Ostatnie tygodnie w polskim Kościele trudno uznać za nudne. Zaczęło się, niczym u Hitchcocka, od trzęsienia ziemi – czyli drugiego filmu Sekielskich. Filmu o tyle szczególnego, że mocniej niż pierwszy bazującego na twardych faktach i dającego głos „drugiej stronie” – reprezentowanej tutaj przez Tomasza Terlikowskiego i księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, których trudno uznać za sympatyzujących z „opcją liberalno-lewicową”. Widać, że autorom filmu zależało na maksymalnej wiarygodności, nawet kosztem pewnego skrzywienia przekazu (wielu komentatorów, zwłaszcza z lewej strony, zwracało uwagę na problematyczny wątek „lawendowej mafii”, ten temat powróci jeszcze w tych rozważaniach). Efekt był specyficzny: w przeciwieństwie do pierwszego filmu, po którym ruszyła lawina dyskredytacji przeplatanych z pogardliwymi komentarzami niektórych biskupów, a następnie próba ratowania sytuacji medialnej kuriozalną konferencją prasową Konferencji Episkopatu Polski, tym razem odpowiedzią było głównie milczenie. Z jednym wyjątkiem – prymas Polski, arcybiskup Wojciech Polak, poinformował o wszczęciu dochodzenia wobec biskupa Edwarda Janiaka, negatywnego bohatera filmu. Episkopat milczał. Wydawało się, że sprawa i tym razem rozejdzie się po kościach. Nic bardziej mylnego.
Czy ten ruch to przełom?
Najpierw biskup Janiak postanowił, jak gdyby nic się nie stało, poprowadzić mszę ze święceniami dla nowych księży. Po fali krytyki decyzję zmieniono, a obowiązki celebransa przejął biskup senior Napierała. Nie zatrzymało to krytycznych komentarzy, gdyż sama msza odbyła się w atmosferze skandalu, nie wpuszczono na nią obserwatorów, treść kazania była zaś nastawiona na obronę klerykalnego status quo, a nawet relatywizację grzechów księży. Do tego pojawiły się pogłoski, że sam biskup senior był zamieszany w proceder krycia kapłanów-pedofilów. Dalsze wydarzenia jeszcze bardziej podgrzały atmosferę. Biskup Janiak napisał tekst, w którym wprost oskarżył arcybiskupa Polaka o atak na „jego osobę”, a przy okazji podważył sens i prawomocność działania Fundacji Świętego Józefa, powołanej po zeszłorocznym skandalu wokół filmu Sekielskich i zajmującej się systemową pomocą ofiarom pedofilii w Kościele. Równocześnie jego zastępca, biskup pomocniczy Łukasz Buzun, zwołał Radę Kapłańską, podczas której próbował namówić duchownych diecezji kaliskiej do masowego poparcia „atakowanego” biskupa.
Tym razem jednak wspomniane sprawy nie pozostały w ukryciu. Zarówno list biskupa Janiaka, jak i apel biskupa pomocniczego przedostały się do mediów (obficie sprawę relacjonowała zwłaszcza „Więź”). Biskup Polak wydał oświadczenie, w którym zdecydowanie odrzucił zarzuty biskupa Janiaka, dodatkowo w mediach pojawiła się informacja o tym, że bohater filmu Sekielskich trafił do szpitala w stanie skrajnego upojenia alkoholowego.
Ruszyło się też w społeczności wiernych. W internecie zainicjowano petycję, która miała na celu opublikowanie w poczytnej włoskiej gazecie „La Repubblica” apelu do papieża, aby zajął się najgłośniejszymi skandalami z udziałem polskich biskupów. Zebrano na ten cel czterdzieści tysięcy złotych. Apel ukazał się w gazecie, chociaż – po negocjacjach z redakcją obawiającą się konsekwencji prawnych – wycięto z niego personalia oskarżanych biskupów. W międzyczasie wybuchła istna bomba: Nuncjatura Apostolska w Polsce poinformowała o mianowaniu arcybiskupa Rysia administratorem sede plena (czyli w dosłownym tłumaczeniu: „przy osadzonej siedzibie”) diecezji kaliskiej, a w objaśnieniu tej decyzji dodatkowo nakazała biskupowi Janiakowi przebywanie poza diecezją do czasu wyjaśnienia postępowania kanonicznego (tego zainicjowanego przez prymasa Polaka).
