fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Intymność na sprzedaż

Nie jesteśmy pruderyjni. Jesteśmy zmęczeni. Seks nie znika z ekranów – znika z naszych łóżek.
Intymność na sprzedaż
ilustr.: Agnieszka Ostrowska

Seks jest dziś wszędzie. A jednak go nie ma. Wbrew pozorom, za mało o nim rozmawiamy – chociaż w popkulturze, social mediach i internecie staje się coraz bardziej wszechobecny. Najlepiej to zjawisko widać na przykładzie tematu edukacji seksualnej młodzieży. Z jednej strony moralne oburzenie konserwatystów – lub raczej chęć dogodzenia im przez obecny rząd – sprawiło, że edukacja zdrowotna jest w szkole nieobowiązkowa, o czym pisze w tym numerze Kontaktu Aleksandra Korczak. Nikt nie będzie więc rozmawiać z naszymi uczniami o seksie – jeśli pominiemy tu naukę o rozwoju człowieka z lekcji biologii. Z drugiej strony w Polsce połowa dzieci w wieku 7–14 lat korzysta ze stron pornograficznych i to stamtąd czerpie informacje na ten temat, o czym szerzej pisze Szymon Turkowski. Seksu jest więc za mało i za dużo jednocześnie.

Nie rozmawiamy o seksie. Jeśli jednak już nam się to zdarza, zauważamy, że jesteśmy uwięzieni pomiędzy dwoma skrajnościami – popłuczynami po restrykcyjnej katolickiej etyce seksualnej, której nikt już nie traktuje poważnie, i przesadnie optymistyczną liberalną akceptacją dla praktyk i pragnień, które skrywa się pod płaszczykiem indywidualnych preferencji.

Pierwsza skrajność nie pozwala nam mówić o seksie w sposób inny niż zgodny z Katechizmem Kościoła. Katolicka wizja seksualności – choć coraz mniej respektowana – wciąż odciska piętno na polskim społeczeństwie. Seks jawi się w niej jako pole winy, grzechu i zakazów. Intymność zostaje podporządkowana doktrynie, a nie doświadczeniu. Takie podejście skutkuje tabuizacją, brakiem edukacji seksualnej, lękiem przed ciałem i nieumiejętnością rozmowy o pragnieniach. Dziedzictwo to nie znika wraz z odejściem od praktyk religijnych – zostaje w języku, w poczuciu winy, w przekonaniu, że seksualność to coś podejrzanego. W kościelnej narracji brakuje zdrowej wizji seksualności jako sfery, która może dawać satysfakcję i spełnienie. Najważniejsze, jak się wydaje, jest zagadnienie wyboru „legalnej” metody antykoncepcji.

Z drugiej strony mamy narrację liberalną: każdy wybór seksualny jest dobry, o ile jest dobrowolny. Hook-up culture (czyli styl życia oparty na niezobowiązującym seksie), aplikacje randkowe, pornografia – wszystko to sprzedaje nam obietnicę wolności do samostanowienia o swojej seksualności. Nikt nie ma prawa czegokolwiek nam zabraniać czy nakazywać, mówić, z kim i kiedy możemy uprawiać seks – oraz jak powinien on wyglądać. Wszystko jest możliwe, póki jest legalne i konsensualne. To swego rodzaju seks bez granic – o którym w rozmowie z Melanią Gregorczyk i Zofią Mikow opowiada psychoanalityk Rafał Milewski. Mężczyzna może więc lubić seks BDSM, w trakcie którego stosuje wobec kobiet przemoc, a kobieta może chcieć umawiać się tylko z wysokimi czarnymi mężczyznami, a nie niskimi Azjatami – to przecież indywidualne preferencje, do których mają prawo. Oczywiście, rewolucja seksualna i wyswobodzenie z zakazów dla wielu były wyzwoleniem – zwłaszcza dla kobiet i osób LGBT+, których seksualność przez lata była represjonowana. Jednakże liberalne podejście do seksu nie pozostawia miejsca na polityczną krytykę – w końcu jakim prawem mielibyśmy oceniać czyjeś decyzje i preferencje? Neutralność liberalnej wizji i oferowana przez nią wolność szybko okazują się złudzeniem. Kultura hook-upów może być wyzwalająca, częściej jednak wcale nie jest rewolucyjna czy postępowa – raczej staje się odbiciem panujących stosunków. Niejednokrotnie powiela patriarchalne schematy, w których kobiety są traktowane jak obiekty, a mężczyźni uczą się zdobywania i konsumowania.

