fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Jeśli tak postępują ze swoimi, to co zrobią z nami…?

Jak martwe, cicho i nieruchomo – stanęło moje rodzinne miasto. Kominy fabryki rysowały się w oddali jak ponure sylwetki. Na niebie nie latały ptaki, a krzewy nie szumiały od wiatru. Wydawało się, że nawet chmury zastygły.
Jeśli tak postępują ze swoimi, to co zrobią z nami...?
ilustr.: Stanisław Gajewski

Tekst oryginalnie napisany w języku rosyjskim.

Tłumaczenie: Ekaterina B.

***

Opinia

Na szalach wagi porównaj:
Bezpiecznie i szlachetnie.
Nie chcieć polec w walce —
Dziś to niemodne.

Ludowi — chleba i igrzysk,
Epickich, pięknych legend
O tym, jak nie wierzysz w strach,
Przeciw kulom radykalne: „Nie!”.

Głupcy; nie macie prawa osądzać,
Dzielić ludzi na dobrych i złych,
Nietaktowną radą leczyć
Tych, których okupacja wyczerpie.

Podziwiajcie marionetkę,
Która w bunkrze bije się w pierś;
Fałszywego patriotę i tłum
Który truje mocniej niż rtęć.

Kim jesteście, by wiedzieć,
By mówić o oporze?
Kogo zabije? – karabinowi wszystko to jedno,
A kula nie pyta o zdanie.

Chłód i głód koszmarem
Zwiążą nawet silne ręce.
Gdy życie nagle stanie się towarem,
Zamkniecie się w oczekiwaniu bólu!

Jeśli tam nie byliście — nie zrozumiecie!
Lepiej samemu znać prawdę,
Niż brać to, co z ekranu bierzecie
I obwołujecie swoim hymnem!

***

Ponury smutek ciągnie w ciemność,
Żar strzału wszystko obraca w pył
Wśród krzyków i płaczu szukałem ciszy
I promienia światła przez chmury i mrok.

Rodzinnego domu w boju runie ściana,
Ale nikt nie podstawi tarczy.
Ni strachu, ni łez, tylko pustka,
Rozbite marzenia, duch nadziei zapomniany.

Grymas bólu na umęczonych twarzach,
Nad miastem czarny dym;
Ile stron z książki zostało wyrwanych,
I na wiatr rzuconych?

Ile serc przestało bić,
Ile losów zostało złamanych?
W przygasłym ognisku popiół się spalał;
Dawnego życia już nie przywrócisz.

Świat w groźnym ogniu, śpi pod celownikiem,
Ale pod kule się nie kładź!
Doceniaj to, co masz, nie wszystko przetrwało,
Ale ważne są nie rzeczy, lecz życie!

***

Długo czekałem na odpowiedź od wiatru;
Milczały gwiazdy. Żarzył się ogień.
Dworzec, trasa, paszport, bilety;
I znowu w drodze, ale nie do domu.

W ten kraj, gdzie na zawsze jesteś obcy,
Resztkami sił idziesz naprzód,
Sam ciernistą ścieżkę,
Ale tam nikt na ciebie nie czeka…

Popiół

Dopiero świtało, ale wszyscy już od dawna nie spali. (Leżysz na łóżku, myślisz o… Nie, nie możesz o niczym myśleć). Poduszka zrobiła się mokra, krople z oczu mimowolnie spływały po twarzy, a potem spadały na miękką tkaninę.

Nikt nie rozumiał, co się dzieje. (Ty, ty wszystko rozumiesz, ale ta świadomość zagubiła się gdzieś w potoku myśli i identycznych pytań). Po głośnej nocy chciało się w pełni nacieszyć poranną ciszą.

I wzeszło słońce. Zimna ziemia zaczęła się powoli nagrzewać. Szron był szary, niby pył. A powietrze było ciężkie… Ciężkie i lepkie, suche jak po pożarze. Małe miasteczko między lasem a rzeką, dom na jego obrzeżach, w prywatnym sektorze, gdzie dobrze było słychać każdy dźwięk.

