Joanna Erbel: Ludzie upomną się o jakość życia w mieście
Nadchodzą prawdziwe wyzwania dla ruchów miejskich. Przestajemy wreszcie kłócić się o zasady komunikacji. Teraz jest czas na rzeczową rozmowę o tym, jakiej wizji miasta chcemy, jakie są możliwości współpracy z urzędem miasta, a w których kwestiach nasze postulaty są zdecydowanie rozbieżne.
Z Joanną Erbel, socjolożką i działaczką miejską, rozmawia Mateusz Luft
Ruchy miejskie święcą triumf. W ostatnich tygodniach w Warszawie odbyło się kilka ważnych debat na temat ogólnej polityki miejskiej. Podczas wszystkich tych wydarzeń przedstawiciele Urzędu Miasta kajali się, obiecywali, że dotychczasowe błędy w polityce miejskiej się nie powtórzą. Czy cel ruchów miejskich został osiągnięty?
To, co dzieje się obecnie w Warszawie, jest bardzo ciekawe. W obliczu zagrożenia referendum mamy do czynienia w przyśpieszeniem w realizacji postulatów, na które w innych warunkach czekalibyśmy pewnie jeszcze długie miesiące. Chodzi tu przede wszystkim o roszady w ratuszu. Zwalniani są urzędnicy znani z niechęci do dialogu społecznego, a na ich miejsce kandydują osoby ze środowiska miejskich aktywistek i aktywistów. Tak było w przypadku Grzegorza Piątka, który po wygranym konkursie zastąpił zdymisjonowanego Tomasza Gamdzyka. Toczą się również przygotowania do wprowadzenia dzielnicowego budżetu obywatelskiego na rok 2015. Poza tym wysocy rangą urzędnicy częściej, chętniej i w większej liczbie pojawiają się na spotkaniach poświęconych miastu. To, że na spotkaniu o barze mlecznym „Prasowy” i polityce miasta obecni byli zarówno wiceprezydent Michał Olszewski, jak i Jarosław Jóźwiak w nowej dla niego roli szefa Centrum Komunikacji Społecznej, a Marcin Wojdat (dotychczasowy szef CKS, obecnie sekretarz m. st. Warszawy) słuchał dyskusji z ostatniego rzędu, było jednak czymś wyjątkowym. Wcześniej ten dialog również się toczył, ale teraz wszystko przebiega szybciej i łatwiej, a urzędniczki i urzędnicy odpowiedzialni za dialog z mieszkańcami bardzo pilnują, żeby nie doszło do żadnej wpadki wizerunkowej. Mnie to cieszy.
Mam wrażenie, że podczas publicznych debat dotyczących polityki miejskiej przedstawiciele strony społecznej mają wciąż podejście dość konfrontacyjne. Tymczasem urzędnicy miejscy pozwalają sobie na te otwarte dyskusje, w których ich polityka jest ostro krytykowana. Czy przypadkiem nie na tym polega główna zmiana?
„Konfrontacyjne”? Nie użyłabym tego określenia. Czasem mamy do czynienia z protestem i krytyką, ale zdarza się też coraz więcej sytuacji, w których dochodzi do współpracy strony społecznej i urzędów. Obecnie jesteśmy w specyficznym momencie przedreferendalnym, kiedy bardzo wiele spraw można załatwić, i trzeba z tego korzystać. Współpraca z ratuszem nie jest dla mnie nowością. Od kilku lat zajmuję się miastem i wiem, że po stronie urzędu można znaleźć zrozumienie dla społecznych inicjatyw, choć czasem nie od razu – tak było z walką o bar „Prasowy”. Obecnie jestem z urzędnikami z ratusza w relacji szorstkiej przyjaźni. Nie czuję, że przez to, że mogę z kimś porozmawiać na czacie, jestem w jakikolwiek sposób zobligowania do zaniechania krytyki.
Nie odniosłem wrażenia, aby dyskusja toczyła się w atmosferze wzajemnego zaufania.