Musimy więc zacząć zadawać niewygodne pytania o nasz seks.

Nowa rzeczywistość seksu

Ale czy jest w ogóle o czym rozmawiać? Według Narodowego Testu Zdrowia Polaków 2024 kochamy się coraz rzadziej. Spada liczba osób deklarujących uprawianie seksu kilka razy w tygodniu (z 15 procent ankietowanych kobiet w 2020 roku do 12 procent w 2023 oraz z 20 procent mężczyzn w 2020 roku do 16 procent w 2023). Rośnie za to liczba osób przyznających, że seksu nie uprawiają nigdy (z 26 procent kobiet w 2020 do 32 procent w 2023 oraz odpowiednio z 16 procent mężczyzn do 21). Główną przyczyną są stres, zmęczenie i nadmiar pracy, słowem – kapitalizm głęboko wdziera się w nasze życie intymne. Podobne tendencje obserwuje się globalnie. Kate Julian w „The Atlantic” pisała o seksualnej recesji: młodzi dorośli coraz częściej żyją samotnie, odkładają wchodzenie w związki, a seks zastępują rozrywką cyfrową.

No właśnie – nie bez znaczenia jest, że wydłuża się czas spędzany przed ekranem (20 procent osób w wieku od 18 do 24 lat używa smartfona przez ponad sześć godzin dziennie), a skraca czas spędzany w naturze lub z innymi ludźmi „w realu”. Niewyspani i zmęczeni po pracy, wolimy leżeć na kanapie i w samotności oglądać rolki na Instagramie zamiast wyjść na zewnątrz, pójść z kimś na spacer i „dotknąć trawy”. A przecież seksualność jest sferą, w której bardzo wyraźnie widać relację umysł–ciało. Trzeba zadbać o oba, by nasz seks był udany. Trudno to jednak robić, gdy pracujemy tak dużo – ośmiogodzinny dzień pracy obowiązuje w Polsce od ponad stu lat i dopiero niedawno pojawił się postulat jego skrócenia. Nie bez znaczenia są też warunki mieszkaniowe. W końcu niełatwo o niezbędną w życiu seksualnym prywatność, gdy mieszka się z rodzicami – a żyje tak ponad połowa Polaków w wieku 25–34 lat – lub współlokatorami.

Internet staje się nie tylko miejscem ucieczki od zmęczenia, lecz również przestrzenią poszukiwania potencjalnych partnerów i partnerek. Coraz częściej pary poznają się za pośrednictwem social mediów i apek, a nie na studiach, w pracy czy przez znajomych. Ktoś mógłby powiedzieć, że internet to wspaniały wynalazek, który pomaga nam poznawać nowe osoby. A jednak wśród moich znajomych niewielu jest takich, którzy lubią aplikacje randkowe. Wręcz przeciwnie, zwykle na myśl o tym, że trzeba tam wrócić, by kogoś znaleźć, przypomina nam się mem: „Ah shit, here we go again”. Aplikacje randkowe – zamiast budować nowe relacje i dawać nam poczucie romantycznego czy seksualnego spełnienia – wprowadzają logikę konkurencji. Stajemy przed nieograniczonym wyborem, który jednak prowadzi do często frustrującego, monotonnego swipe’owania bez końca. Pamiętajmy, że przecież Tinder nie działa po to, byśmy znaleźli partnera – jego celem jest utrzymywanie nas w wiecznym stanie poszukiwania. W końcu każdy swipe zarabia dla firmy kolejne pieniądze. Wpędza się więc nas w przekonanie, że może ta następna osoba będzie jeszcze lepsza i nie warto zatrzymywać się na jednej. Skoro za chwilę trafię na kogoś fajniejszego, to po co się starać?

