Do delikatności i szacunku wobec osób homoseksualnych wzywa nas jednoznacznie Katechizm Kościoła Katolickiego (2358). Dlatego szczególnie dziwi mnie i oburza prostacki i poniżający język, jakim niestety często wypowiadają się o homoseksualistach właśnie katolicy: politycy, posłowie i publicyści, biskupi i księża, a także zwykli parafianie, często przecież ludzie „łagodni i dobrzy”.
Zastanawiający jest fakt, że niemal bez echa przeszła dziennikarska prowokacja, do jakiej uciekł się ostatnio Rafał Gębura, autor artykułu „Pacierzem w grzeszną skłonność”, który ukazał się w „Newsweeku” (nr 8/2014). Gębura podał się za homoseksualistę, aby móc uczestniczyć w jednej z grup wsparcia w lubelskim ośrodku Odwaga, oferującym pomoc tym osobom homoseksualnym, które chcą żyć zgodnie z nauczaniem Kościoła, a następnie opisał wszystko w prześmiewczym tonie na łamach „Newsweeka”. Kiedy wraz z Katarzyną Jabłońską, współautorką książki „Wyzywająca miłość. Chrześcijanie a homoseksualizm”, nazwaliśmy postępek Gębury „łamaniem podstawowych standardów pracy dziennikarskiej” i zachowaniem „rodem z prymitywnych tabloidów”, wzbudziło to… zdziwienie „Gazety Wyborczej”. Warto więc może zastanowić się, co to znaczy, mówić i pisać o osobach homoseksualnych z delikatnością i szacunkiem.
Do poglądu, wyrażanego przez niektórych katolików, że homoseksualizm jest chorobą, którą można i należy leczyć, odnoszę się zdecydowanie krytycznie. Są jednak osoby homoseksualne, które nie akceptują swoich skłonności bądź mają związane z tym złe doświadczenia i dlatego próbują w swoim życiu coś zmienić. Tym osobom nie można odmówić pomocy, ani tym bardziej nie wolno wyśmiewać się z tych, którzy w imię religii takiej pomocy starają się im udzielać. Pomoc taka niekoniecznie zresztą stawia sobie za cel zmianę orientacji (choć i tak bywa), lecz – tak jak to deklaruje Odwaga – „zerwanie z homoseksualnym stylem życia”. Można z takim podejściem dyskutować, ale nie wolno z takich osób szydzić. Z całą pewnością jednak działania Odwagi nie budzą podejrzenia o łamanie prawa czy krzywdzenie ludzi, co mogłoby usprawiedliwiać zastosowanie dziennikarskiej prowokacji, posługującej się kłamstwem i podstępem.
Przeniknięcie dziennikarza do zamkniętej grupy wsparcia, do której zgłaszają się przecież osoby cierpiące, z jakimś trudnym problemem, mające zaufanie, że wiedza o nich nie wyjdzie na zewnątrz, jest wysoce nieetyczne i szkodliwe również dlatego, że może zranić te osoby, zachwiać ich poczuciem bezpieczeństwa i zrazić je raz na zawsze do wszelkich form terapii grupowej.
Chciałbym mocno podkreślić, że delikatności w mówieniu i pisaniu o osobach homoseksualnych należy oczekiwać od wszystkich stron sporu o naturę zjawiska homoseksualności. Zarówno od tych, którzy są przekonani o wrodzonym charakterze takich skłonności, o niemożności zmiany orientacji na drodze terapii czy pracy nad sobą i o prawie takich osób do życia zgodnego ze swoim sumieniem, jak i od tych, którzy – na przeciwnym biegunie – widzą w walce o prawa osób homoseksualnych „zagrożenie dla rodziny i cywilizacji”.
Do delikatności i szacunku wobec osób homoseksualnych wzywa nas jednoznacznie Katechizm Kościoła Katolickiego (2358). Dlatego szczególnie dziwi mnie i oburza prostacki i poniżający język, jakim niestety często wypowiadają się o homoseksualistach właśnie katolicy: politycy, posłowie i publicyści, biskupi i księża, a także zwykli parafianie, często przecież ludzie „łagodni i dobrzy”. Niekiedy jest to język moralnego potępienia, odnoszący się rzekomo tylko do grzesznych zachowań i nagannych poglądów. Trzeba jednak pamiętać, że kiedy wypowiadamy uogólnione sądy na temat homoseksualizmu, słowa te odnoszą do siebie konkretni ludzie, którzy mają tożsamość homoseksualną, ani nie zawinioną, ani nie wybraną. Co muszą czuć, kiedy słyszą na przykład, że ich tożsamość to „droga do piekła”? Czy można się dziwić, że – jak wynika z badań – większość osób homoseksualnych odsuwa się od praktyk religijnych i od Kościoła?