fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Kto dotykał muzealnych sreber?

Bardzo trudno stworzyć wystawę, która składałaby się z przedmiotów przeznaczonych dla służących. Te przedmioty są jednak wszędzie. To, co dziś jest muzealnym eksponatem, było codziennie dotykane przez osoby, które cały czas zacierały ślady po ich użytkowaniu.
Kto dotykał muzealnych sreber?
źródło: Biblioteka Narodowa / Polona

Z Zofią Rojek, kuratorką wystawy „Niewidoczne. Historie warszawskich służących”, rozmawia Wanda Kaczor. Nowa wystawa czasowa w siedzibie głównej Muzeum Warszawy otworzy się już 18 listopada. 

Wywiad pochodzi z najnowszego, 47. numeru papierowego Magazynu Kontakt, który ukaże się w połowie listopada.

Od dwóch lat pracujesz nad wystawą o warszawskich służących. W listopadzie twoja praca wreszcie zostanie zwieńczona wernisażem w Muzeum Warszawy. Skąd wziął się pomysł na tę wystawę?

Od dawna interesowałam się tematem pracy domowej i tym, kto ją wykonuje. Mam przeświadczenie, że kobiety od najmłodszych lat są trenowane do przejmowania obowiązków domowych, a mężczyźni mogą w tym czasie zajmować się czymś zupełnie innym, tym, co sami sobie wybiorą.

Nie wiedziałam, że ten temat może mieć związek z działalnością Muzeum Warszawy. Kiedy tylko zaczęłam tu pracować, zobaczyłam, jak wiele miejsca w zbiorach zajmują sprzęty gospodarstwa domowego. Byłam wtedy niedługo po poznaniu mojej rodzinnej historii. Okazało się, że praprababcia – Michalina Kiełczewska – pracowała w Warszawie jako służąca. Wiedziałam o tym od niedawna, bo nikt w rodzinie nie bardzo chciał o tym rozmawiać ani eksploatować tego „niechlubnego” wątku. Praca służącej w dwudziestoleciu międzywojennym była niezwykle popularna. Jestem pewna, że w bardzo wielu warszawskich historiach rodzinnych są obecne służące.

Skąd ta pewność?

Służące stanowiły 20 procent wszystkich osób pracujących w Warszawie. Co siódme, ósme gospodarstwo domowe w stolicy mogło pozwolić sobie na zatrudnienie takiej osoby, bo zazwyczaj praca tych kobiet była niezwykle tania. Średnia miesięczna urzędnicza pensja wynosiła wówczas około trzystu złotych, praca służącej – maksymalnie dwadzieścia. Dla wielu dziewcząt, które przyjeżdżały ze wsi do Warszawy, był to jedyny sposób, żeby jakkolwiek się usamodzielnić. Te historie są kompletnie zapomniane, na moim przykładzie widać, że znikają nawet w rodzinach. Postanowiłam wydobyć je za pomocą wystawy. Tym bardziej, że byłam po lekturze zachwycającej książki Joanny Kuciel-Frydryszak „Służące do wszystkiego”. Spojrzałam na eksponaty z innej perspektywy i zobaczyłam, jak wiele jest przedmiotów, z których można wysnuć całościową opowieść na temat służących.

Pamiętam, jak mówiłaś, że przygotowując wystawę, szukałaś w magazynach najbrzydszych, najbardziej zużytych przedmiotów.

Tak, to prawda. Bardzo trudno stworzyć wystawę, która składałaby się z przedmiotów przeznaczonych dla służących albo przez nie wykorzystywanych. Zdałam sobie jednak sprawę, że przecież te przedmioty są wszędzie. Wszystko, co oglądamy w muzeach – wypucowane srebra, wspaniałe zegary – było codziennie dotykane przez osoby, które cały czas zacierały ślady po ich użytkowaniu. Żardiniery, buliery czy samowary były nieustannie czyszczone i polerowane przez służące. Oglądając eksponaty w gablotach, myślimy o nich wyłącznie w kontekście tego, kto był ich właścicielem lub przez kogo zostały zaprojektowane.