Aplikacje randkowe cechuje również presja atrakcyjności, zwłaszcza tej powierzchownej. Profil osoby oceniamy po kilku zdjęciach i krótkim opisie – i my sami również jesteśmy za to oceniani. Zmieniamy się więc w produkt, który chcemy jak najlepiej przedstawić – tworzenie swojego bio i wybieranie zdjęć staje się zadaniem rodem ze studiów o marketingu. Poszukiwanie intymności przeradza się w konkurencyjny rynek, a relacje – w produkty do nabycia. Przekonanie, że udane życie seksualne jest zależne od czyjejś „wartości” na rynku matrymonialnym – często obecne wśród tak zwanych inceli – zwiększa popularność influencerów takich jak Andrew Tate, czyli mizoginistycznych coachów od spraw damsko–męskich.

Jesteśmy przemęczeni, sfrustrowani, samotni. Rośnie liczba singli oraz rozwodników, spada liczba osób będących w stałych relacjach. Przyczyn tego stanu rzeczy jest o wiele więcej – na przykład zmiany kulturowe dotyczące modelu rodziny i związku. Kobiety nie chcą już godzić się na niesatysfakcjonujące relacje – badania pokazują, że singielki są statystycznie szczęśliwsze niż te, które są w związku i mają dzieci. Ciekawostka: u mężczyzn jest odwrotnie… Nie bez znaczenia pozostaje również to, że dziś dużo łatwiej szukać ulgi w indywidualnym rozładowaniu seksualnego napięcia – z pomocą przychodzą strony pornograficzne, zabawki erotyczne czy chatboty AI. Coraz częściej słyszymy historie o osobach, które zaniedbują lub zrywają relację z prawdziwymi ludźmi na rzecz „związków” z modelami językowymi takimi jak ChatGPT. Partner AI nie będzie od nas wymagać zbyt wiele, zgodzi się ze wszystkim, co mówimy, nie będzie stawiać nam granic. Będziemy mogli zrobić z nim wszystko, co zechcemy. W końcu gdy wracamy zmęczeni i zestresowani do domu, możemy nie mieć siły na realny związek. Relacja z prawdziwą osobą, jeśli już uda się ją stworzyć, wymaga przecież pracy, dobrej komunikacji, wytrwania w trudnych momentach.

Dużo prościej jest otworzyć telefon lub laptopa.

Orgazm przed ekranem

W tym miejscu na scenę wkracza kolejna bohaterka naszych rozważań – pornografia. Ona również jak w soczewce skupia nasze problemy związane z rozmowami o seksie. W środowiskach katolickich pornografia i masturbacja są objęte tabu grzechu. Nie oglądać, nie praktykować, najlepiej w ogóle nie wspominać. Zakazy, którymi pornografia jest w Kościele obwarowana, mogą prowadzić do neurozy i obsesji na punkcie czystości. Z drugiej strony środowiska liberalne czy feministyczne często mówią o pornografii w sposób afirmujący – wreszcie możemy uwolnić tłamszoną przez lata seksualność! W końcu każdy ma prawo do swoich preferencji – grzechem staje się kinkshaming, czyli krytykowanie kogoś za jego fetysze lub pragnienia. Owszem, przemysł pornografii i pracy seksualnej ma swoje wady – mówią liberalne feministki – ale przy wprowadzeniu odpowiednich regulacji i zapewnieniu bezpieczeństwa aktorkom wszystko będzie w porządku. Poza tym istnieje przecież etyczna pornografia tworzona przez feministki, na przykład Erikę Lust.

