W styczniu zeszłego roku do drzwi księdza Adama Jakuba Kwaśniaka, świeżo upieczonego proboszcza parafii pod wezwaniem świętego Józefa Oblubieńca w skierniewickiej Rawce, pukają członkowie scholi. Wieczór ma wyglądać tak jak zawsze: proboszcz otwiera kościół, schola wchodzi, proboszcz wraca do swoich spraw. Schola ćwiczy, ksiądz czeka, próba się kończy, chórzyści się zbierają, a delegacja sprowadza proboszcza z powrotem. – Więc im powiedziałem, że dziś pierwszą część zrobimy po staremu, ale potem niech wezmą te klucze ze sobą i na następny dzień dorobią w mieście komplet – ksiądz Kwaśniak wspomina początki rewolucji w Rawce, siedząc przy stole na plebanii. Ponieważ rozmowa nie wymaga pieczątek ani ksiąg parafialnych, odbywa się w kuchni, która przejęła funkcję kancelarii, rozmównicy i po prostu miejsca spotkań. – A najlepiej to niech od razu dorobią tych kompletów kilka, przydadzą się. Przecież wszyscy jesteśmy tutaj u siebie.
Od tego momentu członkowie scholi sami będą otwierać sobie kościół, nie muszą nawet uprzedzać księdza, że planują się spotkać. Szczególnie druga zasada budzi ich lekkie zdziwienie. Ale wszyscy szybko odnajdują się sytuacji i przychodzą do kościoła, kiedy mają potrzebę. Byleby tylko nie przeszkadzać innym i zostawić po sobie porządek. Trochę skonsternowany czuje się jedynie kościelny, który na stanowisku jest już od wielu lat i zdążył wyrobić sobie szereg przyzwyczajeń. A tutaj nowy proboszcz po kilku dniach urzędowania wszystko stawia na głowie. Ksiądz Kwaśniak ma dla niego tylko jedną radę: trzeba się przyzwyczaić na nowa. – Bo teraz tak właśnie ma to działać, że parafianie będą wszędzie wchodzić jak do siebie – mówi ksiądz Kwaśniak. Czuć, że jednocześnie mówi dosłownie i używa przenośni.
Albo razem, albo wcale
Do kogo należy kościół? Do wspólnoty ludzi, którzy razem chcą szukać Pana Boga. Mają wspólny cel, w którym chcą się wspierać. Do tego potrzebują miejsca, żeby nie padało im na głowę, i okazji, żeby być razem. Tak odpowie ksiądz Kwaśniak i wszyscy się z nim zgodzą. Tyle tylko, że jest to truizm problematyczny, bo każdy z wiernych wpada niekiedy w pułapkę utożsamiania parafii z księdzem czy budynkiem. Nie tylko wtedy, gdy proboszcz cierpi na syndrom dobrego gospodarza, który – nawet przy najlepszych chęciach i niekiedy ze znakomitymi efektami – zarządza parafią jak folwarkiem. Także wówczas, gdy ma się do czynienia z niezwykle charyzmatycznym kaznodzieją, który przyciąga wiernych z innych parafii. Tymczasem ksiądz Kwaśniak stawia sprawę jasno: – Ja tu dzisiaj jestem, a za tydzień mogę być gdzie indziej: kilka wsi dalej albo gdzieś daleko w świecie. Dlatego od pierwszego dnia na lewo i prawo powtarzam, że parafia należy do mieszkańców.
Bez otwartości księdza żadne zmiany w układzie sił w parafii nie zajdą, więc taka deklaracja to połowa sukcesu. Jeśli jednak chce się rzeczywiście zmienić spojrzenie mieszkańców na parafię, nie wystarczy powiedzieć: „to jest wasze, nie moje”. – To tylko słowa. A żeby coś się zmieniło, parafianie muszą mieć realny wpływ na to, co się dzieje, i czuć wsparcie z mojej strony. Dlatego dla mnie sprawa jest zerojedynkowa: albo robimy coś razem, albo nic nie robimy – dodaje ksiądz Kwaśniak.
By ta zasada trafiła po strzechy, w Rawce powstaje rada parafialna. Nabór do niej zaczyna się od pierwszych niedzielnych mszy nowego proboszcza. Zaproszeni są wszyscy, chętnych jest wielu. Pewnie dlatego, że „rada parafialna” to całkiem oswojony termin. W Rawce już kiedyś działała, można też spotkać się z nią w sąsiednich parafiach. Rady zrzeszają osoby zaangażowane, które chcą pomagać proboszczowi i wychodzić z własną inicjatywą. W tej kolejności.
