fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Jak nie zostałam nauczycielką

„Stać cię na więcej”, „znajdź sobie coś lepszego” i „to życiowe niepowodzenie” – w ten właśnie sposób skutecznie zniechęcamy studentów, którzy mogliby pracować w szkole.
Jak nie zostałam nauczycielką
ilustr.: Paula Kaniewska

„Zróbcie coś, ona chce zostać nauczycielką!” – taki SMS rozesłał mój tata do reszty rodziny, gdy podzieliłam się z nim moim pomysłem na życie. Było to powodowane przede wszystkim troską i przynajmniej po części żartobliwe. Jednak – jak wiadomo – w każdym żarcie jest trochę prawdy. Moja zazwyczaj wspierająca rodzina, w której rodzice nie ingerowali w wybory kierunków studiów reszty rodzeństwa, wyrażała lekkie zaniepokojenie moim pomysłem na karierę humanistki i nauczycielki w liceum. Zaangażowana i wspierająca mnie w tym wyborze babcia – kiedyś nauczycielka, a przez całe życie wychowawczyni – była wyjątkiem wśród głosów ciotek mówiących: „No co ty, serio?”.

Będziesz przymierał głodem”

Aby przekonać się, czy konieczność konfrontacji z podobnymi reakcjami otoczenia jest typowym doświadczeniem kandydatów na nauczycieli, poprosiłam o wypowiedzi studentów oraz absolwentów specjalizacji nauczycielskiej na różnych kierunkach kilku uniwersytetów w Polsce. Chciałam, by opowiedzieli nie tylko o reakcjach rodziny i znajomych na ich wybór zawodowy, lecz także o tym, jak oceniają zajęcia specjalizacyjne i czy w ogóle decydują się na pracę w szkole. Zebrałam wypowiedzi ponad siedemdziesięciu osób i cóż – skłamię, jeśli powiem, że mnie zaskoczyły. Wyłania się z nich dość spójny i bardzo smutny obraz.

Okazuje się, że podobne jak ja komentarze słyszą prawie wszyscy, którzy poczują „nauczycielskie powołanie”. Nawet, a może zwłaszcza, ci, którzy pochodzą z rodzin z nauczycielskimi tradycjami. Stefan, student biologii na Uniwersytecie Warszawskim, który pracuje jako edukator przyrodniczy i rozważa ścieżkę nauczycielską, opowiada: „Moja mama jest nauczycielką przyrody. Od zawsze powtarza mi, żebym tylko nie został nauczycielem, bo jest to bardzo ciężka i źle opłacana praca. Ale moja mama jest wspaniałą nauczycielką i jej podejście do zawodu zawsze było dla mnie raczej motywacją do realizacji moich planów niż jakimkolwiek utrudnieniem”. U innych nie jest inaczej. Julia, studentka filologii polskiej tego samego uniwersytetu, mówi: „Mama, nauczycielka, była lekko podłamana, że będę klepać biedę tak jak ona, ale mimo to mnie wspiera”. Sygnał wysyłany z rodzin nauczycielskich jest często ambiwalentny – przekazuje się poczucie powołania, a jednocześnie gorąco zniechęca do wybrania podobnej ścieżki zawodowej.

Zniechęcające komentarze słyszą nawet, a może zwłaszcza, ci, którzy pochodzą z rodzin z nauczycielskimi tradycjami.

Przekaz płynący od znajomych i rodzin bez tego rodzaju tradycji jest natomiast dość jednoznacznie negatywny, a wyłaniająca się z niego ocena prestiżu nauczyciela – niezwykle niska. Julia wspomina: „Znajomi byli po prostu w szoku. Nie wnikają w moje decyzje i akceptują je, ale martwią się, czy aby na pewno to dobra praca”. W wypowiedziach innych studentów powtarzają się podobne otrzymane od otoczenia uwagi, w tym powracające jak refren: „Będziesz przymierał głodem”. Pojawia się w nich również przekonanie o bezwartościowości nauczycielskiej działalności. „Stać cię na więcej”, „Zmarnujesz się jako nauczyciel” – tego rodzaju słowa świadczą o przekonaniu, że ludzie „z potencjałem” nie powinni wybierać tej profesji i jest to zajęcie dla „nieudaczników”. Inne komentarze, będące objawem przeświadczenia o ogólnej bezsensowności tego zawodu, to: „Chyba nie chcesz całe życie uczyć dzieci z przedszkola”, „Uczenie cudzych dzieci to życiowe niepowodzenie”, „Znajdź sobie coś lepszego”. W opinii wielu wykonywanie zawodu nauczyciela z definicji jest przejawem porażki.

