fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Kiedy chrześcijanie nie widzą nierówności

Czy i jakich zabiegów erystycznych dokonujemy, by czuć się dobrze, kiedy wiemy już, że inni czują się źle i że ci inni wcale nie różnią się od nas niczym prócz tego, gdzie się urodzili? Pragnienie posiadania więcej może oddalać nas od doświadczenia większości braci i sióstr.
Kiedy chrześcijanie nie widzą nierówności
ilustr.: Christina Yavorchuk

Czyj jest świat? Czy należy do kogokolwiek, a jeśli nie, to co? Czy kto pierwszy ten lepszy, więc można wyrywać sobie jego kawałek i obwarować go świętym prawem własności? A może: skoro masz, to znaczy, że zasługujesz? Czy wszystko należy do Boga, a religia może określać ramy tego, kto i dlaczego ma posiadać więcej, a kto mniej? A może: nic na własność, wszystko pożyczone od przyszłych pokoleń? Czy tylko ludzkich? Odpowiedzi na te pytania (nie zawsze wyrażone explicite) mają kluczowy wpływ na to, jak oceniamy nierówność majątkową, nierówność wynagrodzeń czy nierówność szans. Choć te zagadnienia nie są często poruszane w trakcie kazań w polskich kościołach, dotykają fundamentalnych tematów dla chrześcijaństwa.

Świadomość ich doniosłości mieli członkowie pierwszych gmin chrześcijańskich, które przyjmowały różne rozwiązania w kwestii nierówności. Z czasem, gdy chrześcijaństwo stało się religią państwową w Cesarstwie Rzymskim, coraz trudniej było wyróżnić to, co chrześcijańskie i to, co rzymskie – a przecież w kwestii posiadania i majątku prawo rzymskie wypracowało swoje rozwiązania na długo przed chrystianizacją. Kiedy zaś chrześcijaństwo (stopniowo coraz bardziej zróżnicowane, ale przez kolejne wieki dominujące kolejne obszary i kultury) „ewangelizowało” terytoria nigdy nie przynależne do Rzymu, przenosiło nie tylko naukę Jezusa czy Apostołów, ale też światopogląd, praktykę życia, relacji społecznych i gospodarczych, a także sposoby sprawowania władzy, wyznawane i realizowane przez tych, którzy je głosili.

***

Czy nierówność majątkowa jest w ogóle problemem, którym powinna zajmować się teolożka? Bardzo bym chciała. Zaproponowany przez Redakcję temat zainteresował mnie i zawstydził jednocześnie. Uświadomił mi ogromne braki w moim teologicznym wykształceniu. Owszem, w programie studiów teologicznych znalazły się wykłady z katolickiej nauki społecznej, ale jedyne, co mi po nich zostało, to opowieść księdza profesora o tym, że kupił sobie czapkę za trzysta złotych. Tak, czytałam encykliki. Ale nigdy, przenigdy nie stanęłam przed nawet teoretycznym dylematem: czy można być chrześcijanką i godzić się na nierówność majątkową?

Przegląd dokumentów Urzędu Nauczycielskiego Kościoła katolickiego – niewątpliwie cenny – pozostawiam innym albo na inny czas. Zdecydowałam się bowiem zająć się nie rzeczywistością postulowaną, ale tym, jak na co dzień kształtuje się relacja chrześcijańskiej tożsamości i stosunku do posiadania oraz nierówności majątkowej.

Możliwe, że coś mi umknęło. Zapytałam zatem rodziców, chodzących do kościoła od ponad sześćdziesięciu lat: „Czy słyszeliście kiedyś kazanie o nierówności majątkowej?”.
Tata po namyśle powiedział, że tak, jeden raz, w podróży, w Wiedniu. W Polsce na pewno nie.