Wystarczy nie przeszkadzać
Tego styczniowego wieczora, gdy radni w Rawce spotykali się po raz pierwszy, nikomu nie przychodziło na myśl, że rada jest w rzeczywistości koniem trojańskim. Za jego sprawą dotychczasowy podział obowiązków w parafii ma stanąć na głowie. – Boże Narodzenie było za nami, na horyzoncie pojawiła się Wielkanoc. Od razu wypłynął temat, który każdemu kojarzy się z radą parafialną: Grób Pański. Zazwyczaj przygotowaniem zajmuje się proboszcz ze wsparciem: kościelnego, organisty, katechetek, innych osób zaangażowanych. Razem robią plan, a potem jeżdżą, kupują, budują, układają kwiaty – opowiada ksiądz Kwaśniak na kilka dni przed wigilijnym spotkaniem rady, do organizacji którego nie będzie przykładał ręki. – Na dzień dobry wtedy powiedziałem, że mi się podoba, jak jest. Dla mnie może nie być Grobu. Ale od razu dodałem, że jeśli są chętni, to nie mam nic przeciwko. Do roboty! Wymyślcie Grób, jak potrzebna wam będzie składka, to oczywiście mogę ją ogłosić. Ale nie liczcie, że będę wybierać kwiaty. Ja się na tym nie znam.
To jest właściwy przełom i symboliczny moment przejścia z trybu sterowania ręcznego, w którym wszystko było zaplanowane, do wprowadzenia wolności i otwarcia na oddolną inicjatywę. Jak mówi ksiądz Kwaśniak, wystarczy nie przeszkadzać i otworzyć się na sposób działania określany przez niego „duszpasterstwem chaotycznym”: – Im coś jest mniej zaplanowane, a bardziej otwarte, tym lepiej wychodzi. Jak się człowiek za bardzo zepnie, żeby było koniecznie tak, jak sobie obmyślił, to potem wychodzi kicha.
Wielkanoc 2018 roku w Rawce potwierdza teorię. Ludzie zareagowali bardzo dobrze, Grób był więcej niż przyzwoity. Od samego początku potwierdziło się, że można, a w parafii na stałe zagościły nowe standardy.
Okazuje się, że ksiądz nie tylko nie musi biegać z kluczami. W życiu parafii jest bardzo wiele spraw, które mogą toczyć się własnym rytmem, bez jego bezpośredniego zaangażowania. Więcej: na jego nieobecności korzystają wszyscy. Sam ksiądz, bo ma więcej czasu na te działania, przy których rzeczywiście jest niezbędny. Radni, bo gospodarzenie w parafii pobudza ich życie religijne i żyłkę społecznikowską. Parafia, bo ważne sprawy zaczynają trafiać w ręce osób, które naprawdę się na nich znają. Inżynierowie biorą się za instalację ogrzewania, osoby z zacięciem kulturalnym organizują koncerty w kościele, finansami zajmują się ci, do których pieniądze należą.
Czyli z pewnością nie proboszcz.
Pieniędzy ksiądz nie tyka
9 grudnia 2018 roku, podczas trzech niedzielnych mszy w Rawce, na tacę zebranych zostało 2221 złotych, 75 groszy, 2 euro i 1 lira syryjska. Zebrana kwota odczytywana jest w ogłoszeniach w kolejną niedzielę, można też znaleźć ją na Facebooku parafii. – Czasem sobie myślę, że te obce waluty są po to, żeby sprawdzić, czy ktoś to naprawdę liczy, czy tylko strzela z kwotą – śmieje się ksiądz Kwaśniak znad excelowskich tabel, pokazujących wysokość tacy w całym okresie jego probostwa. W zwykłą niedzielę jest to zazwyczaj około 2 tysięcy złotych. Tylko raz w miesiącu, gdy zbierana jest taca inwestycyjna, ofiary szybują w górę, a trend jest zdecydowanie wzrostowy. Widać to w tabeli i w przygotowywanych dwa razy do roku sprawozdaniach finansowych. – Bo jawność do podstawa. Trzeba precyzyjnie pokazać, jak pieniądze przychodzą do parafii i w jaki sposób są wydawane. Dzięki temu finanse przestają być tematem w tym złym sensie. Nie są pretekstem do pokątnego gadania o tym, co ksiądz ma, ile wydaje i dlaczego tak dużo. Wszystko jest powiedziane, więc nie ma o czym gadać. A jednocześnie stają się tematem, tylko w dobrym tego słowa znaczeniu. Ludzie orientują się, jak parafia funkcjonuje, jakie ma przychody i wydatki, gdzie można by zaoszczędzić, a na jakim polu można sobie pozwolić na większe inwestycje.
Żeby nie było żadnych wątpliwości, proboszcz ma zasadę, że zbieranych pieniędzy nie tyka. Kościelny chodzi z tacą, zebrane pieniądze odkłada na bok. Wieczorem, po ostatniej mszy przychodzi część rady parafialnej, która zajmuje się finansami. Liczą, gdzie chcą – zabierają pieniądze do siebie albo spotykają się na plebani. Na następny dzień wpłacają całość na konto parafialne. Dla księdza zostaje tylko kartka z sumą do wpisania w tabelę i do odczytania podczas ogłoszeń. – Teraz jest jeszcze tak, że dostaję rachunki i ja je płacę. Ale z tym też się uporamy w najbliższym czasie i to też będzie zadanie rady parafialnej – śmieje się ksiądz Kwaśniak. Ale zaraz dodaje poważniejszym tonem: – Większość problemów finansowych, nie tylko Kościoła, ale wszystkich instytucji, przez które przepływają pieniądze, bierze się stąd, że osoby zarządzające finansami mylą prywatne z publicznym. Jak pojawia się przepływ między tymi pieniędzmi, to znika granica i robi się problem. Gubi się zarządzający, gubi się podział kompetencji, łatwo mogą też zgubić się pieniądze.