Nawet pozytywne i wspierające reakcje mają w sobie nutę goryczy. Kasia, absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Rzeszowskim, która pracuje jako nauczycielka w szkole podstawowej w Warszawie, mówi, że bliscy ją wspierali i cieszyli się, że realizuje swoją pasję. „Gdy natomiast opowiadam o tym, co robię, nowo poznanym osobom – dodaje – spotykam się z różnymi reakcjami. Najczęściej pojawia się podziw, współczucie albo jedno i drugie”.

„Gdy opowiadam nowo poznanym osobom, że uczę w szkole, najczęściej pojawia się podziw, współczucie albo jedno i drugie”.

Specjalizacja dla słabych

Ci, których marzenia nie legły w gruzach pod lawiną zniechęcających słów przestrogi i kpiny, próbują rozwijać pedagogiczne zainteresowania i zdobyć uprawnienia, zapisując się na specjalizację nauczycielską w ramach swojego kierunku studiów. Gdy pytam o motywację, najczęściej stwierdzają, że po prostu lubią uczyć, czują, że są w tym dobrzy, i chcą się w tym kierunku kształcić. Kinga, studentka fizyki na Uniwersytecie Warszawskim, mówi: „Chcę zostać nauczycielką, ponieważ uważam, że to piękne móc pokazywać ludziom nowy, jeszcze nieznany im świat”.

Jednak nie wszyscy studenci specjalizacji nauczycielskich czuli powołanie od początku – są zresztą i tacy, którzy nie czują go do dziś. Niektórzy zapisują się „na wszelki wypadek”, bo dobrze jest mieć uprawnienia. Zdarzają się również osoby trafiające na nią całkiem z przypadku skuszone ofertą zajęć albo takie, którym nie udało się dostać na wymarzony kierunek lub specjalizację. Taka różnorodność motywacji wśród studentów z pewnością nie ułatwia prowadzenia zajęć.

Nieświadomi jeszcze, na co się piszą, studenci rejestrują się na specjalizację nauczycielską – wśród nich także ja, pełna chęci, by nauczyć się, jak razem z uczniami zastanawiać się nad literaturą i światem, a przy okazji zmieniać polski system edukacji na lepsze. Wtedy jednak następuje drugie, po rozmowach z rodziną i znajomymi, nieprzyjemne zderzenie z rzeczywistością, a konkretnie z realiami uniwersyteckimi. „Studenci postrzegają tę specjalizację jak bagno, przez które trzeba przejść – mnóstwo przedmiotów, które niczego nie uczą ani nie przydają się w późniejszej pracy zawodowej. Do tego częste zmiany przepisów i ogromny chaos. Kto nie czuje pasji, woli trzymać się z daleka” – mówi Adam, student historii na Uniwersytecie Warszawskim. Wydaje się, że przynajmniej część odpowiedzialności za taki stan rzeczy leży po stronie władz wydziału i sposobu organizacji zajęć. „Wykładowcy traktują te przedmioty po macoszemu, być może dlatego, że tylko garstka z nich sama pracowała w zawodzie nauczyciela” – opisuje Adam.

