fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Whitaker: Katastrofalny sukces przemysłu farmaceutycznego

Hipoteza była taka, że zaburzenia psychiczne to choroby mózgu wynikające z braku równowagi chemicznej. Cały problem polega na tym, że nigdy jej nie potwierdzono.
Whitaker: Katastrofalny sukces przemysłu farmaceutycznego
ilustr.: Andrzej Dębowski

Z Robertem Whitakerem rozmawia Maciek Możański.

Jak zostałeś dziennikarzem naukowym?

W latach osiemdziesiątych pracowałem w gazecie w Plattsburghu. Miasta w Stanach rywalizowały wtedy o to, w którym znajdzie się akcelerator cząsteczek – głośna wówczas w Ameryce inwestycja. A że nikt nie wiedział, czym ten Nadprzewodzący Superakcelerator właściwie jest, zacząłem pisać o nauce – wyjaśniać jak działa, jak może wpłynąć na lokalną społeczność.

Kiedy skupiłeś się na przemyśle farmaceutycznym?

W 1998 roku napisałem serię artykułów do „Boston Globe” o nadużyciach wobec pacjentów psychiatrycznych w badaniach naukowych. Między innymi o komercyjnych badaniach nad lekami, które przez to, jak były zaprojektowane, narażały pacjentów na poważne niebezpieczeństwo. Kazano pacjentom odstawiać leki przeciwpsychotyczne bez okresu przejściowego, co czasem prowadziło do samobójstw. Analizowaliśmy też badania finansowane z publicznych pieniędzy, w których odbierano leki pacjentom ze schizofrenią. Pisaliśmy wtedy, że to nieetyczne, w końcu te leki naprawiały problemy z równowagą chemiczną mózgu.

Teza odległa od wszystkiego, o czym pisałeś później.

Powracało do mnie przeczucie, że zrobiliśmy coś wtedy nie tak. W trakcie pracy natknąłem się na dwa badania podważające historię postępu w psychiatrii, w którą szczerze wtedy wierzyłem. Jedno z nich, z Harvardu z 1994 roku, wskazywało, że wyniki leczenia pacjentów ze schizofrenią pogarszają się i są dziś gorsze niż w pierwszych dekadach XX wieku. Inne badanie, Światowej Organizacji Zdrowia, zestawiało wyniki leczenia pacjentów ze schizofrenią w krajach rozwiniętych i rozwijających się. Porównywano Indie, Kolumbię czy Nigerię ze Stanami Zjednoczonymi i sześcioma innymi bogatymi krajami. Za każdym razem okazywało się, że wyniki były znacznie lepsze w krajach rozwijających się – do takiego stopnia, że życie w kraju rozwiniętym uznano za dobry prognostyk tego, że przy diagnozie schizofrenii nie będziesz miał dobrych perspektyw na wyzdrowienie.

Skąd te różnice?

Po pierwszym takim badaniu postawiono tezę, że – być może – pacjenci w krajach rozwijających się bardziej przestrzegali zaleceń lekarskich – przyjmowali leki regularnie, nie przekraczali dawek. Przeprowadzono badania porównawcze i wyszło, że w krajach rozwijających się leki stosowano doraźnie, przez krótkie okresy. Pacjenci ze schizofrenią nie przyjmowali leków antypsychotycznych przez dłuższy czas i okazywało się to skuteczniejsze niż przyjmowanie przewlekłe.

I zacząłeś drążyć.

Postanowiłem przyjrzeć się paradygmatowi medycyny opartej o leki, który z jakiegoś powodu zamiast poprawiać wyniki, długoterminowo je pogarsza. Sprawdzić, w jaki sposób jego dominacja może zwiększać ryzyko, że pacjenci pozostaną przewlekle chorzy lub funkcjonalnie upośledzeni.

Krytycy przedstawiają cię jako przedstawiciela ruchu anty-lekowego.

Ja widzę siebie jako przedstawiciela nauki. Leki są zatwierdzane na podstawie badań, które wykazują spadający poziom objawów w krótkim okresie. Mamy wiele dowodów na to, że działają. Mnie interesowało, co się dzieje, gdy ludzie przyjmują te leki – zaprojektowane, aby stosować je w krótkim okresie – przez lata. Czy istnieją dane na temat ich wpływu? Czy firmy wprowadzające je na rynek to badają? Szukałem danych i dowodów, bo czułem, że jest tam luka. Najbardziej zaskoczyło mnie, że nikt tego nie wiedział – ani opinia publiczna, ani pacjenci, ani psychiatrzy.

