Zaszczytem jest dla ojców jezuitów, iż pierwsi ukazali w owych stronach ideę religii skojarzoną z ideą ludzkości. Naprawiając spustoszenia Hiszpanów, podjęli leczenie jednej z największych ran zadanych rodzajowi ludzkiemu.
Monteskiusz, „O duchu praw”, ks. IV, rozdz. VI (przeł. Tadeusz Boy-Żeleński)
Historia jest pełna tyranów, wojen, okrucieństw i upokorzeń. Z perspektywy chrześcijańskiej pełne przełamanie tego cyklu może przynieść tylko Eschaton, który musi się dokonać z zewnątrz ludzkiej historii. Spróbujmy sobie jednak wyobrazić, że jeszcze przed powtórnym przyjściem Zbawiciela cała ludzkość staje się szczerymi, a nie jedynie zewnętrznymi, chrześcijanami – i żyje tak kilkadziesiąt czy kilkaset lat. Grzech indywidualny (lenistwo, pożądliwość, gniew…) nie zostaje wyeliminowany, ale udaje się zorganizować według chrześcijańskich zasad życie społeczne i wyeliminować struktury grzechu. Jak wyglądałby taki świat?
Podobne rozważania prowadzili także ateiści, a nawet wrogowie Kościoła katolickiego – słynny oświeceniowy filozof Wolter czy działacz i historyk socjalizmu (a prywatnie zięć Karola Marksa) Paul Lafargue. Zdaniem ich obu zbiorowością, w której w najdoskonalszym stopniu spełnione zostały założenia religii katolickiej, było społeczeństwo jezuickich osiedli misyjnych – quasi-państwa, które w literaturze funkcjonuje jako „Republika Jezuicka” bądź „Chrześcijańska komunistyczna Republika Guaranów”. Wolter nazwał je „tryumfem ludzkości”, Lafargue pisał natomiast: „Chrześcijańska republika jezuitów […] daje dość dokładny obraz społeczeństwa, które Kościół katolicki usiłuje stworzyć. A następnie stanowi ona eksperyment społeczny, i to doprawdy jeden z najciekawszych i najniezwyklejszych, jakich kiedykolwiek dokonano”.
Osiedla te nazwano redukcjami (od łacińskiego czasownika redūcere, „przyprowadzać”, w tym przypadku: „przyprowadzać do wiary chrześcijańskiej” – nie ma to nic wspólnego z redukcją w znaczeniu logicznym czy erystycznym). Istniały one na terenie obecnego Paragwaju, Argentyny, Brazylii i Boliwii w latach 1610–1768 i opierały się na bezprecedensowym, komunistycznym i demokratycznym systemie społecznym oraz – jeśli wierzyć podaniom – wyjątkowej gorliwości wiary chrześcijańskiej oraz internalizacji katolickiej etyki przez mieszkańców. Osiągnęły także bardzo wysoki poziom infrastruktury, techniki i sprawiedliwego rozwoju społecznego – wyższy niż regularne osiedla kolonialne, mimo że pozbawione były wielu ich gospodarczych przywilejów. Dzień pracy trwał w nich sześć godzin, a pracowano jedynie przez pięć dni w tygodniu. Zniesiono karę śmierci, kobiety sądzone były wyłącznie przez inne kobiety. Nie istniała prywatna własność nieruchomości ani środków produkcji. Nie było pieniędzy. Rytm życia wyznaczały modlitwy, a znaczna ilość wolnego czasu pozwalała na powstanie reprezentujących wysoki poziom artystyczny orkiestr, chórów i teatrów.
Zasady życia w Republice nigdy się nie zdegenerowały. Nie zniszczyły jej też ani regularne najazdy paulistanos (mieszkańców portugalskiego osiedla nazwanego imieniem św. Pawła, które stanowi dziś największe miasto obu Ameryk), ani zaraza, która w latach 30. XVIII wieku uśmierciła niemal 40 procent mieszkańców osiedli. Guarani ulegli dopiero siłom połączonych wojsk imperiów Hiszpanii i Portugalii. Może więc warto odwrócić wzrok od dziejów chciwości i okrucieństwa, aby przyjrzeć się wydarzeniom na marginesach historii, które o możliwościach człowieka uczą nas o wiele więcej? Które pokazują nam, że kanon „natury ludzkiej” opartej na rywalizacji, własności prywatnej i ujarzmianiu słabszych nie znajduje potwierdzenia zawsze i wszędzie?
Katolicka Atlantyda?