Instytut Historyczny nie jest odosobnionym przypadkiem, chociaż zdarzają się i takie jednostki Uniwersytetu Warszawskiego, na których przynajmniej część grona profesorskiego specjalizację nauczycielską zachwala i traktuje poważnie. Na większości wydziałów dominuje jednak przekonanie, że nie warto się tą specjalizacją zajmować, a studenci, którzy ją wybierają, są mniej kompetentni i słabsi, można więc traktować ich protekcjonalnie. „Środowisko na wydziale oraz starsi nauczyciele zastanawiali się, czemu chcę tak zmarnować sobie życie. Według nich po fizyce mogłabym robić tyle przyjemnych i bardziej opłacalnych rzeczy niż uczenie dzieci w szkole” – mówi Kinga. I dodaje: „Uważam, że mój wydział traktuje kształcenie nauczycieli jako zło konieczne. Owszem, jest kilku wykładowców, którzy naprawdę znają się na tym, o czym opowiadają, lecz środowisko uczelni, szczególnie studenci, traktuje tę specjalizację raczej z lekką dozą lekceważenia”.

Kadra akademicka Uniwersytetu Warszawskiego nie jest w swoim podejściu odosobniona –potwierdzają to wypowiedzi studentów innych uczelni. Marta, nauczycielka i absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, wspomina: „Na obronie mojej pracy magisterskiej usłyszałam od wykładowcy teorii literatury, że jest pod wrażeniem, bo nie przeszło mu przez myśl, że na specjalizacji nauczycielskiej mogą być jednostki, które napiszą fascynującą pracę dyplomową”. Na pytanie o to, jak postrzegani są kursanci specjalizacji nauczycielskiej, Agnieszka, studentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, odpowiada: „Szczerze? Gorzej od innych specjalności”.

Lekceważące podejście do specjalizacji nauczycielskiej mają nie tylko władze wydziałów, lecz również sami studenci. Cytowany na początku tekstu Stefan, student biologii na Uniwersytecie Warszawskim, zauważa, że specjalizacja nauczycielska jest postrzegana jako ta „dla słabych studentów przede wszystkim przez innych studentów”. „Większość z nich często wyśmiewa czy nie może zrozumieć osób, które chcą zostać nauczycielami” – mówi. Podobne uwagi powtarzają się w wypowiedziach wielu moich rozmówców, a przekonanie o tym, że to „gorsi” idą na specjalizację nauczycielską, wydaje się dość powszechne w całej społeczności akademickiej. Tak wspomina to także Maria, absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego: „Panuje przekonanie, że na specjalizację nauczycielską najłatwiej się dostać, więc idą tam najmniej rozgarnięte i ambitne osoby”.

Ten zniechęcający przekaz zazwyczaj jest nieoficjalny – pojawia się w prywatnych rozmowach i dygresyjnych komentarzach na wykładzie. Czasem jednak przybiera bardziej jawną formę, o czym wspomina Agata, studentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim: „Zauważyłam, że wyjątkowo często wydział, reklamując kierunek filologii polskiej, powtarza: «NIE MARTW SIĘ, po polonistyce można być nie tylko nauczycielem!»”. Taki komunikat jest niepokojący, gdy formułuje go instytucja, której jednym z istotnych zadań jest właśnie kształcenie nauczycieli. I choć założę się, że nie ma w tym złej woli, to jednak jest to dobitny wyraz tego, jak postrzega się ten zawód w naszym społeczeństwie.

Paula Kaniewska, Szkoła

Notatki do kosza

Mimo wszystko ostają się wśród studentów specjalizacji nauczycielskiej osoby, które wciąż chcą realizować się jako pedagodzy i nie traktują tych zajęć jako „zapychaczy planu” i przykrej konieczności. Przynajmniej niektórzy z nich mają nadzieję, że przedmioty oferowane przez uczelnie pomogą im rozwinąć umiejętności przydatne w późniejszej pracy. Liczą, że prowadzący dadzą im wskazówki, nie tylko jak poprowadzić ciekawą lekcję, lecz także jak, dajmy na to, poradzić sobie, gdy uczeń na przerwie przyjdzie zwierzyć się z myśli samobójczych. W skrócie: że przygotują ich dobrze do życia w szkole.