A przecież najbliższy, fizyczny kontakt z nimi miały służące. Dziewczyny, które przyjeżdżały do Warszawy ze wsi, najczęściej po raz pierwszy widziały platery czy obrazy w złoconych ramach. Ważne dla mnie było pokazanie, że mieszczańskie życie było wyłącznie teatrem robionym na pokaz. A rzeczywiste osoby, które w tym funkcjonowały, cały czas pozostają na zapleczu historii i zainteresowań historyków.

Służące były uznawane za integralną część sprzętów domowych, stanowiły nieodłączną część na przykład odkurzacza.

Na wystawie jest nawet część zatytułowana „Służąca jako ornament”.

Tak, to moja ulubiona część. Składa się z fragmentów międzywojennych artykułów i reklam, które pojawiały się w drukowanych magazynach. Tak jak współcześnie kobiety reklamują środki piorące, pralki czy blachodachówkę, tak służące w okresie międzywojennym reklamowały sprzęty gospodarstwa domowego. Były uznawane za jego integralną część, stanowiły jakby jeden ze sprzętów, obok na przykład odkurzacza. Uzupełniały reklamę gazu, instrukcję zdzierania tapet albo przepis na leguminę. Na dodatek rysowano je bez ust, przez co choć przez chwilę na papierze były nieme. W poradnikach dla służących często podkreślano, że służąca powinna milczeć. Jako jedno z głównych zaleceń w poradniku Michaliny Ulanickiej z 1930 roku pojawia się informacja, że służące nie powinny głośno stąpać, wykonywać hałaśliwych robót, takich jak na przykład ustawianie garnków, kiedy jeszcze wszyscy śpią. Nie powinny krzyczeć do koleżanki przez podwórze studnię ani plotkować w bramie. Miały być niezauważalne.

Wystawa nosi tytuł „Niewidoczne”. Służąca była niewidoczna w domu, nie miała własnego pokoju – zwykle spała w kuchni. Służbówki były rzadkością. Czy starałaś się odtworzyć to w układzie wystawy?

Na wystawie będzie zaaranżowany mały kącik, który ma nawiązywać do architektury służbówki. To maleńka przestrzeń, około półtora metra na metr, co odpowiada rzeczywistym wymiarom tych pokoików. Plany architektoniczne, będące w naszym posiadaniu, pochodzą głównie z podwarszawskich willi, w których świadomie budowano służbówki. Natomiast architektonicznie oddzielano się od służących również poprzez różne ciągi schodów: w kamienicach budowano schody pańskie, którymi mieszczanie i mieszczanki wchodzili do domów, oraz schody kuchenne stanowiące alternatywny trakt komunikacyjny. W ostatniej sali wystawowej będzie można zajrzeć na schody dla służących, które cały czas znajdują się w jednej z rynkowych kamienic.

Znakomita część służących przyjeżdżała z prowincji.

Tak, zdecydowana większość przyszłych służących pochodziła spoza Warszawy, według badaczy i badaczek nawet około 70 procent.

Bardzo dużą rolę w prowadzeniu służących i dbaniu o nie odgrywał Kościół katolicki, to w nim szukały wspólnoty po przyjeździe z prowincji do dużego miasta.

Służące były zazwyczaj osobami głęboko wierzącymi. Pochodziły ze wsi, najczęściej uciekały do miasta przed przemocą, biedą i wykluczeniem wynikającym z niskiego statusu edukacyjnego. Rola Kościoła w kontekście służących jest bardzo złożona i niejednoznaczna. Organizacje religijne pomagały służącym, ale jednocześnie utrwalały system, w którym kobiety te nie miały prawa głosu i musiały podporządkowywać się chlebodawcom. Pierwszym miejscem, które mogło w jakikolwiek sposób pomóc odnaleźć się im w Warszawie, były chrześcijańskie albo żydowskie (w zależności od pochodzenia danej osoby) towarzystwa ratowania kobiet. Wcześniej organizacje te działały jako misje dworcowe. Jeśli wierzyć prasie, to wolontariuszki misji chodziły po dworcach i interweniowały w sytuacjach, które wydawały się nieprzyjemne albo niebezpieczne.

Kościół wspierał służące na wiele sposobów. Pierwsze związki zawodowe zrzeszające służące, miały charakter kościelny. W Warszawie działał Polski Związek Zawodowy Chrześcijańskiej Służby Domowej z siedzibą przy ulicy Kredytowej 14. Organizacja miała pensjonat, dom pomocowy, wydawała własne pismo. W „Pracownicy Polskiej” publikowano teksty, które miały charakter infantylnych, umoralniających pogadanek. Teksty dotyczyły głównie tego, jak być posłuszną albo jak wietrzyć mieszkania. Przy dłuższej lekturze robi się niedobrze.