„Republika guarańska była niewątpliwie zbyt komunistyczna dla chrześcijan i zbyt chrześcijańska dla komunistów epoki burżuazyjnej. Dlatego też schowano ją pod korcem”. Tymi słowami zaczyna swoją książkę dziewiętnastowieczny badacz Republiki, jezuita, ks. Clovis Lugon. Tego stanu rzeczy nie zmienia także film „Misja” w reżyserii Rolanda Joffe. Z pewnością nie można nazwać go niedocenionym – oprócz Oskara i Złotej Palmy w Cannes uhonorowany został także miejscem na watykańskiej liście 45 filmów o szczególnych wartościach. Jednak film ten, choć jego akcja toczy się w większości na terenie Republiki i pokazuje jej koniec, stanowi raczej opowieść o historii nawrócenia granego przez de Niro łowcy niewolników Mendozy, niż pobudza do rozważań o społecznej specyfice życia Guaranów i jezuitów. Doświadczenie redukcji nigdy jednak nie inspirowało kluczowych katolickich myślicieli. Próżno szukać bezpośrednich inspiracji jezuickim eksperymentem w katolickim nauczaniu społecznym czy – poza drobnymi wyjątkami – w dociekaniach katolików zajmujących się możliwościami stworzenia innego ładu społecznego. Problemem wydaje się również to, że w większości podań i traktatów na temat Republiki celem nie było przedstawienie życia Guaranów, a motywowana politycznymi gorączkami epoki chęć całkowitego ataku na Towarzystwo Jezusowe, bądź też próba całkowitej obrony jego poczynań.
Niezależnie od kontrowersji i nieścisłości obecnych w literaturze na jej temat, zdecydowana większość bezpośrednich relacji – także autorów antykatolickich i antyjezuickich – pełna jest podziwu dla dzieła zakonu i zdolności Guaranów. Społeczeństwo to swoim współczesnym wydawało się bezprecedensową idyllą czy też – co zdawałoby się niemożliwe – ucieleśnieniem modnej w epoce idei Utopii, znanej z pism Morusa czy Campanelli. Republika guarańska przywodzi na myśl – porównanie to pojawia się w literaturze na jej temat – Atlantydę. Analogia ta wydaje się trafiona pod dwoma względami: po pierwsze, Republika reprezentowała bezprecedensowo wysoki poziom kulturowy i społeczny. Po drugie zaś, ginie niemal zapomniana w mroku dziejów i – wydawać by się mogło – wątpić można w to, czy w ogóle kiedyś istniała.
Początki Republiki
Jezuici przybyli do Paragwaju (który wówczas obejmował znacznie większy obszar niż współczesne państwo o tej nazwie) w roku 1588. Było to prawie pół wieku po dokonanej przez Hiszpanów hekatombie, zasługującej na miano ludobójstwa. W momencie przybycia zakonników ludność Paragwaju, choć zdziesiątkowana, nadal żyła w zgodzie z tradycją, a Paragwaj pozostawał licznie zasiedlonym obszarem. Zakon zajmował się początkowo – podobnie jak obecni tam wcześniej franciszkanie – duszpasterstwem osiedli kolonialnych, zamieszkałych w większości przez Europejczyków i ich potomków. Szybko zaczęło jednak dochodzić do napięć między zakonem a świecką ludnością. Jezuici nierzadko piętnowali system encomiendas, czyli de facto niewolniczą pracę rdzennych Amerykanów w koloniach hiszpańskich, podobną do naszej pańszczyzny. Jeden z najwyżej postawionych w Ameryce zakonników Towarzystwa zrzekł się przyznanego mu majątku ziemskiego, wiedząc, że nie będzie go w stanie wykorzystać bez pracy w ramach encomiendy.
Świecka ludność kolonii hiszpańskich z czasem zaczęła wywierać na zakonników naciski – stopniowo próbowano zmniejszyć ich oddziaływanie na społeczeństwo kolonialne poprzez zmuszenie ich do wędrownego nawracania Indian. W ten sposób Towarzystwo Jezusowe nawiązało szersze kontakty z ludem Guaranów. Wkrótce nadeszła kolejna fala represji wobec zakonników – sukcesywnie pozbawiano ich wstępu do kolejnych osiedli kolonialnych. Zarządzenia te wydawane były na poziomie miast i gmin. Jednocześnie członkowie Towarzystwa mieli wrażenie, że rozproszona, wędrowna ewangelizacja Guaranów i przedstawicieli innych ludów Ameryki nie odnosi zamierzonych skutków. Choć Guaranowie wykazywali duże zainteresowanie nauczaną przez ojców Ewangelią, w rozproszeniu niemożliwe było stworzenie trwałej społeczności chrześcijańskiej i zapewnienie regularnego uczestnictwa w sakramentach. W okolicach roku 1610 ojcowie Maceta i Cavaldino postanowili zatem założyć z Guaranami pierwsze stałe osiedle misyjne, nazwane Loreto.