Najczęściej jednak tak się nie dzieje. I choć z pewnością przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele, to wspomniane już lekceważące podejście samej uczelni przekłada się także na jakość proponowanych przez wydziały zajęć. „Jest to raczej wykład, prowadzący nie starają się przedstawiać nawet podstawowych zasad pracy z uczniem, przez co trzeba się samemu zmierzyć z wieloma problemami w pierwszym roku pracy zawodowej” – mówi o zajęciach specjalizacyjnych Adam studiujący historię. „Pomijam kwestię nowoczesnych technologii w nauczaniu i stosowania nowych metod – one w świecie wykładowców po prostu nie istnieją” – dodaje. To częsty zarzut pod adresem zajęć specjalizacyjnych: są nieprzydatne i oderwane od rzeczywistości. Co więcej, nierzadko prowadzą je osoby, które od dawna nie pracują w szkole lub w ogóle nigdy w niej nie pracowały. „Nikt z prowadzących zajęcia nauczycielskie nie był nauczycielem” – twierdzi Jacek, student matematyki z Uniwersytetu Jagiellońskiego. „Żadne wiadomości i umiejętności nabyte w trakcie studiów nie przydały mi się na praktykach ani w pracy”.

Sama czasem miałam wrażenie, realizując przedmioty specjalizacyjne, że niektóre zajęcia lepiej służą jako antyprzykład – uczą, jak nie należy uczyć. Zdarzają się czasem wyjątkowe postacie – pasjonaci, młodzi wykładowcy-nauczyciele, którzy inspirują do działania i motywują do pracy. Takie osoby to jednak wyjątki. Jak wspomina cytowana już Kasia, absolwentka Uniwersytetu Rzeszowskiego: „Przedmioty specjalizacyjne w większości były prowadzone przez osoby, które ze szkołą albo nigdy nie miały nic wspólnego, albo pracowały w zawodzie dawno temu, i nie miały zielonego pojęcia o realiach polskiej edukacji. Z perspektywy młodego nauczyciela mogę śmiało powiedzieć, że ani razu nie zajrzałam do notatek z przedmiotów specjalizacyjnych”.

Trudno nie zrezygnować

Gdy weźmie się to wszystko pod uwagę – zniechęcające komentarze ze strony rodziny i znajomych, lekceważące podejście uczelni, słabą jakość zajęć specjalizacyjnych oraz trudny chrzest bojowy na praktykach w szkole – przestaje dziwić, że coraz więcej osób rezygnuje z realizacji planów o wykonywaniu zawodu nauczyciela. I choć główną przyczyną są mimo wszystko raczej ciężkie warunki pracy nauczyciela, „kulejący” system edukacji i niskie zarobki, to wyłaniający się z przytaczanych przez studentów wypowiedzi negatywny przekaz o tej pracy z pewnością nie pomaga.

Wielu moich rozmówców zadeklarowało, że mimo zaliczenia wszystkich niezbędnych przedmiotów ze specjalizacji nauczycielskiej nie będzie kontynuować tej drogi. Studentka Politechniki Krakowskiej przyznaje: „Nie chcę zostać nauczycielką: zero szacunku do profesji, słabe pieniądze. W swojej branży od razu po studiach dostałam tyle, co nauczyciel kontraktowy z magistrem i uprawnieniami pedagogicznymi”. Kasia z Rzeszowa wspomina, że po studiach licencjackich na specjalizacji została połowa z trzydziestu osób, a ostatecznie zawód nauczyciela oprócz niej wykonują tylko dwie koleżanki.

Ostateczna decyzja o rezygnacji z kariery nauczyciela często wiąże się z wydarzeniami z zeszłego roku. Ewa z romanistyki na Uniwersytecie Warszawskim stwierdza: „Po strajku upewniłam się, że nie chcę pracować jako nauczycielka. Zauważyłam, jak bardzo ta grupa jest niezadowolona ze swojego zawodu i jak bardzo cały system kuleje. Teraz jestem już pewna, że będę szukała pracy w innym zawodzie”. Podobnie wypowiada się Krzysztof z polonistyki na tym samym uniwersytecie: „Myślę, że strajk mógł mieć wpływ na moją decyzję o tym, że jednak nie chcę pracować w szkole. Zobaczyłem, jak naprawdę postrzegani są nauczyciele – przez rodziców, uczniów, władzę. Kompletny brak szacunku. Myślę, że prędko nic się nie zmieni w tej kwestii”.

