Z Adamem Przywarą rozmawia Wanda Kaczor. Wywiad pierwotnie ukazał się pod tytułem „Przyszłość gruzów” w 20. numerze Magazynu Miasta („Przełomy” 09/2022).
Dane dotyczące ilości gruzu, jaki zalegał w Warszawie po drugiej wojnie światowej, wahają się między 20 a 30 milionami metrów sześciennych. Duży rozstrzał.
Zanim przejdziemy do liczb, spróbujmy wyobrazić sobie miasto w tamtej sytuacji. Realne doświadczenie tego zniszczenia jest dla mnie ważniejsze niż cyfry, którymi posługujemy się, żeby nadać wymierny charakter czemuś, co było kompletnie niezrozumiałe historycznie. Łatwiej nam mówić o liczbach niż o doświadczeniu życia w mieście, które znikło.
Co w takim razie kryje się pod tymi liczbami?
Wróćmy do początku – styczeń 1945 roku. Moment przejściowy. Nie wiadomo, czy wojna już dobiegła końca, czy jeszcze trwa. Warszawa zostaje odbita z rąk okupanta niemieckiego 17 stycznia, zaczynają więc do niej wracać ludzie, którzy pod koniec 1944 roku przebywali na Pradze czy w okolicznych wsiach. Uciekali z miasta, kiedy jeszcze stało. Ale po 17 stycznia to miasto jest nie do poznania. Zniszczenie jest niewyobrażalne, nieporównywalne do czegokolwiek innego. Dawne ulice są nieprzejezdne, zawalone gruzem. Ludzie wydeptują ścieżki pośród ruin i zaczynają się w nich osiedlać. W tym samym czasie architekci z Biura Odbudowy Stolicy, które dopiero co powstaje, technicznie patrzą na kwestię odbudowy miasta, zaczynają ją planować, rusza proces inwentaryzacji.
Kto w BOS-ie był za nią odpowiedzialny?
W dziale statystyki BOS-u istniała specjalna komórka odpowiedzialna za inwentaryzację. W latach 1945–1946 architekci i inżynierowie chodzili od ulicy do ulicy i na każdej działce z przedwojennej mapy Warszawy oznaczali stan zniszczenia budynku, np. „częściowo uszkodzony”, „wypalony”, a najczęściej „zniszczony całkowicie”. Tak powstał plan prezentujący skalę zniszczenia. W 1946 roku w BOS-ie w ramach departamentu statystyki powstał samodzielny dział gospodarki gruzem. Przewodniczył mu Jerzy Nowiński, komisarz ds. gruzu, który wraz ze Stanisławem Mazurkiewiczem do końca roku stworzył całościowe opracowanie. Ten raport to, według mnie, najlepsze źródło informacji na temat ilości gruzu w Warszawie tuż po wojnie. Dokument wskazuje, że w stolicy znajdowało się 22,2 miliona metrów sześciennych gruzu powojennego, a dodatkowe 4,5 miliona miały przynieść planowane wyburzenia. Liczby, którymi operujemy dziś, mówiąc o 20–30 milionach metrów sześciennych, są więc prawdziwe.
Do końca 1946 roku część gruzu była pewnie usunięta przez osoby próbujące jakoś osiedlić się w zrujnowanej Warszawie?
Gruz nie był w tych czasach usuwany, tylko przewożony z miejsca na miejsce. Dopiero raport Nowińskiego i Mazurkiewicza stał się podstawą do zaplanowania procesu odgruzowania Warszawy. Wcześniej, gdy ktoś na danej ulicy odbudowywał jedną kamienicę, to cały gruz przewoził na działkę, która akurat nie miała właściciela. Gruz migrował i był to duży problem. Bo nie raz ulice odgruzowane z inicjatywy armii, rządu czy miasta, znów pokrywały się gruzem wskutek pracy mieszkańców.
Czym pracowano z gruzem?
Na zdjęciach Alfreda Funkiewicza, fotografa BOS-u, dobrze widać, że początkowo była to tylko siła mięśni. To ona poruszała gruzy. Siła ludzi i koni – dla mieszkańców okolicznych wsi było to dobre i stałe źródło zarobku. Na akcję odgruzowywania przyjeżdżali wozami konnymi. Po wojnie nie było tu ciężkiego sprzętu – buldożerów, dźwigów. Był zniszczony i wywieziony – zarówno przez armię niemiecką, jak i sowiecką. Po sprzęt jeździło się na Ziemie Odzyskane, ale trzeba było mieć przepustki, zorganizować transport. W 1947 roku zaczęły pojawiać się kolejki wąskotorowe do wywożenia gruzu z terenów zabudowanych. Jednak pełne zmechanizowanie tego procesu nastąpiło dopiero w latach 50., co bezpośrednio związane było z procesem szybkiej modernizacji. Jednocześnie gruz stał się pod koniec lat 40. podstawowym źródłem materiałów budowlanych.
