fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Kerymov: Trudne wybory Tatarów krymskich

Uruchomiona została w tej chwili drastyczna propaganda rosyjska, a oprócz wojsk panoszą się u nas przywiezieni ze wschodu Kozacy i serbscy czetnicy, którzy brali udział w czystkach etnicznych. Są pełni nienawiści narodowej i nie tylko. Mamy powody do obaw.

ilustr.: Olga Micińska

W XX wieku Tatarzy krymscy dwa razy musieli zaczynać „od zera”. W 1944 roku, kiedy z dnia na dzień pozbawiono nas dorobku pokoleń i wyrzucono do Uzbekistanu i w latach 90., kiedy w warunkach hiperinflacji wróciliśmy na Półwysep z pustymi rękoma. Dlatego cenimy sobie tę kruchą stabilizację.
Z Lenurem Kerymovem, Tatarem krymskim, prawnikiem z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, rozmawia Stanisław Zakroczymski.
 
Jaki jest stosunek Tatarów krymskich do aktualnych wydarzeń na Półwyspie?
Jednoznaczny. Został wyrażony w stanowisku medżlisu, naszego quasi-parlementu reprezentującego całą społeczność tatarską na Krymie. Jesteśmy za niepodzielnością terytorium Ukrainy. Taki pogląd wyrażamy zresztą od początku niepodległości Ukrainy. Zawsze sympatyzowaliśmy też z partiami dążącymi do integracji z Unią Europejską, to jest wybór strategiczny.
 
Obawiacie się Rosji?
Tatarzy krymscy muszą być pełni obaw. Wynika to z naszych złych doświadczeń historycznych z Imperium Rosyjskim, a potem ZSRR. Państwa te realizowały konsekwentnie politykę eliminacji Tatarów z Krymu, zakończoną brutalną akcją Stalina z 1944 roku, w czasie której połowa Tatarów zginęła, a druga połowa znalazła się w Uzbekistanie. Jest więc zrozumiała i głęboka niechęć do państwa rosyjskiego.
 
Jak dzisiaj żyje się Tatarom na Krymie?
Żeby opowiedzieć o ich dzisiejszej kondyncji trzeba pamiętać o tym, że moi rodacy w ciągu półwiecza dwa razy musieli zaczynać od zera. W 1944 odebrano Tatarom wszystko: ziemię, zwierzęta, dobytek dziesiątek pokoleń. Wyrzucono cały naród do Uzbekistanu, gdzie trzeba było zaczynać od baraków i ziemianek. Potem pokolenia moich dziadków i rodziców walczyły, aby przetrwać w tych warunkach i dźwignąć się ekonomicznie. Tej drugiej generacji się udało, gdyż bardzo wielu Tatarów mieszkało i pracowało w wielkich radzieckich ośrodkach przemysłowych. Powodziło im się nieźle, stać ich było na domy, samochody, podczas gdy na Krymie warunki życia były znacznie słabsze. Ci, którzy zdążyli sprzedać swój dobytek i wrócić w latach 1988-1992, zdążyli więc przeważnie kupić na półwyspie dom i jakoś się ustatkować. Natomiast większość, która wracała w późniejszych latach dziewięćdziesiątych, czasach inflacji i kryzysu, dobytek w Azji sprzedawała za bezcen, aby starczyło na podróż. Uzbekistan potoczył się na dno, a na Krymie szybko urosły ceny nieruchomości. Teraz już nie ma właściwie żadnej szansy, by ktoś powrócił, a pozostało tam ponad 100 tysięcy naszych rodaków. Dorobek dwóch pokoleń został więc znów zresetowany. Na Krymie trzeba było zacząć od zera, często znów od ziemianek i baraków. Zrozumiałe jest także, że Tatarzy w żaden sposób nie skorzystali z dzikiej prywatyzacji. To był czas, kiedy sukcesem był sam powrót i zdobycie jakichkolwiek warunków bytowych, podczas gdy wielu Rosjan czy Ukraińców mogło liczyć na budowę kapitału. Tatarom zaś nie przyznano nawet grosza rekompensacji za odebrane majątki.
 
A jak układały się stosunki z Rosjanami tuż po powrocie na Krym?
Początki, wczesne lata dziewięćdziesiąte, nie były spokojne. Obie strony obawiały się wzajemnej agresji. Na szczęście nie doszło nigdy do przemocy na większą skalę, pomimo podsycanej przez dziesięciolecia komunistycznej propagandy oskarżającej Tatarów o współpracę z hitlerowcami, która na pewno odbiła się na świadomości miejscowych. Z upływem lat konflikt się zmniejszał, bo wszyscy zrozumieli, że nikt nie wrócił szukać zemsty. Niemniej trudne sytuacje zdarzają się. Jak to zwykle bywa w sytuacji, gdy współżyją ludzie o diametralnie różnych kulturach w warunkach bardzo ograniczonej ilości zasobów. Bo Krym, choć piękny, jest biedny!
 
A czy teraz zachodzą konkretne wydarzenia, które was niepokoją?
Niewątpliwie uruchomiona została w tej chwili drastyczna propaganda rosyjska, a oprócz wojsk panoszą się u nas przywiezieni ze wschodu Kozacy i serbscy czetnicy, którzy brali udział w czystkach etnicznych. Są pełni nienawiści narodowej i nie tylko. Przecież niedawno jeden z nich pobił w Soczi dotkliwie dziewczyny z Pussy Riot… Takie podejście do rozwiązywania problemów społecznych nie zwiastuje niczego dobrego. Wiemy, że były już przypadki znaczenia domów tatarskich. Stąd pewnie to stanowcze stanowisko medżlisu.
 