Nawet najwytrwalsi mają coraz więcej wątpliwości. Tak mówi o tym Julian, przyszły polonista z Uniwersytetu Warszawskiego: „Jestem raczej typem człowieka wychodzącym z założenia, że «jakoś to będzie», grunt to robić coś, co nie wywołuje w nas myśli samobójczych. Chociaż jak człowiek już na studiach dowiedział się, że pensja nauczyciela stażysty przez pierwsze dwa lata pracy to jakieś 1700 złotych na rękę, to szczególnie w dużym mieście, jakim jest Warszawa, otworzyła się przede mną perspektywa śmierci głodowej”. Część studentów rozważa „zdywersyfikowanie swojej działalności zawodowej” lub pracę wyłącznie w niepublicznych, lepiej płacących szkołach. Publiczny system edukacji wydaje się piekłem, na które skazują się tylko ci najtwardsi i najbardziej wytrwali lub, jak by może powiedział ktoś inny, najmniej rozsądni czy zaradni.

Gdy czyta się podobne wypowiedzi, mimowolnie przywodzą one na myśl pozdrowienia gladiatorów idących na śmierć lub pożegnania wojowników wyruszających na pole bitwy. „Robię to, co kocham i co jest moją pasją” – mówi Kasia z Rzeszowa.  „Jest ciężko, ale wiedziałam, na co się piszę, i nie wybrałam tego zawodu ze względu na pieniądze czy warunki. Kocham pracować z dziećmi i młodzieżą i dopóki wystarczy mi siły i zapału, to po prostu będę to robić”.

W wypowiedziach osób, które decydują się mimo wszystko nie rezygnować, wybrzmiewa najczęściej złość na państwo, które nie zareagowało odpowiednio na strajk, i poczucie solidarności z tymi, którzy protestowali. „Jestem potwornie wściekły na rząd, że w żaden sposób nie wsparł nauczycieli. Że całą siłę włożył w ośmieszanie i deprecjonowanie roli nauczyciela. Z drugiej strony byłem naprawdę dumny, ile nauczyciele wytrzymali” – mówi Stefan, biolog. Podobnych głosów, solidaryzujących się ze strajkującymi jest więcej. „Zawsze wspierałem nauczycieli, a jedyne, co nie podobało mi się w strajku w 2019 roku, to fakt, że trwał tak krótko” – stwierdza Kacper, student germanistyki i anglistyki z Warszawy. Strajk i społeczna reakcja na niego, choć niektórych ostatecznie zniechęciły do zawodu nauczyciela, innych jeszcze bardziej zagrzały do walki. Tylko czy naprawdę jako społeczeństwo powinniśmy całe szkolnictwo opierać na heroicznej postawie zdeterminowanych jednostek, które, kształcąc się na nauczycieli „mimo wszystko”, ratują system przed całkowitą zapaścią?

Opieramy szkolnictwo na heroicznej postawie jednostek, które kształcą się na nauczycieli „mimo wszystko”.

Przerwać błędne koło

Ktoś mógłby powiedzieć, że to nic dziwnego, że specjalizacja nauczycielska uznawana jest zarówno przez władze uczelni, jak i studentów za najgorszą, bo rzeczywiście taka jest. A absolwenci specjalizacji i nauczyciele nie zawsze prezentują poziom, jakiego byśmy od nich oczekiwali. Nie ma co udawać – stan polskiej szkoły i poziom kompetencji jej pracowników na pewno pozostawiają wiele do życzenia. Powstaje błędne koło. Zawód nauczyciela ma bardzo niski prestiż społeczny, warunki pracy w szkole są słabe, a zarobki niskie. W związku z tym na jego wykonywanie decyduje się niewiele osób, a te, które to robią, zazwyczaj nie są dobrze przygotowywane ze względu na niską jakość przedmiotów specjalizacyjnych. Te zajęcia są z kolei lekceważone przez uniwersytet, ponieważ panuje ogólne przeświadczenie, że zawód nauczyciela nie jest wartościowy. I wracamy do punktu wyjścia…