Jak powstał gruzobeton?
Na problem związany z wywózką nałożyła się kwestia braku podstawowych materiałów – zarówno drewna, jak i cegieł. Obie wojny światowe zniszczyły 75 procent lasów w Polsce. Cegielnie warszawskie zostały zrujnowane w czasie wojny. Proces ponownego wydobycia gliny trwa około dwóch lat, więc realnie cegłę zaczęto produkować w 1947 roku, kiedy zaczął się już pierwszy planowy okres odbudowy (plan trzyletni, 1947–1949). Potrzeba było miliardów cegieł, a ich brak motywował do poszukiwania alternatywy. Podstawowym źródłem materiałów z odzysku stały się zatem gruzy i ruiny. Odzysk cegły rozwinął się w niebywałej skali. Powstał z tego cały nowy przemysł.
Jakimi odgórnymi regulacjami objęto odzysk materiałów?
Jest jeden mało znany dekret, uchwalony wraz z dekretem Bieruta dotyczącym upaństwowienia działek w Warszawie, który regulował sprawę rozbiórki albo remontów. Zapisano w nim, że jeśli nie da się odnaleźć przedwojennego właściciela budynku lub właściciel nie zastosuje się do dyrektyw władzy lokalnej, państwowe instytucje mogą wyburzyć budynek i przejąć wszystkie wydobyte materiały.
Czyli granicą dekretu Bieruta była ziemia.
Tak, dekret nie odnosił się do budynków stojących na tych działkach. Ich właściciele mogli dochodzić swoich praw, jeśli plan miejscowy zakładał kompletną przebudowę czy wyburzenie. Ale dopiero gdy połączymy dekret Bieruta z dekretem o remontach i rozbiórkach, zrozumiemy, jak działał ten system. Działki były upaństwowione, a państwowe instytucje miały dostęp do materiałów budowlanych, dzięki czemu mogły realizować planową odbudowę. W dekrecie był też zapis, że instytucje mogą organizować zbiórki materiałów budowlanych w ruinach innych miast. W całej Polsce po wojnie było 160 milionów metrów sześciennych gruzu i setki tysięcy ruin. Tymczasem odbudowa prowadzona prywatnie w Warszawie szła tak dynamicznie, że już w 1947 roku zaczęło brakować cegieł. W ramach tak zwanej akcji zimowej wydobywano więc cegły w miastach takich jak Wrocław, Szczecin, Poznań, Katowice, Gdańsk czy Koszalin, po czym wieziono je tam, gdzie było na nie zapotrzebowanie, pociągami na węgiel. Ale to nie wystarczało.
I wtedy powstał pomysł przerobienia gruzu na nowy materiał budowlany?
Tak, instytucje państwowe bardzo wspierały rozwój ekspertyzy naukowej czy inżynieryjnej, która pozwoliłaby obejść brak materiałów na rynku. Gruz możemy podzielić na trzy części – materiał, który od razu po oczyszczeniu nadaje się do użycia (cegły, stal, kafle, drewno). Gruz, który jest zmieszany z ziemią i nie nadaje się do produkcji materiałów budowlanych, a raczej do architektury krajobrazu, regulacji rzek i różnego rodzaju umocnień. I czysty gruz (kawałki cegieł, cement, tynki), który może być zmielony, przesortowany przez wielkie sita, zmieszany i przerobiony na beton. Do produkcji betonu potrzeba trzech elementów – cementu (którego Polska jest dziś piątym na świecie producentem, po wojnie przemysł cementowy bardzo szybko się odbił i w 1946 roku produkował już 80 procent tego, co przed wojną), piasku (który można było wydobywać z Wisły) i kruszywa – kamiennych, większych elementów, które zapewniają betonowi odpowiednią wytrzymałość całościową. Normalnie jako kruszywa używa się skały i żwiru. Badania laboratoryjne prowadzone przez inżynierów z Instytutu Badawczego Budownictwa (IBB) w powojennej Warszawie i informacje pozyskane w ramach konkursu ogłoszonego przez BOS potwierdziły, że można użyć zmielonego gruzu zarówno jako kruszywa, jak i jako piasku, wymieszać je z cementem i otrzymać nowy, pełnowartościowy materiał.
Co to był za konkurs?
Pierwszy konkurs architektoniczno-inżynieryjny ogłoszony przez BOS dotyczył pomysłu na zużytkowanie gruzu w Warszawie. Przyszło około 90 prac z całej Polski, z których większość proponowała różne sposoby wyprodukowania cegły gruzobetonowej. Był więc dzięki temu pomysł na gruzobeton, ale od pomysłu do wprowadzenia materiału na budowy musiał odbyć się naprawdę długi proces. Po pierwsze badania laboratoryjne musiały potwierdzić, czy gruzobeton będzie miał odpowiednią wytrzymałość. Po drugie musiała zostać wypracowana cała wiedza o produkcji tego materiału, o maszynach.