Tyle w kwestii nieco subiektywnego i na pewno niepełnego przeglądu. Ważniejsze jest pytanie, które się nasuwa, kiedy na tę sekwencję zdarzeń popatrzymy – czy doczekaliśmy się przełomu w polskim Kościele? Czy nasz Kościół nareszcie zaczął walczyć z tak potępianym przez papieża Franciszka grzechem klerykalizmu? Obawiam się, że w tej kwestii nie da się udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Aby wyjaśnić, dlaczego tak sądzę, postaram się naszkicować szerszy obraz zjawisk zachodzących w Kościele w Polsce.
Upolitycznione kazania, pozytywne zmiany
Poczucie upolitycznienia Kościoła w Polsce jest wśród wiernych bardzo mocne – według badań IBRiS dla Interii z września 2019 roku 43 procent badanych uważa, że Kościół „zdecydowanie zbyt dużo” angażuje się w politykę, a kolejne 20 procent, że „raczej zbyt dużo”. 25 procent uważa, że angażuje się adekwatnie, a tylko 3,5 procenta łącznie jest zdania, że zbyt mało (raczej + zdecydowanie).
Według mojego osobistego doświadczenia wrażenie to znajduje poparcie w rzeczywistości – osobiście miałem do czynienia ze skrajnie upolitycznionym „kazaniem” (trudno mi pisać o tym bez cudzysłowów, gdyż było ono de facto dwudziestominutową reklamą portalu prawy.pl) księdza Ryszarda Halwy (o tej postaci też jeszcze wspomnę) w mojej parafii na alei KEN na Ursynowie; z konsekwentnie atakującymi „zgniłą Unię Europejską” i epatującymi analogiami z hitleryzmem kazaniami w parafii u moich rodziców w Prażmowie; czy też z atakiem na „antypolskiego” Leszka Jażdżewskiego (przy okazji jego przemowy z okazji wykładu Tuska na Uniwersytecie Warszawskim) w ogłoszeniach po mszy w parafii w Leśnej Polanie. Konkretne informacje podaję celowo, gdyż zbyt często spotykam się z zarzutem, że problem upolitycznionych kazań jest „wyimaginowany”, azaś jedyne, co potrafią przytaczać na potwierdzenie tej tezy krytycy polskiego Kościoła, to „przykłady medialne”. Powyższe przykłady nie są „medialne”, są moim osobistym doświadczeniem – księdzu Halwie swoje zarzuty przekazałem nawet osobiście po Mszy, oczywiście spotkały się ze wzruszeniem ramion oraz komentarzem o powielaniu „wiadomej narracji”.
Niemniej trudno jest nie zauważać pewnych pozytywnych zmian. „Gość Niedzielny”, najbardziej poczytny katolicki tygodnik, za rządów księdza Marka Gancarczyka zawierał (poza licznymi cennymi treściami religijnymi, których istnienia nie chcę tutaj bynajmniej negować) swoistą kalkę biuletynów amerykańskiej kościelnej alt-prawicy. Fiksacja na kwestiach aborcyjno-obyczajowych oraz przede wszystkim wiara w manichejską „wojnę kulturową”, w której katolik ma obowiązek stać na barykadach walki politycznej, a zasady moralne, w tym w szczególności ósme przykazanie, przestają obowiązywać, gdy walczymy z wysłannikami Szatana, spowodowały polityczną oraz obyczajową polaryzację znacznej części polskich księży. Pod obecnym kierownictwem „Gość” stał się zdecydowanie bardziej ortodoksyjnie katolickim pismem, a postawa wrocławskiej redakcji wobec cenzury wywiadu z księdzem Isakowiczem-Zaleskim pokazuje, że również na owe manichejskie racjonalizacje nie ma tam miejsca.
