Przez ponad dwa ostatnie miesiące partia rządząca wykorzystuje kryzys migracyjny, który rozgrywa się na granicy polsko-białoruskiej, do zbijania politycznego kapitału. Równie jasna jak ten fakt jest metoda, jaką Prawo i Sprawiedliwość posługuje się, aby zrealizować swój cel. Jest nią strach.
Czuję się, jakbym wrócił do roku 2015, gdy u bram Europy znalazły się miliony ludzi, starających się uzyskać azyl polityczny w krajach Unii. Wróciły z zakamarków pamięci obrazy i słowa, które napawały mnie przerażeniem i smutkiem.
Przypomniałem sobie słowa wicepremiera do spraw bezpieczeństwa Jarosława Kaczyńskiego, według którego migranci mogą sprowadzić do Polski cholerę, dyzenterię i inne choroby zakaźne – jak gdyby Europejczycy łapali coś tylko od Innego, Obcego, od Przybysza.
Przypomniałem sobie, jak straszono zamachowcami, terrorystami i islamistami, nie zważając na ludzi uciekających właśnie przed wojną, przed zamachami, przed terrorem i potrzebujących pomocy.
Przypomniałem sobie całą propagandę strachu, jaką zastosował PiS, aby wygrać wybory.
Zamienić Cierpiącego w Obcego
Te same metody stosuje dziś po to, aby władzę utrzymać. Partia wówczas opozycyjna ma jednak aktualnie o wiele większe możliwości siania propagandy strachu: ma do swojej dyspozycji telewizję publiczną, rozgłośnie Polskiego Radia, miliony złotych z budżetu państwa. Ich siła przebicia jest nieporównywalnie większa. Można więc przypuszczać, że także społeczna aprobata dla ich działań będzie rosła.
Co słyszymy z ust premiera naszego rządu na temat stanu wyjątkowego? Że to działania podjęte, by zapewnić Polkom i Polakom bezpieczeństwo; że kryzys migracyjny jest efektem działań wyłącznie białoruskich władz; że ludzie na granicy powinni ubiegać się o azyl na Białorusi; że jesteśmy odpowiedzialni za szczelność wschodniej granicy Unii Europejskiej, ale już nie za pomoc ludziom o nią proszącym. Krótko mówiąc: wszystko, co czyni rząd, czyni w celu zapewnienia bezpieczeństwa zarówno nam, jak i innym krajom unijnym.
Podobna narracja – odnosząca się do bezpieczeństwa czy też raczej do zapewniania bezpieczeństwa – jaką stosuje władza, ma jednak sens tylko wtedy, gdy w społeczeństwie pojawia się strach, a władza chce się spozycjonować jako siła zdolna oddalić, realne lub fikcyjne, zagrożenie. By ten strach wzbudzić, trzeba też zminimalizować siłę innych emocji. Józef Tischner zauważa, że „inny człowiek staje wobec mnie poprzez jakieś roszczenie, w którego następstwie powstaje we mnie poczucie zobowiązania”, czyli „wiązania obowiązkiem”. Celem propagandy strachu staje się więc zamienienie owego poczucia zobowiązania wobec Cierpiącego na granicy w poczucie lęku przed Obcym. W dłuższej perspektywie chodzi o to, by z Cierpiącego-Innego uczynić Złoczyńcę-Obcego.
Nieusłyszany głos
To jednak nie jedyny mechanizm stosowany przez władzę. Drugi przekaz serwowany nam przez rząd dotyczy naszej tożsamości, naszej jedności. Buduje się ją właśnie na opozycji wobec Obcego, jak w „Nie ma mnie” Kwiatu Jabłoni: „stoimy razem, bo boimy się Innego / im bliżej siebie, tym bardziej przeciw niemu”.
Ostatecznie więc wiadomość, która ma dotrzeć do Polek i Polaków, brzmi: „Mamy wspólnego wroga, którego należy się bać, ale jeśli będziemy tworzyć wspólnotę, uda się go pokonać”.
Polska jest krajem w dużej części monoetnicznym. Owa jednorodność dotyczy osób z polskim obywatelstwem, jak również ogółu społeczeństwa – imigrantów o innym niż biały kolorze skóry nie ma w Polsce wielu. Inaczej niż w krajach zachodniej Europy, mieszkaniec czy mieszkanka Polski rzadko spotyka się z rodakiem o innym niż własny kolorze skóry. W głowach dużej części naszego społeczeństwa wciąż obecne są motywy „Murzynka Bambo”, który nie chce się myć, bo „się boi, że się wybieli” czy Kalego i jego (nie)moralności.