Zaufanie buduje się powoli i trudno liczyć na to, że w Polsce, w której ogólnie poziom zaufania jest niski, zwłaszcza wobec urzędników i urzędniczek, z dnia na dzień pojawiło się powszechne zaufanie tylko dlatego, że ktoś pojawi się na kilku spotkaniach. To jeszcze trochę potrwa. Ja mam dość wysoki poziom zaufania do ludzi – zdarza mi się zostawić niezapięty rower na ulicy. Ufam sąsiadom, ale też i instytucjom publicznym.
Poza tym wierzę w to, że poglądy urzędniczek i urzędników mogą ewoluować. Ostatnio w wywiadzie zamieszczonym w piśmie marketingowym „Brief” wiceprezydent Olszewski mówił, że kiedyś miał płytkie rozumienie tego, w jaki sposób buduje się markę miasta. Było ono oparte na przekonaniu, że chodzi o to, żeby miasto było atrakcyjne dla inwestorów. Obecnie zaś uważa, że w mniejszym stopniu ważne jest to, w jaki sposób dociera się do zagranicznych odbiorców, a w większym – jak buduje się własny rynek i jak pracuje się na rzecz mieszkanek i mieszkańców. Wiceprezydent wspomina również o dialogu z ruchami społecznymi.
Co to może oznaczać? Nadchodzą prawdziwe wyzwania dla ruchów miejskich. Przestajemy wreszcie kłócić się o zasady komunikacji. Teraz jest czas na rzeczową rozmowę o tym, jakiej wizji miasta chcemy, jakie są możliwości współpracy z urzędem miasta, a w których kwestiach nasze postulaty są zdecydowanie rozbieżne. Wreszcie można się na poważnie zająć miejską polityką, to znaczy debatą nad kierunkiem rozwoju miasta, i to już nie ogólnie, ale w konkretach.
Ruchy miejskie w całej Polsce zyskują na znaczeniu, ale czy są gotowe na wzięcie odpowiedzialności za całe miasta?
W ostatnich latach sporo się nauczyliśmy. Wiemy więcej, umiemy też współpracować przy konkretnych sprawach. W Poznaniu w pewnym momencie pojawiło się pojęcie „narracji konkretnej”, wprowadzone przez Lecha Merglera, jednego z ojców Stowarzyszenia My-Poznaniacy. Mergler twierdzi, że walka o przestrzenie w mieście może odbywać się ponad podziałami ideologicznymi. Pozwoliło to ruchom miejskim, w pojedynczych sytuacjach, na strategiczne sojusze, na przykład z PiS-em. W 2010 roku ważną decyzją członków i członkiń My-Poznaniaków był start w wyborach samorządowych i pokazanie, że chodzi nie o jedną sprawę, ale o całe miasto. W 2011 roku podczas organizowanego przez nich Kongresu Ruchów Miejskich powstała ogólnopolska sieć ruchów miejskich.
Podczas ostatniego Kongresu, rok temu, powołaliśmy symbolicznie Ministerstwo Miast, aby pokazać, że domagamy się poważnego ich traktowania. Efektem Kongresu były również uwagi do założeń Krajowej Polityki Miejskiej. Dziś pracujemy na trzech poziomach – państwowym, konsultując projekty ustaw, miejskim, gdzie lobbujemy w urzędach miejskich i, w przypadku Warszawy, w dzielnicach, oraz w tych najmniejszych jednostkach terytorialnych, takich jak osiedla mieszkaniowe.
Czy w takim razie nie czas na to, żeby działacze miejscy zaczęli wchodzić w struktury lokalnych władz?