Ukoronowaniem przemiany pisma jest odrzucenie felietonu ojca Dariusza Kowalczyka, który od lat swoją kolumnę w „Gościu” traktował jako publicystyczną ambonę walki politycznej z „lewactwem” (zarówno tym w Kościele, jak i tym poza nim). Kuriozalny tekst, który można przeczytać na jego stronie na FB, po raz kolejny relatywizujący problem krycia pedofilii w Kościele, nie został przyjęty przez redaktora naczelnego, księdza Adama Pawlaszczyka, co stanowiło przyczynek do rozstania ojca Kowalczyka z redakcją. Trudno o lepszy dowód, że na pewne obłudne, przykryte manichejską herezją postawy w Kościele powoli kończy się przyzwolenie. Przykładem takiej zmiany jest również postawa Tomasza Terlikowskiego, konsekwentnego kościelnego konserwatysty, który stanął tutaj mocno i zdecydowanie po stronie ofiar i odmówił udziału w manichejskim froncie „obrony Kościoła”.
Światełkiem w tunelu jest również działalność Fundacji Świętego Józefa. Powołana przez Episkopat rok temu jako pokłosie afery po pierwszym filmie Sekielskich, ma w swojej radzie zarówno duchownych zaangażowanych w pomoc ofiarom pedofilii (to między innymi koordynator ze strony episkopatu ojciec Adam Żak czy arcybiskup Polak), jak i świeckich – jednym z nich jest Robert Fidura, który, jako ofiara księdza pedofila, od lat bezkompromisowo walczy z ukrywaniem pedofilii w szeregach Kościoła. Prymas Polak oraz Fundacja wsparli akcję rozsyłania do wszystkich parafii w Polsce plakatów telefonu zaufania dla ofiar pedofilii „Zranieni w Kościele”, prowadzonego przez świeckich katolików skupionych wokół Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie, „Więzi” oraz Fundacji Pomocy Psychologicznej Pracownia Dialogu.
Medialna opozycja wobec zmian
Tutaj jednak przechodzimy do łyżki – a raczej całego wiadra – dziegciu, jakim jest opozycja wobec zmian w polskim Kościele. Wspólnym mianownikiem tej opozycji jest wspomniana już manichejska koncepcja misji Kościoła jako przeciwwagi dla Wielkiej Rewolucji Kulturowej, która w tej narracji pod patronatem lewicy odbywa się w krajach szeroko pojętego Zachodu, a której celem jest zniszczenie Kościoła i zaprowadzenie rządów Antychrysta. W tej wojnie zaciera się różnica między ludźmi Kościoła a ludźmi prawej strony sceny politycznej, co pozwala na bardzo specyficzne sojusze.
O ojcu Rydzyku i jego imperium medialnym wszyscy raczej bardzo dobrze wiedzą, więc nie będę tutaj powtarzał znanych historii (nikogo też pewnie nie zdziwi, że to właśnie media ojca Rydzyka bardzo mocno zaangażowały się w kampanię zwalczającą akcję plakatową „Zranieni w Kościele”, co spowodowało, że w części parafii księża odmawiali wywieszenia plakatów ze względu na rzekome „zgorszenie” – historię bojów o wywieszenie plakatu w jednej z warszawskich parafii opisuje Magda Fijołek na portalu deon.pl). W diecezji warszawsko-praskiej działa (dystrybuowany obficie także w diecezji warszawskiej) tygodnik „Idziemy” księdza Henryka Zielińskiego, w którym wciąż publikuje wspomniany wyżej ojciec Kowalczyk. W ostatnim numerze redaktor naczelny również przypuścił atak na Fundację Świętego Józefa i Zranionych w Kościele.
