fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Lekcje z węgierskiego zjednoczenia

Debata na temat wspólnej listy opozycji w Polsce trwa w najlepsze. Podobny projekt zrealizowano w ubiegłym roku na Węgrzech i poniósł on sromotną klęskę. Przy wszelkich różnicach pomiędzy scenami politycznymi w obu krajach warto sprawdzić, co poszło nie tak, i wyciągnąć wnioski.
Lekcje z węgierskiego zjednoczenia
ilustr.: Weronika Skierka

Fidesz rządzący Węgrami od 2010 roku wprowadził nową konstytucję i system wyborczy, który został stworzony specjalnie pod tę partię. Posłowie do jednoizbowego parlamentu są obecnie wybierani w podwójnym głosowaniu – 106 miejsc obsadzanych jest w okręgach jednomandatowych (w jednej turze – osoba, która uzyska najwięcej głosów zdobywa miejsce w parlamencie niezależnie od tego, czy uzyskała większość głosów, nie ma „dogrywki” jak na przykład w polskich wyborach prezydenckich), zaś o kolejne 93 mandaty, rozdzielane metodą proporcjonalną, rywalizują kandydaci z list ogólnokrajowych każdej z partii. Mandat jest więc możliwy do uzyskania przy minimalnej przewadze nad drugim kandydatem w kolejności – polityk Fideszu może uzyskać mandat w okręgu jednomandatowym przy poparciu rzędu 20% nawet wtedy, gdy 80% wyborców zagłosuje na kandydatów innych partii, ale żaden z nich nie uzyska samodzielnie lepszego wyniku. Jednocześnie „stracone” głosy w okręgach jednomandatowych są – przynajmniej częściowo – rekompensowane na liście krajowej – co oznacza, że partie są zmuszone do wystawienia kandydatów we wszystkich okręgach, aby mieć szansę na uzyskanie mandatów z listy krajowej.

Wyjaśnijmy dokładniej ten mechanizm, który jest kluczowy dla zrozumienia, jak dzielone są mandaty i czemu wymuszają na partiach takie a nie inne decyzje. Pierwsza część systemu jest stosunkowo prosta – komitety wystawiają kandydatów w danym okręgu, ten który uzyska najlepszy wynik wygrywa i uzyskuje miejsce w parlamencie. Dodatkowo, każdy komitet przygotowuje również listę krajową, na której mogą (choć nie muszą) znajdować się również kandydaci startujący w okręgach. Każdy wyborca dysponuje dwoma głosami – na kandydata w okręgu i na listę krajową. W tym miejscu pojawia się mały zwrot akcji – głosy oddane na listę krajową nie oznaczają wcale ostatecznego wyniku danego komitetu. Głosy, które oddano na kandydatów w okręgach jednomandatowych, doliczane są do list krajowych – są to głosy „utracone” (oddane na kandydatów, którzy nie uzyskali miejsca w parlamencie) i „nadliczbowe” (głosy oddane na zwycięskiego kandydata, które nie są konieczne aby wszedł do parlamentu). Jeśli zwycięzca w okręgu zdobył 100 głosów, a kolejny kandydat 90, to do zwycięstwa potrzebne jest mu 91 głosów i pozostałe 9 jest przepisane na listę krajową.

W rezultacie nie jest możliwa realizacja polskiego odpowiednika paktu senackiego, czyli wystawienie tylko jednego kandydata opozycji w danym okręgu bez utworzenia wspólnego komitetu wyborczego. Niewystawianie kandydata przez daną partię automatycznie obniża jej szanse na wprowadzenie parlamentarzystów z listy krajowej. Podsumowując, aby partie opozycyjne mogły rywalizować z Fideszem „jeden na jeden” w okręgach jednomandatowych, zmuszone są do zawiązania wspólnego komitetu i utworzenia jednej, wspólnej listy krajowej.

Na Węgrzech główną przeszkodą dla powstania takiej szerokiej koalicji był podział poparcia pomiędzy prawicowy Jobbik, który samodzielnie stanowił największą partię opozycyjną, a partie liberalne i lewicowe – ich zsumowane poparcie było zbliżone do tego uzyskiwanego przez Jobbik. Obydwa obozy budowały swój przekaz nie tylko w opozycji do Fideszu, ale również i do siebie nawzajem.