Dlaczego psychiatrzy nie szukali odpowiedzi na takie pytania?

Myślę, że to bezpośrednio wynika z ich roli w naukach medycznych. Nie zajmują się rozmową czy terapią – to domena psychologów, psychoterapeutów, czasem psychoanalityków. Psychiatrzy są lekarzami, przepisują leki. Uzyskali szczególny autorytet i prestiż w społeczeństwie w oparciu o pewną konkretną opowieść o wielkim naukowym postępie: ludzki mózg jest niesamowicie złożony, a my odkryliśmy, jak działa i jak można położyć kres zaburzeniom psychicznym. Hipoteza była taka, że zaburzenia psychiczne są chorobami mózgu i wynikają z braku równowagi chemicznej.

Została obalona?

Nigdy nawet nie została udowodniona. Już w 1984 roku Narodowy Instytut Zdrowia Psychicznego przeprowadził pierwszy test, aby sprawdzić, czy osoby z depresją rzeczywiście mają deficyt serotoniny – okazało się, że nie mają. Ta hipoteza tak naprawdę narodziła się z obserwacji tego, jak leki wpływały na mózg. Leki przeciwdepresyjne blokują normalny wychwyt zwrotny serotoniny, więc zwiększają jej poziom w mózgu. Stąd Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne postawiło hipotezę, że depresja jest konsekwencją jej niedoboru. Od dekad wiemy, że nie jest, a mimo to Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne promowało tę teorię na swojej stronie internetowej aż do 2015 roku, a firmy farmaceutyczne przedstawiały ją opinii publicznej przy wprowadzaniu nowych leków na rynek.

Dlaczego więc amerykańscy psychiatrzy nadal ją powtarzali? 

Być może tak naprawdę nigdy w nią nie wierzyli, ale powtarzali ją pacjentom, żeby ci zaakceptowali proponowane terapie lekowe. Ronald Pies, były redaktor „Psychiatric Times”, powiedział kiedyś, że historia o braku równowagi chemicznej jest rodzajem mitu i nigdy nie była teorią przyjętą przez uznanych psychiatrów. I rzeczywiście, w literaturze tematu zanika pod koniec lat osiemdziesiątych.

Ale mimo to jest rozpowszechniana w reklamach i materiałach promocyjnych?

Tak, bo to bardzo opłacalne. Konflikt interesów narodził się jeszcze w latach osiemdziesiątych, kiedy przedstawiciele firm farmaceutycznych zaczęli masowo zwracać się do psychiatrów ze swoimi produktami. Problem polegał na tym, że o ile lekarze traktują ludzi jako pacjentów, o tyle dla firm są oni klientami. Idealnymi klientami, bo co miesiąc kupującymi produkt, bez którego trudno jest żyć.

Jak to się zaczęło?

Firmy farmaceutyczne zaczęły płacić psychiatrom, zwłaszcza akademickim, za to, żeby zostali ich rzecznikami. Amerykańska psychiatria została w znacznym stopniu przejęta przez przemysł farmaceutyczny. Gdy w 1998 roku „New England Journal of Medicine” chciał dokonać przeglądu skuteczności leków przeciwdepresyjnych, nie był w stanie znaleźć nikogo, kto byłby ekspertem i nie brał pieniędzy od przemysłu farmaceutycznego. W 2000 roku ukazał się tam artykuł zatytułowany „Czy medycyna akademicka jest na sprzedaż?”, ale niewiele to zmieniło.

A jest?

To jest historia marketingu i gigantycznych pieniędzy. Kapitalizm polega na budowaniu rynków. Patrząc z marketingowego punktu widzenia, historia przedstawiona przeze mnie w książce „Zmącony obraz” to gigantyczny sukces. W 1987 roku rynek leków psychiatrycznych był warty 800 milionów dolarów, a w 2007 roku już 40 miliardów. To historia kryzysu społecznego i medycznego – ale jeśli spojrzeć na nią przez pryzmat marketingowy, kapitalistyczny, to jest to historia wielkiego sukcesu.

Jak wyglądał ten marketing?