Wychodząc na zewnątrz, nagle odkrywasz dziwną rzecz: miasto spowijał nieprzyjemny mglisty opar. Chociaż nie… Stojąc przez dwie, trzy minuty na zewnątrz, zaczynasz rozumieć – to dym. Potem widzisz kilka czarnych słupów unoszących się wysoko tego bezwietrznego dnia. (Co to? Czym to można wyjaśnić?).

W powietrzu latało czarne, spalone próchno. Kiedy złapiesz taką zwiniętą cząsteczkę, natychmiast przekształci się w kurz na twoich palcach. Wniosek: płonęły trzciny. Nic dziwnego…, ale jednak coś złego.

Trup… Pachniało tu trupem. (Jeśli wtedy to zauważyłeś, teraz już wiesz, jak pachnie martwe ciało). Na początku trudno było to zrozumieć. Ale po pewnym czasie zaczynasz odczuwać, że razem z trującym dymem w mieście rozprzestrzeniał się dziwny, nieprzyjemny i mdły zapach spalenizny i ciała.

(Oprócz wrogich wojsk w mieście od dawna nie było już nikogo. Nawet zwykli ludzie rzadko wychodzili na ulicę, zwłaszcza tak wcześnie rano). Niczego się nie bojąc i bez wstydu, zwozili ciała żołnierzy na wyspy w trzcinowiskach i tam je palili. Stoisz i zadajesz sobie pytanie, a z gardła wydobywa się chrapliwy głos, pochłonięty przez powietrze:

– Jeśli tak postępują ze swoimi… to co zrobią z nami?

Cisza (luty, rok 2022)

…wciąż stałem na ulicy. Zimno, wilgotno.

– Jesteś tutaj? – moja starsza siostra obejrzała mnie od stóp do głów i nie mogła powstrzymać uśmiechu. Faktycznie, trudno było rozpoznać moją postać w ciepłych spodniach, które były cztery razy szersze od moich nóg, i w kurtce ojca. Moje kiwnięcie głową w odpowiedzi nie przerwało ciszy, która panowała wokół.

Cisza… Ten okropny brak dźwięków nie miał końca. Szare lutowe otoczenie: nagie drzewa, błoto, setki jednakowych niskich domów, pod bramami których zamarzły kałuże. Wszystko wokół milczało.

Jak martwe, cicho i nieruchomo – stanęło moje rodzinne miasto. Kominy fabryki rysowały się w oddali jak ponure sylwetki. Na niebie nie latały ptaki, a krzewy nie szumiały od wiatru. Wydawało się, że nawet chmury zastygły.

Tę nieprzyjemną pauzę wypełniał strach. Dzika, niemal paniczna reakcja kryła się za bladą, milczącą maską twarzy i zmuszała do nieustannego rozglądania się dookoła. Wpatrujesz się w każdy szczegół, powoli obracając głowę. Tak cicho, że boisz się oddychać… Tak strasznie, że powietrze naciska na twoją klatkę piersiową.

Jednak…, po krótkiej chwili namysłu odzyskujesz przytomność. To zawsze się dzieje, najczęściej wtedy, gdy słyszysz ostrzegający świst nad swoją głową.

18 marca 2022 roku, notatki osobiste

I tak, po kolejnej serii wybuchów w pobliżu miasta, wreszcie nastała całkowita cisza. Zadziwiające, ale tym razem trwała ponad minutę. Znów nastał moment dzikiego strachu i niezrozumienia, ale jednak przyzwyczajenie do tłumienia tych uczuć było silniejsze. Poza tym mieliśmy z siostrą inne obowiązki – każdego ranka obchodziłyśmy dom, sprawdzając, czy nie pojawiły się nowe pęknięcia na ścianach.

