fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Krajowy Plan Odbudowy – smutna opowieść o Polsce

Morawiecki ogłaszał „nowy plan Marshalla”, by potem mówić o mało znaczących kwotach. Koalicja Obywatelska nie poparła KPO, by teraz grzmieć, że polityka rządu prowadząca do braku tych pieniędzy dla Polski to „zbrodnia”. Dla jednych i drugich Unia to ciągle „tamci”, a nie „my”.
Krajowy Plan Odbudowy – smutna opowieść o Polsce
ilustr.: Anna Pruszyńska

Komisja Europejska wstrzymuje wypłatę Polsce pieniędzy na Krajowy Plan Odbudowy. Wszystko z powodu działań rządu Prawa i Sprawiedliwości w sądownictwie, które zdaniem Komisji naruszają podstawowe zasady praworządności. Jak mówiła jej przewodnicząca Ursula von der Leyen, propozycje ustępstw ze strony PiS-u są niezadawalające, bo nie dają „możliwości kwestionowania statusu innego sędziego bez ryzyka bycia pociągniętym do odpowiedzialności dyscyplinarnej”.

Tym samym Polska traci dostęp do miliardów euro z europejskiego Funduszu Odbudowy, z którego miał być finansowany Krajowy Plan Odbudowy. I to pomimo tego, że – jak wskazuje sondaż Ipsos dla OKO.press – 67% Polaków chce, by PiS podporządkował się zaleceniom Unii Europejskiej w kwestii praworządności.

Część komentatorów twierdzi, że cała ta sytuacja to przykład brutalnego nacisku Brukseli na Polskę, a nawet próba doprowadzenia do zmiany rządu. W takie tony uderzył między innymi były polityk Jan Rokita, który nazwał działania Unii „pakietem sankcyjnym” i porównał je do kar nakładanych na Rosję. Jeszcze mocniej sprawę ujmuje publicysta Rafał Woś. „Pieniądze z KPO są i były traktowane już nawet nie jako kij i marchewka. Coraz częściej wydaje się, że to narzędzie mające na celu ciągłe upokarzanie Polski i pompowanie antyPiSowskich nastrojów przed zbliżającymi się jesienią wyborami parlamentarnymi” – pisał dla Interii.

Wszelkie tego rodzaju sugestie pomijają to, że źródło problemu tkwi w tym wypadku nie w Brukseli, lecz w Polsce. Cała historia związana z KPO to dobitny, a zarazem smutny przykład tego, jak nieodpowiedzialna potrafi być polska polityka. Okazuje się, że podejście do najbardziej kluczowych spraw – jak miliardy euro przeznaczone na rozwój kraju – może się zmieniać błyskawicznie, w zależności od partyjnych kalkulacji i rozgrywek.

Plan Marshalla czy grosze?

Największym problemem jest sam PiS, a szerzej – Zjednoczona Prawica.

Na początku wydawało się, że rządzący są wręcz entuzjastycznie nastawieni do pomysłu Funduszu Odbudowy zaproponowanego przez Unię Europejską. „Nie wolno nam zmarnować takiej szansy, nie wolno nam zmarnować drugiego planu Marshalla” – apelował w maju 2021 roku premier Mateusz Morawiecki. Samo porównanie do planu Marshalla zapożyczył od von der Leyen. W 2020 roku pisała ona, że „potrzebujemy planu Marshalla dla Europy”, by ta mogła podnieść się po wstrząsie gospodarczym wywołanym pandemią koronawirusa.

Porównanie to należy traktować luźno. Plan Marshalla był pakietem pomocowym USA dla Europy, który miał pomóc między innymi w odbudowie infrastruktury po II wojnie światowej. Unijny Fundusz Odbudowy jest inicjatywą samych krajów europejskich i chodzi w nim nie tyle o odbudowę, co wzmocnienie i przestawienie gospodarki na nowe tory. Dlatego ważną składową planu jest realizacja określonych celów ekologicznych.