Od 1987 roku, za każdym razem, gdy ktoś w Stanach Zjednoczonych włączał telewizor, natrafiał na reklamy leków przeciwdepresyjnych. Pokazywano kogoś, kto miał depresję, ale brał pigułkę – magiczną kulkę, która naprawiała brak równowagi chemicznej w jego mózgu. Potem miał piękną partnerkę i spacerował po plaży, ciesząc się życiem. Ironią jest to, że leki przeciwdepresyjne są znane z tego, że powodują dysfunkcje seksualne.

Reklamy napędzają popyt.

I sprawiają, że pacjenci zaczynają postrzegać samych siebie poprzez kliniczne kategorie, które widzieli w reklamach. Idą do lekarza i mówią: „Mam depresję”. Nie mówią: „Czuję się przygnębiony”. Mówią: „Mogę potrzebować Prozacu”. Chcą czuć się jak ci ludzie w reklamach.

Kiedy Prozac wszedł na rynek?

Eli Lilly wprowadziła go na rynek w 1987 roku. Jest pierwszym selektywnym inhibitorem wychwytu zwrotnego serotoniny. W reklamach mówi się, że rozwiązuje problem chemiczny, jest reklamowany jako przełomowy lek. Sprawia, że ludzie czują się lepiej niż dobrze.

A jakie są fakty?

Jeśli spojrzeć na badania, to nawet te krótkoterminowe w przypadku Prozacu były dość katastrofalne. Występowało tak wiele objawów niepożądanych, że niemieckie urzędy stwierdziły, że nie nadaje się on do leczenia depresji. Nie zatwierdziły Prozacu i jego substancji czynnej – fluoksetyny.

Ale w Stanach nie było takich problemów.

Nie było. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne we współpracy z Narodowym Instytutem Zdrowia Psychicznego zaczęło prowadzić kampanie mówiące, że depresja jest niedostatecznie rozpoznawana i leczona. I trzeba ją diagnozować – powstaje więc krótki test PHQ-9, stworzony przez jedną z firm farmaceutycznych. Ma służyć natychmiastowemu diagnozowaniu depresji, dziesięć krótkich pytań. Zaczyna się nim badać osoby, które nawet nie podejrzewają, że mogą mieć depresję. Otrzymują diagnozę i receptę.

Co dalej?

Firmy budują w ten sposób rynek dla leków. Gdy pojawiają się głosy sprzeciwu z różnych stron, twierdzą, że problemem nie jest to, że zbyt wiele osób jest leczonych, ale to, że tak wiele osób nie jest leczonych. Potem na rynek wprowadzane są atypowe leki przeciwpsychotyczne, tak zwane leki drugiej generacji. Mówi się, że są przełomowe, o wiele lepsze niż stare. I znów opowiada się historie o ludziach wracających do pracy jak nigdy dotąd. O poprawianiu poziomów wielu różnych substancji chemicznych w mózgu. Przedstawia się leki jako jedyne rozwiązanie: jeśli przechodzisz przez rozwód i jesteś nieszczęśliwy, weź pigułkę. Nie lubisz swojej pracy? Weź pigułkę. Możemy to naprawić.

A co z gwałtownym wzrostem zaburzeń psychicznych wśród młodzieży i dzieci?

Firmy farmaceutyczne zidentyfikowały dzieci i młodzież jako niewykorzystany rynek. Przed 1980 rokiem nie było czegoś takiego jak ADHD. Więc najpierw zostało „odkryte”, żeby można było je diagnozować. Potem można było zacząć podawać stymulanty dzieciom, które nie radzą sobie zbyt dobrze w szkole, mają trudności ze skupieniem.

A jak wyglądała sytuacja z depresją u dzieci?

Diagnozowanie zaczęło się w latach dziewięćdziesiątych. Wcześniej panowało przekonanie, że emocjonalne wzloty i upadki są normalne – zwłaszcza w dzieciństwie, że jesteśmy nie tylko racjonalnymi, ale także emocjonalnymi istotami. Wtedy psychiatrzy dziecięcy, będący jednocześnie na liście płac firm farmaceutycznych, zaczęli uznawać, że dzieci potrzebują leków przeciwdepresyjnych. I to pomimo poważnych problemów z ich testowaniem, bo w badaniach wyszło, że nie są one skuteczne nawet w krótkim okresie i zwiększają ryzyko prób samobójczych.

Jak zareagowała opinia publiczna?

