W ostatnią niedzielę wybrałem się z rodziną na lody. Pogoda była piękna, choć na horyzoncie pojawiły się deszczowe chmury. Zanim udało nam się dotrzeć do kasy, nadeszła ulewa. Staliśmy jeszcze w kilkadziesiąt osób, w okolicy nie było żadnego daszku, a lokal lodziarni był zbyt mały, aby odtworzyć w nim ustawienie takie jak w kolejce. Deszcz był naprawdę mocny i po jakiejś minucie w głowach kolejkowiczów zaczęły pojawiać się liczne strategie przetrwania tego trudnego momentu. Gdybyśmy stali za pastą do zębów czy płynem do zmywania naczyń, to pewnie rozeszlibyśmy się do domów. Ale w takiej sytuacji, gdy dzieci z radością i nadzieją w oczach widziały przez szybę wydawane lody, gdy już obiecaliśmy i przyrzekliśmy, nie było rady – należało utrzymać pozycje.
Zacząłem się zastanawiać, jak powinno w takiej sytuacji postąpić zintegrowane i dobrze zorganizowane społeczeństwo. Wystarczyłoby, gdyby każdy zapamiętał, przed kim i za kim stoi, a następnie wszyscy schowalibyśmy się gromadnie i bezładnie do lodziarni, by po ulewie zgodnie odtworzyć kolejkę, schnąc w popołudniowym letnim słońcu. Gdybyśmy byli społeczeństwem niezintegrowanym, ale chociaż solidarnym i wytrwałym, to po prostu wszyscy stalibyśmy dzielnie na deszczu, dzieląc wspólny los zmokniętych rodziców pełnych nadziei dzieci. A co się stało tutaj? Część ludzi po prostu poszła pod dach – jedni rzucając zdawkowe „stoję za panem”, inni bez słowa, licząc, że gdy wrócą, zostaną na zasadzie „ja tu stałem” wchłonięci z powrotem do szeregu. Widziałem przez szybę ich uśmiechnięte twarze, na których rysowało się wyraźne „FRAJERZY”. Moją uwagę zwróciła szczególnie jedna para, w której mężczyzna nie był przekonany do pomysłu zniknięcia pod dachem, na co bardzo nastawała jego partnerka.
– Co będziemy stali?
– Wiesz, nie wypada.
– Daj spokój, każdy może się schować, nikomu nie każą tam stać.
– Ja chyba wyjdę.
Wyszedł na chwilę. Wrócił, wciągnięty przez nią za rękaw do środka.
Deszcz wciąż padał, a kolejka wolno posuwała się naprzód. Kiedy stałem już w drzwiach lodziarni, wspomniana para podeszła i ustawiła się z powrotem za mną – to było jej początkowe miejsce. I wtedy stała się rzecz przedziwna. Otóż mężczyzna specjalnie odsunął się krok do tyłu, aby nadal stać na deszczu. Gdy jego partnerka zwróciła mu na to uwagę, on powiedział, że zamierza moknąć tak jak inni. Było to o tyle niebywałe, że już moknąć nie musiał – jego pozycja w kolejce umożliwiała stanięcie pod dachem. Ale on uparcie stał na deszczu…
Przytaczam tę historię, ponieważ idealnie oddaje to, jak funkcjonuje społeczeństwo wychowane w neoliberalnej kulturze indywidualistycznej. Jest na tyle egoistyczne, że nie dopuszcza możliwości kolektywnego zorganizowania miejsca pod dachem dla wszystkich. Czemu mam pomóc innemu, skoro nauczono mnie dbać przede wszystkim o własny interes? Każdy jest kowalem swojego losu, jak chcą, to niech się pospieszą – przecież mieliśmy równe szanse. Ale jak w życiu: szans równych nie mieliśmy od początku, ktoś być może przez gapiostwo, inni z powodu poczucia przyzwoitości (Boże, jakie to niemodne!), pozostali byli zajęci własnymi dziećmi czy stali zbyt daleko, aby wygrać bieg po bezpieczne miejsce. A może ktoś nawet lubi deszcz i chciałby zmoknąć, nie wytłumaczono mu zawczasu, że może się przeziębić, i teraz wszyscy uznają go z pewnością za chorego psychicznie, albo niedorajdę. W każdym razie kultura indywidualistyczna spowodowała podział i wymusiła pozostanie części kolejkowiczów na stanowiskach. Wywołała też wrogie postawy: patrząc na siebie wilkiem z dwóch stron witryny, pozwoliliśmy naszym emocjom rozpędzać się w kierunku wzajemnej niechęci, a naszym dzieciom – reprodukować przyjęte przez nas postawy i wynikające z nich emocje.