Może jako religioznawczyni dam radę powiedzieć więcej niż jako teolożka? Studiując religioznawstwo, prócz arcydzieł literatury religijnej różnych kultur i głębokich intelektualnych esejów (najczęściej europejskich) akademików czytałam czasem typowe bryki, streszczające fenomen poszczególnych religii czy wyznań w punktach. Typowy układ to: doktryna, kult, organizacja. Czasem jeszcze oddzielnie etyka, zwykle jednak wklejona w dwa pierwsze z poprzednich punktów. W jej ramach czasem coś o obowiązku jałmużny, dziesięcinie, ubóstwie mnichów. Zwykle jednak były to treści marginalne.

W poszukiwaniu teologii nierówności

Ale przecież jest Max Weber! Jego klasyczne prace o relacji etyki protestanckiej i kapitalizmu, a także etyce gospodarczej religii światowych są, owszem, monumentalne, ale (a może właśnie dlatego) mało znane szerszej niż adepci socjologii publiczności. W popularnym odbiorze pozostaje złota myśl: „protestantyzm sprzyjał powstaniu kapitalizmu” i niewiele więcej. Przerwane przedwczesną śmiercią Webera dzieło o etyce gospodarczej religii światowych zatrzymało się na judaizmie. Niezależnie od tego, że niemiecki socjolog nie pozostawił po sobie głębokiej analizy rozwoju etyki w chrześcijaństwie przedreformacyjnym na Wschodzie i Zachodzie, pozostała po nim metoda, którą podążyli inni, mniej znani badacze i która może pomóc także nam.

Weber potraktował religie jako ważne i wpływowe elementy życia społeczeństw i badał, jak przekonania religijne i praktyka religii wpływają na kształtowanie się relacji społecznych i gospodarczych w danej kulturze – bez oceniania wartości i relacji do prawdy poszczególnych religii i kultur.

Pytając o związki chrześcijaństwa i nierówności majątkowej, można więc podążyć za Weberem i, analizując elementy doktryny różnych wspólnot, poszukać odpowiedzi na pytanie o to, jak wpłynęły one na taki a nie inny układ stosunków społeczno-gospodarczych w danym miejscu i czasie. Podobnie postąpił w odniesieniu do chrześcijaństwa w USA, a zwłaszcza teologii sukcesu, Michael Sandel w książce „Tyrania merytokracji” (dziękuję drowi Michałowi Zabdyrowi-Jamrozowi za zasugerowanie tej lektury). Sandel po krótkiej analizie wątków biblijnych (zwłaszcza dyskusji Hioba i jego wątpliwych przyjaciół) przechodzi do chrześcijańskiej starożytności i sporu o naturę i łaskę, toczonego zwłaszcza między Pelagiuszem a św. Augustynem. Mimo że Pelagiusz został uznany za heretyka, a Augustyn stał się jednym z kilku najważniejszych myślicieli w dziejach zachodniego chrześcijaństwa, dziedzictwo pelagianizmu – przekonania o wolności ludzkiej woli i idącej za nią całkowitej odpowiedzialności moralnej, a więc pełnej ludzkiej sprawczości w kwestii zbawienia lub potępienia – powracało w myśli chrześcijańskiej wielokrotnie, a następnie stało się jedną z podstaw liberalnej wizji świata. Im większa bowiem wiara w ludzką wolność i sprawczość, tym mniejszy problem stanowi akceptacja stanu świata, w którym nie wszystkim powodzi się dobrze. Wiara w wolną wolę i nieskrępowane możliwości awansu społecznego może zwalniać z zainteresowania losem innych ludzi, a w polityce – prowadzić do zaniechania polityki społecznej, odrzucenia elementów państwa opiekuńczego i pozostawienia wszystkich dziedzin życia wolnym rynkom. Jeśli ktoś sobie nie radzi – oznacza to, że jest moralnie niższy. Gdyby chciał, to by mógł, a skoro nie może, to jego wina i już.

