Lekcja Absolutu
Tekst pochodzi z numeru „Kaganiec oświaty” („Kontakt” 20/2012).
Lekcje religii, etyki czy filozofii, mogłyby mieć decydujące znaczenie dla wypełniania przez szkołę jej wychowawczej roli. Rozstrzygnięcie najważniejszych wątpliwości dotyczących miejsca tych zajęć w systemie edukacyjnym leży w żywotnym interesie nie tylko Kościoła, ale całego społeczeństwa.
„Potrzebujesz doskonałego trenera!” – woła entuzjastycznie podręcznik do religii dla klasy IV. Po chwili dodaje: „Jest nim Jezus Chrystus”. Co jednak zrobić, żeby asystenci „głównego szkoleniowca” – księża i katecheci – umieli przekazywać uczniom wiedzę i formować ich, nie popadając w przesadne komplikacje, zarazem unikając topornej prostoty? Czy w publicznej szkole nie powinny przypadkiem odbywać się treningi w zakresie innych dyscyplin, przede wszystkim filozofii? Czy lepszym, wreszcie, boiskiem treningowym dla Kościoła nie byłaby sala parafialna? Udzielając odpowiedzi na powyższe pytania, w szczególności na to ostatnie, deklarujemy, po której stronie sporu o szkolną katechezę stajemy. Sporu wciąż aktualnego.
Jest on żywy między innymi dlatego, że na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy religia wracała do szkół, nie doszło do wypracowania choćby namiastki społecznego konsensu w tej sprawie. Wbrew oporowi wielu środowisk, także kościelnych, lekcje religii wprowadzono, odwołując się raczej do dziejowej sprawiedliwości niż do rzeczywistych potrzeb i korzyści. Oczywiście, zbytnim uproszczeniem byłaby opinia, że nie istniały przesłanki przemawiające za takim rozwiązaniem. Warto jednak zauważyć, że argumenty sprzed dwudziestu lat należy powtarzać ostrożnie. Część z nich straciła bowiem na aktualności, część zyskała nową świeżość, pojawiły się także nowe okoliczności, dotyczące zarówno Kościoła, szkoły, jak i młodzieży.
Jak twierdzi ksiądz profesor Piotr Tomasik, koordynator Biura Programowania Katechezy przy Komisji Episkopatu Polski, czas zweryfikował zarówno obawy, jak i nadzieje związane z wprowadzeniem religii do szkół. Nie spełniło się choćby marzenie, że uczestnictwo w zajęciach przełoży się na poziom praktyk religijnych wśród młodzieży. – Lekcja religii w szkole nie jest w ścisłym sensie katechezą, gdyż ta obejmuje również duszpasterstwo w parafii – mówi ks. Tomasik. – Przed katechezą Kościół stawia trzy zadania: wychowanie, nauczanie i wtajemniczenie chrześcijańskie. W szkole z pewnością możliwe jest nauczanie. Z wychowaniem możemy mieć pewien problem, natomiast wtajemniczenie dokonuje się marginalnie.
Na obcym gruncie
– Byłam przerażona tym, że mam uczyć w szkole – wspomina Maria Pieńkowska, katechetka w zespole szkół „Bednarska”. – Gdy zwierzyłam się z tego księdzu prymasowi Glempowi, odpowiedział: „Zobaczysz, jest w tym pewna mądrość”. I miał rację.
Racja prymasa Glempa dotyczy przede wszystkim wielkich miast, w których dzieci spędzają w szkole dużo więcej czasu niż ich rówieśnicy na wsi. Dłużej poza domem przebywają również ich rodzice. Istnieje obawa, że w takich warunkach katecheza parafialna objęłaby bardzo nielicznych. Z podobnymi opiniami nie zgadza się profesor Józef Baniak, socjolog religii z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. – We wszystkich badaniach młodzież deklaruje, że odrzucając katechezę w szkołach, nie odrzuca katechezy w ogóle!