Powstanie Loreto – a za nim, w przeciągu półtora wieku, kilkudziesięciu innych podobnych osiedli – było możliwe dzięki osobliwemu splotowi sprzyjających okoliczności politycznych. Po pierwsze, na terenach tych, ze względu na niemożność zdobycia ich przez regularną hiszpańską armię, lokalne władze wydały zakaz prowadzenia wypraw łupieżczych „Indian tych można zdobyć tylko Ewangelią” – jak donosił królowi Hiszpanii zza oceanu jeden z lokalnych możnych. Ponadto na ziemiach, które na mocy traktatu z Tordesillas mogły stanowić punkt sporny między Hiszpanią a Portugalią, korzystne było istnienie buforowego państwa o nietypowym charakterze. Nie same jednak okoliczności polityczne przesądziły o powstaniu państwa o tak niezwykłym ustroju społecznym. Nie do przecenienia są tu determinacja jezuitów w ewangelizacyjnych wysiłkach oraz znaczna otwartość Guaranów na głoszone im Słowo Boże. Republika była zależna de iure od Korony Hiszpańskiej, choć realnie – stanowi przedmiot badaczy sporu na ile – zachowywała niezależność. I tak w początkach drugiej dekady XVII wieku zaczęły powstawać w Paragwaju jezuickie osiedla misyjne. Ewangelizacja Guaranów nie dokonała się z dnia na dzień. Zdarzały się przypadki powrotu do przedchrześcijańskich praktyk czarownictwa, we wczesnym okresie istnienia osiedli jezuici okazjonalnie tolerowali przypadki poligamii kacyków. Bardzo szybko, w czasie znacznie krótszym od pokolenia, wytworzyła się jednak jezuicko-guarańska symbioza, która – w niemal niezmienionym stanie – trwać miała ponad 150 lat. W szczytowym okresie państwo liczyło ponad trzydzieści osiedli i od 140 do 150 tysięcy mieszkańców.
W kręgu pracy i modlitwy
Codzienny rytm życia osiedli podporządkowany był katolickiej liturgii oraz pracy. Według dostępnych nam źródeł społeczeństwo osiedli wyjątkowo szybko uwewnętrzniło chrześcijańską duchowość. Dysponujemy dużą liczbą barwnych opisów guarańskiego przeżywania katolickich sakramentów i nabożeństw. Nie istniały mechanizmy przymusu do uczęszczania na nabożeństwa, jednak bliskość kościoła i spójność społeczna niewielkich osiedli sprawiały, że uczestnictwo w codziennych modlitwach było rzeczą powszechną. Mieszkańcy redukcji nierzadko płakali przy spowiedzi, choćby ich grzechy miały bardzo lekki charakter (według spowiedników). Gdy pod kościołem któryś ze znających łacinę wiernych przekładał współplemieńcom treść kazania, nierzadko dodawał od siebie wiele ekspresywnych sformułowań albo powtarzał co chwilę od siebie: „Powinniśmy być bardzo wdzięczni naszym ojcom, że nauczyli nas prawdziwej wiary chrześcijańskiej”. Mieszkańcy samoczynnie zaczynali przekładać katolickie modlitwy i pisma z hiszpańskiego i łaciny na guarański, chętnie uczestniczyli w procesjach, a przy zakładaniu osiedli priorytetem była nieraz budowa kościoła, nie domów mieszkalnych. Ponadto Guaranowie z poświęceniem życia bronili republiki przed najazdem Hiszpanów.
Dowodem na głęboką internalizację zasad religii katolickiej niech będzie to, że jeszcze 150 lat po zniszczeniu republiki i wygnaniu jezuitów ukryte w tropikalnych gęstwinach mikroplemiona, składające się z kilku rodzin, praktykowały na własną rękę – bez formalnych struktur kapłańskich – sakramenty chrztu i Eucharystii. Mimo analfabetyzmu z pokolenia na pokolenie przekazywano sobie katolickie nauczanie i fragmenty Pisma Świętego.
Wszystkie osiedla zorganizowane były według jednego planu urbanistycznego. Pośrodku każdego znajdował się częściowo zadrzewiony plac, przy którym stał kościół. Wyrazistość śródziemnomorskiego baroku w gorącym klimacie Ameryki nabrała jeszcze żywszych form (niektóre świątynie możemy podziwiać do dzisiaj). Na placu zazwyczaj znajdowała się także pokaźnych rozmiarów figura świętego, patrona osiedla – w przypadku jednej z ostatnich powstałych wspólnot, San Estanislao, był to Polak, kanonizowany nieco wcześniej św. Stanisław Kostka. Od placu odchodziły równoległe ulice tworzące siatkę, w której wszystkie kąty miały dokładnie 90 stopni. Jednolitość i prostota planu urbanistycznego zakładały także jego otwartość – możliwa była swobodna rozbudowa osiedla poprzez tworzenie kolejnych ulic, prostopadłych do głównych dróg. Ulice były szerokie, pozbawione trapiących europejskie miasta od średniowiecza do XX wieku ciemnych zaułków i przeludnionych podwórek. Miasta wypełniały galerie i krużganki – rozwiązania architektoniczne dopasowane do klimatu, chroniące przed częstymi upałami i deszczem. W krużgankach często odbywała się regularna praca rzemieślnicza. Każde osiedle miało dom wdów oraz szpital. Domy mieszkalne pierwotnie były lepiankami z trzciny i gliny, jednak stopniowo rozwijały się aż do stanu zdobionych kolumnadami domostw, które urodą i jakością wykonania przewyższały miasta kolonialne, a nieraz i stare miasta Europy. Osiedla posiadały systemy rozprowadzania bieżącej wody.