Sandel wskazuje na zbieżność między religijnymi rozważaniami o wiecznym zbawieniu a świeckimi koncepcjami dotyczącymi życia doczesnego jednostki i społeczeństwa. „Protestancka etyka pracy nie tylko staje się punktem wyjścia do narodzin ducha kapitalizmu, ale również promuje etykę samopomocy i odpowiedzialności za własny los. Ta etyka zrodziła silny nurt nerwowej i energicznej dążności, która generuje wielkie bogactwo, ale jednocześnie ujawnia mroczne oblicze odpowiedzialności za samego siebie i swój los”. Wreszcie koncepcja zrodzona z pragnienia zachowania wiary w darmowość łaski przeszła we własne przeciwieństwo: „Pokora wynikająca z bezsilności wobec łaski Boga ustąpiła miejsca pysze wynikającej z przekonania o własnych zasługach”. Koncepcja ta odkleiła się od protestantyzmu i stała się elementem wielu innych, także odżegnujących się od chrześcijaństwa, myśli. Chociaż najłatwiej wskazać jej wyznawców w Ameryce Północnej, to uczestnictwo w polskich debatach na przykład o sytuacji osób w kryzysie bezdomności, transferach społecznych, przyjmowaniu uchodźców i imigrantów pokazuje, że koncepcja zasługiwania i niezasługiwania na godny i bezpieczny finansowo los, a co za tym idzie – apoteoza nierówności – ma się świetnie także i u nas.

Doktryna codzienności

Chociaż Weber czy Sandel wychodzą od analizy doktryn i teologii, życie pokazuje także odwrotny wektor relacji między doktryną a codziennością. Określone stosunki społeczne i gospodarcze, a także to, w którym miejscu na drabinie społecznej znajduje się wyznawca czy głosiciel danej doktryny, odgrywają ogromną rolę w kształtowaniu postaw względem nierówności. Stan posiadania i związane z nim problemy oraz przekonania wpływają na to, które fragmenty świętych pism czy wydarzenia z życia ważnych postaci danej religii pozostaną kluczowe dla moralności wyznawców, a które zostaną uznane za marginalne albo zinterpretowane w sposób wyłącznie metaforyczny, ponieważ okażą się nie do pogodzenia z codziennym doświadczeniem wiernych.

Znakomity przykład wpływu stanu posiadania mówcy i/lub słuchaczy na głoszoną doktrynę stanowią dzieła Klemensa Aleksandryjskiego (około 150 – około 215 r. n.e.); jego postać wydaje się kluczowa także ze względu na to, że jest on jednym z najstarszych Ojców Kościoła, po którym pozostała znacząca liczba pism. Klemens działał w jednym z najbardziej znaczących miast ówczesnego świata – Aleksandrii, w czasie, kiedy chrześcijaństwo stawało się coraz bardziej popularne także wśród osób zamożnych. W znakomitej, a mało znanej, pracy „Sprawiedliwość chrześcijańska wobec problemu nierówności majątkowych w II i III wieku” (1960) filozof Adam Rodziński wskazuje na zwrot aleksandryjskiego teologa od potępienia nierówności majątkowych w „Pedagogu”, poprzez większą pobłażliwość względem posiadania majątku, aż do afirmacji własności prywatnej w „Który bogacz może być zbawiony”. Tę ostatnią pracę miał Klemens stworzyć – jak komentuje Rodziński – „pisząc ku pokrzepieniu serc ludzi zamożnych, zaniepokojonych tak dziwnie wąską dla nich bramą Królestwa Bożego”.

Pośród chrześcijańskich myślicieli II i III wieku Klemens był ze swoją obroną majętności wyjątkiem. Rodziński wskazuje, że „Nazywanie czegoś «swoim własnym» (oczywiście w rzymskim, a więc w powszechnym wówczas znaczeniu tego słowa) miało w oczach pobożnego chrześcijanina coś z bałwochwalczego uzurpowania sobie praw należnych Stwórcy. Z drugiej strony jednak – wobec pogan – było to po prostu koniecznością. Stąd w okręgu myśli chrześcijańskiej wszczyna się jakby spór – na pozór o słowa same, w gruncie rzeczy jednak chodzi o rzecz wielkiej wagi, o to, czy rzymska proprietas czy greckie taidia – przepojone do rdzenia pogańską, indywidualistyczną treścią, są w ogóle czymś właściwym w ustach chrześcijańskich. Negatywna odpowiedź na to pada z wielu stron”.

