Założenie obecności katechezy w szkołach jest takie, by spotkanie z Jezusem i możliwość budowania wiary była dostępna dla wszystkich dzieci objętych obowiązkiem szkolnym. Jednak czasami treści przekazywane podczas lekcji religii nie tylko nie zachęcają uczniów do pogłębiania religijności, ale wręcz przyczyniają się do zagubienia i chaosu w życiu duchowym, a w pewnych przypadkach – stanowią jeden z elementów przesądzających o tym, że dana osoba decyduje się na kościelny exodus.
Mariusz. „Spowiedź nie zmywa grzechu sodomskiego”
Wywodzę się z rodziny religijnej w sposób tradycyjny – chodziliśmy do Kościoła i obchodziliśmy święta, a rodzice chodzili nawet na drogi krzyżowe i gorzkie żale. Modliliśmy się, klęcząc przy łóżku, jak na amerykańskich filmach, ale nie rozmawialiśmy zbyt wiele o osobistej duchowości. Oczywiście, chodziłem w szkole na religię. W podstawówce uczyła nas bardzo ciepła i sympatyczna katechetka – w liceum co roku zajęcia prowadził inny ksiądz. Jeden z nich przyczynił się do tego, że przez wiele lat uważałem, że nie dostąpię już nigdy zbawienia.
Był niesamowicie zaciekły w swojej niechęci do gejów. Mówił dużo o tym, jak obrzydliwy jest seks męsko-męski, jak bardzo „nienormalne” są związki gejowskie. Rzecz jasna swoją postawę uzasadniał Biblią – tym, że homoseksualny seks jest „obrzydliwością w oczach Pana”. Ale najgorsze było to, co powiedział o możliwości rozgrzeszenia dla osób, które mają takie doświadczenia – ksiądz twierdził, że nawet przy spowiedzi „grzech sodomski” nie może zostać odpuszczony. Opowiadał, że „coś takiego” może ewentualnie odpuścić biskup, jeśli będzie łaskawy – ale raczej nie zrobi tego chętnie.
Mój sekret polegał na tym, że jako nastolatek odkrywający swoją seksualność miałem kilka zbliżeń z innymi chłopakami… Nie, nie jestem gejem. Po prostu szukałem wtedy siebie. I mimo że wierzyłem w Boga, to słuchając tamtego księdza, doszedłem do wniosku, że jestem już skazany na potępienie. Nawet w późniejszym związku z dziewczyną czułem się brudny. Chodzenie do kościoła było dla mnie udręką – wydawało mi się, że jestem gorszy niż wszyscy inni uczestnicy mszy. Teraz wiem, że to, co słyszałem wtedy na katechezie, nie jest zgodne z nauczaniem Kościoła, ale tego, co wtedy czułem – mojego poczucia winy, bycia skazanym na wieczne męki – nie da się tak po prostu wymazać. Teraz sam nie wiem, w co wierzę – ale na pewno podpisuję się pod tym, że nad treściami przekazywanymi na lekcjach religii powinna być jakaś kontrola.
Monika. „To jest nieochrzczone dziecko i pójdzie do piekła”
Dorastałam w małym miasteczku, liczącym szesnaście tysięcy mieszkańców, w latach 90. Nie byłam ochrzczona. Rodzice powiedzieli, że to mój wybór i jak będę chciała, to się kiedyś ochrzczę. Kiedy szłam do szkoły, spytali, czy chcę chodzić na religię. Kiwnęłam głową.
Wytrzymałam dwa miesiące.
Katechetka była z gatunku tych nadgorliwych – wszystkie dzieci musiały mieć wklejone karteczki z mszy (jednej konkretnej dla dzieci w niedzielę o podanej godzinie, na żadnej innej nie rozdawano karteczek), a dodatkowo co tydzień była kontrola na zaliczenie. Za dwie albo trzy opuszczone wpisywana była „jedyneczka”. Ze mną oczywiście na msze nie miał kto chodzić – babci „znudziło się” po dwóch mszach. W dodatku nie potrafiłam ładnie pokolorować świętego obrazka w książce, więc podpadłam na gruncie artystycznym. Nie znałam również „podstawowych” modlitw; trochę trudno sprostać wymaganiom, jeśli nauczyciel katecheta zakłada, że każdy zna wszystkie, nie przedstawiając konkretnej listy „wymaganych” tekstów…
Dziś jestem dorosła, miałam metodykę na studiach i mogę się złapać za głowę, kiedy wspominam postępowanie mojej byłej katechetki. Wtedy jednak byłam małą dziewczynką, bezradną wobec tego, co się działo. Najgorsze było to, że kiedyś, przy okazji odpytywania, nie dało się już dłużej ukrywać tego, że nie jestem ochrzczona. Katechetka postawiła mnie pod tablicą i powiedziała „patrzcie uważnie: to jest nieochrzczone dziecko i pójdzie do piekła” – po czym kazała mi opuścić salę. Zapłakaną znalazła mnie woźna, ochrzaniła, przyprowadziła z powrotem. Miałam wtedy sześć lat. SZEŚĆ. Katechetce zwyczajnie się upiekło, bo skończyło się na wizycie ojca w szkole, rozmowie z dyrektorką i przeprosinach. Chcę mieć nadzieję, że dziś straciłaby prawo do wykonywania zawodu nauczyciela. Co trzeba mieć w głowie, żeby tak powiedzieć wystraszonej, płaczącej sześciolatce? Dla dzieci takie szykany ze strony nauczyciela były jasnym sygnałem, że teraz można sobie na mnie poużywać. Byłam obrzucana jajkami i kamieniami; dzieciaki wyzywały mnie od jehowych, poganek i innych do końca podstawówki.