Do zjednoczenia opozycji jednak doszło, a głównym bodźcem do wystawienia wspólnej listy były wybory w 2018 roku, w których Fidesz trzeci raz z rzędu uzyskał większość konstytucyjną. Nastąpiły po nich masowe demonstracje skierowane de facto przeciwko nieudolności polityków opozycji, którzy nie potrafili skutecznie wykorzystać udzielonego jej poparcia. Opozycja zdobyła wtedy w sumie 47% głosów (Fidesz-KDNP – jedynie 2 punkty procentowe więcej), które jednak przełożyły się jedynie na 33% mandatów. Jeszcze w tym samym roku doszło do przetasowań w zarządach partii, wypchnięcia najbardziej skrajnych działaczy z Jobbiku oraz pierwszych wspólnych wystąpień przedstawicieli opozycji. Ukoronowaniem tych działań miało być powołanie wspólnej listy w 2022 roku, ta jednak poniosła sromotną klęskę – partia Viktora Orbána uzyskała o dwa mandaty więcej niż w poprzednich wyborach.

Z przebiegu tej kampanii można wyciągnąć kilka wniosków, które mogą być przestrogą dla opozycji w Polsce:

I. Wyborcy oczekują realnej debaty

Pierwszym aktem zjednoczenia były prawybory, w których wyłoniono kandydatów na posłów w okręgach jednomandatowych oraz wspólnego kandydata na premiera. W ich trakcie partie dogadywały się między sobą, wycofywały swoich kandydatów w poszczególnych okręgach i przekazywały poparcie. W efekcie – pomimo demokratycznego anturażu – wybory odbyły się w znacznej mierze w gabinetach, a nie przy urnach. Po pierwsze, dochodziło do „handlowania” poparciem, a więc sytuacji, w której partia A wycofywała swojego kandydata na korzyść partii B, zaś ta odwdzięczała się tym samym w innym okręgu. Próbowano przedstawić to jako drogę do zapewnienia zwycięstwa w prawyborach kandydatowi o największych szansach w starciu z Fideszem – działacze wiedzą przecież lepiej od wyborców, na kogo ci ostatni chcą głosować.

Najbardziej jaskrawym przypadkiem tego zjawiska była druga tura wyborów kandydata na premiera, kiedy to wywodzący się z lewicowo-zielonej partii Dialog mer Budapesztu (zajmujący drugie miejsce) postanowił wycofać się na rzecz niezależnego kandydata o poglądach konserwatywnych. Wyborcy głosujący na program ekologiczno-progresywny mogli poczuć, że nie traktuje się ich do końca poważnie, a ich decyzje wyborcze nie mają w ostatecznym rozrachunku większego znaczenia.

II. To samo, tylko w innym kolorze

Wspomniany wyżej niezależny kandydat na premiera Péter Márki-Zay miał być pomostem, przez który na stronę opozycji mieli przejść wyborcy Fideszu. Jego pomysłem było generalnie zaproponowanie tych samych konserwatywnych idei, które promuje Fidesz, ale w połączeniu z przywróceniem praworządności, walką z korupcją i nepotyzmem. Dla przykładu Márki-Zay oskarżał rząd Orbána chociażby o… nieskuteczną obronę przed nielegalnymi migrantami. Jednak, jak widać po wyniku wyborów, na Węgrzech nie tylko nie doszło do przepływów wyborców na korzyść opozycji (po co wybierać to samo, skoro oryginał się sprawdził?), ale konserwatywny przekaz kandydata na premiera zniechęcił do głosowania wyborców o bardziej liberalnych poglądach.

Karykatura pochodzi z portalu „Ripost”. Tekst: Trwa show Gyurcsányego! Lewicowy teatrzyk kukiełkowy. Gyurcsány: Jak ładnie recytuje swoje kwestie! Márki-Zay: Więcej migrantów! Wyższe opłaty! Podnoszenie podatków! Podwyższenie cen paliw!