Warto pamiętać, że Klemens Aleksandryjski nie działał w ideowej próżni. Kiedy podkreślam znaczenie zasobności majątkowej jego słuchaczy, zależy mi, by pamiętać, że w nasz aparat poznawczy wpisana jest skłonność do samousprawiedliwiania i do zachowywania swoich „ślepych plamek” (blind spots) – uzasadniania na różne sposoby tych aspektów naszych przekonań i działań, które mogą nie być spójne z naszymi wartościami, ale które stanowią o naszej codzienności. Im częściej i dłużej coś robimy – na przykład funkcjonujemy w świecie pełnym nierówności – tym więcej znajdziemy dla tego usprawiedliwień. To nie żadna magia ani zła wola, tylko sposób, w jaki działa nasz umysł, o czego konsekwencjach i możliwościach przezwyciężania piszą w genialnej książce „Błądzą wszyscy (ale nie ja). Dlaczego usprawiedliwiamy głupie poglądy, złe decyzje i szkodliwe działania?” Carol Travis i Elliot Aronson. Historycy idei podkreślą zapewne, że Klemens zmagał się nie tylko z bogatymi współwyznawcami i ich sumieniami, ale też z popularnym wokół gnostycyzmem i jego pogardą dla materii i posiadania jako takiego. Obrona posiadania jest więc w wydaniu Klemensa i innych chrześcijańskich autorów także obroną dobroci stworzonego przez Boga świata i samego Stwórcy.

Skoro bowiem świat jest stworzony przez Boga jako dobry, to dlaczego posiadanie dóbr tego świata miałoby być złe? Dla starożytnych wierzących w dobro stworzenia problemem pozostawało to, czy świat jest własnością Boga, a my możemy tylko z niego korzystać (i na jakiej zasadzie), czy też możemy być Jego naśladowcami w panowaniu nad światem.

Nierówności końca świata

Dzisiaj stawiamy pytania o świat i stworzenie w innym niż starożytni kontekście. Zobaczyliśmy i doświadczyliśmy tego, że na co dzień nie tylko korzystamy z dóbr tego świata, ale i niszczymy go poprzez nadmierną eksploatację. Owszem, znajdą się wciąż jeszcze teolodzy i duszpasterze uznający „ekologizm” za herezję i nawołujący do podporządkowywania świata człowiekowi za wszelką cenę w imię rzekomej woli Boga wyrażonej w Księdze Rodzaju – obecnie muszą się jednak mierzyć z tym, że oficjalne stanowisko Urzędu Nauczycielskiego jest inne.

Ze starożytnymi łączy nas jednak często nieuświadamiana więź poczucia schyłku czasów. Oni oczekiwali końca świata, zwłaszcza gdy zbliżała się tysięczna rocznica założenia Rzymu, w okresie najintensywniejszych prześladowań w połowie III stulecia naszej ery. My widzimy zniszczenie naszego świata, wymieranie gatunków, katastrofę klimatyczną. To także szczególny czas dla przyglądania się nierówności w posiadaniu dóbr materialnych i dostępie do nich.

