fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Kapitał, władza, przemoc

Żyjemy w najbardziej nierównych czasach w historii. Nigdy wcześniej tak niewielu nie posiadało tak znacznej części światowego majątku. Jaka rzeczywistość kryje się za astronomicznymi liczbami na kontach miliarderów i wartościami wskaźników ekonomicznych opisujących nierówności?
Kapitał, władza, przemoc
ilustr.: Andrzej Dębowski

W momencie, w którym piszę te słowa, majątek Jeffa Bezosa szacuje się na 197,8 miliarda dolarów. Gdy je czytasz, ta wartość prawdopodobnie przekroczyła już 200 miliardów. Z kolei czterystu najbogatszych amerykanów posiada równowartość 3,2 biliona dolarów. Liczby te nieustannie rosną: z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc.

Bogactwo zakumulowane przez najbogatszych jest tak ogromne, że wymyka się poznawczym możliwościom ludzkiego mózgu. W naukach społecznych zjawisko to nazwano scope insensitivity – chodzi o to, że nie radzimy sobie z przekładaniem pewnych liczb na rzeczywistość. Dla przykładu, grupa naukowców w 1992 roku badała, ile obywatele byliby gotowi zapłacić, żeby uratować przed śmiercią migrujące ptaki. Trzem grupom ankietowanych zadano dokładnie to samo pytanie, z tym że pytano o 2, 20 i 200 tysięcy ptaków. Średnia wartość w każdej z grup wynosiła odpowiednio 80, 78 i 88 dolarów. Na tym polega problem skali – nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie dwudziestu tysięcy ptaków, nie mówiąc już o dwustu tysiącach. Podobnie, nie radzimy sobie z rozróżnieniem pomiędzy dziesiątkami milionów, miliardami, a setkami miliardów. Od pewnego progu postrzegamy liczby w jednej zbiorczej kategorii „zbyt-dużo-by-pojąć”.

Na pomoc przychodzi nam Matt Korostoff, amerykański programista, który stworzył pikselową wizualizację majątków najbogatszych amerykanów, pozwalającą nam porównać astronomiczne liczby i odnieść je do koniecznych do poniesienia wydatków społecznych. Powolne i momentami być może nużące przewijanie pikseli symbolizujących kolejne setki tysięcy dolarów, pozwala zrozumieć, z jak astronomicznymi kwotami mamy do czynienia. Dziesiątki danych pojawiających się wraz z przewijaniem wizualizacji, wskazują, jak niewielka część tych majątków wystarczyłaby, żeby, dla przykładu, wyeliminować na całym świecie malarię, zapewnić wszystkim ludziom czystą wodę lub wyciągnąć wszystkich amerykanów z ubóstwa. Wizualizację publikujemy w polskim przekładzie Adama Klimowskiego.

Jedną z powszechnych reakcji na skalę globalnych nierówności majątkowych jest wyparcie tego zjawiska. Towarzyszą mu zwykle argumenty uzasadniające istniejący stan rzeczy albo umniejszające skalę problemu. Jednym z nich jest argument o „miliarderach na papierze”, który brzmi mniej więcej tak: „Ci ludzie nie są tak naprawdę aż tak bogaci, a miliardy składające się na ich majątek to czysto księgowa wartość, która jest szacunkową wyceną posiadanych przez nich aktywów. Jeżeli zdecydowalibyśmy się je opodatkować lub sprzedać, ich wartość spadłaby wielokrotnie”.

Matt Korostoff mierzy się z tym argumentem w krótkim uzupełnieniu do swojej wizualizacji, analizując, w jaki sposób upłynnia się aktywa tego rodzaju, na ile realne są wyceny majątków miliarderów i jakie są główne polityczne postulaty wynikające z bezprecedensowej skali nierówności, z którymi mamy dzisiaj do czynienia.

Choć problem nierówności rozbudza amerykańską opinię publiczną, w Polsce został w znacznym stopniu zignorowany. Jesteśmy społeczeństwem kapitalistycznym od zaledwie trzydziestu lat i często mamy przekonanie, że ten problem nas nie dotyczy. Taką perspektywę wzmacniają publikowane w Polsce wskaźniki nierówności w rodzaju indeksu Giniego, które w porównaniu z krajami Europy Zachodniej budują obraz Polski jako kraju względnie równego, pozbawionego oligarchii w stylu brytyjskim czy amerykańskim.