III. Nie da się schować starych twarzy

Wystawienie nieobecnego wcześniej w polityce parlamentarnej Márki-Zaya nie pozwoliło na uzyskanie „efektu świeżości”, na który liczyli przedstawiciele opozycji. Propaganda Fideszu postarała się, by na każdym kroku pokazać „nowego” kandydata jako marionetkę niepopularnych polityków, zwłaszcza byłego premiera Ferenca Gyurcsányego. Ten zaś ma gigantyczny elektorat negatywny, również po stronie opozycji. Część partii przez lata budowała przekaz o równej odległości zarówno od polityki Orbána, jak i Gyurcsányego, więc znalezienie się na jednej liście z tym ostatnim mogło zadziałać demotywująco na ich elektorat. Wszelkie błędy polityków z jednej partii media prorządowe pokazywały jako wspólne przewinienia całej opozycji – skoro nie przeszkadza wam startowanie z kimś takim z jednej listy, to znaczy, że popieracie go w stu procentach, prawda? Węgierska sfera informacyjna jest zdominowana przez media prorządowe, które kontrolują przekaz płynący od szczebla lokalnego po krajowy w prasie, telewizji i radiu – opozycja jest widoczna w większym stopniu tylko w internecie, ale również i tam doszło w 2020 roku do „wrogiego przejęcia” jednego z najpopularniejszych portali – Indexu. W takich warunkach propagandyści mogą z łatwością „skleić” każdego polityka z dawnymi, skompromitowanymi postaciami opozycji, nie jest to więc wina samego Márki-Zaya.

IV. Utrata „skrzydeł” i wzmocnienie skrajnej prawicy

Zagonienie wszystkich pod sztandar anty-Fideszu bez przedstawienia wspólnego programu pozytywnego nie stanowiło aż takiego problemu dla centrowych wyborców opozycji, natomiast doprowadziło do załamania się lewego i prawego skrzydła. Wyborcy lewicowi z braku alternatywy zostali w domu, zaś popierane przez nich wcześniej partie straciły ich zaufanie – o ile w 2018 roku ich łączne poparcie dochodziło do 20%, tak w ostatnich sondażach uzyskują jedynie 5%.

Wyborcy o mocno prawicowych poglądach umocnili z kolei skrajną partię Nasza Ojczyzna, która przed zjednoczeniem opozycji uzyskiwała w sondażach około 2% poparcia, zaś w wyborach w 2022 roku zdobyła 6% i jako jedyna partia spoza duopolu Fidesz-wspólna lista wprowadziła swoich przedstawicieli do parlamentu.

V. Wspólny program?

Wszystkie powyższe mankamenty wiążą się z brakiem jasnego, wspólnego programu. Przepychanki personalne przy wyborze kandydatów przysłoniły dyskusję nad wizją kraju po wyborach, zaś próby tonowania postulatów lewicowych i prawicowych zraziły wyborców o bardziej zdecydowanych poglądach. Połączenie progresywnej i konserwatywnej agendy w ostatecznym wydaniu przerodziła się w mało strawną mamałygę bez konkretów. Na 13 postulatów wspólnej listy 4 dotyczyły sposobu kandydowania i podziału miejsc na listach, zaś kolejne 4 proponowanych zmian w ordynacji wyborczej. Pozostałe punkty zawierają głównie ogólniki – celem wspólnej listy była więc walka z korupcją, dążenie do wyrównania płac kobiet i mężczyzn, dostosowanie do zmian klimatycznych w sprawiedliwy sposób, równomierny rozwój regionów. Podobny zestaw mógłby znaleźć się w programie dowolnej partii większości krajów, nie tylko w Europie. Nie dowiedzieliśmy się jednak, co konkretnie punkty te miały oznaczać i jakimi środkami miały zostać osiągnięte.

***

Ostatecznie węgierska jedna lista nie tylko nie dała opozycji zwycięstwa, ale wręcz doprowadziła do jej osłabienia – sumaryczne poparcie wszystkich partii wchodzących w jej skład w 2018 roku wyniosło 47%, zaś w 2022 roku już tylko 34%. Klęska jest na tyle duża, że trudno obwiniać za nią tylko opisaną wyżej i promującą Fidesz ordynację wyborczą. Nieudolna kampania i brak jasnego programu doprowadził do sytuacji, w której wyborcy woleli zostać w domu, niż udzielić poparcia tak szerokiej koalicji. Sama idea wspólnego wystąpienia całej opozycji posiadała szerokie poparcie społeczne – to jej wykonanie zraziło wyborców.

Polskie partie, jeżeli myślą o wspólnym starcie, powinny wziąć powyższe zagrożenia pod uwagę i przygotować się na „rozbrojenie” tych min – bez problemu można wyobrazić sobie ich lokalne wersje w najbliższej kampanii wyborczej. Wyciągnięcie wniosków i przygotowanie planów to już zadanie dla polityków.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×