Redukcje miały ograniczone rozmiary – w ciągu półtora wieku ich istnienia tylko w jednym zamieszkiwało więcej niż 7 tysięcy mieszkańców. Niemniej średnia liczebność osiedli w okresie największego rozkwitu tego quasi-państwa wynosiła od 4,5 do 5 tysięcy głów. Niewielka część rodzin mieszkała w oddalonych od ośrodków miejskich domach.
Pracowano cztery dni w tygodniu. Zależnie od pory roku – dużą część zajęć wyznaczał rytm przyrody – trwało to krócej lub dłużej, z reguły jednak czas pracy nie przekraczał sześciu godzin dziennie. Jezuici nauczyli Guaranów wielu nieznanych im rzemiosł, uprawy niewystępujących w Ameryce prekolumbijskiej roślin oraz hodowli zwierząt. Nadal jednak w redukcjach zajmowano się polowaniami i rybołówstwem. Ważną część diety stanowiła, jak niemal w całej Ameryce, kukurydza, istotną funkcję pełniły też maniok czy ziemniaki (w odmianach nieprzypominających tych uprawianych obecnie w Europie). Oprócz roślin jadalnych uprawiano także tytoń i yerba mate. Rzemiosło rychło rozwinęło się do bardzo wysokiego poziomu, a to dzięki nadzwyczajnym zdolnościom manualnym mieszkańców, wyniesionym być może jeszcze z czasów półkoczowniczego życia w selwie. Nie jest wymysłem twórców filmu „Misja”, że jeden z ówczesnych papieży domagał się, by jego nadworna orkiestra grała na instrumentach wyprodukowanych jedynie w redukcjach – fakt ten znajduje potwierdzenie w dokumentach historycznych.
Między osiedlami istniał rozległy system dróg bitych. Po znacznej części z nich poruszano się konno, możliwy był także przejazd wozów zaprzęgniętych w konie lub woły. Ważną rolę pełnił też system dróg wodnych – po samej Paranie pływało w pewnej chwili (czy to na połowy, czy też między osiedlami) ponad dwa tysiące łodzi, a drugie tyle obsługiwało handel wzdłuż rzeki Urugwaj. Pomijając czasy spustoszeń po najazdach paulistanos oraz okres zarazy, nie było głodu. Guaranowie konsumowali kilkakrotnie więcej mięsa i ryb niż mieszkańcy ówczesnej Europy. Podróżni byli nawet zdania, że nadmierna konsumpcja wołowiny może szkodzić ich zdrowiu. Liczba codziennie dostarczanych organizmowi kalorii wynosiła około 2500. Dzięki europejskiej medycynie i guarańskiej znajomości miejscowej flory dokonano szybkiego rozwoju technik leczniczych wykorzystujących lokalną roślinność. Przewidywana długość życia wynosiła – w najlepszym okresie, wolnym od wojen i epidemii – 43 lata. Dla porównania: w ówczesnej Francji było to 25–30 lat, a w Prusach w ciągu XVIII wieku liczba ta nie przekroczyła 25.
Znakomity poziom rzemiosła sprawił, że do Europy prócz instrumentów muzycznych eksportowano też inne rękodzieła, w tym różańce. W wielu osiedlach istniały drukarnie (drukowane woluminy dostępne były rzecz jasna we wszystkich). Wydawano także literaturę w języku guarańskim, choć ta się nie zachowała – świeccy Hiszpanie, niszczyciele Republiki, doszczętnie spalili zdecydowaną większość zbiorów. O ich treści możemy wnioskować jedynie na podstawie uwag zawartych we wspomnieniach gości redukcji – udzielających bierzmowania biskupów czy świeckich podróżników. Republikami kierowały demokratyczne wiece, z przewodnią, „ojcowską” rolą jezuitów, którzy mieli prawo weta. Wszystkie osiedla miały wspólny zbiór praw, Libre de Ordones, którego drukowany egzemplarz posiadała każda redukcyjna społeczność.
O jezuitach pisano nieraz piórami ich wrogów, że czerpią ogromne dochody z handlu międzynarodowego. Jednak wymiana taka była bardzo ściśle regulowana przez Koronę: każdy towar musiał przejść przez port w Buenos Aires, który kontrolowali świeccy kupcy. Surowe ograniczenia kwotowe narzucone Republice sprawiały, że importowała ona jedynie towary niemożliwe do wytworzenia na miejscu, na przykład papier, sprzedawała zaś tytoń czy yerba mate w ilościach nieistotnych z punktu widzenia handlu rozkwitającego wówczas w trójkącie atlantyckim. Handel ten funkcjonował na poziomie zachowania bilansu handlowego, nie można mówić tu o jakimkolwiek bogaceniu się zakonników; świadczą o tym także dobrze zachowane księgi portu w Buenos Aires.