Nic dziwnego więc, że te wykreowane legendy można sprawnie uzupełnić o nową legendę – o amoralnym brudasie, który roznosi choroby, chce gwałcić Polki (i krowy), wysadzać kościoły. To właśnie czyni władza, sprytnie odwołując się do luki w obecnej w świadomości „figurze Obcego” – skoro czegoś (bądź kogoś) nie znamy, łatwiej nam uwierzyć w wyssane z palca historie o tym (o nim). Zwłaszcza w Polsce – kraju, w którym czarna twarz nigdy nie została przestudiowana, a czarny głos nigdy nie został usłyszany.
Tworzenie czy odświeżanie takiej legendy wiąże się jednocześnie z długofalowymi skutkami, z których – być może – ani władza, ani opozycja nie zdają sobie sprawy, a które dotyczą osób kolorowych, które żyją w Polsce, mają polskie (bądź unijne) obywatelstwo lub zezwolenie na pobyt, tu pracują lub studiują, tu płacą podatki i tak dalej. Także ta właśnie grupa w ostatecznym rozrachunku ponosić będzie konsekwencje obecnych działań władzy jeszcze długo po tym, jak być może kiedyś wszyscy zapomną o kryzysie, którym dziś żyjemy.
Krok do tragedii
Osoba o innym niż biały kolorze skóry jest bowiem w Polsce zawsze obca. Gdy jesteś osobą kolorową, w najlepszym wypadku jesteś turystą – wtedy traktują cię relatywnie życzliwie; w gorszym – imigrantem, który przybył „odbierać pracę”, „szerzyć islam” i „niszczyć polską tożsamość”; w najgorszym – nic niewartym robactwem. Nie potrafię zliczyć sytuacji, w których wchodziłem do sklepu, a ekspedientka z automatu zwracała się do mnie po angielsku; gdy mówiono coś o mnie, myśląc, że nie rozumiem wypowiadanych słów. Na uniwersytecie pytano, czy aby na pewno chcę chodzić na zajęcia w języku polskim. Podobne sytuacje mógłbym wymieniać długo.
Przez ostatnie sześć lat folgowano środowiskom nacjonalistycznym – nic nie wskazuje, by trend ten miał ulec zmianie. Rasistowskie i ksenofobiczne hasła stały się smutną normą. We Wrocławiu Mural Równości głoszący: „Każdy inny, wszyscy równi” został zamalowany, a w jego miejscu pojawił się napis: „WHITE POWER” i krzyż celtycki. W przestrzeni publicznej nieustannie pojawia się mowa nienawiści w stosunku do osób kolorowych. Gdy idę przez miasto, widzę na budynkach neonazistowskie, faszystowskie lub rasistowskie graffiti.
Rządowa propaganda strachu wymierzona przeciwko ludziom na granicy będzie jedynie wzmagać te ksenofobiczne tendencje w naszym społeczeństwie i rykoszetem uderzy także w aktualnych mieszkańców Polski, którzy chcą po prostu spokojnie tutaj żyć. Narracja dehumanizująca człowieka kolorowego, ukazującego go jako wroga, roznosiciela zarazków, zoofila, pedofila i nie wiadomo, kogo jeszcze, może być katastrofalna w skutkach nie tylko dla tych, którzy szukają bezpiecznego schronienia, ale też dla tych, którzy są polskimi obywatelami, dla tych, których rzekomo chce chronić rząd. Nie czuję się bezpiecznie. Organy państwa nie reagują dostatecznie na niszczącą nasze społeczeństwo nienawiść i ksenofobię. Rząd, który toleruje rasizm, nie wykona zwrotu o 180 stopni i nie zacznie go nagle zwalczać. Dla władzy jestem niewidzialny, dla współobywateli o skrajnie prawicowych poglądach jestem widzialny aż nadto.
A najgorsze, że dobrze wiem, że narracja oparta na strachu działa. Ja się boję. Ale zdecydowanie bardziej niż potencjalnych terrorystów boję się, że krzywdę zrobi mi ktoś spośród sąsiadów czy przechodniów. Bo gdy w powszechnym mniemaniu twarz Polaka nie może być inna niż biała, a społeczeństwo jest przekonywane, że na granicy stoją ciemnoskórzy „najeźdźcy”, każdy ciemnoskóry będzie uznawany za najeźdźcę.
A stąd do tragedii już tylko krok.