fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Karol Modzelewski, „Zajeździmy kobyłę historii”

Czytając kolejne rozdziały opowiadania Modzelewskiego można odnieść wrażenie, jakby liczne etapy jego publicznej działalności, które wiążą się nierozerwalnie z kamieniami milowymi w dziejach PRL i III RP, były dla niego chwilami przerwy od właściwej treści jego życia – pracy historyka.

Tytuł jest całkowicie niemedialny, bo kto dziś nazywa książki od zapomnianych wierszy rewolucyjnych poetów? Podobnie jest z treścią – zupełnie nie wpisuje się w funkcjonujące narracje na temat historii PRL i transformacji, w których okopały się różne strony politycznego sporu. A jednak „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca.” cieszą się w księgarniach sporą popularnością. I dobrze, bo głosu Karola Modzelewskiego po prostu nie można lekceważyć.
Z okazji przyznania prof. Karolowi Modzelewskiemu Nagrody Literackiej NIKE przypominamy recenzję nagrodzonej książki pióra Stanisława Zakroczymskiego.
 
Od sowieckiego przedszkola i ZMP, przez entuzjazm Października, przedmarcową gorączkę i Komisję Krajową „Solidarności”, aż po senat RP i profesurę na UW. Po drodze prawie osiem lat za kratkami, w dorobku manifest, który czytali po zacisznych kawiarniach lewicowcy całej Europy, i kilka syntez historycznych, które przyniosły mu uznanie w najlepszych instytutach Włoch i Francji. Droga, którą przebył Karol Modzelewski jest fascynująca i imponująca. Takiemu obrazowi nie zaprzeczy nawet skromny ton jego najnowszej książki, w której autor mierzy się jednocześnie z własnym życiorysem i z najnowszą historią Polski. W jego wypadku trudno bowiem oddzielić od siebie te dwie pasjonujące opowieści.
 
Historyk uczestnikiem…
„Całe życie chciałem być historykiem” – mówił Karol Modzelewski w głośnym wywiadzie udzielonym pół roku temu „Magazynowi Świątecznemu”. Nawet zza przykrytych najgrubszą warstwą kurzu średniowiecznych kronik nie da się jednak nie dostrzec tego, co dzieje się „tu i teraz”. Zwłaszcza gdy odebrało się wychowanie nakazujące walkę w obronie pewnych wartości i traktuje się te wartości serio, nawet będąc krytycznym wobec systemu, który je kształtował. Dlatego też całe „Wyznania poobijanego jeźdźca” można czytać jako opowieść o wielkiej rozterce pomiędzy imperatywem działania a powołaniem do pracy naukowej. I wcale nie jest powiedziane, która z potrzeb była bliższa sercu, a która rozumowi autora.
Czytając kolejne rozdziały opowiadania Modzelewskiego można odnieść wrażenie, że liczne etapy jego publicznej działalności, które wiążą się nierozerwalnie z kamieniami milowymi dziejów PRL i III RP, były dla niego chwilami przerwy od właściwej treści jego życia – pracy historyka. Jeden z pobytów w więzieniu wykorzystuje na uzupełnianie wiedzy z różnych dziedzin humanistyki, inny na napisanie habilitacji. Ruch kontestatorski z lat sześćdziesiątych formuje dzięki swej pracy na Uniwersytecie, ruchu KOR-owskiego nie wspiera z powodu zaangażowania naukowego. Nawet na jesieni 1981 roku, będąc jedną z czołowych postaci „S”, wyjeżdża na kwerendę biblioteczną do Paryża, a osiem lat później zostaje senatorem tylko dlatego, że wizy do Francji nie otrzymuje.
Byłoby to jednak wrażenie mylne i krzywdzące. Wysnuć je można by tylko i wyłącznie z powodu niebywale skromnego, ostentacyjnie nie skupionego na sobie tonu książki (ciężko ją chyba nazwać autobiografią, gdyż wątków osobistych jest o wiele mniej, niż tych dotyczących historii innych osób). Można bowiem bez wahania stwierdzić (również na podstawie uważnej lektury „Wyznań…”), że Karol Modzelewski należy do grupy kilku osób, które miały największy wkład w pełną przekonania walkę z PRL-owską dyktaturą. W książce znajdziemy wiele fascynujących opisów najważniejszych wydarzeń historii PRL pióra jednego z ich głównych aktorów. Nie ma w nich jednak nic z kombatanckiego odsłaniania kulis walki i udowadniania heroiczności własnych cnót. Autor próbuje szczerze i rzetelnie podzielić się swoim zawiłym doświadczeniem oraz przedstawić ideowe założenia i oceny rzeczywistości, jakie skłaniały go do takich a nie innych wyborów. A były to często, co warto podkreślić, wybory i idee, które ocenia z perspektywy czasu krytycznie, a na pewno niejednoznacznie. Nawet jeśli odsłania fakty dotychczas szerzej nieznane (jak na przykład kontrowersje wokół tego, czy ma powstać jeden czy wiele związków zawodowych w 1980 roku), to nie czyni tego w celach sensacyjnych, lecz po to by przyczynić się do lepszego zrozumienia czasów i wydarzeń.
 