Grupa kobiet przed wejściem do pomieszczenia misji dworcowej opieki nad podróżującą młodą kobietą. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Co z „Pracownicy polskiej” najbardziej zapadło ci w pamięć?

Pamiętam historię Andzi, która całe swoje wynagrodzenie wydała na kapelusz, a i tak rzucił ją narzeczony. Morał z tej historii był taki, żeby nie wydawać pensji na zbytki, tylko oszczędzać, przesyłać pieniądze rodzicom, chodzić w jednej czarnej sukience przez całe życie i nie mieć żadnych marzeń dotyczących takich bezsensownych rzeczy jak kapelusze. Jest nawet patronka służących, Święta Zyta z Lukki, która żyła w XIII wieku i sama była służącą. W miejscu, w którym pracowała, traktowano ją bardzo źle, ale wytrwałością, cierpliwością i dobrocią zjednała sobie całą rodzinę pracodawców. Nastąpiło to dopiero po dwudziestu latach cierpień. Przesłanie tej historii jest takie: jeżeli cię biją, próbują gwałcić, molestować, jeżeli na ciebie krzyczą, jeżeli tobą pogardzają, to nie buntuj się, bo taki jest twój los. Jesteś nieszczęśliwa, ale będziesz szczęśliwa po śmierci, nieś swój krzyż.

Jeżeli służąca miała do czynienia z molestującym ją pracodawcą, to miała spuszczać wzrok i mówić: bardzo przepraszam, muszę iść ugotować obiad.

Kościół nie dążył do jakiejkolwiek emancypacji służących?

Nie. Dostrzegał problem, tworzył organizacje pomocowe, ale rozwiązanie widział w tym, żeby nakłaniać je do pokory. Jeżeli służąca miała do czynienia z molestującym ją pracodawcą, miała spuszczać wzrok i mówić: bardzo pana przepraszam, muszę wyjść ugotować obiad. Jeżeli zostawały bez pracy, bo na przykład zostały wyrzucone ze służby, to mogły liczyć na pomoc Kościoła katolickiego. Te, które zapisały się wcześniej do stowarzyszenia imienia Świętej Zyty (tak zwanych zytek) i regularnie opłacały składkę, miały prawo do zapomogi na starość czy do pobytu w pensjonacie podczas tygodniowego urlopu, który dla służących wprowadzono zwyczajem w latach trzydziestych. W tych organizacjach otrzymywały wsparcie, ale musiały znosić wszystkie najgorsze życiowe zdarzenia. Z godnością i w milczeniu.

Kompleksowa opieka nad tak ogromną grupą zawodową wydaje się w obliczu tego, co robi dzisiaj polski Kościół, dosyć progresywna.

Jak najbardziej. Kościół katolicki w pewnym momencie miał monopol na prowadzenie zaufanych instytucji, które zajmowały się pośrednictwem pracy. Powstawały oczywiście także świeckie czy żydowskie związki zawodowe, miały one jednak zupełnie inny styl działania i komunikacji. Na wystawie będziemy mieć zestawienie dwóch plakatów propagandowych. Ten pisany przez organizację kościelną zaczyna się od zdania: „Kochane koleżanki, mamy taki związek zawodowy, zapiszcie się, będziecie szczęśliwe”, natomiast drugi brzmi: „Baczność towarzyszki służące”. Do dość agresywnego typu komunikacji służące mogły być nieprzygotowane: nie do końca potrafiły utożsamić się z klasą robotniczą, ich zajęcie nie było uznawane za pracę. Bardzo trudno było im się zorganizować, bo wszystkie pracowały w rozproszonych gospodarstwach domowych, nie miały poczucia wspólnoty.

Bardzo wiele młodych kobiet, które pracowały jako służące, wcześniej lub później zajmowało się pracą seksualną – często zmuszała je do tego sytuacja życiowa, wyrzucone ze służby niekiedy nie miały innego wyjścia. Czy dla Kościoła było jasne, jak silny jest związek pomiędzy zawodem służącej a zawodem prostytutki?