Firmy farmaceutyczne i psychiatrzy ukrywali te dane, majstrowali przy statystykach, żeby nie wyglądało to źle. Najlepiej publicznie znane badanie – „Study 329” – wywołało wielki skandal w Stanach Zjednoczonych. Stanowy Prokurator Generalny pozwał firmę GlaxoSmithKline, która wprowadzała te leki na rynek, zasądzono karę 3 miliardów dolarów za przestępczy marketing leków, jedną z najwyższych w historii przemysłu farmaceutycznego.

W jaki sposób to wszystko rozprzestrzeniło się poza Stany Zjednoczone?

Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne pod koniec lat osiemdziesiątych stało się znacznie bardziej globalne. Gdybyś był psychiatrą z Polski, zostałbyś zaproszony na coroczną konferencję APA. Firmy farmaceutyczne zapłaciłyby za twój przyjazd z Polski: spałbyś w pięciogwiazdkowym hotelu, miałbyś zapewnione wyżywienie i słuchałbyś wykładów profesorów z prestiżowych uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych: Harvardu, Stanforda czy John Hopkins University. Wyobraź sobie, że tam jesteś i słuchasz prezentacji profesora psychiatrii, który mówi, że pewien nowo odkryty lek – powiedzmy Prozac – jest świetny. Nie wiesz jednak, że prelegentowi zapłacono dużo pieniędzy za wygłoszenie tego wykładu, nie wiesz, że slajdy przygotowała firma farmaceutyczna.

Brzmi to wszystko bardzo podobnie do historii opisanej w „Imperium Bólu” Patricka Raddena Keefe’a.

Bo to inny rozdział tej samej historii. Innym przykładem może być Joseph Biederman, który zbudował rynek leków na ADHD. Dostawał pieniądze od dwudziestu czterech różnych firm. Jedna z nich zapłaciła mu 1,6 miliona dolarów! Liderzy opinii, tacy jak on, otrzymywali od korporacji setki tysięcy czy miliony dolarów za budowanie rynków.

Czytając twoją książkę, można odnieść wrażenie, że twierdzisz, że antydepresanty nie działają.

W „Zmąconym obrazie” próbowałem wyjaśnić, kiedy leki przeciwdepresyjne zwiększają ryzyko przewlekłości zaburzeń. Istnieje coś takiego jak naturalna zdolność do powrotu do zdrowia. Niezależnie od tego, co robimy, mniej więcej 85 procent chorych wraca do zdrowia po upływie roku. Porównując dwie grupy osób cierpiących na depresję: tych, którzy przyjmują leki, i tych, którzy tego nie robią – w obu przypadkach o tym samym poziomie nasilenia choroby – okazuje się, że po latach to druga grupa będzie miała wyższy wskaźnik powrotu do zdrowia niż pierwsza.

Dlaczego?

To, co dzieje się po zażyciu leku, to zaburzenie funkcji neuroprzekaźników. Każdy lek powoduje zmiany – a leki psychiatryczne powodują zmiany w mózgu, który próbuje zrekompensować obecność leku. W literaturze badawczej dotyczącej leków przeciwpsychotycznych we wczesnych latach osiemdziesiątych mówiono, że być może leki te wprowadzają nadwrażliwość dopaminową, która czyni ludzi bardziej podatnymi na psychozę. Z lekami przeciwdepresyjnymi jest podobnie – być może wywołują zmianę odwrotną do pierwotnie zamierzonej, co sprawia, że depresja ma bardziej przewlekły przebieg.

Co dalej?

Pojawiają się paradoksy – leki, które wydają się działać w krótkim okresie, nie działają w długim. Pytanie brzmi: dlaczego? Psychiatrzy przyglądają się tym odkryciom i stawiają hipotezę: może leki zmieniają funkcję neuroprzekaźników. Przeprowadzają badania, aby to potwierdzić. Tak naprawdę to jest historia wyjątkowo dobrych badań psychiatrycznych, w których odkryto i podjęto próby wyjaśnienia tego paradoksu. Ale wielką porażką jest to, że nie ujawniono go opinii publicznej.

Dlaczego?

Bo jeśli ktoś ujawni to opinii publicznej, to cały rynek się posypie. Sypie się cała historia, wokół której psychiatrzy zbudowali swoją gildię: leczymy choroby mózgu i mamy leki, które naprawiają te patologie. No i pojawią się pytania: dlaczego tak długo twierdziliście, że jest inaczej? Dlaczego powiedzieliście nam, że te leki to naprawiają, jak insulina na cukrzycę? Ludzie czują się zdradzeni, gdy to słyszą.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×