…Uczestnik historykiem
Wartością samą w sobie jest przytaczanie olbrzymiej liczby osobistych historii ludzi spotykanych przez autora w przedziwnych miejscach i sytuacjach, w których znajdował się z racji zaangażowania w historię pisaną z wielkiej litery. Jednym z bardziej poruszających rozdziałów jest ten opowiadający o „więziennej stronie świata”. Z niebywałą empatią przytacza w nim wiele poplątanych życiorysów swoich towarzyszy niedoli, strażników czy dyrektorów zakładów penitencjarnych. Stara się wnikać szczegółowo i bez wydawania pochopnych sądów w czynniki, które sprawiają że człowiek wkracza na przygnębiającą drogę konfliktu z prawem i społecznego ostracyzmu. Wszystkich tych, z pozoru drugoplanowych, bohaterów (tyczy się to również wielu zapomnianych robotniczych działaczy 1956 i 1980 roku) wymienia z imienia i nazwiska. Nie szczędzi miejsca na szczegółowy opis ich drogi, jak gdyby chciał powiedzieć: „To jest dopiero historia, która coś znaczy”.
Dbałość o szczegół z pewnością nie pozostaje bez związku z faktem, że Modzelewski spełnił swoją życiową ambicję. Został jednym z najwyżej cenionych polskich historyków. Ma to z pewnością swoje konsekwencje dla „Wyznań…”. Wyraźna jest ambicja, by do opisu własnych przeżyć i wrażeń z czasów, gdy brał udział w kluczowych dla naszej historii wydarzeniach, dodać refleksję z perspektywy czasu. W wielu przypadkach podczas dokonywania tego rodzaju analizy autor dochodzi do wniosku, że nie miał racji lub miał jej znacznie mniejszą część, niż zawczasu uważał. W innych ciężko mu ukryć słuszną satysfakcję z faktu, że spostrzeżenia, które czynił na bieżąco, były słuszne (choć często niepopularne wśród znajomych i współpracowników).
Wielką wartością książki jest z pewnością fakt, że nie powiela ona żadnej znanej nam „opowieści” o PRL i transformacji. Choć pisana przez długoletniego więźnia politycznego, daleka jest od cierpiętniczej martyrologii. Choć autorem jest jeden z twórców i głównych aktorów „S”, brak w niej idealizowania tego ruchu (co nie znaczy, że nie ma podziwu dla niego). Wreszcie, pomimo szeroko zakrojonej krytyki przemian 1989 roku, nie znajdziemy w książce słowa o „spisku elit” czy „zdradzie w Magdalence”. Nie ma w niej ani „świętego Wałęsy”, ani „nieomylnych doradców”. Daleko od wyszydzania Gwiazdy czy Macierewicza. Modzelewski zdaje się robić wszystko, by oddać sprawiedliwość uczestnikom zdarzeń, które sam współtworzył.
 
Nie ma wolności bez równości
Da się jednak wyróżnić pewien nadrzędny przekaz „Wspomnień poobijanego jeźdźca”. Otóż niezależnie od tego, czy autor był jeszcze wyznawcą marksizmu, czy dawno już porzucił jego idee, czy był jeszcze członkiem PZPR, czy zakładał ruch, który doprowadził do jej upadku, był wyznawcą pewnego systemu wartości. Streszcza go najlepiej uznawana już raczej za historyczną rewolucyjna triada „wolność, równość i braterstwo”. Różnie je pojmował na przestrzeni swojego życia i działalności. Kluczowa jest jednak konstatacja, że o ile komunistycznej Polsce jak powietrza brakowało wolności, o tyle III RP od zaraz potrzeba dwóch pozostałych elementów powyższego zestawu. Paradoksem jest, że jej mit założycielski opiera się na związku zawodowym, który według Modzelewskiego najdosłowniej realizował ideał braterstwa i równości.
W przeciwieństwie do wielu wspomnieniowych książek kombatantów walki z PRL-em, „Wyznania…” nie kończą się więc happy endem. Można nawet uznać, że ich ostatni rozdział jest najsmutniejszy. Pokazuje bowiem, jak dalece ułomna jest wolna Polska, która powstała po upadku państwa, z którym walczył Modzelewski i jego przyjaciele. Smutny jest także sposób, w jaki dokonywało się odejście od ideałów „S” – rząd sformowany z jej byłych doradców dokonał go po cichu, bez rozmowy z popierającymi go rzeszami obywateli. Ale chyba właśnie ten brak zdania: „I żyli długo i szczęśliwie”, połączony z błogosławieństwem dla „przyszłych rewolucjonistów”, jest najgłębszym przesłaniem „Wyznań…”. Trudno sobie bowiem wyobrazić kogoś bardziej uprawnionego do wzywania do mądrej niezgody na rzeczywistość niż Karol Modzelewski.
 
Jeśli nie chcą Państwo przegapić kolejnych wydań naszego tygodnika, zachęcamy do zapisania się do naszego newslettera.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×