fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Kozetka na instagramie. O życiu bez cukru pudru i kolorowych posypek

Psychoterapia, leki antydepresyjne, zaburzenia emocjonalne, złość, lęk, wstyd, DDA. Brzmi jak grupa wsparcia? Trochę tak. Nazywa się Instagram. Korzysta z niego około 8 milionów Polaków.
Kozetka na instagramie. O życiu bez cukru pudru i kolorowych posypek
ilustr.: Natasza Kornobis

Zło wcielone, jak każde z social mediów, szkodliwe dla samooceny i zdrowia psychicznego – z badania przeprowadzonego przez brytyjskie Royal Society for Public Health w 2017 roku wynika, że Instagram najsilniej wzmacnia lęk, przygnębienie czy niezadowolenie z własnego wyglądu wśród młodych ludzi. Z drugiej strony to właśnie na Instagramie od jakiegoś czasu mówi się o tych problemach otwarcie.

Zdaję sobie sprawę zarówno z baniek, w których funkcjonuję, jak i z targetowania, którego nieustannie jestem celem. Jednak mam wrażenie, że obserwuję względnie nowy instagramowy trend – odczarowywanie idealnego, plastikowego świata, zwrot w kierunku autentyczności i emocji, a nawet większego zrozumienia i świadomości zaburzeń psychicznych. Być może jest to trend raczkujący i na razie, w mojej opinii, mocno sfeminizowany (i taki świadomie będzie ten tekst), ale jest. Jeszcze rok temu Instagram był dla mnie zagadką i miejscem zupełnie obcym. Dziś czuję, że znalazłam tam swoją niszę.

Skąd w social mediach emocje i zdrowie psychiczne?

#psychologia ma na Instagramie 261 tysięcy oznaczeń, #emocje to kolejne 260 tysięcy, #depresja – 250 tysięcy, a #psychoterapia – 55 tysięcy. Dla porównania #koronawirus został wspomniany 313 tysięcy razy, a #piąteczek – 174 tysiące. Za to #socjologia – tylko 5 tysięcy razy. Czy popularność hasztagów świadczy o popularności tematów? Tak, ale zależność działa w obie strony – dla zwiększenia widoczności i zasięgów używa się topowych hasztagów. Tak kształtuje się instagramowa moda.

Szeroko rozumiany selfcare, zrównoważona dieta, naturalne kosmetyki, yoga, medytacja, a wszystko najlepiej w trzech prostych krokach – o tym się mówi i pisze od dawna. Choć na ich pozytywny wpływ na samopoczucie i zdrowie zwracają uwagę eksperci – terapeuci i lekarze – a ja sama staram się je praktykować w codziennym życiu, to jednocześnie cały ten dyskurs odarty z kontekstu społecznego postrzegam jako nieodzowny element świata, w którym świadomie zarządza się karierą, „marką własną”, sobą, związkiem i dziećmi-projektami. Bardzo łatwo ześlizgnąć się z niego w pułapkę w rodzaju „jestem panią swojego losu”, przesiąknąć do cna narracją pod tytułem „zmieniam swoje życie”: będę dla siebie czuła, zwolnię, zatroszczę się o work-life balance, będę medytować i kiedyś na pewno znajdę zen, czymkolwiek ów zen jest. Tak jakby odpowiedzialność ciążyła wyłącznie na nas, a inne czynniki, w tym społeczno-ekonomicznie, nie odgrywały żadnej roli. Nie o takim zwrocie emocjonalnym chcę opowiedzieć.

Temu, który mnie interesuje, bliżej jest do zmiękczonego dyskursu eksperckiego. @zdrowagłowa, @psychoedu_, @drnerwica to tylko kilka przykładów kont prowadzonych przez psychoterapeutki, psychoterapeutów i psychiatrów, mających znaczący udział w popularyzowaniu tematyki okołopsychologicznej w mediach społecznościowych. I choć w instagramowym świecie ich pozycja jest ugruntowana, wydają się ważnym elementem postępującego trendu, któremu od pół roku się przyglądam i w którym sama aktywnie uczestniczę. To w dużej mierze dzięki działaniom ekspertów w podkoloryzowanym i filtrowanym świecie w ogóle mówi się o zaburzeniach lękowych, tłumionych emocjach, depresji, chorobie dwubiegunowej, psychoterapii i farmakologii. Profile gromadzące dziesiątki tysięcy obserwujących pokazały, jak bardzo potrzebujemy wiedzy i rozmowy na te tematy.

Najlepiej rozmawia się o prawdziwych historiach

A skoro potrzebujemy rozmowy, to i przykładów z krwi i kości. Przykład można przymierzyć i przejrzeć się w nim jak lustrze, z samą teorią jest zawsze trudniej. Pierwsze były chyba profile „mamowe”, a chwilę po nich „tatowe” – o radościach, odkryciach i trudach rodzicielstwa. Na Instagrama przeniosły się z blogosfery, która lata świetności ma już za sobą, a teraz bez Insta praktycznie nie istnieje. Środowiska parentingowe są jednak dość hermetyczne. Jeśli nie masz dzieci, a tym bardziej jeśli nie zamierzasz ich mieć – trudno ci będzie się w nich zadomowić.