Kiedy bowiem wiemy już, że nie zawsze z kranu popłynie woda i że korzystanie z paliw kopalnych dla zaspokajania pragnienia przygody i wygody może już wkrótce nie być możliwe, dostrzegamy, że to, co uznajemy za oczywistość i normę, może nią nie być. Czy w tej sytuacji łatwiej nam empatyzować z większością ludności świata, dla której podróże samolotem i ciepła woda w kranie nigdy nie były dostępne? A może wręcz trudniej? Może tym bardziej boimy się, że stracimy „naszą cywilizację” i związane z nią przywileje? Mając przywileje, dokonujemy – chcąc, nie chcąc – różnych zabiegów mentalnych próbujących je uzasadnić i zracjonalizować, aby je ochronić. To naturalne. Czy chcemy jednak widzieć, że wiele z naszych przywilejów (nazywanych na wyrost „prawami”) wpływa na powiększanie się przepaści między nami a ludźmi z zalewanych przez wzrastający poziom mórz wysp? Między nami, narzekającymi na korki w centrum miasta czy ceny paliwa, a tymi, którzy są wysiedlani ze swojej ziemi w związku z powstawaniem kolejnych rurociągów, którymi to paliwo płynie? Czy i jakich zabiegów erystycznych dokonujemy, by czuć się dobrze, kiedy wiemy już, że inni czują się źle i że ci inni wcale nie różnią się od nas niczym prócz tego, gdzie się urodzili?

Nierówności w świecie równych

Do czego prawo ma człowiek? W średniowieczu, gdy społeczeństwo oparte było na strukturze stanowej, podkreślano prawa i obowiązki danego stanu. „Człowiek ma prawo starać się posiąść tyle bogactwa, ile wymaga tego utrzymanie się według zwyczajów jego stanu; szukanie czegoś więcej jest nie przedsiębiorczością, lecz chciwością, a chciwość jest grzechem śmiertelnym” – podsumowuje średniowieczne podejście R. H. Tawney, XX-wieczny angielski historyk ekonomii i chrześcijański socjalista, w swoim dziele „Religia a powstanie kapitalizmu” (także i on podążył ścieżką Webera). W świecie z definicji nierównym, o usankcjonowanej religijnie hierarchicznej strukturze, nierówności między klasami czy poszczególnymi ludźmi nie budziły zgorszenia, jednak nie wolno było żyć „ponad stan”. Czy dzisiaj, kiedy przynajmniej formalnie wyznajemy przekonanie o równości wszystkich ludzi, jest coś, co pozwoli nam hamować wilczy apetyt? Czy współczesny katolik robi rachunek sumienia z chciwości równie często co z nieczystości? Czy w ogóle mamy w głowie jakieś kryteria tego, by oceniać nasze pragnienie wyższej pensji, nowszego telefonu, większego mieszkania jako zaspokajanie potrzeb czy folgowanie zachciankom? Dla mnie osobiście to zwykle kryteria sprawiedliwego handlu i ekologii, ale – mimo że i im nieraz ciężko mi sprostać – wydaje się, że to ciągle za mało. Stawiam ten problem jako ważny punkt do zastanowienia się w kontekście tematu artykułu: na ile w ogóle biorę pod uwagę kryterium nierówności? Pragnienie posiadania więcej, lepiej, wygodniej może oddalać mnie od doświadczenia większości braci i sióstr, a nie nas zbliżać. Dlaczego przestało to mieć znaczenie? Nie wiem.

W wypracowaniu teoretycznej odpowiedzi na to pytanie pomocne zdaje się zaproponowane przez Yuvala Noaha Harariego rozróżnienie na świat przed rewolucją naukową i po niej. Rozwinięta w czasie „wielkich odkryć geograficznych” i rewolucji naukowej wiara w postęp oznaczała przejście od statycznego modelu świata i gospodarki do modelu progresywnego. Wcześniejszy model przedstawiał świat jako tort – im większy kawałek sobie biorę, tym mniej pozostanie dla innych. Nowoczesny odrzucił tę wizję w przekonaniu, że porzucenie ignorancji i rozwój nauk i technologii udostępnią każdemu, kto zechce, tyle tortu, ile zechce. Czy ślepą plamką nie było niedocenienie znaczenia tego, ile właśnie w owym czasie wzięliśmy sobie za darmo cudzej wolności, potu, krwi i zasobów naturalnych „Nowego Świata”? Czy nie zapomnieliśmy o eksploatacji ciał sióstr i braci także w Europie przez pańszczyznę, okrutne warunki w rodzących się fabrykach, tak jak wcześniej zaakceptowaliśmy moralnie eksploatację ciał zwierząt i zasobów naturalnych? Jako córka fizyka pamiętam jednak także przy rozważaniach ekonomicznych czy kulturowych, że perpetuum mobile jest niemożliwe i że wszystko czerpie skądś energię.