To prawda. Nie mamy jednak żadnej gwarancji, że dobre chęci uczniów przełożyłyby się na ich rzeczywiste uczestnictwo w parafialnej katechezie. Jak zauważa ks. Tomasik, młodzi ludzie nie pamiętają przecież tego, jak ona wyglądała. Mogłoby się okazać, że wcale nie była tak wspaniała, jak się to przedstawia w pisanych ex post panegirykach. Zresztą, nawet jeśli założyć, że z katechezy parafialnej korzystałoby wielu uczniów, to z pewnością istnieje grupa, do której Kościół dociera ze swoim przesłaniem wyłącznie dzięki obecności w szkole. I ta zaleta nie jest jednak bezsprzeczna. Podejmując pracę w szkole, księża i katecheci wkraczają bowiem na „obcy teren”. – Chrześcijanin nie może powiedzieć, że wchodzi na obcy grunt – przekonuje jednak Jarosław Jarszak, nauczyciel religii, etyki i filozofii w liceum im. Frycza-Modrzewskiego w Warszawie. – Kościół wyszedł wreszcie do świeckiego świata. Szkoła jest urzędem i katecheci stykają się z formalizacją, z tradycją szkolnictwa, z innymi nauczycielami i przedmiotami. I bardzo dobrze!
Ojciec Wojciech Jędrzejewski, autor książki o wiele mówiącym tytule „Katecheta w ringu”, zauważa jednak słusznie, że „młodzi przychodzą do szkoły załamani, nie lubią jej, czują się tu źle i raczej są nastawieni niechętnie do wszystkiego, co ma ich na tym terenie spotkać”. Jak poradzić sobie z tą trudnością? Może się to udać tylko przy założeniu, że katecheza pełni szczególną rolę wychowawczą. Czy jednak rzeczywiście tak się dzieje? – Dzięki obecności religii w szkołach proces wychowania ma szansę być integralny – przekonuje ks. Tomasik, a Jarszak stawia sprawę jeszcze bardziej stanowczo: – Nic nie zastąpi religii w szkole. W trakcie tych lekcji ludzie się poznają i naprawdę spotykają, co niemożliwe jest na innych lekcjach, na których dba się głównie o realizację programu.
Nikt nie przeczy temu, że lekcja religii może, a pewnie nawet powinna posiadać istotny wymiar wychowawczy. To jednak nie rozstrzyga dylematu dotyczącego jej ulokowania. Szkoła i Kościół mogłyby przecież współpracować w dziele kształtowania młodzieży: szkoła dzięki rzetelnej wiedzy, także religioznawczej, Kościół zaś – przez zapewnienie praktyki duchowej tym uczniom, którzy odczuwaliby jej potrzebę. – Młodzi ludzie są zagubieni i często czują, że Bóg jest jedyną instancją zdolną im pomóc – zauważa Baniak. – Sądzę jednak, że „siłowa” forma katechezy szkolnej nie pomaga im w rozwoju religijnym i moralnym. Aż 67 procent młodzieży uważa katechezę w szkole za przejaw dominacji Kościoła nad państwem, które jest na kolanach.
Katechizując rodziców
W programie nauczania religii, przyjętym kilka lat temu przez Konferencję Episkopatu Polski, wprost stwierdza się, że „pierwszoplanowym miejscem katechizacji jest parafia”. Problem pojawia się wówczas, gdy w parafii, a jest to częste zjawisko, brakuje odpowiedniej oferty. – Nie ma innej drogi dobrego ukształtowania wiary i życia religijnego, niż poprzez rodzinę – przekonuje Pieńkowska. – Może się wprawdzie zdarzyć, że w rodzinie zupełnie niezainteresowanej muzyką dziecko nagle zafascynuje się grą na skrzypcach i zostanie wirtuozem, ale to są niezwykle rzadkie przypadki. To samo tyczy się religii.
Nie sposób uniknąć cokolwiek życzeniowego wniosku, że katechizacja dzieci powinna zaczynać się od katechizacji ich rodziców. Wydaje się, że ostatnim momentem, w którym jest ona możliwa, byłby czas przygotowania młodych ludzi do Pierwszej Komunii. Warto namawiać księży i katechetów, by obok formacji dzieci prowadzili osobne spotkania dla ich opiekunów. W realiach szkoły, na którą niejednokrotnie rodzic zrzuca odpowiedzialność za wychowanie, także religijne, swojego potomstwa, jest to zdecydowanie trudniejsze niż w parafii, w której rodzice sami zapisują dziecko na katechezę. – Dla dziecka decydujące jest to, czy jego rodzice poważnie traktują sprawy wiary – przekonuje jednak ks. Tomasik. – Jeśli prawdziwie rozumieją oni, po co dziecko chodzi na religię, to będą też rozumieli sens katechezy rodzinnej.
