego, uważając kryminalizację za odmowę prawa do samostanowienia i decydowania o własnym życiu, ciele i seksualności.
Karać, ale klientów
Część feministek nie podziela jednak takiego spojrzenia na prostytucję, zwłaszcza najczęstszą – kobiecą. Dla nich jest ona zawsze uprzedmiotowieniem, formą przemocy i męskiej dominacji; czymś, czego nie można do końca świadomie i dobrowolnie wybrać. Wiążą ją z patriarchatem, nierównościami społecznymi i kapitalizmem, w którym ciało kobiety i jej zgoda na seks są sprzedawane jak towar. Również Katechizm Kościoła Katolickiego mówi, że „prostytucja narusza godność osoby, która oddaje się prostytucji, stając się przedmiotem przyjemności cielesnej kogoś drugiego”.
Naturalną konsekwencją spojrzenia na prostytutki jako ofiary jest kryminalizacja sprawców, a więc klientów. To próba ograniczenia lub całkowitego wyeliminowania zjawiska od strony przeciwnej niż dotychczas, a więc od strony popytu. Takie prawo od 1999 roku obowiązuje w Szwecji i zostało przyjęte przez kilka kolejnych krajów europejskich. Rozwiązanie to zarekomendował również pozostałym państwom unijnym Parlament Europejski, przyjmując większością głosów raport autorstwa Mary Honeyball. Popiera je też między innymi Coalition Against Trafficking Women, obawiając się, że dekryminalizacja stwarza zagrożenie zwiększenia handlu ludźmi.
Choć Szwedzi chwalą się zmniejszeniem sektora usług seksualnych, nie brakuje i tych, którzy krytykują takie rozwiązania. Wielu klientów bowiem Szwecja po prostu „eksportowała” do krajów sąsiednich. Organizacje pracowników seksualnych podkreślają zaś, że zamiast zwiększyć ich bezpieczeństwo przepisy de facto je zmniejszyły. Narażają ich bowiem na przemoc ze strony tych klientów, którzy zostali w kraju i nie boją się aż tak bardzo konfliktu z prawem. Z powodu mniejszej liczby nabywców pracownice i pracownicy muszą także zgadzać się na rzeczy, na które w innym wypadku by się nie zgodzili.
Przymus ekonomiczny to też przymus
Z badań profesora Izdebskiego przedstawionych w książce Seksualność Polaków na początku XXI wieku płynie wniosek, że praca seksualna jest wyborem. W największym od wielu lat badaniu zjawiska (zrealizowano je na próbce 400 pracownic seksualnych w 13 dużych miastach Polski) jedynie 2,8 procent kobiet podało, że nie wykonuje tej pracy dobrowolnie.
Irena Dawid-Olczyk, prezeska Fundacji Przeciwko Handlowi Ludźmi i Niewolnictwu La Strada, wskazuje jednak na możliwy problem z dotarciem do osób zmuszanych. „Na pewno nie można mówić, że problem ten nie istnieje. Tylko w ciągu ostatnich kilku dni dowiedziałam się o dwóch takich przypadkach” – podkreśla. I dodaje: „Zależy też, jaką mamy definicję zmuszania. W momencie gdy jest wzrost gospodarczy, można się utrzymać z innej pracy. W sytuacji dużego bezrobocia zarabianie w prostytucji staje się dużo atrakcyjniejsze, wiele osób nie widzi wtedy alternatywy”.
Potwierdzają to kolejne dane z przytaczanego badania – dla ponad 60 procent respondentek powodem podjęcia się świadczenia usług seksualnych były trudne warunki materialne. Co piąta jako przyczynę podawała chęć zysku, możliwość zarobkowania, a 14 procent – pragnienie podniesienia standardu życia. Zdecydowana większość (86 procent) chciałaby zmienić pracę. Co czwarta nie wiedziała jednak, czym mogłaby się zająć po zerwaniu z prostytucją.