Zdobywano ją także dzięki wymianie międzynarodowej?
Tak, historia gruzobetonu bardzo dużo mówi o okresie powojennym jako czasie niesłychanej otwartości i transgranicznej wymiany wiedzy i maszyn. W porównaniu z konstruktorami z ZSRR czy Niemiec polscy inżynierowie mieli dostęp do małej liczby sprzętów laboratoryjnych. Z tego względu pomiędzy 1947 a 1949 rokiem spędzili dużo czasu, podróżując, na przykład do Hamburga, gdzie w 1947 odbyła się wystawa technik budowy i prefabrykacji z gruzu. Polscy inżynierowie zasłynęli w świecie wiedzą o budowaniu z gruzobetonu – zebrali ją i skonceptualizowali. Byli rozpoznani jako międzynarodowi eksperci – Antoni Kobyliński, ówczesny szef komisji gruzowej IBB, w 1949 roku wygłosił na ten temat na przykład wykład w Zurychu.
Jakie pomysły poza przerabianiem gruzu na beton pojawiły się w pracach nadesłanych na konkurs?
Regulamin wykluczał znane sposoby na zużytkowanie gruzu, czyli na przykład usypywanie gór gruzowych albo odzyskiwanie cegieł. Było jasne, że już się to dzieje, a założeniem konkursu było zebranie nowych pomysłów. W tym czasie Maciej Nowicki zaproponował projekt Warszawskie city – pomysł na nową dzielnicę biurową pełną drapaczy chmur, połowę wyższych od jedynego wtedy stołecznego wysokościowca, Prudentiala. Przedstawił przy tym pomysł na przenicowanie miasta – wyburzenie do wewnątrz kamienic do wysokości pierwszego piętra i zostawienie gruzu w Śródmieściu. W tej koncepcji na nim miałyby powstać sieć ulic dla ruchu kołowego oraz wieżowce.
Czy pomysł ten miał jakiekolwiek szanse powodzenia?
Projekt był długo dyskutowany wśród architektów BOS-u. Jego orędownikiem był między innymi Józef Sigalin, który wspierał ideę Nowickiego na spotkaniach komisji gruzowej w 1946 roku. Ale projekt spotkał się z ostrą krytyką strony inżynieryjnej. Najciekawsze uwagi miał komisarz Nowiński – zarzucał Nowickiemu zignorowanie faktu, że Warszawa została zniszczona ponad ziemią, ale pod ziemią nie – tam było całe miasto, do którego dało się podłączyć. Gdyby zgodnie z projektem Nowickiego podwyższyć teren o sześć metrów, trzeba by wybudować całą nową infrastrukturę podziemną, co było nieekonomiczne. Ostatecznie projekt został skrytykowany i niezrealizowany, ale trzeba pamiętać, że to z niego wywodzi się projekt warszawskiego osiedla Muranów, zbudowanego na gruzach.
Muranów pełny jest wzniesień gruzowych, ale jednak przy remontach ulic da się dostrzec stare fundamenty – jakby warstwa gruzu wcale nie oddzielała nowej zabudowy.
Gruz nie mógł być fundamentem – żeby budynki się nie osuwały, musiały stanąć na ziemi. Na Muranowie trzeba było się przebić do fundamentów i wybudować na nich nowe. Nowicki zakładał wyrównanie gruzu na całej powierzchni Śródmieścia – wszędzie byłaby podobna wysokość. Muranów jest zwieziony w kopce, ale efekt jest ten sam – całe osiedle jest podwyższone o sześć metrów względem wszystkiego dookoła.
Znamienne, że przy całej bezprecedensowości i wyjątkowości, skali przedsięwzięcia, nie ma w Warszawie pomnika lub innego ważnego upamiętnienia związanego z odbudową.
Kwestia upamiętnienia jest ciekawa, z naszej perspektywy gruz ma ładunek emocjonalny. Może go mieć, bo od tamtych wydarzeń dzieli nas dystans. Wtedy, w bezpośrednim zetknięciu się ludzi z gruzem, chodziło przede wszystkim o pozbycie się go lub przerobienie, a nie nadawanie mu znaczeń – choć gruz jako symbol pojawiał się w dyskursie tamtego okresu. W 1945 roku powstał projekt Kopca Wolności autorstwa architekta Stanisława Gruszczyńskiego. Proponował on usypanie ogromnego kopca z gruzów z całego miasta w miejscu, gdzie dziś są wysokie bloki na Tamce. Ten pomysł wpisuje się w długą słowiańską tradycję kurhanów. Nie został zrealizowany, ale kopce i tak powstawały: gruzy musiały być gdzieś zwożone, zasypywano glinianki, a kiedy ich zabrakło, zaczęto sypać kopce – na Moczydle, Szczęśliwcach, Czerniakowie. Jednak działania te miały wymiar czysto praktyczny, nie upamiętniający.