Na szczęście dziś Instagram nie kończy się na mamach. Choć trzeba docenić ich wkład w otrzepywanie go z cukru pudru i kolorowych posypek, bezdzietni też potrzebowali swojej swobodnej przestrzeni. Nie wiem, kiedy dokładnie powstała. Ja trafiłam do niej jakieś pół roku temu. Od tamtej pory regularnie odkrywam profile kobiet, które pokazują życie takim, jakie jest, ale też takim, jakie dotychczas rzadko oglądało się w świecie social mediów. Tak, na razie są to głównie kobiety.

Zwrot ku autentyczności

Beata @hackyourmorning pokazuje, jak żyć twórczo, nie będąc artystką, a jednocześnie pisze o zmaganiach z chorobą, introwertyzmie i obciążających presjach społecznych. Gdy pytam, skąd ta otwartość, odpowiada: „Piszę o doświadczeniach, o których sama chciałabym przeczytać, gdy byłam młodsza i miałam wrażenie, że tylko ja mierzę się z problemem samotności, strachu przed oceną czy akceptacją swojego wyglądu”.

Na dotarciu do osób, które czują się przygniecione przez codzienność, zależy również Kasi. Na @ani.jednej.więcej odważnie opowiada o swoich kompleksach i historiach miłosnych, o gubieniu i odnajdywaniu siebie, a także o męczących oczekiwaniach, którym już nie ma ochoty się podporządkowywać. „Swoje konto na Instagramie zaczęłam tworzyć po kursie pisarskim. Spotkałam się tam z trzydziestoma innymi, nieznanymi mi wcześniej dziewczynami dzielącymi się intymnymi, bardzo szczerymi historiami i uderzyło mnie, jak bliskie jest to, co nas spotyka, z czym się zmagamy” – wyjaśnia.

Bardzo podobne wrażenie robi na mnie ta społecznościowa bańka, w której znalazłam Kasię, Beatę i wiele innych kobiet. Dzięki nim nie czuję się osamotniona w swojej słabości, kwestionowaniu utartych schematów czy stereotypowego rozumienia sukcesu i szczęścia, a czasami w ogóle ich znaczenia. Ta bańka funkcjonuje jakby w kontrze do „tradycyjnego” Instagrama – pokazuje, że social media mogą być mniej plastikowe, mniej lukrowane, a #nofilter może dotyczyć nie tylko zdjęć, ale też refleksji i po prostu życia. „Coraz więcej osób oczekuje wpisów, które wniosą coś do ich życia, pokażą prawdziwe emocje i codzienność nieprzykrytą instagramowym filtrem. Autorzy chcą odczarować to miejsce, dzieląc się treściami, które mają znaczenie” – dodaje @hackyourmorning, jakby czytała w moich myślach.

Autentyzm czy emocjonalny ekshibicjonizm?

Na tym autentycznym Instagramie mówi się więc bez ściemy o emocjach, depresji, niedoskonałym ciele, dążeniu do samoakceptacji, terapii, wizytach u psychiatry. Przypadkowemu odbiorcy może to zakrawać na emocjonalny ekshibicjonizm. Niejednokrotnie zarzucałam go sama sobie, tworząc bloga o wychodzeniu z kryzysu, oswajaniu się z różnymi emocjami i czułości dla siebie. A jednak reakcje na taką szczerość i dzielenie się różnorodnymi doświadczeniami pokazują, że wielu osobom w dusznej, podkoloryzowanej rzeczywistości właśnie tego było trzeba.

Iwona podkreśla: „Emocje to był temat, którego zawsze brakowało w mojej przestrzeni, a który był niezwykle ważny. Ich zrozumienie, dopuszczenie zmieniło moją jakość życia”. Otwiera się na nie i pomaga w tym innym na profilu @emocje_w_naturze. Gdy zaś pytam Kasię @ani.jednej.więcej o feedback z sieci, odpisuje: „Reakcje, z jakimi się spotykam, są pozytywne. Inne dziewczyny opowiadają mi swoje historie, przyznają się do swoich słabości i wspólnie motywujemy się, żeby być dla siebie samych czulsze, mniej oceniające, dające sobie możliwości eksploracji własnej drogi, a nie przemierzania tylko tych dawno już przez kogoś wyznaczonych”. Podobnie o reakcjach opowiada druga Kasia, tworząca @bezplastiku: „Ja od początku powtarzam, że @bezplastiku to nie tylko nazwa dosłowna, to dla mnie bardzo wielowymiarowe patrzenie na świat i na siebie – takie właśnie naturalne, otwarte i bez sztuczności. Mam super grono odbiorczyń i odbiorców – wspierają, dzielą się przemyśleniami, podejmują dialog w prywatnych wiadomościach”.