Dochody z tej pracy są jak na polskie warunki znaczne, choć bardzo zróżnicowane. Pracownice seksualne w większości były jednak zadowolone ze swojej sytuacji materialnej (69 procent). Wiele z nich ma na utrzymaniu dzieci, a czasem też partnerów, imigrantki zaś – często całe rodziny, które pozostawiły w ojczystym kraju.
Nowe czasy, nowe formy
Złotą dekadą seksbiznesu w Polsce były lata 90. Sztandarowy przykład dynamicznie rozwijającego się sektora stanowiła Łódź, gdzie na skutek upadku przemysłu włókienniczego i załamania lokalnego rynku pracy kobiety znalazły się w bardzo trudnym położeniu.
Również wolny rynek zmienił oblicze seksbiznesu. Charakterystyczne dla lat 90. jest powstanie tak zwanych agencji towarzyskich, które rejestrowane są jako działalność gospodarcza, oficjalnie oferująca jedynie towarzystwo kobiet, drinki. W rzeczywistości czerpią jednak zyski z prostytucji. Najczęściej pracownice dzielą się pieniędzmi z właścicielem agencji pół na pół. Takie domy publiczne funkcjonują też na przykład jako salony masażu czy biura matrymonialne. Czasem pracownice dostają fikcyjne umowy jako tancerki lub masażystki, często jednak pracują na czarno. Ukrócenie tego procederu do łatwych nie należy, ale też nie wydaje się, by organy państwa były tym szczególnie zainteresowane, chyba że mają akurat za cel rozbicie jakiejś grupy przestępczej powiązanej z takim lokalem.
Ile osób świadczy obecnie w Polsce usługi seksualne? Nie wiadomo, nikt nie prowadzi ewidencji, brakuje też badań. Oszacowanie skali zjawiska jest tym trudniejsze, że w ostatniej dekadzie coraz bardziej popularne staje się nawiązywanie takich kontaktów za pośrednictwem internetu. Zdecydowana większość ofert dotyczy kobiet, jednak zdarzają się też oferty mężczyzn, par, klubów czy osób transseksualnych. Być może w obecnych realiach społeczno-obyczajowych więcej Polek i Polaków decyduje się na tę pracę, chcąc po prostu podnieść standard życia, ale jest to temat niezbadany na szerszą skalę.
„Jak można prostytutkę zgwałcić?”
Kiedy w 2005 roku na łamach belgijskiego dziennika „Le Soir” europoseł Samoobrony został oskarżony przez 28-letnią prostytutkę o gwałt (wymuszenie stosunku bez prezerwatywy), wicepremier Andrzej Lepper na konferencji prasowej skomentował to słynnymi słowami: „Jak można prostytutkę zgwałcić?”. Wywołały one śmiech sali i dużej części społeczeństwa.
Tymczasem to właśnie przemoc, w tym przemoc seksualna, to jedno z głównych zagrożeń, na jakie narażeni są pracownicy seksualni. Według badań profesora Izdebskiego co czwarta pracownica bywała w pracy zmuszana do wykonywania niechcianych czynności seksualnych. Z kolei w badanych przez doktor Izabelę Ślęzak agencjach towarzyskich wszystkie pracownice, z którymi rozmawiała socjolożka, doświadczyły agresji słownej. Częsta była również przemoc fizyczna – między innymi szarpanie, bicie, duszenie, brutalny seks, gwałt, a także wymuszenie niestosowania prezerwatywy. Podkreślić należy też, że osoby doznające przemocy są najczęściej pozostawione same sobie, nie mają wsparcia psychologicznego, a zwrócenie się do kogokolwiek spoza świata prostytucji to dla nich duży stres.
