fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Katolicy LGBT+: jesteśmy Kościołem

W kwestii LGBT+ Franciszek okazał się świetnym PR-owcem i marnym prorokiem. Czas wyzbyć się nadziei na odgórną zmianę kościelnego nauczania i uznać, że Watykan nie powinien być w tej kwestii moralnym autorytetem.
Katolicy LGBT+: jesteśmy Kościołem
ilustr.: Ada Wręga

Artykuł niniejszy zacznę dość nietypowo, już na początku ujawnię bowiem, czego w nim nie napiszę.

Gdy redakcja Kontaktu poprosiła mnie o komentarz w sprawie ostatnich wypowiedzi kardynała Reinharda Marxa na temat LGBT+, miałem naturalną pokusę, żeby w tę publicystyczną podróż wyruszyć utartym gościńcem. Przepis na artykuł właściwie był gotowy. Oto postępowy niemiecki kardynał, doradca papieża Franciszka, po raz kolejny wypowiedział się publicznie (w wywiadzie dla niemieckiego tygodnika „Stern”), że katechizmowe nauczanie o homoseksualności może kiedyś ulec zmianie. Dodał następnie, że jeśli dwóch ludzi tej samej płci kocha się i wspiera, to taka relacja ma jednak jakąś wartość. I że owszem, taki związek nigdy nie będzie małżeństwem („nie możemy im oferować sakramentu”), ale jeśli ktoś chciałby straszyć gejów piekłem, to „nic nie rozumie”.

W tym samym wywiadzie kardynał Marx z dumą podkreślił, że w sprawie tolerancji wobec tęczowych wiernych nie jest wyłącznie teoretykiem. Przyznał się bowiem, że jakiś czas temu w Los Angeles podeszła do niego para będących w związku mężczyzn i poprosiła o błogosławieństwo. Hierarcha uczynił zadość temu życzeniu, choć podkreślił, że nie miało to nic wspólnego z małżeństwem.

Wracam do niezrealizowanego „przepisu na mój artykuł”. Przytaczając postępowe wypowiedzi papieskiego doradcy, należałoby zestawić je z kilkoma wypowiedziami polskich hierarchów. Wprawdzie słynna „tęczowa zaraza” arcybiskupa Marka Jędraszewskiego została ogłoszona już trzy lata temu, ale krakowski metropolita nie zasypia bynajmniej gruszek w popiele. Nie dawniej jak jesienią, przemawiając do studentów Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, oświadczył na przykład, że osoby LGBT „zaprzeczają godności własnego człowieczeństwa”.

Tekst wymagałby, rzecz jasna, pointy. Mogłoby nią być retoryczne pytanie w stylu: „Czy nasi biskupi pójdą wreszcie w ślady niemieckich hierarchów? Kiedy wezmą przykład z papieża Franciszka, który już na początku swego pontyfikatu powiedział: «Jeśli ktoś jest homoseksualistą i z dobrą wolą poszukuje Boga, kimże jestem, by go oceniać?»”.

Gdybym chciał swą analizę pogłębić, powinienem ewentualnie jeszcze dodać zwyczajową wzmiankę o iskierce nadziei. Wszak nie cały polski Episkopat mówi językiem arcybiskupa Jędraszewskiego. Tradycyjnie trzeba by więc wymienić dwa obowiązkowe nazwiska postępowych hierarchów: prymasa Wojciecha Polaka i arcybiskupa Grzegorza Rysia. Oto jaskółki zmiany w polskim Kościele, dbajmy o nie wszyscy i szanujmy.

Takiego komentarza jednak tym razem nie napiszę.

Franciszek Milczący

W marcu tego roku rozpoczął się dziesiąty rok rządów Franciszka w Kościele. Tak się złożyło, że dokładnie w tym czasie jego pontyfikat znalazł się w największym kryzysie w swojej historii. Brak jednoznacznej postawy papieża wobec konfliktu w Ukrainie w znacznej mierze podważył wizerunek proroka, który potrafi mówić niewygodne prawdy „w porę i nie w porę”. Efekt? Zwolennicy Franciszka popadli w konfuzję, wrogowie zaś – w triumfalizm.