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego pozostający w kolejce nie mogli tak po prostu porzucić swoich stanowisk i ruszyć pod dach albo wybrać innego bezpiecznego miejsca, na przykład w sklepie po drugiej stronie ulicy. Otóż gdyby sobie poszli, cały ten system by się zawalił. Dezerterzy z lodziarni nie mogliby powrócić do kolejki, ponieważ już by jej nie było. Nie odnaleźliby swoich miejsc, musieliby zacząć od początku, doszłoby do sprzeczek, a ponieważ zbliżał się czas zamknięcia punktu, prawdopodobnie nie zjedliby lodów. Ani oni, ani ich dzieci. Frajerzy umożliwili im wszystkim miłe spędzenie niedzieli. A na koniec pojawił się jeszcze przypadek konformisty, który uległ namowom partnerki, ale w gruncie rzeczy czuł, że powinien stanąć solidarnie z tymi, co na zewnątrz. Jego wyrzuty sumienia były na tyle silne, że zdecydował się ponieść dodatkowe koszty, aby choć na chwilę, choć trochę poczuć na sobie ich niedolę.
Wyobraźmy sobie, że te same emocje i argumenty towarzyszą na co dzień polskiemu społeczeństwu i ogniskują się w podejściu do finansowania naszych wspólnych celów. Prawidłowe funkcjonowanie wspólnoty opiera się na tych, którzy płacą podatki. Nie tylko postępują uczciwie, ale także ponoszą koszty godnej i bezpiecznej egzystencji całej reszty. Uważani za frajerów, zdają sobie sprawę, że rzucenie wszystkiego w diabły nie jest rozwiązaniem. Bez ich działań cały system po prostu by runął. Umożliwiają rozwój dzieci tych, co podatków nie płacą, choć uważają, że na wszystko ich stać i żadnej pomocy nie potrzebują. Rzecz w tym, że ci ostatni swoje środki wydają po części na wynajęcie doradców podatkowych, optymalizację i sprytne wynalezienie luk w przepisach.
Regresywność systemu podatkowego została już zaobserwowana i opisana przez ekonomistów, choćby przez noblistę Josepha Stiglitza. Jednak sprawne omijanie finansowania celów wspólnoty nie jest tylko domeną miliarderów i zagranicznych korporacji. To także zjawisko silnie praktykowane przez klasę średnią, szczególnie jej wyższe segmenty, ludzi prowadzących własną działalność gospodarczą. Za każdym razem, gdy bierzemy fakturę za prywatne zakupy, gdy wbrew charakterowi naszej pracy wybieramy samozatrudnienie i wiążące się z tym korzyści podatkowe, kiedy szukamy sztucznych kosztów, zniżek i ulg, wówczas uciekamy pod dach lodziarni, zostawiając w kolejce na deszczu wszystkich tych, którzy z tych rozwiązań skorzystać nie mogą albo nie chcą – choćby pracując na etatach. Jednym z bardziej jaskrawych przykładów tej postawy jest złorzeczenie klasy średniej na tak zwany podatek Belki, który obejmuje zyski niepochodzące z pracy, za to często z gry spekulacyjnej bardziej przypominającej hazard niż wspieranie rozwoju gospodarki.
Nie wszyscy uważają, że taka postawa jest w porządku. Jednak te wyrzuty sumienia nie przeradzają się najczęściej w realną zmianę sposobu działania. Skłaniają raczej do wyboru dostępnych na rynku protez. Wtedy tacy „skruszeni” wrzucą coś do charytatywnej puszki, wezmą udział w jakiejś dobroczynnej akcji. Niektórzy nawet staną się członkami kultury ofiarniczej, jak ten mężczyzna spod lodziarni, który usilnie starał się zmoknąć. To jednak atrapa, bo ten, co cierpi, nie zawsze jest tym, który dźwiga.