To był temat tabu. Kościół, wiadomo, ma do kobiety od zawsze taki sam stosunek – jeżeli zajmuje się ona pracą seksualną, to znaczy, że jest kobietą grzeszną i wrócić do wspólnoty może tylko, jeżeli grzechu się wyrzeknie. I to jest jej wina, że zostaje prostytutką. To nie jest wina systemów społecznych, konserwatywnego patriarchatu albo tego, że została zgwałcona i wyrzucono ją z pracy (bo można było bezkarnie wyrzucić ciężarną służącą), tylko wyłącznie jej odpowiedzialność. W rzeczywistości młode, niedoświadczone, niepiśmienne i przerażone dziewczyny przyjeżdżające do Warszawy często padały ofiarami handlu ludźmi. Były przymuszane do pracy seksualnej, ten proceder został opisany szeroko w literaturze, pojawi się też na wystawie. Mechanizm działał w ten sposób, że bardzo często namawiano je do pracy służącej w domu pewnej zaprzyjaźnionej hrabiny, a na miejscu okazywało się, że nie było żadnej hrabiny ani żadnego eleganckiego domu, ale dom publiczny i czterdziestu klientów jednego dnia. Oraz spirala wyimaginowanego zadłużenia, przemoc i szantaż.

Służące bardzo często padały ofiarami molestowania seksualnego albo gwałtów ze strony swoich pracodawców. Bardzo łatwo było przekroczyć fizyczną granicę z wykonującą pogardzaną i niskopłatną pracę dziewczyną, która na przykład wieczorem zdejmowała panu domu zaplątane kalesony. Służące często zachodziły w ciąże, a mieszczanom i mieszczankom łatwiej było zrzucić „winę” na promiskuityzm służącej i jej wyimaginowanego „strażaka” niż przyznać, że sprawcą przemocy był pracodawca. Miały prawny zakaz dochodzenia ojcostwa, zakazywał tego zapis pochodzący z Kodeksu Napoleona.

Dotyczył tylko służących?

Nie, wszystkich kobiet. Jeżeli kobieta zaszła w ciążę i nie była zamężna, miała prawny zakaz poszukiwania ojca dziecka. Kodeks Napoleona w Polsce został zniesiony w 1945, do tego czasu ciężarna kobieta nie mogła poszukiwać ojca i na przykład żądać od niego partycypacji finansowej. W takiej sytuacji kobiety często rozpoczynały pracę seksualną na ulicy, nie miały innego wyjścia. Albo – nie chcąc porzucać służby – zabijały swoje nowo narodzone dzieci bądź usuwały ciążę w sposób, przez który umierały. Kroniki kryminalne codziennych warszawskich gazet z dwudziestolecia są pełne ogłoszeń o „porzuconych zwłokach dziecka” albo o „samobójstwie popełnionym z miłości”. To nie złamane serce, ale strach przed śmiercią głodową i ostracyzmem społecznym pchał kobiety do wypicia esencji octowej albo rzucenia się z okna.

źródło: Biblioteka Narodowa/Polona

Ostatecznie służące zakładały jednak własne rodziny.

Tak. W socjologii jest taka kategoria life-cycle servants. Oznacza ona, że służące były służącymi tylko i wyłącznie do pewnego okresu. Zazwyczaj pracowały mniej więcej od 16 do 26–30 roku życia, a później, jeżeli mimo tych wszystkich obostrzeń udało im się zakochać i znaleźć dobrego męża, zakładały własne rodziny.

To późno jak na czasy przedwojenne.

Musiały najpierw zarobić na swój posag, bo przecież nikt by ich nie chciał bez pieniędzy. Bardzo dużo tych kobiet nigdy nie założyło własnych rodzin i wtedy uczucia, które miałyby dla własnych dzieci, przekładały na dzieci swoich pracodawców. Jest dużo wzruszających historii dorosłych już osób, które były wychowywane przez służące.

Wszystko, co mówisz, bardzo łatwo odnieść do współczesności. Na pewno to, że ogrom pracy domowej, wciąż wykonywanej w przeważającej mierze przez kobiety, nadal jest niewidoczny. Czy wystawa uwzględnia współczesną perspektywę?