„…ale wszystko mieli wspólne”
Pod względem gospodarczym w redukcjach panował ustrój, który z całą pewnością możemy nazwać komunistycznym, choć trudno mówić tu o społecznej własności środków produkcji w sensie postulowanym przez komunistów dziewiętnastowiecznych. Rzemieślnicy posiadali własne narzędzia i nie dzielono każdego młotka czy maszyny tkackiej w ramach całej społeczności osiedla, a tym bardziej Republiki. Nie istniała wszakże praca jednego człowieka na narzędziach drugiego przynosząca ostatniemu to, co nazywamy wartością dodatkową. Wytwórcy posługiwali się własnymi narzędziami, a cały proces pracy i produkcji, przetwarzania przyrody przez człowieka, rygorystycznie podporządkowany był rzeczywistym potrzebom społecznym. Ogół produkcji rolnej i rzemieślniczej magazynowano, a potem centralnie rozdzielano (dystrybucja ta miała w przypadku większych osiedli kilka poziomów) wśród rodzin osiedla, według potrzeb żołądków ich mieszkańców. Dystrybucją tą nie zarządzali ojcowie, spoczywała ona w rękach Guaranów. W przypadku kłopotów materialnych w jednym osiedlu, spowodowanych atakami zbójeckich band bandeirantes czy klęską nieurodzaju, inne okazywały pomoc bez żądania niczego w zamian. Nie istniały nawet zaczątki systemu finansowego, nie było pieniądza. Jeśli jakaś rodzina potrzebowała więcej danego dobra, zamieniała się z inną za produkt, którego miała nadmiar. Działania takie miały jednak charakter drugorzędny względem centralnej, dostosowanej do potrzeb konsumpcyjnych, a nie do żądzy akumulacji dóbr, redystrybucji wytworów ludzkiej pracy. W księgowości istniał system abstrakcyjnych pieniędzy, gdzie, dla celów wymiany, nadawano jednostkom wagi poszczególnych dóbr wartość w peso. Służył on jednak jedynie rozliczeniom księgowym, a owe „peso” nigdy nie miały innego niż księgowy charakteru. Rozwiązanie to przypomina nieco system rubli clearingowych, stosowany do rozliczeń handlowych wewnątrz RPWG.
Oczywiście można powiedzieć, że w procesie wymiany towarowej pewne dobra przyjmowały tymczasowe funkcje pieniądza – przede wszystkim, jak w każdym innym społeczeństwie o niskim stopniu podziału pracy i akumulacji bogactwa, były to dobra o długim terminie przydatności, to jest tytoń i yerba mate. Odnotowano nawet przypadki, w których pewne wyroby rzemieślnicze – narzędzia czy figurki – przechowywano jakiś czas bez określonej wartości użytkowej, celem ich późniejszej wymiany. Nie wymiana jednak stanowi o sednie społecznego sensu pieniądza, a możliwość zaistnienia materialnych zobowiązań wyrażanych w kategoriach długu. Ten zaś był w społeczeństwie guarańskim niemożliwy. Starotestamentowa zasada anulowania finansowych zobowiązań co siedem lat nie musiała być wykorzystywana w państwie jezuicko-guarańskim, brakowało bowiem najlichszych choćby warunków umożliwiających powstanie takich zobowiązań. Nieruchomości również rozdysponowywano według potrzeb, w demokratycznych, wiecowych procedurach. Oczywiście ze względu na tradycję guarańską, według której dzieci długo mieszkały z rodzicami, częste było przyznawanie dzieciom domów ich zmarłych rodziców. Ciągłość pokoleniowa nie przesłaniała jednak pryncypium społecznej użyteczności i zasady tej nie stosowano bezwzględnie – w przypadku dużych różnic w dzietności między poszczególnymi rodzinami mogła ona nie być wprowadzana w życie. Niemożliwa była własność nieruchomości o charakterze rentierskim czy tym bardziej spekulacyjnym.
Społeczeństwo osiedli guarańskich było pierwszym i prawdopodobnie jedynym w historii, któremu udało się niemal całkowicie wyeliminować materialne pobudki zawierania małżeństw. Pełna równość członków guarańskiego społeczeństwa, wynikająca ze wspólnej pracy i braku dziedziczenia domów, gwarantowała związki narzeczeńskie i małżeńskie, o których z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć możemy, że wynikały z wzajemnego zauroczenia i sympatii. Według jednych źródeł małżeństwa inicjowane były przez samych młodych (i to przez obie płcie, a znacznie częściej przez kobiety). Według innych źródeł, małżeństwa inicjowali raczej rodzice młodych niż oni sami. Możemy skłonić się ku poglądowi, że sposób tworzenia związków stanowił pogranicze decyzji tych dwu grup. Znana opinia Engelsa, jakoby małżeństwo stanowiło wyłącznie obudowaną konwencjami społecznymi formę prostytucji, w wypadku społeczeństwa Guaranów nie znajduje najmniejszego zastosowania.