Działalność kobiet podobnych obu Kasiom, Beacie czy Iwonie trafia na podatny grunt. Choć na razie to raczej niszowy trend, to po rosnącej liczbie tematycznych hasztagów, obserwujących i polubień kolejnych postów wnioskuję, że wypełnia on jakąś ważną lukę w świecie social mediów. Jest odpowiedzią na potrzebę autentyczności i szczerości, a także kolejnym medium dla konceptu siostrzeństwa.

Siostrzeństwo wyraża idee kobiecej solidarności, wspólnoty i siły. Od jakiegoś czasu obserwujemy je w różnych konfiguracjach. Przewijało się w ruchu #meetoo, a w naszym kontekście podczas czarnych protestów w 2016 roku i w 2020 roku po październikowym wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Na protestach skandowałyśmy: „Kiedy prawo mnie nie chroni, mojej siostry będę bronić”. „Siostrzeństwo to potęga” (ang. Sisterhood is Powerful) – brzmiał slogan wymyślony w latach 60. przez Kathie Sarachild, amerykańską pisarkę i radykalną feministkę.

Na zupełnie innym gruncie siostrzeństwo towarzyszy tak zwanym kręgom kobiet, które od wieków działały na całym świecie i w różnych kulturach. Od niedawna przechodzą fazę rozkwitu w Polsce, choć ich lokalna tradycja sięga lat 90. Spotkania w kręgach prowadzą joginki, psycholożki, trenerki rozwoju osobistego. Dziś jednak siostrzeństwo wychodzi poza środowiska szamańskie, jogiczne i feministyczne, w którym pojawiało się od dawna. Doświadczam go silnie w tej bańce autentyczności na Instagramie. Wzajemne zrozumienie, wsparcie, dawanie i branie oraz wdzięczność i solidarność – „Dziękuję za ten post i za tę historię”, „Dziękuję, że się tym podzieliłaś”, „Jesteś odważną i silną kobietą” –  wygrywają tutaj z rywalizacją o followersów.

Pandemiczna bezsilność

Dlaczego ten zwrot ku autentyczności ujawnił się właśnie teraz? Nie mam gotowej odpowiedzi, ale do siostrzeństwa dodałabym na pewno pandemiczne okoliczności.

Ponad rok temu wszystkim kowalom własnego losu, przodownikom pracy i pozytywnym myślicielom wylano wiadro zimnej wody na głowę. „Pandemia pokazała, że żaden rozwój osobisty, «zarządzanie sobą», «kreowanie kariery», przepracowywanie prywatnej historii, pozytywne myślenie, otwieranie czakramów, żelazna wola, determinacja i chęć szczera – oraz podobne, mniej lub bardziej toksyczne mity – nie decydują o naszym położeniu w świecie. Przeciwnie, decydują o nim w ogromnym stopniu czynniki zupełnie od nas niezależne” – pisze Tomasz Stawiszyński w eseju „Bezradność, zależność, solidarność„ w książce „Co robić przed końcem świata”.

O tej bezsilności trochę się mówiło i mówi, a trochę nadal zamiata się ją pod dywan. Przecież w czerwcu wygraliśmy z pandemią wyborami, a dziś wygrywamy szczepionkami. Pogrążona w chaosie służba zdrowia, fikcyjna edukacja czy niewydolny system opieki społecznej to tylko wypadki na drodze usłanej sukcesami i starym dobrym węglem.

Mam jednak wrażenie, że niektórym spośród nas coś z tej pandemicznej lekcji zostało –  oswoiliśmy się z kruchością i słabością, zaakceptowaliśmy bezsilność. Zobaczyliśmy też, że nie jesteśmy w tym sami. Okazało się, że na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Nikt z nas.

Do tego rozlania się autentycznych doświadczeń, trudności, depresji, lęków i złości po sieci przyczyniła się też długotrwała izolacja społeczna. Nasze życie w wielu sferach przeniosło się do internetu. Ograniczyliśmy spotkania ze znajomymi i przyjaciółmi. Być może te wszystkie emocje i niekończące gonitwy myśli, od których kiedyś mogliśmy uciekać w pracę, życie towarzyskie czy zajęcia sportowe, zalały nas ze zdwojoną siłą i musiały znaleźć jakieś ujście.

Ku zrozumieniu

W instagramowym zwrocie ku autentyczności oraz temu, co w głowie i we wnętrzu, a nie tylko na zdjęciach, upatruję szansy na normalizację tematu zdrowia i zaburzeń psychicznych. Choć sama jestem dość sceptyczna w stosunku do pojęcia normalizacji. Boję się, że używając go, czasami wylewamy dziecko z kąpielą – depresję, chorobę dwubiegunową czy nerwicę wkładamy do tego samego worka co anginę i przeziębienie. A przecież na zaburzenia psychiczne nie pomaga samo połknięcie pigułki, objawy nie mijają jak gorączka po pyralginie czy ból głowy po NZLP. W większości przypadków najskuteczniejszą metodą leczenia jest połączenie farmakologii i psychoterapii. Dlatego zamiast o normalizacji wolę mówić o otwartości i zrozumieniu. To one zwiększają szansę na to, że osoby potrzebujące pomocy będą się po nią zgłaszać.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×