Co dziś robi się z gruzem?
W Polsce mamy bardzo dużo miejsca na wysypiska i przez to bardzo łatwo jest wyrzucać gruz. Dla porównania, w Holandii czy Belgii tych miejsc nie ma za dużo, co sprawia, że od lat 70. rozwija się ekonomia odzyskiwania materiałów. Używanie materiałów po raz kolejny jest jednym ze sposobów na zmniejszenie śladu węglowego architektury, który jest ogromny. Materiały budowlane stanowią połowę odpadów stałych wytwarzanych każdego roku na całym świecie. Zazwyczaj promuje się rozbiórkę ręczną z odzyskiem jak największej ilości materiałów, co sprawia, że jest bardzo droga. Rozbiórka z użyciem materiałów wybuchowych czy maszyn pozwala na wyburzenie szybko, czyli taniej.
Jedną z rzeczy, której możemy się nauczyć z czasów odbudowy Warszawy, poza wykorzystywaniem istniejących materiałów, jest budowanie zważające na ograniczenia, które daje nam dany materiał. Budynki z tamtego okresu nie mogły być za wysokie, bo nie było żelaza i stali, a materiał był za słaby. Być może w kontekście betonu recyklingowego musimy zmierzyć się z faktem, że jego jakość będzie pozwalać na inny rodzaj architektury niż ta, którą mamy współcześnie.
Jak często rozbiera się dziś budynki? Cyrkulacja jest bardzo szybka w porównaniu do poprzednich dekad?
Budynki rozbiera się, kiedy tracą na wartości – albo ze względu na oddziaływanie zewnętrznych sił, warunków atmosferycznych, albo kiedy budynek nie spełnia już swojej funkcji. Historyk Daniel Abramson opisuje między innymi budynki powstałe w 1910 roku w Stanach Zjednoczonych, które były wyburzone pięć lat później, bo przestawały przynosić zyski. To jest proces, który jest bezpośrednio związany z ekonomią kapitalistyczną – według niej wszystko musi przynosić odpowiedni dochód. Niedługo zaobserwujemy to w Warszawie: wymieniane będą budynki biurowe przy alei Jana Pawła II. Są za niskie, technologicznie albo estetycznie nie odpowiadają dzisiejszym standardom, co przekłada się na zmniejszone zyski ich właścicieli. To ten ostatni czynnik jest tu decydujący – prowadzi do wyburzeń budynków i wznoszenia nowych. Traci na tym nasza planeta, a my razem z nią.
Są jakieś dyrektywy? Jak przeprowadzać to w zrównoważony sposób?
Standardem zrównoważonego rozwoju w budownictwie i architekturze w kontekście europejskim jest przetwarzanie betonu na kruszywo. Dzieje się to np. na stołecznej ulicy Kasprzaka, gdzie wyburzono ostatnio postmodernistyczny biurowiec w kształcie łodzi. Na placu budowy postawiono maszynę mielącą beton na materiał, który firma wyburzająca sprzeda. Przez kryzys spowodowany między innymi wojną w Ukrainie i covidowy kryzys łańcuchów dostaw ceny materiałów budowlanych niebywale poszły w górę. Nagle odzysk materiałów zaczyna mieć sens ekonomiczny.
Co można odzyskać z biurowców?
Z biurowców niewiele da się odzyskać do użycia nie w biurowcach. Jednym z większych problemów są okna, które składają się z ogromnej ilości plastiku i nie da się ich zrecyklingować. Wiele materiałów jest na tyle przetworzonych, że nie da się ich na nowo użyć. Dlatego bardzo ważną kwestią zrównoważonej architektury jest tak zwane design for disassembly [projektowanie z myślą o rozbiórce – przyp. red.]. Poza myśleniem o odzyskiwaniu, rozbiórce trzeba już przy projektowaniu budynku zaplanować, jak go rozebrać –– i to jest element myślenia cyrkularnego.
Ale zrównoważony rozwój w architekturze to nie wyłącznie myślenie o rozbiórkach. Fundamentalną kwestią jest planowa i ograniczona produkcja – z budownictwem wiążą się ogromne emisje. Poza tym należy dbać o istniejące budynki i przedłużać ich żywotność poprzez doinwestowywanie. One są największą wartością – już stoją.
***
Zgruzowstanie Warszawy 1945-1949
Wystawa w Muzeum Warszawy
Kurator: Adam Przywara
30.03.2023 – 3.09.2023
Adam Przywara
Wanda Kaczor