Według Anny Rateckiej z Instytutu Socjologii UJ główny powód tak powszechnej przemocy wobec osób świadczących usługi seksualne stanowi kryminalizacja pracy seksualnej. Taka sytuacja sprawia bowiem, że osoba, która doświadczyła przemocy, nie jest zainteresowana zgłaszaniem sprawy na policję, ponieważ nie chce przy okazji stracić miejsca pracy. Do tego dochodzi obawa, że nikt jej nie uwierzy. „W Polsce ofiary przemocy seksualnej w ogóle doświadczają złego traktowania, zarówno ze strony policji, jak i prokuratury. Jeśli do tego ofiara jest pracownicą seksualną, szanse na to, żeby sprawca był ścigany, są bardzo niewielkie. Pokrzywdzona może doświadczyć wtórnej wiktymizacji, o ile nie zostanie całkowicie zignorowana”. Ratecka podkreśla także trudną sytuację imigrantek o nieregularnym statusie, które często nie znają dobrze języka i polskich przepisów. „A do tego wszystkiego dochodzi obawa o stygmatyzację oraz ujawnienie tego, czym się zajmują, przed najbliższymi. Może ona skutecznie odwieść daną osobę na przykład od zgłoszenia gwałtu na policję” – mówi badaczka.
Zdaniem Rateckiej optymalnym, choć niedoskonałym, modelem dla pracowników seksualnych jest ten obowiązujący w Nowej Zelandii, gdzie nie ma żadnych specjalnych przepisów dotyczących pracy seksualnej w kodeksie karnym. „Istnieje tam możliwość podjęcia legalnej pracy w sektorze usług seksualnych. Można pociągnąć pracodawcę do odpowiedzialności prawnej, jeśli narusza prawa pracownicze. Co więcej, pracodawca ma obowiązek spełnić szereg wymogów, przede wszystkim – zapewnić bezpieczne warunki pracy i czuwać nad tym, aby klienci nie naruszali granic pracownic i zasad obowiązujących w danym lokalu. To w Nowej Zelandii jedna z pracownic agencji towarzyskiej wygrała przed sądem sprawę, w której oskarżyła szefa o molestowanie. Było to możliwe, gdyż tamtejsze pracownice seksualne mają zapewnione prawa pracownicze, tak jak osoby w innych sektorach, i są chronione prawnie przed przemocą seksualną oraz molestowaniem, zarówno ze strony klientów, jak też pracodawców. Co ważne, w modelu dekryminalizacyjnym pracownicy seksualni nie są objęci specjalnymi wymogami, na przykład obowiązkiem przymusowych badań, co jest typowe dla modeli regulacyjnych (między innymi w Niemczech czy Austrii) i w sposób zdecydowanie negatywny wpływa na położenie i bezpieczeństwo osób pracujących seksualnie”.
Znaczącym głosem poparcia dla idei dekryminalizacji jest głos Amnesty International. Stanowisko to budzi jednak kontrowersje wśród innych organizacji broniących praw człowieka oraz przeciwdziałających handlowi ludźmi.
Bierność polskiego państwa
Polska ratyfikowała w 1952 roku Konwencję ONZ w sprawie Zwalczania Handlu Ludźmi i Eksploatacji Prostytucji. Zakłada ona, że należy karać każdego, kto zwabia lub uprowadza w celach prostytucji inną osobę, nawet za jej zgodą, lub eksploatuje prostytucję.
Zgodnie z konwencją nasze przepisy karne nie przewidują karania osób wykonujących pracę seksualną. Zakazują jednak zmuszania do prostytucji, a także sutenerstwa (czerpania korzyści z prostytucji), stręczycielstwa (nakłaniania innej osoby do podjęcia pracy seksualnej) oraz kuplerstwa (ułatwiania takiej pracy). Kryminalizują też oczywiście zmuszanie do prostytucji.
Ze statystyk policyjnych wynika, że w 2017 roku wszczęto 91 postępowań odnośnie do sutenerstwa, stręczycielstwa i kuplerstwa oraz 17 w sprawie zmuszania do prostytucji.
Państwo w ostatnich latach w dużym stopniu wycofało się z pomocy wobec osób świadczących usługi seksualne. Osoby te nie leżą w kręgu zainteresowań pracowników socjalnych. Ich kontakt z policją jest zaś ograniczony głównie do legitymowania.