Niepokojący jest jednak fakt, że w Komisji Wychowania Katolickiego KEP, która zajmuje się kwestiami związanymi z katechezą, wśród konsultorów brakuje jednego choćby przedstawiciela laikatu, a więc także – rodzica. Trudno zakładać, że rodzice „prawdziwie rozumieją”, po co ich dzieci chodzą na religię. Co więcej, Kościół powoli zaczyna się z takim stanem rzeczy godzić. Wskazuje na to wspomniany już program nauczania religii: „Obserwowane osłabienie katechezy w rodzinie skłania do jak najszybszego podejmowania nauczania religii w przedszkolu”. Czy jest to najlepsze lekarstwo na niedostatki rodzinnej katechizacji? Można mieć co do tego uzasadnione wątpliwości.
Wyprowadzenie religii ze szkół jest dziś mało prawdopodobne. Wymagałoby ono renegocjacji konkordatu, a do tego potrzebna jest wola polityczna, której chwilowo brak. Również Kościół, dość bezkrytyczny w ocenianiu prowadzonych przez siebie działań, nie przejawia najmniejszej chęci zmienienia zastanej sytuacji. Można więc śmiało zaryzykować stwierdzenie, że nauczanie religii w szkołach, przyjęte już zresztą przez większość społeczeństwa za normę, mimo wszystkich poważnych zastrzeżeń z nim związanych, będzie prowadzone jeszcze przez dłuższy czas. Stawia nas to przed koniecznością podjęcia bardziej wnikliwej refleksji nad dwiema kwestiami: po pierwsze, jak uczyć religii w szkole, by przynosiła jak najwięcej pożytku? Po drugie, czego szkoła powinna uczyć oprócz religii?
Skąd mogę to wiedzieć?
W niedawnym numerze kwartalnika myśli społeczno-pedagogicznej „Teraźniejszość – Człowiek – Edukacja” ukazał się tekst pracowników Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Gdańskiego, Małgorzaty Cackowskiej i Piotra Stańczyka, zatytułowany „Katecheza szkolna – między demokracją a teologią zstępującą”. Autorzy wykazują, że obecny kształt katechezy nieuchronnie prowadzi do zamienienia wszelkiego dialogu w monolog depozytariusza prawdy objawionej, w którym uczniowie mogą uczestniczyć jedynie o tyle, o ile z ich ust padają odpowiedzi oczekiwane przez nauczyciela. Najbardziej niepokojące jest to, że autorzy artykułu formułują swoje wnioski w oparciu o przegląd treści zawartych w obowiązujących podręcznikach katechetyki. Wydaje się zatem, że – jak przekonuje Baniak – należy wypracować nowe kryteria naboru i kształcenia kadr katechetycznych.
O. Jędrzejewski zwraca uwagę, że „sześć lat studiów teologii i filozofii nie ułatwia formułowania myśli zrozumiałego dla młodzieży”. Znany cytat z katechizmu dla dzieci, w którym Bóg został zdefiniowany jako „byt, którego esencja jest równa egzystencji”, stanowi tylko szczytowy wyraz szerszego trendu. Jeśli lekcje religii mają także wychowywać, to nie mogą zatrzymywać się na formułowaniu, zwłaszcza niezrozumiałych, odpowiedzi. Jak stwierdzają Cackowska i Stańczyk, „jeżeli myśl katechetyczna będzie wolna od dylematów i wątpliwości, pozostanie w obszarze wiedzy, a nie refleksji aksjologicznej”. – Uczniowie pytają mnie czasem: „Dlaczego Bóg…” – i tu następuje dalszy ciąg pytania. Wtedy przerywam im i mówię, że nie wiem. A skąd mogę to wiedzieć? – opowiada Pieńkowska. Wspólne poszukiwanie odpowiedzi ma, jak przekonują katecheci, większą wartość niż przekazywanie wiedzy.
