fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Święta roślina

Koka jest pożywieniem, które daje energię, zabija głód i choroby. Podobno ma zbawienne działanie przy bólach brzucha i łagodzi objawy choroby wysokościowej. Liście „świętej rośliny” stały się groźne dopiero za sprawą alchemików pochodzących z krajów zachodnich. Dzięki procesom chemicznym udało im się z liści koki stworzyć kokainę, która niesie ze sobą przemyt, narkowojny, uzależnienie i ogromnie pieniądze.

Ilustr.: Malwina Mosiejczuk

Ilustr.: Malwina Mosiejczuk


Od 40 lat trwa wojna z substancjami odurzającymi w Ameryce Łacińskiej. Krucjatę antynarkotykową rozpoczął prezydent USA Richard Nixon. Waszyngton konsekwentnie walczy o to, aby ograniczyć uprawy koki w państwach andyjskich. W końcu z koki produkuje się kokainę, a kokaina wzbogaca kartele, uzależnia i odbiera życie. Sęk jednak w tym, że dla wielu z miejscowej ludności koka to nie narkotyk, lecz pożywienie, życie i głęboko zakorzeniona tradycja.
Peru, Kolumbia i Boliwia są największymi producentami koki, nazywanej przez miejscowych „rośliną bogów”. Uprawiana jest przez rdzennych mieszkańców od prawie 8 tysięcy lat. W latach 80. to właśnie do tych krajów Stany Zjednoczone skierowały pieniądze, tajnych agentów i sprzęt wojskowy, aby rozprawić się z uprawami. Amerykańskie interwencje doprowadziły do likwidacji kilku tysięcy hektarów, jednak nie spowodowały one zmniejszenia spożycia białego proszku, mało tego – konsumpcja narkotyku w krajach zachodnich ciągle wzrasta. W imię walki z narkohandlem miejscowe policje i amerykańscy agenci DEA (amerykańska agenda do zwalczania narkotyków) palili i zatruwali również inne uprawy. Plądrowano domy, prześladowano plantatorów, dochodziło również do skrytobójstw i tortur. Zapomniano także o tym, że dla miejscowych koka nie jest narkotykiem, lecz „świętą rośliną”. W Andach jest ona wszechobecna i uważana za święty owoc Matki Ziemi. Ogarnięta została nawet swoistym kultem, stanowi bardzo ważny element kultury i religii andyjskiej. Koka jest pożywieniem, które daje energię, zabija głód i choroby. Jej liście żują kierowcy, by nie zasnąć za kierownicą, a także dorośli, dzieci, księża, turyści, praktycznie wszyscy. Produkuje się z niej słodycze, leki, kosmetyki, parzy się z niej herbatę. Nienarkotyczny ekstrakt z koki był składnikiem napoju Coca-Cola. Podobno ma także zbawienne działanie przy bólach brzucha i łagodzi objawy choroby wysokościowej. Liście „świętej rośliny” stały się groźne dopiero za sprawą alchemików pochodzących z krajów zachodnich. Dzięki procesom chemicznym udało im się z liści koki stworzyć kokainę, która niesie ze sobą przemyt, narkowojny, uzależnienie i ogromnie pieniądze. Aby stworzyć narkotyk, najpierw trzeba uzyskać pastę kokainową. Do malutkiego baseniku wrzuca się liście, które zalewa się roztworem benzyny i wody. Następnie dodaje się jeszcze wapno i amoniak. Tak powstaje narkotykowe mazidło, z którego uzyskuje się biały proszek, przemycany następnie z myślą o konsumentach w Europie i Stanach Zjednoczonych. Jednym z strategicznych miejsc przemytu, w którym spotykają się handlarze narkotyków, jest region Tres Fronteras (na tym obszarze znajdują się granice trzech państw: Peru, Brazylii i Kolumbii). Miejsce to jest kluczowym punktem tranzytowym dla wszelakich towarów nielegalnych. Przemyt odbywa się drogą lądową, morską i powietrzną. Malutkie awionetki startują i lądują na małych lotniskach ukrytych w dżunglach. Potem z towarem zmierzają w kierunku sąsiednich państw, a stamtąd już pośrednicy dostarczają go do krajów zachodnich.
Na forum międzynarodowym od kilku lat to Boliwia najaktywniej promuje liście koki. Boliwia jest trzecim największym producentem tej rośliny po Peru i Kolumbii. Odkąd Evo Morales, pierwszy indiański prezydent tego kraju, stanął na czele rządu, kilkakrotnie lobbował w ONZ za uchyleniem zakazu żucia liści koki. Apelował o legalizację, uzasadniając, że koka jest częścią dziedzictwa kulturowego kraju. Morales sam kiedyś zajmował się uprawą koki. Doszedł do władzy na fali protestów przeciwko neoliberalnej polityce oraz stawał w obronie upraw koki. Dzięki temu zyskał poparcie tak zwanych cocaleros, czyli handlarzy i hodowców koki, którzy stanowią dość potężną siłę polityczną w tym południowoamerykańskim państwie. „Causachun koki! ¡Wañuchunyanquis!” (w języku aymara: „Niech żyje koka! Śmierć Yankesom!”) – to były pierwsze słowa indiańskiego prezydenta, gdy zwyciężył w wyborach prezydenckich w 2005 roku.
