fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Kiedy pomoc oznacza przemoc

Poglądy Korczaka na dobroczynność zachowały ponadczasowy walor. Jedną z jego myśli można streścić jednym zdaniem: z filantropią trzeba uważać. Rozumiana właściwie i szeroko oznacza ona, ni mniej ni więcej, umiłowanie człowieka. W tym sensie jest z samej swej istoty dobra – to w gruncie rzeczy tautologia.


 
Jesteśmy skłonni sądzić, że pomaganie innym poprzez przekazywanie pieniędzy na dobroczynny cel jest w sposób niekwestionowalny dobre. Dla Janusza Korczaka, który całą swoją pracę wychowawczą opierał o prywatne datki, nie było to wcale oczywiste. Środowisko radykalnej inteligencji, z którym był związany, nie ustawało w krytyce filantropii, widząc w niej sposób na uspokojenie sumień wyższych klas społecznych, a nie na rozwiązanie realnych problemów. Świadomy słabości i pułapek działania dobroczynnego, Korczak pozostał jednak społecznikiem – i raz obranej drogi trzymał się przez całe życie, co z pewnością wpłynęło także na jego poglądy. Do dyskusji o dobroczynności jednak wracał, ale w tekście z książki „Jak kochać dziecko” znajdziemy nieco inny ton niż w artykułach z lat młodości:
Spotkałem gdzieś zdanie, że filantropia, nie lecząc żadnej z ran społecznych, nie zaspokajając żadnej z potrzeb, spełnia dwa ważne zadania. Wyszukuje niedomagania, których państwo jeszcze nie dostrzegło, nie doceniło. Bada, rozpoczyna, a widząc bezsilność, żąda zasiłków; wreszcie narzuca obowiązek gminie czy państwu, które mogą nieść pomoc w całej rozciągłości. Drugim zadaniem jest nowatorstwo, wyszukiwanie nowych dróg w tym, co państwo robi schematycznie, rutynicznie i tanio.
Dzisiejszy świat nie pozbył się wcale problemów, które były polem działania Korczaka, pełen jest za to organizacji dobroczynnych, które za pieniądze chcą nieść pomoc potrzebującym. Czy dyskusja o dobrych i złych stronach filantropii, w której głos zabierał Korczak, jest warta podjęcia w dzisiejszych realiach? Na to pytanie próbuje w swoim tekście odpowiedzieć Kuba Wygnański, socjolog i działacz społeczny. (JM)
 
 
Poglądy Korczaka na dobroczynność zachowały, jak sądzę, ponadczasowy walor. Jedną z jego myśli, którą chcę tu rozważyć, można by streścić jednym zdaniem: z filantropią trzeba uważać. Rozumiana właściwie i szeroko oznacza ona, ni mniej ni więcej, umiłowanie człowieka. W tym sensie jest z samej swej istoty dobra – to w gruncie rzeczy tautologia. Chodzi jednak o to, że traktowana wąsko i płytko może zaprzeczać swojej istocie – innymi słowy, może szkodzić tym, którym miała pomagać. Zamiast pomocy może oznaczać uzależnienie a zamiast upodmiotowienia – upokorzenie. Wcale nie jest łatwo udzielać innym pomocy wystrzegając się przy tym paternalizmu. Korczak w pracy z dziećmi potrafił znaleźć na to sposób, bardzo doceniając ich podmiotowość i mocno zabiegając o ich emancypację.
To nie koniec wątpliwości. Pamiętajmy też, że filantropia może być w istocie ukrytą (czasem dla samych „filantropów”) formą mizantropii. Przekazywanie pieniędzy na dobroczynny cel jest najłatwiejsze, ale w ten sposób w istocie nie staramy się rozwiązać problemów, ale czasem po prostu pozbyć się ich z widoku (bywa, że dosłownie). Datek często pozwala pozbyć się natręta (osoby, która swoimi prośbami zakłóca nasze dobre samopoczucie) lub natrętnej myśli, że może trzeba zrobić coś więcej, niż dać pieniądze. Może się zatem zdarzyć, że dawanie pieniędzy w większym stopniu rozwiązuje jakiś nasz problem, niż problemy innych. Często pozwala nam uzyskiwać rodzaj „odpustu” dla własnej niefrasobliwości i braku autentycznej solidarności, która wszak żądałaby od nas czegoś więcej (wytrwałość, czas, bycie z potrzebującymi itd.). W tym sensie niedobra filantropia może szkodzić nam samym, zakłócając wskazania naszego moralnego kompasu.
 