Absolutnie tak. Dwie osoby z Łodzi, które brały udział w Kongresie Ruchów Miejskich w 2011 roku, sześć miesięcy później zostały zatrudnione w administracji i są odpowiedzialne za współpracę z organizacjami pozarządowymi. Powoli znika niechęć do pracy w urzędzie, tak samo jak do kandydowania na radnego czy radną. Ruchy miejskie mogą być również partnerem dużych projektów. W 2015 roku w każdej dzielnicy Warszawy ma zostać wprowadzany budżet obywatelski. Już na tym etapie jasne jest, że współtwórcami tego procesu będą musiały być lokalne organizacje pozarządowe. Ta współpraca będzie możliwa tylko dlatego, że udało się znieść opozycję my-oni. Struktura urzędów stała się porowata, ponieważ działacze społeczni mają w urzędach swoich sojuszników i sojuszniczki.
Mamy dziś do czynienia z szeroką koalicją popierającą przeprowadzenie referendum w Warszawie. Jak ty się odnosisz do tego pomysłu?
Nie zaangażowałam się w agitowanie za referendum, ponieważ nie interesuje mnie odwołanie obecnej pani prezydent, jeśli nie ma alternatywnej wizji. Aczkolwiek jestem świadoma tego, że to dzięki referendum tak dobrze się teraz pracuje z ratuszem. Warty odnotowania jest fakt, że referendum nie organizowały ruchy społeczne, tylko partie polityczne, a jedyną organizacją, które je poparła, była Warszawa Społeczna.
A nie masz poczucia, że zbiórka podpisów przeciwko podwyżce cen biletów, którą organizujesz, może przyczynić się do odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz?
Naszą akcję zainaugurowaliśmy w styczniu, cztery miesiące przed rozpoczęciem zbiórki podpisów pod referendum. Naszym celem nie było odwoływanie pani prezydent. Oczywistością jest, że w tym mieście nie dzieje się tak, jak powinno. Zapomniano o tych, którzy mniej zarabiają, o dobrych strategiach transportowych, które miały uprzywilejowywać rowery i komunikację miejską. Obecnie mamy do czynienia z festiwalem życzeń. Postulaty dotyczące rowerów czy zwężania ulic jeszcze do niedawna wydawały się nierealne. Przy okazji referendum wiele spraw ruszyło.
W sprawie obniżki cen biletów widać, że ratusz będzie próbował szukać rozwiązania tego problemu. Wydawało się, że każde rozwiązanie sprawiające, że transport publiczny będzie tańszy dla osób płacących podatki w stolicy, będzie niekonstytucyjne. Kilka miesięcy później ratusz znalazł wyjście z tej sytuacji – Kartę Warszawiaka. Oczywiście nie realizuje to naszego postulatu, ale to sygnał, że ratusz będzie starał się brać pod uwagę głos społeczny w tej sprawie.
Mówisz, że nie jest dobrze, a które postulaty wciąż spotykają się z oporem ze strony władz miejskich?
Na przykład kwestie ekologiczne. Urzędnicy wprawdzie nauczyli się mówić, że coś będzie nie tylko nowe, ale i przyjazne dla środowiska, ale gdy prowadzono konsultacje przebudowy ogrodu Krasińskich, pytano tylko o to, jakie funkcje dla mieszkańców ma spełniać park, a nie konsultowano kwestii ekologicznych. Pytano, jak duży ma być plac zabaw, a to, że jest tam jakiś ekosystem – przy okazji realizacji projektu planowano wyciąć dużo drzew – było już nieważne. Takie postępowanie spotkało się z dużym oporem ruchów miejskich, który został wówczas całkowicie zignorowany.
W najbliższym czasie czeka nas walka o osiedle na Jazdowie. [Zabytkowe osiedle drewnianych domków fińskich w centrum miasta ma zostać zburzone, aby na jego miejscu mogły powstać biurowce. Redakcja „Kontaktu” uczestniczy w walce o zaniechanie tych planów – przyp. red.] W tym momencie różne osoby z ratusza nie widzą możliwości, żeby dotychczasowi mieszkańcy pozostali w swoich miejscach zamieszkania.