Mimo to na podstawowym poziomie porównanie ma sens: tak, jak po II wojnie światowej, chodzi o przeznaczenie znacznej sumy pieniędzy na rozwój Europy. Sama Polska miała otrzymać około 35 miliardów euro (24 miliardy w dotacjach, 11 miliardów w pożyczkach). A fakt, że ten rozwój oznacza także wspomożenie transformacji energetycznej, jest tylko dodatkową zaletą całego planu. Na przykład Polska mogłaby przyspieszyć inwestycje, które są konieczne w dobie kryzysu klimatycznego. Przedstawiony przez rząd plan wykorzystania środków unijnych zakładał między innymi: szybszą wymianę starych pieców węglowych na bardziej ekologiczne, zakup paneli fotowoltaicznych i kolektorów słonecznych czy postawienie farm wiatrowych na Bałtyku. Skorzystać miał też system ochrony zdrowia. Na „zwiększenie efektywności, dostępności i jakości świadczeń zdrowotnych” chciano przeznaczyć 14 miliardów złotych.

Słowa Morawickiego z 2021 roku wskazywałyby na to, że PiS przynajmniej w tej sprawie zdaje sobie sprawę z wartości europejskiej współpracy. Nic tylko przyklasnąć premierowi.

Problem polega na tym, że rok później zarówno Morawiecki, jak i jego partia wypowiadają się już o europejskich środkach na Krajowy Plan Odbudowy całkowicie inaczej. Nagle okazuje się, że to w sumie niewielkie pieniądze, bez większego znaczenia. Kilka miesięcy temu premier mówił TVP: „To nie jest naprawdę coś, co zmienia zasadniczo sytuację gospodarczą czy sytuację finansową Polski”. Morawiecki zaczął też zaniżać skalę ewentualnych środków unijnych. Przedstawiając widzom TVP, ile możemy zyskać, wziął pod uwagę dotacje, ale już nie pożyczki – a te drugie też są ważne, bo obecnie polski rząd nigdzie indziej nie uzyska tak niskooprocentowanej sumy, każde inne alternatywne źródło pożyczek będzie kosztowało nas drożej.

Partia z 0,7% poparcia trzęsie Polską

Co się stało? Skąd ta nagła wolta premiera i PiS-u?

Jednym z głównych powodów jest Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry, która wraz z PiS-em tworzy Zjednoczoną Prawicę i zapewnia partii Kaczyńskiego większość w Sejmie. Solidarna Polska od początku była przeciwna KPO, bo uważała, że zbyt mocno uzależnia on Polskę od instytucji unijnych. „Nie ma zgody na oddanie części suwerenności za 100 mld zł od UE, które i tak spłacimy” – pisał na Twiterze poseł Solidarnej Polski Janusz Kowalski w marcu 2021 roku, na dwa miesiące przed głosowaniem w sprawie KPO w polskim Sejmie. Kiedy doszło do głosowania, wszyscy posłowie Solidarnej Polski, ze Zbigniewem Ziobro na czele, głosowali przeciwko przyjęciu planu.

Jednak nie to było największym problemem dla rządu Morawickiego. Plan ostatecznie przeszedł przez Sejm, głównie dzięki wsparciu Lewicy – do czego jeszcze wrócimy. Rzecz w tym, że to Solidarna Polska najgorliwiej blokuje wszelkie zmiany w sferze sądownictwa A jak podkreśla von der Leyen, bez tych zmian Komisja Europejska nie zgodzi się na wypłacenie nam środków. „Jesteśmy strażnikiem Traktatu, więc mamy pewne narzędzia prawne, aby go chronić. Problem, jaki mamy z polskim rządem, polega na tym, że jesteśmy głęboko przekonani, iż nie ma już niezależności sądownictwa. To jest trudne. Dlatego używamy naszych narzędzi prawnych, gdyż w ostatecznym rozrachunku jeżeli popiera się zasadę rządów prawa, także instytucje muszą postępować zgodnie z zasadą prawa” – mówiła we wrześniu tego roku.