Powiedziawszy to wszystko, nie chcę w żadnym wypadku zniechęcać do przekazywania pieniędzy na ważne cele społeczne. Obiektywnie rzecz biorąc, bez pieniędzy pochodzących z dobroczynności nie byłoby wielu ważnych społecznych przedsięwzięć. Sam Korczak prowadził w końcu swoje placówki dzięki wsparciu finansowemu ludzi, którzy wierzyli, że choć nie mają takich jak on kompetencji lub nie stać ich na ten rodzaj poświęcenia, to stać ich na to, żeby podzielić się swoimi pieniędzmi. Nie apeluję zatem o to, aby każdy z nas dokonywał wyborów tak trudnych i tak konsekwentnych jak Janusz Korczak. Wielu z nas nie może i nie umiałoby tego uczynić. W czasach, w jakich mamy okazję i szczęście żyć, nie musimy płacić takiej jak on ceny. Dla każdego z nas znajdzie się jednak jakaś cząstka „heroizmu na naszą miarę”. Czasem rzeczywiście najlepsze co możemy zrobić to dać pieniądze, aby inni mogli niejako w naszym imieniu wykonać prace. Powodów do tego nie brakuje. Czcimy pamięć Korczaka, ale dramat dzieci – nie mniejszy niż ten, którego był on do końca uczestnikiem – trwa. Warto przypomnieć, że żyjemy na planecie, na której co 8 sekund umiera z głodu dziecko. Jakoś będziemy musieli zdać z tego sprawę i nie ma takiej religii, która rozgrzeszyłaby obojętność w tej kwestii.
To, co z korczakowskiej metody bezwzględnie zachowuje aktualność, to także troska o to, aby „dobrze czynić dobro”. Słowo „dobrze”oznacza tu troskę o jakość i efektywność działań. Korczak starał się, by wypracowywane przez niego rozwiązania były poddawane ciągłej refleksji i rozwojowi. Prowadził różne badania (dziś powiedzielibyśmy: ewaluacje własnych działań), które miały mu pomóc lepiej zrozumieć, jak funkcjonują dzieci w jego placówkach i jak skuteczniej im pomagać. Taka troska powinna nam dziś także towarzyszyć – w stopniu większym niż obecnie. Korczak zderzył się też z tym, z czym zderza się każdy współczesny społecznik pracujący z osobami wykluczonymi, zostawionymi samym sobie. Wiedział, że pracuje nad „objawami”, ale musiał zadawać sobie pytanie o przyczyny. W swoich poszukiwaniach rozwiązania problemu wiedział, że poza pomocą dzieciom, które znalazły się w jego placówkach musi iść „w gorę rzeki” – do źródła problemów.
 
Nie sposób we współczesnym odczytywaniu Korczaka nie zwrócić uwagi na jeszcze jedną zasadę działania. Nie straciła on nic z aktualności, a być może jest nawet bardziej na miejscu niż w jego czasie. Idzie o zasadę upodmiotowienia tych, na rzecz których się pracuje i stara się im pomóc. We współczesnych czasach różnego rodzaju „przemysłów” i struktur pomocy (znacznie bardziej rozbudowanych i zamożnych niż w czasach Korczaka) często zdarza się, że ci, którym powinniśmy pomagać, zamiast odzyskiwać godność i podmiotowość – tracą ją. Stają się pracowicie zliczanymi „beneficjentami”, przyuczanymi do dożywotniej zależności od nas samych – różnego rodzaju dostawców pomocy. Często tworzy to uzasadnienia dla naszego działania i istnienia. Nie wierzymy, że sami mogą mieć pomysły i odwagę do tego, aby stanąć na własnych nogach. Projektujemy rozwiązania, które, choć zwane przez nas „pomocą”, są zawoalowaną formą przemocy w stosunku do nich. Potrzebujemy ich w roli „przedmotów” naszej pomocy i zdarza się, że „żyjemy z nich”, zamiast „żyć dla nich”. Nie słuchamy ich, nie podążamy za tym czego sami pragną, nie dajemy im głosu. Jest to szczególnie wyraźne w stosunku do młodzieży i dzieci. Z tego punktu widzenia trzeba przywołać niezwykły korczakowski pomysł „Małego Przeglądu” – pisma tworzonego przez dzieci i stojącą za nim troskę, by mówiły one własnym głosem.
Spór o rolę filantropii był w czasach Korczaka bardzo doniosły i trwał wiele lat. Ma on zresztą charakter w pewnym sensie ponadczasowy. Dziś mamy do czynienia ze specyficznym odrodzeniem się tej krytyki. Podobnie jak wtedy, krytyka filantropii jest często wypowiadana z pozycji, które ogólnie rzecz biorąc można określić jako socjalistyczne. Do tamtych socjalistów pewnie bym się zapisał – do tych, którzy używają tego pojęcie obecnie, mniej chętnie. Problem polega na tym, że we współczesnym wydaniu pojęcia „socjalizmu” doszło do niebezpiecznej redukcji. Bardzo mało mówi się o tym, co stanowi, jak wierzę, jego oryginalną istotę: opieranie się na energii i organizacji społecznej (i nie chodzi bynajmniej o własność środków produkcji). Współcześnie za dużo jest w nim etatyzmu i recept dotyczących tego, czym ma się zając państwo. W klarownym rozróżnieniu kapitalizm – etatyzm – socjalizm ten ostatni za bardzo „przykleił” się do państwa i zbyt wiele od niego oczekuje. Gdyby dosłownie rozumieć pojęcie socjalizmu, to mówi ono o tym, że trzeba poszukiwać rozwiązań właśnie społecznych (!) – a nie państwowych. Przynajmniej część dzisiejszej lewicy niestety o tym zapomniała i ogranicza swoje postulaty do takiej a nie innej redystrybucji podatków. Zgadzając się, że filantropia nie jest wystarczająca dla rozwiązywania społecznych problemów, uważam za błędne przypuszczenie, że wystarczającym rozwiązaniem jest państwo. Przedwojenni socjaliści, z którymi sympatyzował Korczak, wiedzieli, że ostatecznie każdy problem wraca do nas i że rozwiązać go może człowiek, a nie system.
 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×