Być może przy okazji wprowadzania budżetów obywatelskich uda się to zmienić?
Od początku rozmów o budżecie obywatelskim chciałam, aby dyskusja na jego temat była związana z debatą o strategii rozwoju miasta. Wszystko wskazuje na to, że tak się stanie. W innych miastach wprowadzono budżety obywatelskie bez planowania dalekosiężnych strategii. W stolicy jednak przy optymistycznych założeniach budżet będzie opiewał na 45 mln. zł. Warto przy tej okazji nie tylko aktywizować lokalne środowiska, ale uczyć ludzi, jakie są strategiczne dokumenty w mieście. To przecież takie nasze miejskie konstytucje. W wyniku tych działań może zdarzyć się coś, czego urzędnicy i urzędniczki w ratuszu jeszcze sobie nie wyobrażają.
Ale Joanna Erbel już sobie wyobraża?
Głęboko wierzę w to, że ludzie upomną się dobrą jakość życia w mieście. A takich aktywnych osób, które codziennie patrzą, co się dzieje, będzie nie kilkadziesiąt, i do tego kilkaset, które można zmobilizować w sytuacji kryzysowej – niezależnie czy chodzi o park, o domki fińskie czy obronę klubokawiarni, ale kilka tysięcy. I że upomną się o to, żeby ich głos był wysłuchany oraz żeby mogli żyć lokalnie. Do realizacji tego celu konieczne jest, żeby w odległości dziesięciu minut spacerem istniało lokalne centrum, przedszkole, przestrzeń rekreacyjna. W rozwoju miasta nie chodzi tylko o wielkie inwestycje. Jeśli spojrzymy z perspektywy codziennych potrzeb, to bardziej niezbędna jest kurtyna wodna u mnie na skwerze przy Narbutta (i na każdym innym skwerze), ponieważ wiem, że dzieciaki z okolicznych bloków spędzają tu czas codziennie, niż fontanna multimedialna na Podzamczu.
Rozumiem, że chodzi o radykalną zmianę filozofii miasta. W tym momencie siedzimy w kawiarni świeżo wyremontowanego kina Iluzjon, ale na sąsiednich ulicach nic się nie zmieniło od dwudziestu lat!
Pytanie, jak pogodzić wizję miasta i obecny stan prawny i wspierać rozwój lokalnych centrów. Musimy szukać takich rozwiązań. My-Poznaniacy pokazali, że warto pracować już na poziomie rad osiedlowych. W Warszawie jest to trudne, ponieważ albo takich rad nie ma, albo nie działają one należycie. Jednak to w nich tkwi potencjał, który łatwiej będzie uruchomić dzięki wprowadzonej ostatnio uchwale o inicjatywie lokalnej czy właśnie wspomnianym wcześniej budżecie obywatelskim.
Z tego co mówisz wynika, że nadchodzi miejska rewolucja. Co będzie dalej?
Po zmianie budżet obywatelski skupiony wokół priorytetów każdej dzielnicy oznaczać będzie realne pieniądze na realizację projektów opracowanych przez obywateli i obywatelki. Odwrotnie niż w przypadku konsultacji społecznych, tym razem decyzje na temat przeznaczenia tych środków będą dla urzędu miasta wiążące. Można liczyć na to, że ludzie się zaangażują. W Łodzi zgłoszono ponad dziewięćset projektów, czyli znacznie więcej, niż jest osób znanych z bycia aktywistkami czy aktywistami.
Co oznacza, że musiało się w to zaangażować kilka tysięcy łodzian.
Mieszkańcy i mieszkanki musieli usiąść razem, regularnie się spotykać, przeczytać warunki formalne i złożyć wniosek. W Warszawie trzeba dołożyć wszelkich starań, aby te kilka tysięcy osób ruszyło z domu i uznało, że jest to warte ich wysiłku. I jest to rola zarówno władz samorządowych, jak i aktywistek i aktywistów. Chodzi o to aby ludzie zaczęli zgłaszać do władz sytuacje, gdy coś nie działa. Gdy na przykład widzę, że należy zmienić oznakowanie drogowe, ponieważ bez uzasadnienia nie zezwala on na ruch rowerowy, to piszę wiadomość do Łukasza Puchalskiego, Pełnomocnika Prezydenta ds. Komunikacji Rowerowej.