Swoje małe imperium ma również wspominany przeze mnie ksiądz Ryszard Halwa. To guru tak zwanego ruchu „pro-life” („tak zwanym”, ponieważ walka o życie ludzkie w wykonaniu licznych reprezentantów tego ruchu – polskich, ale także wcześniejszych, amerykańskich – sprowadza się głównie do walki z rozmaitymi odmianami „lewactwa”, a walka o prawo do aborcji jest owego „lewactwa” wyłącznie jednym z wyznaczników). I tak na przykład Fundacja Pro – Prawo do Życia, której fundatorem jest wspomniany ksiądz Halwa, wynajęła ciężarówkę na akcję plakatową „Stop Pedofilii”, która ma poprzez odwołania do kłamliwej pseudonauki powiązać homoseksualizm z pedofilią. Co to ma wspólnego z jakąkolwiek obroną życia, nie mam pojęcia, ale w klimat manichejskiej walki wpisuje się świetnie. Podobnie jak prowadzony przez księdza Halwę portal prawy.pl, prezentujący nacjonalistyczną propagandę, którego stałym felietonistą jest na przykład Stanisław Michalkiewicz, znany ostatnio z porównania ofiary kościelnej pedofilii do prostytutki.
Polska Irlandia czy polskie Stany?
Z fuzji nacjonalizmu z katolicyzmem słynie też portal „Polonia Christiana”, będący mieszanką rodzimych nacjonalistycznych treści i przeklejek z amerykańskich portali w rodzaju „Life Site News” czy „Church Militant”. Te ostatnie są zresztą świetną ilustracją problemu i zarazem ostrzeżeniem przed tym, w jakim kierunku może pójść zmiana w polskim Kościele. Otóż wiele osób mówi o scenariuszu irlandzkim czy kanadyjskim – w krajach tych Kościół skompromitował się moralnie gigantycznymi i starannie ukrywanymi skandalami przemocy seksualnej, które spowodowały ogromny odpływ wiernych i w konsekwencji całkowity upadek katolicyzmu jako „religii narodowej”. Równie prawdopodobnym, a może i bardziej prawdopodobnym scenariuszem w Polsce jest jednak scenariusz Stanów Zjednoczonych. Tam Kościołem również targały skandale pedofilskie i również Kościół utracił wiernych, lecz nie w tak dużym stopniu, jak w Irlandii czy w Kanadzie. Tym, co powstrzymało ucieczkę, nie było jednak oczyszczenie i wzrost transparencji, a raczej narracyjna ucieczka do przodu.
Otóż Kościół w USA pozostaje w bardzo mocnym sojuszu z Partią Republikańską, a nawet ruchami alt-prawicy. W Polsce mimo wszystko takie zjawisko jak otwarta gloryfikacja polityków PiS w homilii przez biskupa Długosza budzi oburzenie – w USA mamy na przykład ojca Franka Pavone, jawnie lobbującego za Trumpem i będącego w jego komitecie poparcia. Istnieją tam także potężne, pozbawione kontroli Episkopatu „ruchy świeckich”, często albo będące pod kontrolą republikańskich lobbystów, albo współpracujące z nimi w kształtowaniu polityki. Tak sprawa się ma na przykład z Rycerzami Kolumba, niezależnym bractwem o ponadstuletniej historii, które zasłynęło udostępnieniem Trumpowi kaplicy na „sesję fotograficzną” i które dysponuje ogromnymi wpływami oraz środkami finansowymi. Niezależne od Kościoła instytucjonalnego jest również imperium medialne EWTN, będące właścicielem rozmaitych stacji radiowych, telewizyjnych oraz mediów papierowych.
Efektem takiego sojuszu nie jest Kościół transparentny, ewangeliczny, lecz przeciwnie – Kościół polityczny. Taki, który jest „wiarygodny”, bo dostarcza etycznego komponentu do prowadzenia politycznej walki z wrogim plemieniem. A jeśli musi być transparentny, to tylko na tej samej zasadzie, na której muszą być transparentne wielkie międzynarodowe korporacje – dla celów PR-owych, po to, aby nie stracić wizerunkowo.