Nie muszę chyba dodawać, że ta katechetka na stałe zraziła mnie do Kościoła katolickiego. Pozostaję poza nim, każde moje świadectwo szkolne miało kreskę, moje dziecko nie jest i nie będzie ochrzczone. Dziś, w dobie laicyzacji społeczeństwa, Kościół powinien sam odsiewać takie osoby z grona prowadzących katechezę, jeśli nie chce się za piętnaście lat obudzić z pustymi klasami.
Anna. „Ksiądz opowiadał seksistowskie kawały”
Z lekcji religii w liceum pamiętam pewnego księdza, który opowiadał seksistowskie kawały. W efekcie przestałam chodzi na religię – swoim zachowaniem niesamowicie mnie do niej zraził, choć muszę przyznać, że nigdy nie byłam bardzo wierząca… Jednocześnie trzeba wspomnieć, że na 32 osoby w klasie aż 28 to były dziewczyny. Te jego „dowcipy” mnie zwyczajnie obrażały. Inne dziewczyny? Cóż, chyba tylko ja zrezygnowałam z lekcji, bo nie mogłam znieść zachowania tego księdza. Później, kiedy przestałam chodzić na zajęcia, nie interesowało mnie, co się tam dzieje, skoro katechetą był ktoś, kto nie szanował kobiet. Jednocześnie ten ksiądz był dosyć wymagający na lekcjach, naciskał na chodzenie do kościoła, uczestniczenie w różnych obrzędach i tak dalej.
Obecnie wierzę w Boga, ale nie w księży. Znam tylko jednego, który jest wspaniały i żałuję, że przenieśli go do innej parafii. Mam wszystkie sakramenty, łącznie ze ślubem kościelnym, ochrzciłam dzieci, do kościoła chodzę poświęcić jajka i zobaczyć szopkę z dziećmi. Zdarza mi się przyjąć księdza po kolędzie, chociaż aktualnie przez Covid nie przychodzi. Wszystko mi się wywraca, jak słyszę o działalności Rydzyka czy zamiataniu pedofilii pod dywan. Nie mogę tego zrozumieć.
Barbara. „Katechetka nie zwracała uwagi na przemoc”
Moje wspomnienia z lekcji religii? Bierność katechetki. W mojej klasie był chłopak, który wszystkich terroryzował – i ja również byłam jego ofiarą. Pewnego razu złapał moją głowę i uderzał nią o ławkę. A katechetka? Nie zareagowała na to! Po prostu pisała coś w dzienniku.
Oprócz tego uprawiała „religijny hejt”. Twierdziła, że tatuaże są dziełem szatana. Wiele opowiadała o piekle, o niszczeniu świątyni Boga szamanizmem. Twierdziła, że szatan może wygrać nasze życie i wtedy pójdziemy do piekła. Miałam skrzywiony obraz Boga, który wydawał mi się przerażającym bytem – trzeba było się Go bać, bo jeśli tylko zrobi się coś nie po Jego myśli, to będzie się smażyć w piekle. „Akty Bożego miłosierdzia”, o których opowiadała katechetka, nie robiły na mnie wrażenia. Większość klasy nie szanowała tej katechetki, która kompletnie nie potrafiła zapanować nad młodzieżą. Natomiast wszystkie dzieciaki bały się tego chłopaka, który się nade mną znęcał – był największym agresorem w szkole.
Mam wielki żal o to, że nawet nie zwróciła uwagi mojemu oprawcy – przez pięć lat byłam ofiarą bullyingu z jego strony. Na szczęście miałam wsparcie w domu – zwłaszcza ze strony mamy, która zajmowała się domem. W mojej rodzinie zresztą była obecna wiara w „Bozię”, ale moja rodzina nigdy nie była szczególnie wierząca. Rok później – po zaprzestaniu kontaktu z chłopakiem, który stosował wobec mnie przemoc i obojętną katechetką – zupełnie przestałam wierzyć w Boga.