„Pamiętam czasy, w latach 90. i na przełomie wieków, gdy było mnóstwo programów streetworkerskich, wspierania kobiet, prowadzenia oświaty zdrowotnej i badań lekarskich w stosunku do pracowników seksualnych. Miasta jednak niechętnie dają na to pieniądze” – mówi Irena Dawid-Olczyk. Według niej właśnie od tego – oraz od przeprowadzenia rzetelnych badań nad sytuacją pracowników seksualnych w Polsce – należy zacząć. Na tym etapie prezeska La Strady nie uważa, że legalizacja to dobre rozwiązanie.
„Przede wszystkim trzeba zbadać, czy te osoby w większości chcą legalizacji. Moje odczucie jest takie – być może przez to, z kim się stykam w Fundacji – że one raczej nie utożsamiają się z tą pracą, traktują ją tymczasowo, a legalizacja oznaczałaby, że już zawsze miałyby wpis w papierach. Znam ludzi, którzy skończyli z takim zajęciem i nie chcą się do niego przyznawać, i to też były osoby, które w to weszły dobrowolnie. Choć jeśli dla kogoś jest to praca na dłuższy czas, na pewno dziś łatwiej niż dwadzieścia lat temu mieć to w życiorysie”.
La Strada, traktując prostytucję jako problem społeczny, kilka lat temu zaproponowała wprowadzenie programu „ograniczania szkód”, zakładającego zero tolerancji wobec zmuszania do prostytucji, eksploatacji prostytucji oraz handlu ludźmi do celów komercyjnych. Wśród postulatów organizacji znajduje się zwalczanie udziału nieletnich w prostytucji poprzez działania profilaktyczne – terapię i wsparcie dla placówek pedagogicznych i rodzin, zmiana postaw dorosłych wobec prostytucji nieletnich oraz wdrożenie programu wsparcia dla dzieci ofiar komercyjnego wykorzystania seksualnego.
Według La Strady niezbędne jest także prowadzenie corocznych, rzetelnych badań seksbiznesu oraz regularny monitoring jego dynamiki: form, pracowników i klientów.
Warto podkreślić, że niewiele jest aktualnych badań, co znacząco utrudnia ocenę wielu aspektów zjawiska, w tym potrzeb i pragnień samych pracowniczek i pracowników seksualnych.
Następnym postulatem jest wspieranie wolnego wyboru drogi życiowej osób dobrowolnie sprzedających seks. Ma się to odbywać przez podnoszenie ich kompetencji społecznych i zawodowych oraz programy wsparcia lub szkoleń alternatywnych dla osób chcących przestać pracować w prostytucji. „Nie chodzi o nakłanianie do zmiany, ale pokazanie innych możliwości. Zrobiłyśmy kiedyś takie ćwiczenie, w którym pracownice seksualne wymieniały umiejętności pozwalające im sobie radzić w tym zawodzie. Zobaczyłam obraz idealnego sprzedawcy: dobry kontakt z klientem, punktualność, dużo zalet. I prawie wszystkie te kobiety zrezygnowały z seksbiznesu. Zobaczyły, że wcale nie muszą tego robić do końca życia” – mówi Irena Dawid-Olczyk.
Kolejnym krokiem ma być podjęcie debaty nad miejscem prostytucji w Polsce i w społeczeństwie. Jak podkreśla Irena Dawid-Olczyk, od kilku lat bardzo takiej debaty brakuje.
Rozpocznijmy więc tę dyskusję. Odejdźmy od myślenia, że prostytucja to coś, co zawsze było, jest i będzie, więc w ogóle nie warto się tym zajmować. Najgorszą stroną tego zawodu, jak to określiła jedna z kobiet w badaniu Barbary Błońskiej, jest „niepewność jutra”. Zastanówmy się więc, co zrobić, żeby to jutro było lepsze.
Korzystałam między innymi z następujących źródeł:
Z. Izdebski, „Seksualność Polaków na początku XXI wieku: studium badawcze”, s. 553–590, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2012.
I. Ślęzak, „Praca kobiet świadczących usługi seksualne w agencjach towarzyskich”, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2016.
B. Błońska, „Wyniki badań terenowych nad zjawiskiem prostytucji w Polsce”, „Archiwum Kryminologii”, tom XXXIII, rok 2011, s. 57–161.