W Polsce mamy już zresztą próbkę takiego podejścia. Oto najmłodszy w polskim Episkopacie biskup Mirosław Milewski wyraził oburzenie postawą biskupa Janiaka i przeprosił za milczenie Episkopatu. Chętnym na robienie z biskupa Milewskiego twarzy „młodej rewolucji” w Kościele przypomnę więc, że ten sam duchowny zażarcie bronił arcybiskupa Jędraszewskiego i jego kazania o „tęczowej zarazie”, a za główny problem afery pedofilskiej uważa istnienie w Kościele „lawendowej mafii” – nieważne, że zarówno raport amerykańskiego Episkopatu, jak i obszerniejsze dane naukowe nie potwierdzają związków między homoseksualizmem a pedofilią, a wiele głośnych przypadków pedofilii w polskim Kościele (jak chociażby słynna sprawa „Kasi”) dotyczy dziewczynek, nie chłopców. Strategia obwiniania homoseksualistów o problemy Kościoła jest niestety bardzo powszechna i sprowadza się w gruncie rzeczy do tego samego, co strategia mediów ojca Rydzyka – do poszukiwania wroga zewnętrznego.
O ile jednak reakcja mediów Rydzyka jest niejako reakcją „z poprzedniej epoki”, wtórną, dążącą do ukrywania i zatajania patologii w Kościele, o tyle strategia amerykańskiej „katolickiej alt-prawicy” i inspirującego się nią biskupa Milewskiego jest inna. To stawianie problemowi czoła z rzekomo otwartą przyłbicą: zgadzamy się, Kościół toczy zgnilizna i nawet znaleźliśmy jej przyczynę – to homoseksualne lobby. Z podejściem ewangelicznym ma to niewiele wspólnego, niewiele ma również wspólnego z szacunkiem do ofiar przemocy w Kościele, które traktuje się tu w sposób instrumentalny, jako kolejne narzędzie w wojnie kulturowej. Inny jest tutaj bowiem cel – nie chodzi już o obronę korporacyjnych przywilejów instytucjonalnych biskupów, jak w przypadku biskupa Janiaka czy wcześniej arcybiskupa Głódzia, tylko o zwycięstwo w wojnie kulturowej, w której pojedynczych „zepsutych” biskupów można nawet poświęcić, żeby tylko zyskać wiarygodność. Tam jednak, gdzie trzeba, można bez żadnych skrupułów powielać na przykład kłamstwa o związku homoseksualizmu z pedofilią albo promować barbarzyńską „terapię reparatywną” mającą „leczyć z homoseksualizmu”.
Dwie drogi przed Kościołem
Koniec końców drogi przed Kościołem w Polsce są zatem dwie, tak jak dwie były drogi przed Kościołem zawsze. Może iść ścieżką Chrystusa albo ścieżką wojen tego świata. Przecież już uczniowie Chrystusa kusili Go, aby został twarzą żydowskiej rewolucji, która doprowadzi do odbicia Judei z rąk Rzymian. Pokusa ta jest silna także dzisiaj. W świecie rewolucji informacyjnej, gdzie informacja przedostaje się z miejsca na miejsce dosłownie z prędkością światła, Kościół sekretów, Kościół ukrywający swoje grzechy przed światem nie jest w stanie przetrwać, co pokazały właśnie historie z Irlandii czy Kanady. Może natomiast przetrwać, stając w ewangelicznej Prawdzie. Nie jest to jednak niestety jedyna możliwa droga. Kościół może też pójść drogą światowego konformizmu, jak niektóre wyznania protestanckie, albo może stać się Partią Kościół, dbającą o wizerunkową wiarygodność w manichejskiej walce ze światowym „lewactwem”. Od nas tylko, od wiernych tego Kościoła, zależy, która z tych opcji zwycięży.