Z tym – błędnym, jak się okazuje – przekonaniem, mierzy się Paweł Bukowski, ekonomista pracujący w London School of Economics, w wywiadzie udzielonym Krystianowi Łukasikowi i Nikodemowi Szewczykowi. Z przeprowadzonych przez niego badań wynika, że Polska jest jednym z najbardziej nierównych społeczeństw w Unii Europejskiej, które nie odbiega znacząco pod tym względem od krajów takich jak Niemcy czy Wielka Brytania. Bukowski wskazuje na źródła i zagrożenia płynące z takiego stanu rzeczy:

„W pewnym momencie wzrost nierówności tworzy system, który zaczyna reprodukować nierówności z pokolenia na pokolenie. W Polsce jeszcze tego nie widać, bo jesteśmy dość świeżo po transformacji. System edukacji jest świetnym przykładem, jak to się może potoczyć. W Polsce jest on jeszcze wciąż w miarę egalitarny. Większość osób chodzi do szkół publicznych, które są na dość niezłym poziomie. Trafiają potem na uniwersytety, za które nie muszą płacić i dostają porządne wykształcenie. Natomiast w Wielkiej Brytanii, żeby trafić do najlepszych uczelni, za które płaci się dużo pieniędzy, trzeba najpierw pójść do prywatnego liceum, typu Eton College, gdzie czesne wynosi ponad czterdzieści tysięcy funtów rocznie.

W Polsce widzimy już pierwsze jaskółki tego zjawiska. Dwukrotnie zwiększyła nam się liczba dzieci, które chodzą do prywatnych podstawówek. W efekcie w Polsce powstaje alternatywny system oparty na szkolnictwie prywatnym, który być może doprowadzi do takiej sytuacji jak w Wielkiej Brytanii”.

Nierówności i mierzące je indeksy to ekonomiczne i techniczne sposoby mówienia o zjawiskach, które dla znacznej większości ludzi na świecie są doświadczeniami codziennej, brutalnej przemocy. Rosnącymi cenami mieszkań, niezapłaconymi czynszami czy brakiem pieniędzy na lekarzy w krajach Globalnej Północy, katastrofalnymi warunkami pracy w krajach Azji Południowo-Wschodniej czy głodem w Afryce Subsaharyjskiej.

W tym kontekście przypominamy tekst Jasona Hickela „Czy kapitalizm wyciąga ludzi z biedy?”, który mierzy się z popularnym przekonaniem, że w globalnym kapitalizmie bogacimy się wszyscy, a rosnące majątki miliarderów nie powinny nas martwić tak długo, dopóki spadają stopy ubóstwa. Hickel analizuje progi ubóstwa, którymi posługuje się Bank Światowy i mówi: „Sprawdzam.” ruchowi Nowych Optymistów przekonujących nas, że świat ma się dziś lepiej niż kiedykolwiek.

Jak konkluduje: „Nasz system gospodarczy zawiódł, jeżeli chodzi o jakikolwiek istotny postęp w sprawie ubóstwa, nie dlatego, że tego problemu nie da się rozwiązać, ale dlatego, że zyski idą do tych na górze. Jak pisze o globalnej biedzie filozof z Yale, Thomas Pogge, moralną miarą nie są tu ani liczby bezwzględne, ani proporcje, ani nawet sam trend spadkowy, ale raczej zasięg ubóstwa zestawiony z naszymi możliwościami położenia mu kresu. Biorąc pod uwagę to kryterium, mamy się dziś gorzej niż kiedykolwiek w historii. W sensie moralnym cofnęliśmy się w rozwoju”.

Moralny wymiar nierówności majątkowych w kontekście nauki Kościoła katolickiego analizuje Agnieszka Piskozub-Piwosz w tekście „Kiedy chrześcijanie nie widzą nierówności”: „Czy dzisiaj, kiedy przynajmniej formalnie wyznajemy przekonanie o równości wszystkich ludzi, jest coś, co pozwoli nam hamować wilczy apetyt? Czy współczesny katolik robi rachunek sumienia z chciwości równie często co z nieczystości? Czy w ogóle mamy w głowie jakieś kryteria tego, by oceniać nasze pragnienie wyższej pensji, nowszego telefonu, większego mieszkania jako zaspokajanie potrzeb czy folgowanie zachciankom?” – pyta teolożka i religionzawczyni i rysuje odpowiedzi na te pytania w oparciu o prace Ojców Kościoła, Maxa Webera i Michaela Sandela.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×