Przekaz wiedzy religijnej musi mimo to pozostać istotnym elementem katechezy. Wyjątkowe zainteresowanie teologią, jakie wykazują choćby uczestnicy licealnej Olimpiady Teologii Katolickiej, których liczba rokrocznie oscyluje w okolicach 17 tysięcy, wydaje się jednak raczej wyjątkiem niż regułą. Katecheci często spotykają się z sytuacją, w której wielu uczniów wie bardzo niewiele na temat wiary, choć wydaje im się, że jest inaczej. Skutkuje to praktyczną nierealizowalnością szkolnych programów. Warto zapytać, jak wyglądała wcześniejsza katechizacja szkolna, parafialna i rodzinna tych uczniów. – Wszędzie tam, gdzie wiedza religijna nie ma się do czego przykleić, choćby do rozmów na temat wiary i praktyki religijnej w domu lub do znajomości Biblii, cała para idzie w gwizdek – kwituje Pieńkowska.
Daleko od życia
Warto zauważyć, że na terenie szkoły nie ma też narzędzi do rozwijania osobistej wiary uczniów. Można oczywiście przeprowadzić rekolekcje wyjazdowe, jeżeli ktokolwiek będzie nimi zainteresowany. Żeby jednak odpowiedzialnie formować wiarę, nie można odrywać jej od innych dziedzin ludzkiego życia. Dlatego tak istotne wydaje się nie tylko wspólne, krytyczne poszukiwanie, ale także skorelowanie nauczania religii z programem innych przedmiotów, takich jak historia, biologia i język polski. Omawiając historię Kościoła i ruchów religijnych, teorię ewolucji czy egzegezę biblijną, siłą rzeczy zawadzamy o zagadnienia związane z religią. – Lekcja religii jest podstawą dialogu interdyscyplinarnego – wyjaśnia ks. Tomasik. – Wiara i wiedza nie są sobie przeciwstawne. Dobrze, by zrozumieli to zarówno ludzie wierzący, jak i niewierzący.
Innym aspektem tego samego zagadnienia jest powiązanie katechezy z antropologią. Rację mają wszyscy ci, którzy przekonują, że prawdę o Bogu trzeba przekazywać poprzez prawdę o człowieku. Warto wobec tego rozważyć coraz popularniejszy postulat, by do szkół wprowadzić obowiązkowe nauczanie filozofii. Wydaje się on szczególnie istotny wobec funkcjonującego w społecznej świadomości, dychotomicznego podziału na „religię” i „etykę”. – Ani etyka nie jest jakąś antyreligią, ani religia nie sprzeciwia się etyce. Można bez konfliktu wewnętrznego uczestniczyć w obydwu lekcjach – przekonuje Magdalena Gawin, nauczycielka etyki i filozofii w warszawskich liceach oraz Stołecznym Centrum Edukacji Kulturalnej. Wprowadzenie takiego podziału sprawia, że etyka bywa traktowana jak „świecka wersja katechezy”. Tak jakby prowadzący zajęcia z filozofii moralności miał być zawsze człowiekiem niewierzącym, skupiającym wokół siebie grupę uczniów-ateistów lub co najmniej innowierców. O tym, że takie rozwiązanie nie ma racji bytu (a także o kondycji katechezy), świadczą motywy, ze względu na które lekcje etyki wybierają uczniowie wierzący: by poznać propozycje, nie zaś „gotowe rozwiązania”, albo dlatego, że na religii dowiedzieli się już wszystkiego, czego mogli się dowiedzieć.
Mimo wielokrotnie przywoływanych argumentów na rzecz wprowadzenia filozofii do szkół, istnieje wciąż poważny opór przeciwko takiemu rozwiązaniu. Wynika on po części z kwestii finansowanych i organizacyjnych, takich jak konieczność sformowania i opłacenia kadr, po części zaś z przekonania o bezużyteczności przedmiotu. – Filozofia w szkole jest nieoczywista, bo nie jest znana, a do tego często postrzega się ją jako oderwaną od życia – stwierdza Maciej Kraszewski, nauczyciel etyki w liceum im. Witkacego w Warszawie. Wyjątkowo znamiennie brzmi przywoływana przez niego opowieść o uczennicy, która uczestniczyła w Olimpiadzie Filozoficznej bez wiedzy i zgody rodziców: – Dopiero, gdy dostała się do finału, powiedziała im, że bierze w niej udział, bo to już gwarantuje indeks na studia, a więc może się przydać.