Paradoksalnie, sytuacja ta, zarówno u jednych, jak i drugich, odsłoniła naiwną i nierealistyczną wiarę w moralną omnipotencję papieskiego urzędu. Powiem coś, co zapewne wywoła kontrowersje: w moim przekonaniu fakt, że w kontekście konfliktu rosyjsko-ukraińskiego Franciszek nie nazywa po imieniu agresora, nie ma dla losów wojny większego znaczenia. Dla współczesnych Rosjan, na których postawy i poglądy chcielibyśmy jakoś wpłynąć, z oczywistych względów papież nie jest przecież autorytetem. Z kolei społeczeństwa Zachodu, na których kształtowanie opinii Franciszek ma prawdopodobnie realny wpływ, trzeźwo i jednoznacznie oceniają obecną wojnę, jednoznacznie opowiadając się po stronie Ukrainy i wspierając sankcje, jakie ich rządy nakładają na Rosję. Dla katolików i katoliczek głos papieża miałby więc charakter ważnego symbolu, a nie realnego czynnika rozjaśniającego sytuację. Wydarzenia w Kijowie czy Buczy śledzą przecież nieustannie w telewizji i nikt, a już zwłaszcza duchowni, nie muszą im wyjaśniać związanych z nimi faktów. Jeśli więc ktoś lub coś na milczeniu Franciszka traci, to raczej nie Ukraina i nie katolicy, lecz on sam i autorytet papiestwa.

Myślę, że nieco podobnie rzecz ma się ze stosunkiem Kościoła do LGBT+. Katolickie środowiska reformatorskie (do których sam się w jakimś sensie zaliczam) chętnie formułują postulaty zmian, które Watykan powinien wprowadzić w swoim nauczaniu. Być może jednak czas uznać, że to podejście w dzisiejszych czasach archaiczne i przestać nadawać aż taką wagę kolejnym (zresztą dosyć zmiennym) wypowiedziom papieża czy jego współpracowników. Jest bowiem w tym oglądaniu się na Rzym coś upokarzającego, a na pewno – klientelistycznego. Sam doszedłem do takiego wniosku w trakcie współorganizowanych przeze mnie konsultacji synodalnych, jakie w ostatnich miesiącach przeprowadza wśród katolików i katoliczek LGBT+ Fundacja Wiara i Tęcza.

Troski nie chcemy

Gdy dziesięć lat temu Wiara i Tęcza organizowała podobne konsultacje w ramach przygotowań do synodów biskupów poświęconych rodzinie (miały one miejsce w 2014 i 2015 roku), na podstawie naszych dyskusji sformułowaliśmy całą listę postulatów dotyczących kościelnego podejścia do osób LGBT+. Wszystkie one pozostają zresztą aktualne i w ramach obecnego synodu padają po raz kolejny w niemal niezmienionej wersji.

Jednak w porównaniu do tego, co od wierzących osób LGBT+ słyszałem siedem i osiem lat temu, dziś uderza mnie znacznie większe poczucie podmiotowości uczestników synodalnych konsultacji. Zwłaszcza przedstawiciele młodego pokolenia podkreślają, że nie oczekują od Kościoła „uznania” czy „duszpasterskiej troski”, lecz – jeśli mają zostać w Kościele – chcą w partnerski sposób współkształtować jego oblicze. „Nie jesteśmy zainteresowani żadnymi inicjatywami «na rzecz osób LGBT+», a jedynie przedsięwzięciami tworzonymi «z osobami LGBT+». Nic o nas bez nas” – powiedział jeden z uczestników synodalnej dyskusji „Wiary i Tęczy”.