Oczywiście nie jest tak, że całą odpowiedzialność za stan polskiego systemu edukacji ponoszą szkoły wyższe kształcące przyszłych nauczycieli. Samo zadbanie o poziom zajęć na uczelniach nie jest panaceum, które sprawi, że staniemy się „drugą Finlandią” (więcej na temat działającego tam systemu można przeczytać w rozmowie z Tiiną Malste w tym numerze „Kontaktu”). Jest to jednak rozdział opowieści o upadku polskiej szkoły, któremu warto się bliżej przyjrzeć. Często słyszy się argument, iż nauczyciele nie zasługują na podwyżkę, ponieważ reprezentują bardzo niski poziom. Sami jednak skutecznie odstraszyliśmy dużą część tych, którzy w tym zawodzie mogliby się spełniać, i nie zagwarantowaliśmy dobrego szkolenia tym, którzy mają uczyć i wychowywać nasze dzieci. Nie tylko lekceważąc kwestię nauczycielskich zarobków, lecz także zaniedbując jakość zajęć specjalizacyjnych, odcinamy sobie drogę do naprawy systemu edukacji.

Skutecznie odstraszyliśmy wielu, którzy mogliby się spełniać jako nauczyciele, a pozostałym nie zagwarantowaliśmy dobrego szkolenia.

Niepewne jutro

Kiedyś naprawdę myślałam, że zostanę nauczycielką. Uwielbiam pracować z dziećmi – lubię słuchać, jak opowiadają, co dla nich znaczył dany tekst, co myślą o świecie, co jest dla nich ważne. Podoba mi się to, że można stworzyć zgraną klasę z grupy tak różnych od siebie osób. Zawsze sobie powtarzałam, że będę pracować w państwowej szkole – społeczne i prywatne wydawały mi się ostoją dla uprzywilejowanych.

Dziś, po zajęciach specjalizacyjnych, po praktykach w szkole podstawowej, po strajku, nie wiem, czy będę pracować w ogóle w jakiejkolwiek szkole. Przeraża mnie wizja zarobków na granicy płacy minimalnej, kiedyś przecież będę musiała się sama utrzymać. Boję się wypalenia i wyczerpania emocjonalnego – nauczyciele nie mają zabezpieczenia na przykład w postaci regularnych superwizji, na co zwraca uwagę Aleksander Pawlicki ze Szkoły Edukacji Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności i Uniwersytetu Warszawskiego w wywiadzie opublikowanym w tym numerze „Kontaktu”. Stresuje mnie wizja, że moje lekcje będą nudne i źle przygotowane – nie przećwiczyłam tego dobrze ani na zajęciach, ani na praktykach. A satysfakcja z pracy z dzieciakami (które zazwyczaj są w tym wszystkim najfajniejsze – tego przekonania nawet praktyki mi nie odebrały) może nie wystarczyć, gdy po nocach będę płakać przygnieciona stosem szkolnej biurokracji.

W swoich lękach nie jestem odosobniona. Jagoda, studentka z Uniwersytetu Jagiellońskiego, która chciałaby zostać nauczycielką, ale „planuje również pracować w innych branżach”, stwierdza: „Dawniej wierzyłam, że bycie nauczycielem to misja, teraz twierdzę, że to po prostu ciężka praca. Moje podejście wydaje się teraz zdrowsze, próbuję bardziej szanować swoje zdrowie psychiczne i bardziej dystansuję się od misjonarskiego podejścia do celów pracy”.

Sytuacja na froncie jest ciężka. Aby przerwać to błędne koło, powinniśmy nie tylko poprawić sytuację zawodową pracowników szkoły, ale również przywiązywać większą wagę do tego, jak ich kształcimy. W trakcie zajęć specjalizacyjnych powinniśmy położyć nacisk na korzystanie z bardziej nowoczesnych metod i stawiać przede wszystkim na praktyczny wymiar zajęć. A wszystko to powinno dziać się przy docenianiu trudów zawodu nauczyciela i wzbudzaniu do niego podstawowego szacunku. Może dzięki temu przyszłość polskiej szkoły zacznie rysować się w jaśniejszych barwach.

Imiona rozmówców zostały zmienione.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×