Tak robił niemal każdy, gdy w końcu nadchodził czas spokoju, bez wybuchów i strzałów. Zazwyczaj trwało to od siódmej do dziewiątej rano. Wtedy ludzie, tacy mali i niezauważalni, zaczynali wychodzić ze schronów. Rozglądali się, ostrożnie stąpali po ziemi, która wciąż drżała po każdym wybuchu.

Każdy, kto pozostał w mieście, brał udział w tych wydarzeniach. Byliśmy małymi drobinkami w wielkim mechanizmie – w mieście, które z całych sił próbowało żyć dalej.

Oczywiście, wszystko to było widoczne. Wszyscy byliśmy na widoku przed wrogiem. Ale i wielu cywilom podobało się obserwowanie innych z ukrycia. Co można było zauważyć? Ludzi. My, ludzie, jak karaluchy, samotnie krążyliśmy wokół swoich schronień. Jak wiadomo, te stworzenia przeżywają wybuch jądrowy i potrafią żyć nawet dwa tygodnie bez głowy, dopóki nie dopadnie ich śmierć głodowa. Je, podobnie jak nas, można uznać za niezniszczalne. To właśnie takimi brutalnymi słowami można opisać wszystko, co tam się działo.

Każdą chwilę nawiedzała rozpaczliwa myśl o przetrwaniu: chwytać się każdej możliwości, szukać wszelkich sposobów, znajdować w sobie siłę, by iść dalej! A jednak, to niczego nie zmieniało… Mimo siły, wytrwałości i wszystkiego, co pomagało nie zwariować, nic nie zależało od jednego człowieka. On jedynie chował się, próbując chronić swoje dzieci. Wszyscy wiedzieli, że trzeba było się jakoś obronić, i to skłaniało mieszkańców do myślenia, że każdy tu jest sam odpowiedzialny za siebie.

Ulica w kwietniu, notatki osobiste

Minęło jeszcze stosunkowo niewiele czasu, około czterech tygodni. Miesiąc, drugi… Trudno w to uwierzyć – już całe dwa miesiące! (Ale patrząc z innej strony, zdajesz sobie sprawę, że zamiast „już” lepiej powiedzieć „dopiero”). Moje miasto… Takie piękne, ciche miejsce, do którego nagle przyszła tragedia.

A więc: miasto, ulica… Idąc nią, widzę, że ostatnio padał deszcz, chodniki są mokre, ciągle wchodzę w kałużę. Mijam małe domy, które wydają się nietknięte po ostrzale. Tylko gdzieniegdzie widać pęknięcia na fasadzie lub uszkodzony dach.

Około jedenastej na rynku handel był w pełnym rozkwicie. Żaden ze sprzedawców nie musiał wołać klientów – sami przychodzili, widząc jedzenie, i oddawali za nie duże pieniądze. (Straszne, kiedy o tym pomyśleć!).

Kiepska pogoda; na niebie gromadziły się ciężkie chmury. Prawdopodobnie będzie padać, bo z każdą minutą powietrze stawało się coraz bardziej wilgotne. Na ulicy tłoczyli się ludzie. Wszyscy szli tak samo, wszyscy myśleli o tym samym, wszyscy starali się unikać wzroku obcych żołnierzy. A twarze! Jednakowe i szare, zmęczone ciągłym strachem. Mżawka opadała na miasto gęstą mgłą, wymazując naturalny wygląd wychudzonych, smutnych postaci. Patrzysz na tłum – nie można nikogo rozpoznać. Wszystko szare jak chmury na niebie. Jeden ze sklepów był ogrodzony kratami, a w oknach miał kolczaste pręty. W środku paliła się jedna słaba żarówka, połowa półek była pusta. Klienci wchodzili pojedynczo, a reszta czekała na zewnątrz. Kolejka szarych twarzy ciągnęła się jak czas, który jakby się zatrzymał.

***

Wszystkie „Pamiętniki uchodźcze” dostępne także w wersji e-booka i audiobooka tutaj!
Papierowe wydanie będzie dostępne od stycznia w formie cegiełki na działania Grupy Granica.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×