Drugie wrażenie, jakie odniosłem po konsultacjach z katoliczkami i katolikami LGBT+, jest takie, że to, co w tej sprawie mówi Kościół i biskupi, ma coraz mniejsze znaczenie. Nie ukrywam, że jest to dla mnie powód do optymizmu. W dziesiątym roku pontyfikatu Franciszka widać bowiem wyraźnie, że w sprawie osób nieheteronormatywnych papież nie dokona zasadniczej rewizji kościelnego podejścia. Jedyne, na co go stać, to (skądinąd godne pochwały) złagodzenie języka. To za pontyfikatu Franciszka Watykan podtrzymał zakaz wyświęcania osób homoseksualnych na księży (rok 2016), wydał transfobiczny dokument Kongregacji Wychowania Katolickiego „Mężczyzną i kobietą stworzył ich” (2019 rok), a także zakazał dość powszechnego na Zachodzie udzielania błogosławieństwa (rzecz jasna, nie sakramentalnego) parom jednopłciowym (2021).

W kwestii LGBT+ Franciszek okazał się zatem świetnym PR-owcem i marnym prorokiem. Czas więc wyzbyć się wszelkich złudzeń, że nadejdzie odgórna zmiana kościelnego nauczania. Czas uznać, że w tej kwestii postawa Watykanu nie może być moralną busolą. Katolicy stanowią prawie 18 procent ludności globu. Zakładając, że w każdym społeczeństwie osoby nieheteronormatywne to jakieś 10 procent populacji, łatwo policzyć, że obecnie żyje na świecie ponad 100 milionów katoliczek i katolików LGBT+. Jest niedopuszczalne, by los tak wielkiej grupy ludzi zależał od moralnej oceny i światopoglądu kolejnych papieży. Ale też od poglądów biskupów czy księży.

Historia uczy bowiem, że bywa to chwiejna waluta. W latach 70. i 80. XX wieku w Stanach Zjednoczonych niezwykle dynamicznie kwitło duszpasterstwo LGBT. Działo się tak, dopóki Watykan nie wydał nagłej komendy „w tył zwrot”. W 1986 roku kardynał Joseph Ratzinger, ówczesny przewodniczący Kongregacji Nauki Wiary, ogłosił słynny „List do Biskupów Kościoła katolickiego na temat duszpasterstwa osób homoseksualnych”, ze względu na datę publikacji nazywany złośliwie „Listem na Halloween”. Instrukcja ta wyrzuciła z przestrzeni kościelnej na ulice liczne katolickie społeczności LGBT+, od których niemal z dnia na dzień zaczęli się odcinać życzliwi dotąd duchowni.

Bez zasadniczej rewizji kościelnej doktryny w sprawie LGBT+, los nieheteronormatywnych chrześcijan pozostanie więc zawsze niepewny. Każdy nowy papież, nowy biskup czy nawet nowy proboszcz w miejscowej parafii będzie bowiem panem ich „życia i śmierci” w Kościele.

Nauczanie (nie)moralne

A może warto pójść jeszcze dalej i uznać, że niemoralna jest nie tylko obecna treść kościelnego nauczania o homoseksualności, biseksualności i transpłciowości, ale sam fakt, że takie nauczanie w ogóle istnieje? Rzecz jasna, przedmiotem negatywnego osądu i napiętnowania musi być wymierzona w osoby nieheteronormatywne dyskryminacja. Natomiast etyczne różnicowanie ludzi według jakichkolwiek właściwości, które nie są przedmiotem ich wyboru, w dodatku nie wiążą się z patologicznym postępowaniem czy aspołecznymi postawami, jest niedopuszczalne. Dlatego Kościół, zamiast rewidować swoje stanowisko w sprawie osób LGBT+, powinien w ogóle z niego zrezygnować. Osąd moralny i wymogi etyczne wobec ludzi nie mogą wszak zależeć od takich cech, jak płeć, kolor skóry, narodowość czy orientacja seksualna.

***

Choć autor jest członkiem Rady Fundacji Wiara i Tęcza, zawarte w artykule tezy są wyłącznie wyrazem jego poglądów.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×