Natalia. „Kobiety przy spowiedzi opowiadają pierdoły”
W liceum miałam katechetę księdza, który często rzucał dziwnymi tekstami. Tłumaczył, że tabletki antykoncepcyjne nie są zdrowe, a prezerwatywy są złe, bo płyny ustrojowe powinny się mieszać. Twierdził też, że zjazdy szkolne po latach nie są dobre, bo ludzie wtedy przypominają sobie dawne miłości z czasów szkolnych, zdradzają się i staje się to przyczyną rozwodów. Kiedyś opowiadał o kobiecie, która „poszła do łóżka z murzynem” – jako „podsumowanie” tej sytuacji śpiewał utwór Kombi „Zawsze black and white”. Dzielił się również refleksjami, że kobiety przy spowiedzi opowiadają „pierdoły”, w stylu „jadłam mięso w piątek”, „przeklinałam” i tak dalej, a dopiero na samym końcu ściszonym głosem dodają „zdradziłam męża” – natomiast faceci jego zdaniem są konkretni: przychodzą i od razu mówią „zdradziłem żonę”. I to jego zdaniem było w porządku.
Jego opowieści wydawały mi się to nie na miejscu. Czułam zażenowanie, te lekcje zapadły mi w pamięć jak mało co. Czasem śmialiśmy się na tych lekcjach, jak to nastolatkowie podczas omawiania takich tematów. Myśleliśmy sobie, że to ksiądz erotoman – ale w takich sytuacjach wszyscy przymykają oczy i uważają, że tak musi być. W idealnym świecie w szkołach nauka religii byłaby pogłębianiem wiary, czytaniem Pisma, nauką o innych wyznaniach w sposób dostosowany do wieku. Edukacja seksualna powinna być prowadzona osobno. Ale i tak wszystko zależy od nauczycieli. Jeśli ci będą niekompetentni, to nawet najlepszy plan nic nie da.
Ksiądz Perzyński: „Takie sygnały powinny być weryfikowane”
Prezentowane na lekcjach religii postawy katechetów mogą przyczynić się do budowania określonego wizerunku Kościoła w umysłach młodych ludzi. Ksiądz Andrzej Perzyński, wykładowca teologii dogmatycznej i ekumenicznej w Wyższym Seminarium Duchownym w Łodzi oraz na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, podkreśla, że niektóre z zaprezentowanych wyżej postaw powinny dyskwalifikować katechetów, a uczniowie i ich rodzice mają prawo domagać się zmian:
„To, co słyszał na przykład Mariusz podczas katechezy, nie było zgodne z nauczaniem Kościoła. Księdzu katechecie zabrakło elementarnej wiedzy z psychologii rozwojowej. W takich przypadkach powinna zostać wzmożona kontrola Wydziału Katechetycznego oraz dyrekcji szkoły nad treściami przekazywanymi na lekcjach religii. Niepokojące sygnały od młodzieży powinny być weryfikowane przez osoby odpowiedzialne z kurii oraz ze szkoły (kuratorium). Katechetka, która wykazuje oznaki fanatyzmu, powinna stracić prawo wykonywania zawodu nauczyciela. Nauczycielka złamała kilka podstawowych norm pedagogicznych. Takie przypadki powinny być przez władze katechetyczne i szkolne indywidualnie rozpatrywane. Takiemu dziecku jak Monika należała się specjalna pomoc psychologiczna i duszpasterska. Również opowiadanie seksistowskich kawałów jest czymś, co dyskwalifikuje księdza katechetę.
Młodzież i ich rodzice powinni zgłaszać tego typu niedopuszczalne treści na lekcjach religii. Katecheza z zasady nie powinna służyć do kontroli praktyk religijnych, to znaczy sprawdzania (na przykład przez podpisy na kartkach, zeszyty dla bierzmowanych i tak dalej) i wymagania od uczniów uczestnictwa w określonych praktykach w kościele parafialnym. Katecheta może tylko zapraszać i delikatnie zachęcać do praktyk, ale nie kontrolować ich i nie wymuszać ich w jakikolwiek sposób – to jest wbrew naturze tych praktyk. Jezus w ewangelii mówi: «jeśli chcesz, to pójdź za Mną».
Inną sprawą są zaprezentowane w jednej z wypowiedzi poglądy katechetki na szatana – świadczą one o jej ignorancji religijnej. Katechetkę trzeba by odesłać na egzamin z teologii tak, jak odsyła się na specjalny egzamin osoby, które straciły prawo jazdy z powodu wykroczeń drogowych.
Osobny problem to brak reakcji na przemoc w klasie. W sytuacji, gdy ksiądz snuje niedopuszczalne opowieści, powinno to zostać zgłoszone do dyrekcji szkoły i do władz katechetycznych. Powinna być z nim przeprowadzona rozmowa i gdyby uznał swoje błędy i za nie przeprosił, to powinno mu się postawić ultimatum, że przy najmniejszym powrocie do tych opowieści wylatuje ze szkoły i z zawodu katechety. Inna ścieżka to poważna rozmowa z biskupem”.
Aby mogło się to wydarzyć, potrzebujemy kontroli katechezy, która nie będzie tylko iluzją.