W najbliższym czasie ma ruszyć również Centrum Komunikacji z Mieszkańcami i infolinia, przez którą będzie można zgłaszać swoje uwagi. To jest ruch w dobrą stronę. Jednak gdy dzwonisz do call center to nie budujesz relacji z konkretnymi osobami, a przecież podstawową sprawą są radni, z którymi należy być w kontakcie. Niech na przykład na Mokotowie znajdzie się grupa osób, która powie publicznie, że nie godzimy się na to, aby w naszej dzielnicy z powodu lenistwa burmistrza nie było stacji Veturilo.
Czy nie ma obawy, że gdy podstawowe postulaty zostaną zrealizowane, może się okazać, że nie będzie wiadomo, co robić dalej?
Muszę się przyznać, że po tym gdy kilka moich postulatów zostało zrealizowanych, sama siebie pytałam: I co teraz? Ruchy miejskie nie zawsze muszą protestować, mogą być również niczym opozycja, która ma swoje kontrpropozycje, kontroluje, sprawdza, czy wszystko działa. Przy okazji krytyki, która narosła wokół referendum, znalazłam się w zaskakującej sytuacji. Jako osoba, która pierwsza chciała uderzać we władze miejskie, jestem zmuszona ich bronić i przekonywać, że nawet jeśli w wielu kwestiach się nie zgadzamy, warto im na chwilę zaufać, bo to jedyny sposób, żeby skutecznie walczyć o lepsze miasto. Że są tacy urzędnicy i urzędniczki, którzy mają dobrą wolę i że obecnie są dla nas szansą, którą mamy obowiązek wykorzystać. Chciałabym sprawdzić, gdzie są granice możliwej współpracy z miastem. Gdy okaże się, że doszliśmy „do ściany” i że dalsza współpraca nie jest dłużej możliwa, trzeba będzie protestować.
Trzeba wzmacniać pozytywne zmiany i doceniać to, co się zmieniło. Referendum to istotny straszak, który sprawił, że wiele reform przyspieszyło. Mnie nie interesują intencje urzędników i urzędniczek, ale efekty ich pracy. Pojawienie się kontrapasu na Marszałkowskiej będzie okazją do dyskusji o kolejnych tego typu rozwiązaniach. Wpuszczenie rowerzystów na buspas na Królewskiej otworzy drogę dla rowerów w innych miejscach. Dzięki debacie na temat kultury przy okazji konkursu na nowego dyrektora Biura Kultury w Urzędzie Miasta powstał e-mail wiecejkulturywarszawo@gmail.com, na który można wysyłać pytania do kandydatów i kandydatek na to stanowisko. Procesu demokratyzacji nie da się cofnąć. Raz oddaną mieszkańcom i mieszkankom władzę trudno będzie z powrotem zabrać.
Rozmawiał Mateusz Luft
Joanna Erbel (1984) jest socjolożką, miejską aktywistka, publicystką. Pisze w Instytucie Socjologii doktorat o roli aktorów nieludzkich w przemianie przestrzeni miejskiej. Wykłada w Instytucie Studiów Zaawansowanych w Warszawie. Członkini Krytyki Politycznej, Kongresu Ruchów Miejskich. Kuratorka Nowych Sytuacji w ramach Malta Festival 2011. Laureatka nagrody Okulary Równości 2013 w kategorii „Sprawiedliwość społeczna”.
UWAGA! W czasie wakacji internetowa odsłona „Kontaktu” będzie ukazywać się raz na dwa tygodnie – co drugi poniedziałek. Serdecznie zapraszamy do lektury!