Wiemy o tym, że historia jest relatywna. Próby przykładania dzisiejszych standardów moralnych do wydarzeń z przeszłości są ahistoryczne i nie uwzględniają kontekstu dziejowego. Wierzymy też jednak, jako chrześcijanie, że nie wszystko w historii jest relatywne. Jeżeli więc napotykamy w dziejach ludzkie zachowania dla nas nie do przyjęcia – nieakceptowalne czy wręcz niewyobrażalne – pytamy, jakie uniwersalne ludzkie potrzeby i wartości oraz obrona jakiego dobra stały za danym zachowaniem. Dobra te często są w konflikcie, jednak w historii możemy przecież znaleźć wiele przykładów skutecznego działania w imię wspomnianych uniwersalnych wartości. Również tych, które są akcentowane przez różne nurty anarchizmu.
Społeczeństwo starożytnego Izraela na pewnym etapie swojej historii odżegnywało się od instytucji króla. Izraelem rządzili sędziowie. Król uzurpowałby sobie władzę, należącą jedynie do Boga. Pierwsza Księga Samuela ukazuje konflikt proroka Samuela z ludem, który – wzorem sąsiednich państw – domaga się ustanowienia króla izraelskiego. Samuel powtarza ludowi głos Boga, który przestrzega lud przed uciskiem ze strony króla i stwierdza, że wybór króla nie jest odrzuceniem proroka, lecz Boga. Można to uznać za korespondujące z anarchistycznymi ideami: zbyt szerokie uprawnienia okazują się immanentnie powiązane z ich nadużywaniem, co stwierdza sam Bóg w słowach skierowanych do proroka. Ta sytuacja koresponduje z przesłaniem anarchizmu chrześcijańskiego – na przykład w wydaniu Dorothy Day czy Lwa Tołstoja. Odmienne podejście ma anarchizm ateistyczny, widzący w religii źródło zniewolenia i narzędzie władzy nad umysłami.
W poszukiwaniu równości i braterstwa
W osobie Jezusa widać stałe „anarchistyczne” napięcie między instytucją, literą prawa a duchem danego przepisu, dobrem konkretnego człowieka, które ma on chronić. Uczniowie nie przestrzegają szabatu, zrywając kłosy? Widocznie są głodni! „Jakżeż Ty, będąc Żydem, prosisz mnie, Samarytankę, abym Ci się dała napić?”.
Chrystus nie przychodzi jako zwierzchnik, choć uczy jak „ten, który ma władzę”. Przychodzi jako ten, który służy. Przestrzega swoich uczniów przed pokusą władzy: „Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus”. Pierwsi chrześcijanie to ludzie ubodzy, niewolnicy, chłopi, kobiety. Wraz z rozszerzaniem się chrześcijaństwa zacznie się jednak także i głębsze rozwarstwienie między braćmi i siostrami – chrześcijanami.
Naśladowanie Chrystusa w następnych wiekach jest ciągłym oddalaniem się i powracaniem do Boskich wymagań. W reakcji na instrumentalizację religii po uczynieniu jej religią państwową maksymaliści uciekają na pustynię lub tworzą pierwsze klasztory, w których praktykują równość i wspólnotę dóbr. Średniowieczne święte księżniczki nie zawsze rezygnują z władzy, wstępując do klasztorów, ale traktują biedaków i chorych jak samego Chrystusa, spełniając przy nich najbardziej pogardzane posługi. Nieodłącznym elementem żywej relacji z Bogiem jest przekonanie o równości ludzi i pragnienie dzielenia się posiadanymi dobrami – i to się nie zmienia w historii Kościoła. Jak Antonina Krzysztoń śpiewała:
Gdzie się podziałeś, święty Franciszku,
Kamracie wilka, jaskółki […]
Idę na drogę i wypatruję podartej Twojej kapoty
Mija mnie dumna twarz biskupa
I spada pieniądz złoty
Płaszczyzna współdziałania
Jacques Maritain, autor „Humanizmu integralnego”, postulował, by chrześcijanie-humaniści integralni tworzyli struktury stricte „chrześcijańskie” tylko tam, gdzie jest to niezbędne – na przykład w celu wspólnej modlitwy. Działanie o charakterze edukacyjnym, kulturalnym, charytatywnym czy politycznym zdaniem Maritaina może, a nawet powinno odbywać się w strukturach świeckich, we współpracy z ludźmi dobrej woli, niekoniecznie chrześcijanami i niekoniecznie pod szumnie brzmiącymi szyldami chrześcijańskimi. Działanie no name jest chrześcijańskie o tyle, o ile uczestniczą w nim chrześcijanie kierujący się wiarą. Tworząc bowiem specjalnie wyodrębnioną „kulturę chrześcijańską”, „szkołę chrześcijańską” czy „politykę chrześcijańską”, tworzymy ekskluzywne getto i sprawiamy, że cała reszta kultury, szkół czy polityki przestaje niejako być chrześcijańska z ducha.