Boom kokainowy w Boliwii miał miejsce na przełomie lat 70. i 80., czyli w okresie, kiedy Boliwia wdrażała neoliberalne reformy w duchu Konsensu Waszyngtońskiego. Sprywatyzowano i zamknięto wiele kopalń i hut, co skończyło się katastrofą gospodarczą. Wielu górników i robotników wylądowało na bruku. Zdesperowani górnicy, aby nie głodować, przeprowadzili się do regionu Chapare i zajęli się uprawą i sprzedażą liści. Do dziś Chapare uchodzi za największe zagłębie narkotykowe w kraju. W odpowiedzi na ten stan rzeczy USA wysłało agentów i śmigłowce, aby zlikwidować uprawy, a także cocaleros. Wszystko to odbywało się przy łamaniu praw człowieka i niszczeniu innych upraw. Odkąd prezydentem został Evo Morales, wiele się jednak zmieniło. W 2009 roku indiański przywódca wyrzucił przedstawicieli amerykańskiej Drug Enforcement Administration. Uchwalono konstytucję, która traktuje kokę jako część dziedzictwa kulturowego, naturalnych zasobów bioróżnorodności Boliwii oraz czynnik spójności społecznej, a sama roślina nie jest uznawana za narkotyk. Konsumpcja jest nie tylko dozwolona, ale także wspierana przez państwo. Morales w Wiedniu demonstracyjnie żuł liście koki, wygłosił namiętną obronę ich upraw i domagał się od ONZ, aby ta zmieniła swoją politykę wobec uprawiania tej rośliny. Boliwijski przywódca argumentował, że z koki wytwarza się kosmetyki, szampony, marmolady, lekarstwa, słodycze oraz wiele innych pożytecznych rzeczy. Zakaz upraw substancji nazwał natomiast „historycznym nieporozumieniem”. W 2012 roku rząd La Paz wystąpił nawet z wiedeńskiej konwencji ONZ z 1961 roku o zwalczaniu nielegalnego obrotu środkami odurzającymi i substancjami psychotropowymi, uznającej liście koki za nielegalny narkotyk. Jednak w 2013 roku Boliwia ponownie przystąpiła do konwencji z 1961 roku, po tym jak specjalny zapis Komisji ds. Narkotyków ONZ pozwolił na jej terenie legalnie żuć liście koki i używać ich do celów leczniczych i kulturowych.
Na dzień dzisiejszy miejscowe władze same pilnują i kontrolują, aby liście koki były produkowane zgodnie z prawem (chodzi o to, aby liście były stosowane do produkcji między innymi leków, kosmetyków czy herbaty, a nie narkotyków), stosuje się nowoczesną technologię służącą do monitorowania tysięcy legalnych plantacji. Pochodzące z nich liście koki mają być używane do „tradycyjnych” celów, a nie do produkcji pasty kokainowej. Mimo krytyki ze strony Stanów Zjednoczonych, eksperyment doprowadził do znacznego spadku liczby upraw „świętej rośliny”. Nawet Biuro ONZ ds. narkotyków pochwaliło Boliwię za jej politykę wobec koki, podkreślając, że osiąga ona na tym polu sukcesy bez gwałtownej militaryzacji regionów.
Pewien gest wobec upraw koki uczynił ostatnio także  rząd kolumbijski. Kolumbia, która tkwi w ponad pięćdziesięcioletniej wojnie domowej napędzanej przez kokainę, była jednym z najbardziej wyrazistych przykładów na to, jak narkotyki i narkowojna mogą destabilizować państwo. Na przestrzeni ostatnich 35 lat to właśnie ten kraj był głównym producentem koki. Dzięki białemu proszkowi kartele narkotykowe, zwłaszcza kartel z Medellín Pablo Escobara, zarabiały krocie na kokainie i były dość silne, by prowadzić wojnę z kolumbijskim rządem, siały terror i przemoc na ulicach. W latach 90. udało się zlikwidować gangi, z ulic znikł narkoterroryzm. Nie oznacza to jednak, że narkotyki wyparowały z Kolumbii. Narkobiznesem nadal zajmują się partyzantki, paramilitares, wojskowi czy mniejsze gangi znane jako bacrimes. Szacuje się, że roczne zarobki z handlu narkotykiem wynoszą około 10 miliardów dolarów.
W ciągu ostatnich 20 lat rząd kolumbijski w celu niszczenia upraw „świętej rośliny” stosował środki chemiczne (zawierający glifosat), które z helikopterów były spryskiwane na hodowle roślin. Jednak od tego roku takie opryski są już zakazane. Miały one wywoływać negatywne skutki dla środowiska, uszkadzały także inne uprawy oraz powodowały problemy zdrowotne mieszkańców z okolic upraw. Podobno chemikalia powodowały różne choroby skóry i problemy wzrokowe. Tak przynajmniej twierdzą lekarze i ekolodzy z wielu krajów latynoamerykańskich, którzy od wielu lat wzywali rząd do zaprzestania używania gilofastu w walce z liśćmi. Warto wspomnieć o tym, że wstrzymania opryskiwania upraw ponad rok temu domagał się FARC w trakcie pokojowych rozmów, które prowadzone są od 2012 roku z rządem Juana Santosa. Niewykluczone, że ostatnia decyzja Bogoty jest pewnym gestem wobec pokojowych negocjacji.
Teraz rząd Kolumbii szuka nowych metod walki z handlem narkotykami, bez powodowania szkód dla upraw rolników. Jedną z alternatyw mogą być beżowe ćmy Eloria noyesi często przez miejscowych zwane el gringo, występujące głównie w państwach andyjskich. Rząd kolumbijski już w 2005 roku rozważał użycie tych małych owadów do zniszczenia upraw koki zamiast herbicydów. Plan zakładał, aby tysiące beżowych ciem zapakować w pudełka, a następnie wypuścić w obszarach produkcji kokainy, eliminując w ten sposób nielegalne uprawy. Jednak i to rozwiązanie nie jest pozbawione potencjalnych wad. Wypuszczenie tysięcy owadów na określonych obszarach może zachwiać lokalnymi ekosystemami.
Niemniej ostatnia decyzja administracji Santosa jest godna uwagi i stanowi znaczący gestem, który może przyśpieszyć pokojowe negocjacje. Stopniowe odejście od militarnego podejścia do walki z koką w Kolumbii oraz przykład Boliwii pokazują, że można przyjąć inną politykę w celu ograniczenia handlu narkotykami, aby nie terroryzować obywateli i jednocześnie osiągnąć pozytywne efekty.