Każdy pomysł z innej parafii
Wśród członków rady, którym trudno ukryć dumę z zachodzących zmian, krąży anegdota, o tym, jak do młodego syna-biznesmena przychodzi stary ojciec. Opowiada mu o tym, jak to źle dzieje się w jego parafii. Proboszcz pali jedną świecą, żarówki ledwo się ćmią, organista gra od niechcenia, w kościele zimno i brudno. Coś jest wyraźnie nie tak. Na to syn odpowiada: „Ojciec, a co ty byś chciał za te dwa złote?”. Dowcip w zbliżonych wersjach można usłyszeć i od księdza Kwaśniaka, i od członków rady. Czuć, że puenta leży im na wątrobie, bo kiedy się raz zrozumie budżet parafii i poczuje za niego odpowiedzialność, to zupełnie innym okiem patrzy się na dawaną ofiarę. – Jak ludzie słyszą, że na tacę w niedzielę zebrano ponad dwa tysiące złotych, to w pierwszym odruchu zaczynają myśleć o nich w kategoriach zakupów w Biedronce. Dla niektórych to dwa razy więcej, niż mają emerytury – tłumaczy ksiądz Kwaśniak, dodając pośpiesznie, że sam jest stałym klientem Biedronki. – Ale jak się do tego dołączy informację o kosztach nowego nagłośnienia, które zrobiliśmy bez żadnych składek celowych, ogrzanie kościoła, wynagrodzenie kościelnego, organisty, księdza dochodzącego, zapłacenie rachunków, to się okaże, że przychody i rozchody wcale się nie rozjeżdżają. Trzeba tylko uświadomić ludziom ich skalę i pomóc zrozumieć, że to, co się daje na tacę, ma bezpośredni związek z parafią. Ale sprawienie, żeby to się przyjęło, to wyzwanie długofalowe, na kilka lat.
Parafia w Rawce ma swoją hierarchię potrzeb. Na razie zaspokajane są te, które nie budzą niczyich wątpliwości. Na pierwszy ogień poszło nagłośnienie, które do niedawna potrafiło wyłączyć się w trakcie mszy. Potem przyszedł czas na ogrzewanie, bez którego w trakcie sezonu zimowego widać było wyraźny odpływ wiernych do innych kościołów. Decyzje o wszystkich wydatkach, mniejszych i większych, zapadają na posiedzeniach rady. Na najbliższy czas w planach jest malowanie kościoła, uporządkowanie przykościelnego parkingu, powołanie sanktuarium świętego Józefa, kolejne imprezy parafialne. Pomysłów nie brakuje, każdy – jak żartują członkowie rady – z innej parafii. To, czy nawet najlepsza koncepcja trafi do realizacji, zależy w głównej mierze od pomysłodawcy. – Mocno stawiamy na prawa autorskie, to jest jeden z fundamentów duszpasterstwa – podkreśla ksiądz Kwaśniak. – Jak ktoś przychodzi z pomysłem i liczy, że zostanie zrobiony, że weźmie się za to rada albo ksiądz, to się myli. Pomysłodawca ma prawa do pomysłu. My chętnie pomożemy, zaangażujemy się na całego, ale nigdy nie zrobimy za niego.
***
Dziś oprócz księdza, kościelnego, pracowników zakładu pogrzebowego i scholi, swój zestaw kluczy do kościoła mają jeszcze: drużyna harcerska, grupa parafialnej Caritas oraz Odnowa w Duchu Świętym. W przyszłym roku dołączyć ma do nich powoływane właśnie bractwo świętego Józefa. Kolejne komplety kluczy czekają, bo choć liczba aktywnych parafian stale rośnie, to dla każdego znajdzie się miejsce i zadanie do zrealizowania.
Gdy rada w pełni przejmie sterowanie kościołem, proboszcz będzie mógł poświęcić się zadaniom, które rzeczywiście zarezerwowane są dla niego. Czyli tym, które wymagają święceń. To dlatego nie ma sensu, żeby otwierał kościół, chodził za dekarzem, pilnował ekipy zajmującej się instalacją ogrzewania, nawet uczył religii w szkole. Jego zadania wiążą się ściśle z głoszeniem Słowa Bożego oraz sakramentami: odprawić mszę, wyspowiadać, namaścić. Chrzest, komunia, ślub, pogrzeb, bierzmowanie. Nawiedzenie chorych. No i współudział w radzie, razem z rzeszą innych parafian, którzy w ramach wspólnoty starają się jak najlepiej realizować swój charyzmat.