Wbrew pozorom, filozofia jest jednak potrzebna. – To dziedzina wiedzy ucząca krytycznego i samodzielnego myślenia, a więc kompetencji bardzo istotnych dla rozwoju indywidualnego człowieka – przekonuje Gawin. We Francji bez podstawowej znajomości filozofii niemożliwe jest zdanie matury. W Polsce tak daleko nikt nie posuwa się nawet w marzeniach.
Za zrezygnowaniem z lekcji etyki i zastąpieniem ich obowiązkowymi lekcjami filozofii (przy pozostawieniu fakultatywnych lekcji religii) przemawiają również dwa inne argumenty. Pierwszy z nich związany jest z niemałym potencjałem interdyscyplinarnym filozofii. Drugi – z faktem, że etyka jest dziedziną filozofii, a uczenie jej jako wyizolowanej dyscypliny przypomina uczenie zoologii w oderwaniu od biologii. – Etyka bez podstawy filozoficznej jest suchym i płytkim rozważaniem bieżących kwestii – twierdzi Kraszewski. Zastanawiając się zaś nad interdyscyplinarnym potencjałem przedmiotu, warto zapytać, czy można rozumieć historię bez znajomości podstaw filozofii? Czy można napisać dobry esej, będąc pozbawionym umiejętności logicznego, precyzyjnego uzasadniania twierdzeń? Czy można być biegłym matematykiem bez znajomości podstaw logiki formalnej i metodologii nauk? – Nasza rzeczywistość uległa takiej fragmentaryzacji i specjalizacji, że szerokie horyzonty i umiejętność dostrzegania relacji między, dajmy na to, etyką indywidualną i globalizacją, powinna być bardzo ceniona – dodaje Gawin.
Okrągły stół
Wprowadzenie obowiązkowych zajęć z filozofii, na których młodzi ludzie uczyliby się rozumienia pojęć i poznawali odmienne tradycje intelektualne, mogłoby pomóc w katechezie, niezależnie od tego, czy byłaby ona prowadzona w szkole, czy w parafii. Być może wsparcie, jakiego podobnemu projektowi mogliby udzielić biskupi, wpłynęłoby nie tylko na podniesienie poziomu kształcenia w polskich szkołach, ale także na obraz samego Kościoła, bardziej otwartego na dialog z przedstawicielami innych światopoglądów. Wydaje się, że w tej kwestii możliwe byłoby porozumienie ponad podziałami – z korzyścią dla wszystkich.
Niewielkie są jednak szanse na szybkie zmiany – zarówno w kwestii katechezy, jak również wprowadzenia filozofii do szkół. W przypadku katechezy wskazany byłby poważny namysł nie tylko w obrębie samego Kościoła. Sytuacja, w której tak istotna sprawa postrzegana jest jako bezdyskusyjna, zdecydowanie utrudnia jakąkolwiek rzetelną refleksję. Najwyższy już chyba czas, by przeprowadzić całościową i uczciwą ewaluację nauki religii na podstawie dwudziestu lat, które minęły od przywrócenia katechezy do szkół. Ewaluację, do której zaproszeni zostaliby na równych prawach biskupi, katecheci, naukowcy, politycy i rodzice. Ewaluację, podczas której przy jednym stole wymienią argumenty ks. prof. Tomasik i prof. Baniak, przedstawiciele rządu i Episkopatu, duchowni i świeccy. Zbyt wiele istnieje wątpliwości wokół nauczania religii, zarówno jego ulokowania, jak i sposobu prowadzenia, by pozostawiać ich rozstrzyganie wąskiemu gronu katechetyków i biskupów.
W kwestii filozofii nie pozostaje póki co nic innego, jak tylko mozolna i cierpliwa praca nad zmienianiem społecznej świadomości, choć nie wydaje się, żeby sprawa ta mogła kiedykolwiek rozpalić zbiorowe emocje. Nie ulega jednak wątpliwości, że w obu kwestiach niemało do powiedzenia mógłby mieć polski Episkopat. Pytanie tylko, czy zechce z tej okazji skorzystać.
Przeczytaj inne teksty Autora.