fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Kościół dziękuje za Palikota

Zgadzam się, że sukces Palikota jest dla Kościoła wyzwaniem, co więcej, jest nim dla wszystkich katolików, bo nieuchronnie prowadzi do konfrontacji. Pytanie brzmi, jak będzie ta konfrontacja wyglądała i czego będzie dotyczyć. Wynik wyborów jest bowiem także wezwaniem, które wystosowało społeczeństwo wobec Kościoła. Wezwaniem do zastanowienia się nie tylko nad społeczeństwem, ale przede wszystkim nad sobą samym.

ilustr. Hanna Owsińska


Lewica lewicy nierówna. Gdyby zastanowić się, co łączy Leszka Millera z Januszem Palikotem, niewiele można byłoby znaleźć. Gdyby poszukać, co może spajać w kwestiach ekonomicznych Sierpień ‘80 Bogusława Ziętka z RP, wydawać by się mogło, że koalicja to zaiste egzotyczna. Odłóżmy na bok ekonomię i kwestie socjalne (jakkolwiek nielewicowe się to zdaje). Okazuje się bowiem, że tym, co dziś tworzy wspólny mianownik dla obecnych w debacie środowisk lewicowych, jest często, obok praw mniejszości, stosunek do Kościoła. Oczywiście, również tutaj można do woli różnicować i niuansować podejście. Jednak to właśnie na fali antyklerykalnych haseł do Sejmu wszedł Palikot ze swoją świtą, podając się za lewicę. A Kościół? Kościół spanikował. My, katolicy, daliśmy sobie wmówić, że nic gorszego stać się nie mogło.
Najgłośniej, jak pamiętamy, krzyczał Tomasz Terlikowski, ogłaszający wojnę kulturową. Jan Filip Libicki mówił o pośle z Lublina, że jest „przebiegły niczym syn Ojca Kłamstwa”. Biskupi w większości nabrali wody w usta, jednak, jak ostatnio powiedział mi pewien hierarcha, taktyka ta była przemyślana – ostracyzm i milczenie, niewdawanie się z Palikotem w jakikolwiek spór to ruch, według owego biskupa, słuszny.
Jeśli mówiono o szansach, jakie daje Kościołowi sukces RP, to obowiązkowo używano słów takich jak „budzik” (Libicki), „szok i szansa na przebudzenie” (Paweł Milcarek) czy „ostrzeżenie” (ks. Artur Stopka), zawsze w kontekście laicyzującego się społeczeństwa i kontrkościelnej ofensywy kulturowej. Głos księdza Stopki jest znamienny także z innego powodu. Przekonuje on, że wejście do Sejmu tak licznej reprezentacji posłów, głoszących antyklerykalne poglądy, jest dla Kościoła „wyzwaniem”. Pisze dalej: „Wyzwaniem są nie tylko nowi posłowie, ale także ci, którzy na nich oddali głos. Nie trzeba szczególnej przenikliwości, aby się domyślić, że wielu, jeśli nie większość, z nich to ludzie, którzy zostali ochrzczeni w Kościele katolickim. Trzeba znaleźć odpowiedź na kilka pytań. Między innymi ustalić, co sprawiło, że wybrali na swych politycznych reprezentantów osoby głoszące hasła, które powinny być dla katolika niemożliwe do przyjęcia, zaakceptowania i poparcia. Ale konieczne jest też pójście dalej. Trzeba poszukać odpowiedzi na pytanie, co zrobić, aby w przyszłości jako katolicy nie udzielali wsparcia ugrupowaniom, które afiszują się ze swoją wrogością wobec Kościoła”.
W tym krótkim fragmencie aż roi się od ryzykownych stwierdzeń. Po pierwsze, rzuca się w oczy naiwna sugestia, że na Ruch Palikota głosowali w znacznej części ludzie, identyfikujący się wciąż jako katolicy, co więcej katolicy świadomi swojej wiary i ją rozwijający. Po drugie, ksiądz Stopka niebezpiecznie skupia się na wyborcach (którzy, jak rozumiem, źle widzą), a nie na Kościele (który, należy zadać pytanie: być może źle się prezentuje?). Słowem: źródeł poparcia dla antyklerykalizmu upatruje nie w błędach Kościoła, jego wizerunku i tego, jak sobie radzi z uczestnictwem w debacie publicznej, ale w zagubieniu jego owieczek w zmieniającej i laicyzującej się Europie. Skupia się na rosnącej populacji wilków, nie zaś na taktyce pasterza. Tak, jakby sam pasterz nie powinien troszczyć się o to, czy owce mu ufają.