W redukcjach oprócz rzemiosła kwitła też sztuka. Chóry i orkiestry cenione były nawet przez gardzących guaranami hiszpańskich obszarników, którzy z lubością gościli je na swoich dworach. Guaranowie pokochali pokazany im przez jezuitów teatr; aktorzy z nieskrywaną pasją angażowali się w grę. Sceny bitewne przeradzały się nieraz w rzeczywiste, lecz sportowe przepychanki, a spektakle organizowano w różnych miejscach – popularne było odgrywanie bitew rzecznych na rzeczywistych łodziach. W redukcjach dostępny był szeroki wybór kostiumów teatralnych. Wśród nich popularnością cieszyły się stroje francuskie, włoskie, rosyjskie, tureckie i „inne wschodnie”, możemy zatem snuć fantazje, że któryś ze spektakli mógł oferować widzom postać przebranego w kontusz i pas słucki sarmackiego bohatera. Inne sposoby spędzania wolnego czasu obejmowały między innymi grę w piłkę, której starsi członkowie społeczności przyglądali się, pijąc mate i zażywając tabaki.
Nie można powiedzieć, by cała transformacja do miejskiego życia w redukcjach dokonała się bezboleśnie. Mimo znacznych zdolności manualnych półnomadyczna kultura Guaranów nie znała uregulowanego rytmu pracy. Przy zaszczepianiu rzemiosła, które wymagało codziennego, regularnego wysiłku, jezuici niejednokrotnie sięgali po akty przymusu. Ojcowie stosowali różne formy nadzoru i kontroli ludności, choć kodeks karny był nieporównanie łagodniejszy niż gdziekolwiek indziej w ówczesnym świecie – nie istniała kara śmierci, największym wymiarem kary było zaś wygnanie z osiedla (stosowane praktycznie tylko w przypadku dwóch przewinień: czarownictwa i kazirodztwa). Karę fizyczną w postaci chłosty stosowano rzadko, a jej formalnym ograniczeniem było pojawienie się krwi na plecach penitenta.
Niekiedy zdarzała się migracja z osiedli. Nabierała ona szczególnej siły w okresach głodu – wtedy z dnia na dzień z jednej redukcji mogło zniknąć kilkuset mieszkańców, którzy powracali do nomadycznego trybu życia łowców-myśliwych. Często jednak, nawet po dziesięciu latach, całymi grupami wracali oni do swoich osiedli. Istniały nawet migracje ludności do kolonialnych osiedli hiszpańskich, gdzie Guaranowie znajdowali pracę jako służba domowa, ale te nigdy nie przekroczyły 1 procenta ludności osiedli. Większą skalę miały migracje do redukcji, głównie wśród zbiegów z systemu encomiendas. Sporadycznie zdarzały się także przypadki nieindiańskich uciekinierów: istnieją świadectwa mieszkańców redukcji afrykańskiego pochodzenia, którzy wyrwali się z niewolniczej pracy w brazylijskich plantacjach.
Państwo Guaranów i jezuitów nie stanowiło przykładu życia w całkowitej zgodności z ewangelicznymi zasadami. Nawet grzech strukturalny nie został całkowicie wyeliminowany – społeczeństwo Republiki żyło w świecie kolonialnym, od którego mimo znacznej prawnej autonomii i geograficznej izolacji nie było całkowicie odcięte. Miało to swoje konsekwencje – słynąca ze sprawności guarańska armia, uformowana do obrony osiedli, przybrała regularny charakter i była wykorzystywana przez włodarzy hiszpańskich do imperialnych rozgrywek oraz tłumienia buntów w „regularnych” prowincjach. Z drugiej strony poszczególne plemiona Guaranów stawały się czasem na tyle gorliwe, że wyłącznie na własną rękę udawały się z podróżami misyjnymi do nieznających jeszcze Ewangelii pobratymców, z którymi mieszkańcy redukcji dzielili – na obszarze zbliżonym do powierzchni Europy – wzajemnie zrozumiały język.