Problem z formacją Ziobry polega też na tym, że nieustannie zarzuca Morawieckiemu zbytnią uległość wobec Brukseli. W środowisku Zjednoczonej Prawicy to poważny zarzut, bo Bruksela kojarzy się w nim z rzeczami uznawanymi przez nie za najgorsze: prawami osób LGBT+, ekologią i ogólnie pojmowanym „lewactwem”. Morawiecki i jego sojusznicy muszą więc manewrować w taki sposób, by nie dać sobie przypiąć łatki zbytnich entuzjastów współpracy z Unią Europejską.

Niestety, to partyjne manewrowanie skutkuje obecnie tym, że Polska traci dostęp do miliardów euro. Jest to sytuacja absurdalna, bo jak wynika z sondażu IBRiS przeprowadzonego pod koniec lipca, partia Ziobry cieszy się poparciem zaledwie 0,7% wyborców. Tyle wystarczy, by wstrzymywać finanse dla całego kraju.

Spory na opozycji

Winę za obecną sytuację ponosi Zjednoczona Prawica – to jasne. To oni mają władzę i to ich wewnętrzne spory blokują środki unijne. Co nie zmienia faktu, że także część opozycji wysyłała przez ostatni rok sprzeczne sygnały w sprawie KPO. „Część opozycji” oznacza w tym wypadku przede wszystkim Koalicję Obywatelską.

Dziś przedstawiciele Koalicji grzmią – słusznie – że utrata dostępu do środków unijnych to skandal. „To jest zbrodnia, szczególnie dzisiaj. Od wielu, wielu miesięcy, zamiast dostawać pieniądze z Europy, Polska płaci jakieś idiotyczne kary, które sprowokowali swoimi decyzjami ministrowie tego rządu. To jest coś tak niewytłumaczalnego, idiotycznego i tak przeciwko żywotnym interesom Polski i Polaków, że to się w głowie nie mieści” – mówił Donald Tusk w maju tego roku. W sierpniu poszedł nawet krok dalej i stwierdził, że to zapowiedź czegoś jeszcze gorszego: „Każdego dnia powtarzają, że Polska sobie poradzi bez pieniędzy z UE. Oni naprawdę myślą o tym, jak wyprowadzić Polskę z UE”.

Tylko że gdy głosowano w Sejmie za KPO, to cała Koalicja Obywatelska, oprócz Franciszka Sterczewskiego (głosował „za”), wstrzymała się od głosu. A jej posłowie, tak jak i część przychylnych im komentatorów, ciskali gromy w Lewicę za to, że ta najpierw przystąpiła do negocjacji z PiS-em, a potem poparła go w tej sprawie. „Za” głosowało też wszystkich pięcioro przedstawicieli Polski 2050 i prawie cała Koalicja Polska (czyli głównie PSL), ale oni stali bardziej z boku najbardziej gorących sporów o KPO. Konfederacja, tak samo jak Solidarna Polska, była przeciw.

Czemu Koalicja Obywatelska wstrzymała się od głosu? Borys Budka twierdził, że powodem był brak dostatecznych konsultacji z samorządami i opozycją. Przez opozycję miał na myśli właśnie Koalicję Obywatelską, bo Lewica, owszem, otrzymała od rządu obietnice, które uznała za satysfakcjonujące: dodatkowe środki dla szpitali powiatowych, budowa 75 tysięcy mieszkań komunalnych i oddanie 30 procent środków KPO w ręce samorządów.

Te negocjacje wywołały zresztą wściekłość przedstawicieli Koalicji Obywatelskiej. „Lewica zdradziła opozycję za ułudę wpływu, zdradziła opozycję i nie tylko opozycję, ale wyborców i w pewnym sensie demokrację w Polsce” – atakował Bartłomiej Sienkiewicz.