Zgadzam się, że sukces Palikota jest dla Kościoła wyzwaniem, co więcej, jest nim dla wszystkich katolików, bo nieuchronnie prowadzi do konfrontacji. Pytanie brzmi, jak będzie ta konfrontacja wyglądała i czego będzie dotyczyć. Wynik wyborów jest bowiem także wezwaniem, które wystosowało społeczeństwo wobec Kościoła. Wezwaniem do zastanowienia się nie tylko nad społeczeństwem, ale przede wszystkim nad sobą samym. Nad tym, dlaczego wierzyć można przypuszczeniom Dominiki Kozłowskiej, naczelnej miesięcznika „Znak”, gdy przewiduje, że spytawszy losowo wybranego człowieka na ulicy o najważniejszą osobę w polskim Kościele, o naszą twarz, z dużym prawdopodobieństwem usłyszymy odpowiedź: Tadeusz Rydzyk. Nad tym, dlaczego nie zadbaliśmy o dobry i klarowny przekaz w sprawie komisji majątkowej. Nad tym, dlaczego na list pasterski biskupów w sprawie kryzysu czekamy tak długo. I nad wieloma innymi sprawami, które sprawiają, że Kościół swój wizerunek w społeczeństwie nadszarpuje również swoimi własnymi rękoma, nieatakowany przez nikogo.
Kościół musi wreszcie zacząć pracować nad swoim PRem, musimy zastanowić się, jak się prezentujemy. Wiem, że zaraz usłyszę, iż „nie można dwóm panom służyć”, a Kościół, tak krytycznie wypowiadający się o „fali konsumpcjonizmu”, nie może pozwolić, by zalała ona świątynie i myślenie o religii. Oczywiście. Ale jak długo nie stworzymy przemyślanej strategii swojej obecności w mediach, w publicznej debacie, tak długo nie będziemy w stanie skutecznie przekonywać do swoich wartości i przekonań, nawet jeśli mamy je solidnie uargumentowane. Jak długo twarz polskiego Kościoła będzie zacięta i butna, miast współczująca i pogodna, tak długo ludzie nie będą chcieli nas słuchać. Jak długo będziemy milczeć w sprawach najważniejszych i społecznie najbardziej dotkliwych, tak długo rosnąć będzie przekonanie, że nie mamy nic ciekawego do powiedzenia.
Jeśli człowiek traci wiarę lub, nie tracąc wiary, odchodzi od Kościoła z jego powodu, obciąża to sumienie samego Kościoła. Czyli także, rzecz jasna, moje, gdyż społeczny wizerunek Kościoła zależy od wszystkich katolików, a nie tylko od księży czy hierarchów (niezależnie od tego, że trudno porównywać mój wkład w jego tworzenie do wkładu arcybiskupa Michalika czy kardynała Nycza). Jeśli wyborca, który jeszcze niedawno był katolikiem (choć dziś, mimo optymizmu księdza Stopki, by się nim pewnie nie nazwał – jakkolwiek od tej reguły też na pewno są wyjątki), głosuje na Ruch Palikota, to zastanowić się należy, czy przez ostatnie lata nie strzelaliśmy sobie jako Kościół po kolanach. Po kolanach, bo stopy odstrzeliliśmy sobie już dawno.
Sukces Ruchu Palikota i jego obecność w Sejmie nie napawa mnie przerażeniem, a nadzieją. Jest szansą. Szansą, którą wykorzystamy, jeśli uda nam się przebić do opinii publicznej z pozytywną odpowiedzią na problemy, z którymi stykają się Polacy. Jeśli będziemy potrafili mówić nie tylko o tym, czemu się sprzeciwiamy (dając sobie narzucić cudzą narrację), ale też o tym, co wspieramy. Jeśli będziemy potrafili rozmawiać i na agresję oraz fanatyczne wypowiedzi nie odpowiadać agresją i fanatyzmem katolickim. Jeśli, gdy będzie nam się zarzucać faktyczne przewiny, będziemy umieli powiedzieć: „nostra culpa”. Jeśli na bezpodstawne ataki odpowiemy merytorycznie i klarownie, wyjaśniając ich bezpodstawność, a nie obrażając się na świat, który nas nie rozumie. Bo na ile nas rozumie, w dużej mierze zależy od nas. Wykorzystamy wreszcie tę szansę, jeśli będziemy pamiętać, że w centrum tego, co głosimy, musi być Chrystus, Ewangelia i Kazanie na Górze.
 
Słusznie notował święty Franciszek Salezy: „Niczego nie odrzucać, wszystko przyjmować, za wszystko dziękować”. Podziękujmy za Palikota i antyklerykalizm.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×