Gdyby doszło do aneksji Krymu przez Rosję…
Już doszło!
 
… gdyby władza rosyjska się utrzymała, to mogą tam wybuchnąć konflikty na tle etnicznym?
Jak mówiłem, obecność wyżej wymienionych grup niepokoi. Podobnie jak aktywne działania pracowników rosyjskich służb specjalnych. Jeśli będzie potrzeba całkowitej destabilizacji sytuacji na Krymie, nikt nie przewidzi tego, jakimi środkami rząd rosyjski będzie chciał ją osiągnąć, w tym wypadku może dojść do każdej prowokacji. Jednak jeśli zostawić sprawy w rękach mieszkańców Krymu, to nie ma się czego obawiać. Od powrotu Tatarów minęło już ponad dwadzieścia lat i udało się mozolnie wypracować pewien międzykulturowy kompromis. Przedstawiciele trzech narodów wspólnie pracują, chodzą do szkoły, załatwiają codzienne sprawy.
 
Czy Tatarów można nazwać dobrze zorganizowaną mniejszością?
Życie zmusiło nas do dobrej organizacji. Już w 1917 roku, kiedy w czasie rewolucji nasi przodkowie stworzyli na kilka miesięcy niezależne państwo, zwołano kurułtaj, tatarski zjazd, który wyłonił jego władze. Także w latach powojennych, kiedy żyliśmy pod nieustanną presją, organizował się spontanicznie w ruch narodowy, który rozpoczął walkę o powrót na Krym, wielu Tatarów angażowało się także w ruch dysydencki. W 1991, już na miejscu, kurułtaj został zwołany po raz drugi. Wyłoniony został medżlis, nasz stały organ samorządowy, pełniący funkcję parlamentu, choć prawnie nie uznawany przez władze. Takie rozwiązanie jest unikatowe na skalę światową! Odbywają się normalne wybory i trzeba powiedzieć, że wśród Tatarów posiada on spory autorytet, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych, jak dziś. To jest rodzaj participatory democracy.
 

Lato 2012, Ajder Asanow, tatarski jubiler przy pracy. fot.: Wawrzyniec Haman

Z mojej wizyty w Bakczysaraju pamiętam taką scenę: w warsztacie starszego jubilera, który przetrwał całe wygnanie i po półwieczu wrócił do swojej pracy, wisiało na ścianie zdjęcie Wiktora Juszczenki. To symbol zawiedzionej nadziei, czy trwałej sympatii Tatarów do Ukrainy?
Niestety trzeba przyznać, że Ukraina niewiele zrobiła w ciągu tych dwudziestu kilku lat, aby wesprzeć Tatarów. To dziwne o tyle, że władze w Kijowie wiedzą, że Krym to trudny region i powinny docenić nielicznych tutejszych zwolenników państwowości ukraińskiej. O dziwo teraz, w chwili kryzysu, parlament Autonomii przyjął szereg ustaw, za którymi medżlis lobbował od początku niepodległości.
 
Jakie to ustawy?
Zagwarantowanie reprezentacji Tatarów krymskich w parlamencie na poziomie ok. 20% mandatów, ustalenie sprzyjającej nam ordynacji w organach samorządowych, żeby tam gdzie Tatarzy mieszkają, mogli mieć na przykład własnego burmistrza, co teraz jest niemożliwe. Umożliwienie dalszego rozwoju kultury, edukacji na poziomie szkolnym i wyższym, ochrona pomników, przywrócenie nazw tatarskich wyrugowanych w 1944 roku obok nazw obecnych rosyjskich…
 
Skąd ten nagły zwrot w polityce rosyjskich władz Krymu?
Okazało się nagle, że potrzebują naszego poparcia. Co więcej, były tatarski lider, znany dysydent z czasów radzieckich był ostatnio w Moskwie i uzyskał od Władimira Putina obietnicę podtrzymania tych propozycji. Z jednej strony mamy więc słowo Putina i ustawy uchwalone przez parlament Krymu, a z drugiej strony nic i mglistą perspektywę, że na Ukrainie sytuacja się zmieni, będą reformy i zbliżymy się do Unii Europejskiej. Proszę więc zauważyć, że są to bardzo trudne wybory. Nie chciałbym być teraz w skórze szefów medżlisu. Sankcje na Rosję będą lub ich nie będzie, a nawet jeśli to będą daleko i nieprędko, natomiast władza Federacji Rosyjskiej staje się na Krymie coraz bardziej realna.
 
A mimo to medżlis się nie wahał, żeby wesprzeć Ukrainę?
Nadal, mimo propozycji Putina, się nie waha. Wszyscy zdają sobie sprawę, że to jest stąpanie po kruchym lodzie. Nie wiemy, na ile te obietnice są stałe. Dziś mogą nam dać wszystko, a za 3 lata odebrać. Lepiej by było, żeby Krym został w Ukrainie. Choć Tatarom nie żyje się dostatnio, to udało się osiągnąć pewną stabilizację. Natomiast gdybyśmy nagle znaleźli się w Rosji, to pomimo chwilowego wzrostu udziału we władzy, bylibyśmy zdani na łaskę i niełaskę Moskwy. W przeciwieństwie do Ukrainy, Rosja jest już zupełnie fasadową demokracją i na żadną realną obronę praw człowieka nie można tam liczyć. Tatarzy krymscy wiedzą o tym, jak mało kto.
 

Lato 2012, pomnik Lenina w centrum Starego Krymu. Tu nikt nie ma zamiaru go obalać. fot.: Wawrzyniec Haman


 
Jeśli nie chcą Państwo przegapić kolejnych wydań naszego tygodnika, zachęcamy do zapisania się do naszego newslettera.
 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×