Niewątpliwym błędem ojców okazało się także protekcjonalne podejście do miejscowej ludności i nieumiejętność uchronienia się przed kolonialnymi, wyższościowymi schematami myślowymi. Clovis Lugon wskazuje tu na dwa podstawowe obszary błędów, które nie pozwoliły Republice przetrwać. Oba związane są z brakiem dostatecznego uznania ich podmiotowości i życzliwym, ale ostatecznie też szkodliwym, paternalizmem ojców. Nawet jeśli my dziś, sympatyzując z dziełem zakonu, jesteśmy w stanie ojcom wybaczyć, to pomyłki te nie zostały im wybaczone przez historię. Po pierwsze, gdyby upowszechniła się choćby praktyka wyświęcania guarańskich kapłanów, spójność społeczna redukcji mogłaby zaowocować większą trwałością i możliwością odrodzenia się po tragicznej wojnie guarańskiej. Tymczasem mimo braku przeszkód ze strony władzy świeckiej i duchownej wobec wyświęcania indiańskich księży nie odnotowano ani jednego takiego przypadku na terenie redukcji. Po drugie zaś, choć miejscowa ludność pełniła wszystkie najważniejsze funkcje świeckiego zarządu w republice, w teokratycznej strukturze nie została dopuszczona do szczytów. Mimo zasadniczo demokratycznych sposobów zarządzania ekonomicznymi i militarnymi aspektami państwa nie stworzono także nigdy struktur na poziomie wyższym niż jedno osiedle. Demokracja kończyła się na poziomie danej redukcji, a instytucje państwowe były już wyłączną domeną zakonników. Brak identyfikacji z całością Republiki oraz brak dostatecznej reprezentacji również mogły przełożyć się na łatwość zniszczenia jej struktur po pierwszej przegranej wojnie.
Jezuici przekonani byli, że Guaranowie nie nadają się do kapłaństwa, gdyż ich „nieokiełznana, porywcza natura” nie zniosłaby życia w celibacie. Oczywiście tego rodzaju esencjalizacja całej nacji wydaje się nam – współczesnym czytelnikom, którzy przynajmniej słyszeli o teorii postkolonialnej – rażącym nadużyciem. Z drugiej strony jak na czas wczesnej nowożytności, pełen koszmarnych w skutkach przesądów i wypaczeń, ówcześni jezuici wydają się i tak ludźmi nadzwyczaj światłymi. Wielokrotnie bronili oni talentów i godności Indian przed próbami ich dyskredytacji przez znacznie sroższe w osądach władze kolonialne. Czynili tak nie tylko na polu praktyki, poprzez stworzenie nieporównywalnie bardziej humanitarnego niż świeccy Hiszpanie systemu społecznego, lecz także w obszarze teorii – poświadczają to zachowane zapisy płomiennych debat nad prawami Indian.
Członkowie Towarzystwa pomimo niemożności uniknięcia pewnych błędów epoki wpisywali się raczej w szlachetną tradycję ojca de las Casas niż w postępowanie cynicznych band Corteza. Widziana z dzisiejszej perspektywy niedorzeczność niektórych argumentów i ówczesnych ojców, i słynnego dominikanina nie powinna przesłaniać nam zasadniczo pozytywnej roli, jaką odegrały zakony w procesie chrystianizacji obu Ameryk. Nie mogąc zapomnieć okrucieństw ludobójstwa dokonanego przez konkwistadorów czy wyzysku będącego dziełem handlarzy niewolników, nie możemy też obejmować jednym wielkim kwantyfikatorem całej tamtejszej obecności Europejczyków. Zakony, w tym Towarzystwo Jezusowe, nigdy nie znalazłyby się w Amerykach, gdyby nie kierowani żądzą złota i podboju konkwistadorzy. Jednak gdy zakonnicy trafili już na zachodnią półkulę, dołożyli wszelkich – nierzadko spełnionych – wysiłków, by zamiast miecza i ognia ukazać miejscowej ludności najprzedniejsze oblicze wiary chrześcijańskiej i kultury łacińskiej.
Warto postawić także pytanie o „chrześcijańskość” europejskiego kolonializmu. Mieszkańcy łupieżczych siedlisk białych rozbójników, paulistanos i bandeirantes, często przez dekady nie mieli kontaktu ze strukturami Kościoła i wcale ich nie potrzebowali. Ich rozbójniczy światek, królestwo rzezimieszków i handlarzy ludźmi, nie potrzebował kapłanów i sakramentów, a całe osiedla kolonialne mogły nie mieć kontaktu z instytucjonalnym Kościołem nawet przez wiele lat. Równocześnie najżarliwsza pobożność chrześcijańska rodziła się często w sercach wyrwanych ze zgoła innego sposobu życia Guaranów (wcześniej byli oni poligamiczni, a ich nomadyzm stał w sprzeczności z ideą regularnych struktur parafialnych). Ogień, który słowa Jezusowych przypowieści rozpalały w sercach Indian, świadczy o niemożności prostej identyfikacji kolonializmu z chrześcijaństwem – tak samo jak ogień, którym dla rozrywki i z pasji zniszczenia nominalnie chrześcijańscy łupieżcy trawili znakomite zbiory katolickiej literatury łacińskiej, hiszpańskiej i guarańskiej w roku 1767, roku końca stupięćdziesięcioletnich dziejów redukcji.