***

Jak wskazują raporty Biura Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC), od 2011 roku największym producentem koki jest Peru. Od 2000 roku produkcja kokainy w Peru wzrosła aż o 40 procent, a uprawy liści koki zajmują obecnie około 60 tysięcy hektarów ziemi (dla porównania – w Kolumbii to 48 tysięcy hektarów). Głównym narkotykowym zagłębiem jest region VRAEM (Valle de los Ríos Apurímac, Ene y Manrato), który kontrolowany jest częściowo przez maoistowską partyzantkę Świetlisty Szlak (Sendero Luminoso). Peruwiańska guerilla, która została praktycznie rozbita w latach 90. (obecnie liczy około 400 członków), sama zajmuje się produkcją kokainy i ochrania za opłatą rolników, którzy uprawiają i sprzedają kokę handlarzom. W Peru zazwyczaj nie produkuje się samego narkotyku, a dostarcza tylko liście koki bądź pastę kokainową do państw sąsiednich. Kokę w Peru można uprawiać legalnie. Przestępstwo zostaje popełnione wtedy, gdy liście przetwarzane są na kokainową pastę. Pod naciskiem Waszyngtonu rząd coraz częściej nakazuje jednak niszczenie upraw koki. Oprócz tego władze zachęcają rolników do tego, aby ci uprawiali kakao, kawę i owoce. Produkty te są jednak znacznie mniej dochodowe. Skupem liści koki zajmuje się także państwowa firma ENACO. Rząd zachęca, aby właśnie tej firmie, zamiast producentom narkotyków, sprzedawać swoje zbiory. Jednak ENACO nie tylko o wiele mniej płaci niż narkohandlarze, ale wybiera tylko dobrej jakości liście, tak więc rolnicy wolą sprzedawać je Los Narcos. Większość wyhodowanych liści koki służy zatem do produkcji kokainy, a tylko niewielka część jest używana w sposób legalny.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×