Nie jest to oczywiście dogmat, lecz ogólne wskazanie, od którego mogą i powinny być wyjątki. Dla chrześcijanina może być ważne zrzeszenie się w celu wspólnego działania z ludźmi o podobnych przekonaniach, nie tylko czysto politycznych. Ze wspólnej modlitwy także wynika naturalnie wspólne działanie. Z drugiej strony, jest rzeczą jasną, że chrześcijanin-humanista integralny nie może brać udziału w działaniach z ducha całkowicie z chrześcijaństwem sprzecznych. Jakie działania anarchistyczne można uznać za całkowicie sprzeczne z chrześcijaństwem czy – w węższym zakresie – z katolicyzmem? Odpowiedzi mogą być różne, jednak wskazując arbitralnie takie sfery, wkroczyłabym w zagadnienie: „czego anarchiści mogą nauczyć się od Kościoła”, którego to tematu obiecałam nie poruszać.
Oddolne wysiłki anarchistów budowania względnie niezależnych od państwa struktur społecznych o charakterze poziomym, zaangażowanie w obronę praw człowieka, poprawę losu uchodźców, przestrzeganie praw pracowniczych zarówno w krajach bogatych, jak i rozwijających się, kwestie ekologiczne – wszystko to wydaje się przejawem niezwykle trafnego wyczulenia na potrzeby współczesnego świata. Na te same problemy zwraca uwagę papież Franciszek. Z pewnością jest tu pole do współpracy, na równi i w duchu solidarności międzyludzkiej. Można oczywiście opracowywać strategie, czy to współdziałanie opłaca się ruchom anarchistycznym bądź Kościołowi, jednak niewątpliwie przede wszystkim opłaca się ludziom w potrzebie i przyrodzie.
Mogę wypowiedzieć się dokładniej o działalności ekologicznej jako najbliższej mi osobiście i praktykowanej na co dzień. Anarchizm działaczy – w trzech różnych organizacjach ekologicznych, które znam – nie stanowił nigdy przeszkody do współdziałania z nimi w zakresie działań tylko ekologicznych, co nie oznacza, że instytucje kościelne były przez nich darzone choćby minimalną życzliwością i że współpraca ta nosiła znamiona komfortu dla wszystkich. Trudno oczywiście wyobrażać sobie rozważanie encykliki „Laudato si’” w towarzystwie anarchistów, ale to zadanie należy przecież przede wszystkim do katolików.
Anarchista-katolik w rodzinie
Uwspólnienie idei odbywa się także bez zniechęcających szyldów politycznych i religijnych. Obecnie szturmem zdobywa serca rodziców różnych wyznań lub bezwyznaniowych o rozmaitych poglądach politycznych tak zwane „rodzicielstwo bliskości” (attachment parenting). Jest to (w dużym skrócie i ogólnikowo) wychowanie bez kar i nagród, oparte na bliskości i elastyczności rodziców, dbających, jako dorośli, o potrzeby i granice wszystkich członków rodziny. Nie jest ono wynalazkiem ostatnich czasów – praktykowane było przez wiele ludów pierwotnych, ma charakter intuicyjny, choć mocno podparty współczesnymi badaniami nad rozwojem mózgu u dzieci. Bliskie ideom anarchistycznym, jest jednak drogie również wielu rodzicom katolickim, którzy określają jako „idealnego rodzica bliskości” zarówno Boga, jak i… papieża Franciszka.
Gdy spojrzymy na to od nieco bardziej teologicznej strony, możemy dostrzec, że święta relacja z Bogiem, której przykładem jest Maryja, ma charakter trojaki. Jest to zarówno relacja dziecka do opiekuna i rodzica – Boga Ojca, relacja oblubienicy do partnera – Boga, Ducha Świętego, jak i relacja matki do bezbronnego dziecka – Boga, Jezusa. Jest to zatem relacja w pewien sposób równościowa z woli Boga, który samoogranicza się, by dać wolność człowiekowi. Podobnie rodzic samoogranicza swoją przewagę, żeby dać wolność dziecku. Czy z małych ludzi wychowanych w nurcie rodzicielstwa bliskości wyrosną duzi ludzie o większej wolności wewnętrznej? Czy wyrosną z nich anarchiści, katolicy, katoliccy anarchiści? Nie wiadomo. Pewne jest, że będą musieli stawić czoła wielu problemom politycznym, które dopiero się rodzą.
* * *
Dziękuję za inspirację Adelinie Adamkiewicz, Robertowi Jurszo, Marcinowi Kropotowowi, ks. Andrzejowi Panasiukowi, o. Janowi Jackowi Stefanowowi, Jarosławowi Tomasiewiczowi oraz żyjącym i nieżyjącym autorom licznych publikacji. Przede wszystkim zaś dziękuję Panu Bogu za Jego głos w sumieniu, Jego Kościół i Jego Opatrzność.