Czy redukcje same nie powstały na skutek europejskiej przemocy? Pomijając tu istniejącą na pewno w jakiejś mierze przemoc symboliczną wobec niektórych aspektów guarańskiej kultury – plenionych czarownictwa, poligamii czy zabijania jeńców – nie sposób mówić o przemocy militarnej.
Koniec redukcji
W drugiej połowie XVIII wieku na skutek zmiany układu sił i interesów lokalnych możnych buforowe państwo straciło rację bytu. Rozrastające się imperia Hiszpanii i Portugalii zaczęły potrzebować nowych ziem i nowej siły roboczej. Wkrótce nastąpiło też, motywowane ideami oświecenia, wygnanie zakonu z imperiów Hiszpanii i Portugalii (wraz z koloniami), a ponadto pojawiła się narastająca antyjezuicka presja na papiestwo, zakończona kasatą zakonu. Wielki eksperyment społeczny wraz z wygnaniem jezuitów z Ameryki w roku 1767 w swoim zasadniczym kształcie przestał istnieć. Ludność osiedli poddana została pod kuratelę franciszkanów i księży diecezjalnych. Osłabła gorliwość religijna, a atmosfera wśród Guaranów po wygnaniu „ich” ojców sprzyjała unikaniu nawet niedzielnej mszy. Miejscowych zaprzęgnięto do pracy bliskiej pańszczyźnie, w nieznanym za jezuitów wymiarze czasowym. Z redukcji zbiegła znaczna część ludności, tworząc nieraz „dzikie” osiedla, pozbawione ojców, jednak wciąż chrześcijańskie. Niektórzy jezuici, nie mając już za sobą wsparcia instytucji Kościoła, pozostali wśród – znów wędrownych – społeczności jeszcze do początków XIX wieku. Czytelnikom może to przypominać sytuację z kolejnego po „Misji” filmu poświęconego jezuitom, monumentalnego „Milczenia” Martina Scorsesego.
Ostatnie z osiedli rządzących się prawami zbliżonymi do tych, które funkcjonowały za czasów obecności Towarzystwa Jezusowego, przetrwało do XIX wieku. W tym samym stuleciu jeden z prawicowych dyktatorów Paragwaju zniósł także „ostatnie pozostałości systemu komunistycznego”, jak nazywano spotykane jeszcze gdzieniegdzie struktury społeczne pamiętające XVII wiek. Większość redukcji wyludniono poprzez masowe przesiedlenia. Na gruzach innych powstały regularne kolonialne osiedla, które dziś są niezbyt wyróżniającymi się małymi miastami malowniczego brazylijsko-paragwajskiego pogranicza. Powróciwszy do zbieracko-łowieckiego, półnomadycznego trybu życia, Guaranowie w dużej mierze zachowali katolicką doktrynę. Jeszcze na początku XX wieku podróżni trafiali w głębi kontynentu na Indian, którzy znali na pamięć „Gorzkie żale” i regularnie je śpiewali.
Najtrwalszą, być może, reminiscencją epizodu tej komunistycznej teokracji pozostaje postać św. Roquego Gonzáleza de Santa Cruz – patrona Paragwaju, którego podobizna widnieje też na banknocie o największym nominale w państwie, 100 000 guaranów. Miejsca, w których istniały redukcje, do dziś dzięki długotrwałej transmisji kapitału społecznego cieszą się znacznie lepszymi wskaźnikami jakości życia niż sąsiadujące miejscowości, także te o podobnie długiej historii, ale nieprowadzone nigdy przez jezuitów. Oprócz wspomnień najgodniejszych neofitów i nieustraszonych ojców pozostało nam jeszcze nieco kamiennych wież bujnie wymalowanych niegdyś kościołów, dzielących słabo zaludnione połacie dawnego, rozległego regionu zwanego z guarańskiego Paragwajem, czyli „pochodzącym od morza”. Od morza, zza którego przybyli i ojcowie jezuici, i paulistanos, i świeccy feudałowie, których ambicje zmiażdżyć miały w końcu guarańską – być może na tyle, na ile to realne bez Eschatonu – Arkadię.
***
Korzystałem z następujących książek i artykułów:
- „Chrześcijańska komunistyczna republika Guaranów” (ks. Clovis Lugon SJ).
- „The Mission: Economic Persistence, Human Capital Transmission and Culture in South America” (Felipe Valencia Caceido).
- „The Missions of Paraguay: The Demography of an Experiment” (Massimo Livi-Bacci, Ernesto J. Maeder).
- “The Jesuits in Colonial America 1565–1767” (Nicolas P. Cushner).
- „The Jesuit Reduction System Complex: Its Implications for Northwest Archeology” (Robert M. Weaver).
Istnieje także obszerna literatura poświęcona redukcjom, zwłaszcza w języku hiszpańskim.