Tak. W ostatniej sali planujemy część, którą nazywamy aneksem. Nie możemy porównać przedwojennych służących do współczesnej odpłatnej pracy domowej. Mimo tego, że zniknęły służące w dawnym tego słowa znaczeniu, praca domowa nigdy nie zniknęła, tylko inaczej sobie z nią radzimy. Cały czas jest to domena kobiet, wciąż uznaje się, że jest to ich genderowa powinność. Widać to w badaniach, które są przeprowadzane co cztery lata przez CBOS: okazuje się, że kobiety poświęcają na pracę domową średnio sześć godzin dziennie, a mężczyźni trzy. Co więcej, ostatnie badania z 2018 roku, pokazują gorszy stan niż te, które przeprowadzono w 2014.

Cały czas pokutuje przeświadczenie, że praca domowa nie wymaga żadnych kwalifikacji, dzieje się sama, jest pracą brudną, o której się nie rozmawia. Jest też kojarzona z aktywnością, która jest wykonywana przez osoby o niższym statusie społecznym. W książce Marka Szymaniaka „Urobieni: reportaże o pracy” pierwszy rozdział jest poświęcony polskiej „pani” z Mokotowa, która zatrudnia pracownicę domową pochodzącą ze Wschodu i traktuje ją w sposób obrzydliwy, urągający jakimkolwiek standardom człowieczeństwa. I myślę, że to nie jest tylko jej historia. Przygotowując się do wystawy, wraz z dziennikarzem Witoldem Ziomkiem pojechałam do Piaseczna, gdzie znajduje się miejsce określane w mediach mianem „bazaru niewolników”. Władze miasta zrobiły z tego punkt spotkań. To nielegalna giełda pracy, która została przez władze Piaseczna usankcjonowana poprzez postawienie określonych znaków w przestrzeni publicznej. Przyjeżdżają tam najczęściej kobiety, które poszukują pracy w charakterze pracownicy domowej i sprzątaczki, opiekunki osób starszych albo opiekunki do dziecka w Warszawie. Nie chroni ich żadne prawo ani opieka chociażby pracowników socjalnych, przez co powstaje doskonałe pole do nadużyć. Przyjeżdżają tam nieuczciwi pracodawcy, którzy proponują dziesięć godzin sprzątania dziennie i oferują na przykład dwanaście złotych za godzinę, co jest absurdalnie niską kwotą. Rozmawiałam z kilkoma kobietami, które jechały do takiej pracy. Jedna z nich opowiedziała mi historię o tym, jak razem z trzema koleżankami została zatrudniona przez pewnego profesora, który miał każdej z nich zapłacić sto pięćdziesiąt złotych za cały dzień sprzątania, a po trzech dniach naprawdę katorżniczej pracy w bardzo brudnym mieszkaniu powiedział, że przecież nie mają żadnej umowy, a on niczego im nie obiecywał. Takich sytuacji niestety jest bardzo dużo. Wciąż nie mamy szacunku do pracy domowej i osób, które ją wykonują. A jest to praca niezbędna, praca, która generuje trzy razy więcej zysku na świecie niż cały sektor IT.

Jak to?

Tak, na tyle jest wyceniana nieodpłatna praca domowa kobiet. Gdyby nie wyprane skarpetki, wyprasowane koszule, ugotowane obiady i wysmarkane nosy dzieci, nie mielibyśmy wielkich instytucji finansowych, przemysłu, muzeów, bibliotek, filharmonii, nie byłoby świata, jaki znamy. Moim zdaniem kapitalizm opiera się na nieodpłatnej pracy domowej kobiet i na ich gigantycznym wyzysku. To praca absolutnie niezbędna, nie byłoby nas bez niej – a jest najniżej wynagradzana albo wręcz darmowa. Gdy się temu przyjrzymy z punktu widzenia ekonomii to naprawdę wstrząsające.

Na wystawie przywrócimy pamięć o osobach, które wykonywały ją na przełomie XIX i XX wieku – jaką naukę wyciągniemy z tego na obecne czasy pozostaje kwestią otwartą. Mam nadzieję, że „Niewidoczne” sprowokują do refleksji.

*

Niewidoczne. Historie warszawskich służących

18.11.2021–20.03.2022

Muzeum Warszawy

Rynek Starego Miasta 28-42

Wystawa objęta matronatem Magazynu Kontakt.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×