Politycy Koalicji Obywatelskiej uważali, że Lewica niepotrzebnie pomaga PiS-owi, który dzięki temu dostanie od Unii pieniądze i będzie mógł z nimi robić, co chce. W domyśle: wykorzysta je do utrzymania władzy. Lewica odpierała zarzuty, przekonując, że stawka gry – solidarność europejska – jest zbyt duża, by bawić się w partyjne rozgrywki. Poza tym – twierdziła – Unia Europejska nie pozwoli wziąć PiS-owi pieniędzy ot tak, bez żadnej kontroli. Jak argumentował w Sejmie Adrian Zandberg, nawiązując do postawy Solidarnej Polski, ale też Koalicji Obywatelskiej: „Ci, którzy chcą zniszczyć Unię, marzą o tym, żeby Fundusz upadł. Kto głosuje za ratyfikacją, głosuje za silną Europą. A ten, kto nie umie podnieść ręki za ratyfikacją, głosuje za Europą słabą, bezsilną, bezbronną. Europa to jest najlepsza gwarancja demokracji i praworządności”.

Unia Europejska – czy to my?

Bardzo ciekawe w kontekście całego sporu o KPO jest podejście Lewicy, a konkretniej – reakcje na nie. Z pewnością trudno odmówić jej konsekwencji: była za przyjęciem środków unijnych rok temu podczas głosowania w Sejmie, jest za tym i dzisiaj. W obu przypadkach z tym samym uzasadnieniem: po pierwsze, Polska potrzebuje tych pieniędzy, po drugie, chodzi o wymiar symboliczno-instytucjonalny – jest to wspólne przedsięwzięcie całej Unii Europejskiej, wyraz tego, że wszystkie kraje jadą na tym samym wózku i powinny ze sobą współpracować.

Smutna rzeczywistość jest taka, że ani media, ani opinia publiczna nie wydawały się specjalnie zainteresowane taką postawą. O wiele bardziej liczyły się partyjne rozgrywki, a Lewica musiała tygodniami wysłuchiwać oskarżeń, że sprzymierza się z PiS-em. Wystarczy wspomnieć głośny wpis działaczek zarządzających mediami społecznościowymi Ogólnopolskiego Strajku Kobiet: „Ogłaszamy krótko: wóz albo przewóz. Doba na ogarnięcie się albo zaczynamy ogólnopolską akcję wybijania głupoty z głowy Lewicy”.

Być może kryje się za tym głębszy problem – w Polsce nadal rzadko myślimy o naszym kraju jako członku Unii Europejskiej, który jest współodpowiedzialny za losy kontynentu. W polskiej debacie publicznej dominują dwa modele postrzegania Unii. Pierwszy traktuje ją jako najeźdźcę z Brukseli, który narzuca nam różne lewackie pomysły. To postawa typowa dla Solidarnej Polski i PiS-u. Wedle drugiego – Unia to dobrotliwy szeryf, który przyjdzie i wreszcie posprząta ten polski bajzel. Takie podejście prezentuje często liberalno-konserwatywna część opozycji – zarówno politycy, jak i komentatorzy. Pomysł, że Unia to także my, a naszym celem powinno być myślenie również w kategoriach ogólnoeuropejskich, jest nadal traktowany jako dziwaczny, także wśród tak zwanych euroentuzjastów.

To prawdopodobnie dlatego zupełnie na marginesie naszej debaty publicznej przemknęła informacja, że długi zaciągnięte w ramach Funduszu Odbudowy mają być uwspólnotowione – to jest, gdyby jakieś państwo nie było w stanie ich spłacić, pozostałe robiłyby to za nie. Ten wątek podjęła tylko Solidarna Polska, traktując go jako jeszcze jeden powód do odrzucenia całego pomysłu. A przecież byłby to nieśmiały krok w stronę rozwiązania, które od dawno zalecało wiele osób, na przykład znany ekonomista Thomas Piketty, zwolennik uwspólnotowienia długów w sferze euro – jego zdaniem byłby to najskuteczniejszy mechanizm obronny dla najsłabszych gospodarek unijnych, których kłopoty, jak pokazał przykład Grecji, grożą potem zawaleniem się całego systemu i pociągnięciem na dno innych krajów.

Takie dyskusje w Polsce to nadal abstrakcja. Na podobnej zasadzie mało kogo w gruncie rzeczy obchodziła rozmowa na temat tego, jak ma się Fundusz Odbudowy do europejskiej transformacji energetycznej.

Unia Europejska to ciągle są „tamci” – dobrzy lub źli, w zależności od poglądów politycznych – a nie „my”. Niestety.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×