Współczesność, ze wszystkimi jej jasnymi stronami w naszym życiu, jest też czasem ogromnej i rosnącej nierówności – co bardzo naocznie można sprawdzić w bazie danych World Inequality Database. Może to być nader nieintuicyjne, ponieważ wraz z nierównością majątkową i społeczną rośnie także homogenizacja kultury w ramach różnych „baniek”, w jakich umieszczają nas zarówno media społecznościowe, jak i pozycjonowanie stron, wpływ wyborów konsumenckich na kolejne wybory, czy – także w realnym życiu – otaczanie się ludźmi podobnymi do nas, często nieświadome czy niecelowe. Może to dotyczyć również rzeczywistości kościelnej: wyprofilowanych zawodowo czy statusowo duszpasterstw, powiązania religii z interesami konkretnej partii politycznej, szukania wspólnoty podobnych sobie, także z powodu poczucia, że bez tego mój głos może zostać zupełnie nieusłyszany, a nawet może przyczynić się do mojego wykluczenia – poczucia niekoniecznie bezzasadnego. Mam nadzieję, że nierówność tę niwelują wspólnoty, w których charyzmacie leży przede wszystkim wychodzenie na zewnątrz i szukanie kontaktu z tymi, którzy z różnych powodów pozostają na marginesie czy to Kościoła, czy większości widzialnego na co dzień społeczeństwa.

Chciałabym móc napisać jasno i wyraźnie, co z tym zrobię i co powinniśmy zrobić my wszyscy: katolewica, chrześcijanie różnych wyznań, wrażliwi społecznie sympatycy Magazynu Kontakt niezwiązani z żadną religią, Polska, Europa, świat. Tak, my, chrześcijanie, mamy Pismo, mamy – mimo różnic w jej rozumieniu i nadawaniu jej znaczenia – Tradycję, mamy różnych nauczycieli i nauczycielki wiary, a jednak… musimy pamiętać, że to nie tylko wiara czy nauka Jezusa kształtuje nas i przez nas świat, ale i my, poprzez nasze przeżywanie świata, własnych przywilejów, lęków, konfliktów kształtujemy to, co z Ewangelii wprowadzamy w życie, a co marginalizujemy. Nie możemy też zapominać, że nieświadomie możemy używać nawet najpiękniejszych i najmądrzejszych nauk chrześcijaństwa – na przykład o dobru stworzenia, o byciu na obraz Boga, o łasce i o moralnej odpowiedzialności – do samousprawiedliwienia tego, co jest nam bliskie i wygodne. Dlatego zamiast przywoływać Pismo czy naukę Kościoła, chcę uwrażliwić siebie i osoby czytające ten tekst na pytania, które warto zadawać sobie regularnie i w różnych sytuacjach, a także słyszeć i pozwalać innym nam je zadawać, bez włączania mechanizmów obronnych – jakie przekonania o sobie, o Bogu, o sprawiedliwości, o posiadaniu, o innych stoją za moimi decyzjami? Nie chodzi mi o mechaniczny rachunek sumienia w kategoriach „czy katolik może”, ale o budowanie w sobie i swoim otoczeniu przestrzeni na weryfikację przekonań i przyzwyczajeń, które służą nie temu, czemu świadomie chcemy służyć – chwale Boga, braterstwu i siostrzeństwu ludzi, naprawie stworzonego świata, ochronie różnorodności…

Czy usłyszymy o tym kazanie w naszym kościele? Nie wiem. Jestem jednak pewna, że im większa świadomość każdej i każdego z nas w codziennych wyborach i słowach, tym więcej ślepych plamek możemy ujawnić nie tylko we własnym, prywatnym przeżywaniu chrześcijaństwa i człowieczeństwa, ale również w naszych wspólnotach.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×