To oczywiście złudzenie. Czas najwyższy, by nasz seks – oraz nasze oglądanie pornografii – poddać krytycznej analizie z perspektywy politycznej. Ani pornografia, ani nasze pragnienia, ani sposób, w jaki uprawiamy seks, nie są neutralne. To, co znajdziemy na stronach takich jak Pornhub czy OnlyFans, stanowi lustrzane odbicie relacji, które istnieją w społeczeństwie. Bo pornografia nie tylko uzależnia (o czym mówi się zdecydowanie za rzadko), lecz także modeluje praktyki naszych zachowań i narzuca określony sposób myślenia. Widać to w codziennych zachowaniach: w szkołach dziewczyny relacjonują, że koledzy naśladują odgłosy z filmów pornograficznych, by je ośmieszyć; młode kobiety coraz częściej skarżą się, że podczas seksu są podduszane – mimo że wcześniej nie wyraziły na to zgody. Pornografia tworzy w nas nieprawdziwe wyobrażenia na temat seksu – jak wygląda seksowne ciało, jak powinniśmy zachowywać się w łóżku lub że każdy stosunek powinien kończyć się orgazmem. Seks staje się przestrzenią nie czułości i intymności, nastawioną na siebie oraz drugą osobę, ale spektaklem nieudolnego odtwarzania scen z porno. Pisała o tym Karolina Lewestam we wspaniałym eseju „Gang bang na mózgu. Dlaczego bać się porno?”, opublikowanym w „Piśmie” w 2019 roku. Pornografia zazwyczaj przedstawia przemoc wobec kobiety i jej uprzedmiotowienie – jak podaje „Violence Against Women”, 90 procent z pięćdziesięciu najchętniej oglądanych filmów na świecie przedstawia jakąś formę przemocy wobec aktorek. Może to napędzać mizoginię i przemoc wobec kobiet, przede wszystkim seksualną, co pokazują na przykład badania Vanessy Vegi i Neila Malamutha z 2007 roku.

Czy to znaczy, że każdy film pornograficzny przedstawiający seks w konwencji BDSM, w którym mężczyzna dominuje nad kobietą, jest mizoginistyczny? Nie ma tu dobrych odpowiedzi – mechanizmy pragnienia, jego natura oraz źródła są czymś zbyt skomplikowanym, by zredukować je do prostej oceny. Więcej o polityczności naszych preferencji seksualnych i o tym, czy da się na nie wpływać, pisze Amia Srinivasan w książce „Prawo do seksu. Feminizm w XXI wieku”. Autorka ta przekonuje, że „seks nigdy nie jest tylko sprawą dwojga osób” – zawsze wpisuje się w układy władzy, ekonomii i kultury. Dlatego też powinniśmy na poważnie podjąć temat pornografii – wyciągnąć ją ze sfery rzekomo neutralnych indywidualnych preferencji. W końcu nasze pragnienia i praktyki kształtują się w konkretnych warunkach społecznych.

Spór o pornografię nie jest czysto abstrakcyjnym problemem filozoficznym. To, jakie fetysze są popularne, jak wygląda oglądany na ekranie seks i jak często przedstawiana jest w nim przemoc wobec kobiet, ma realny wpływ na nas i nasze relacje. Raport NASK z 2023 roku podaje, że średni wiek pierwszego kontaktu z pornografią w Polsce spadł do jedenastu–dwunastu lat. Oznacza to, że młode pokolenia kształtują swoje wyobrażenia o seksie właśnie poprzez obrazy, w których kobieta jest upokarzana, a przemoc erotyzowana. Łatwa dostępność pornografii (w końcu to tylko trzy kliknięcia w ekran telefonu) sprawia również, że staje się ona kusząca – jako prosty sposób na rozładowanie napięcia. Prowadzi to jednak ostatecznie do tego, że orgazmy osiągamy głównie samotnie przed ekranem, a nie w relacji z drugim człowiekiem.

A będzie tylko gorzej. Tendencje, które widzimy, są zatrważające – spada częstotliwość spotykania się z przyjaciółmi na zewnątrz, wydłuża się czas spędzany przed ekranem, mówi się o pandemii samotności. Ponadto rozwój technologii – również tej związanej z seksem – dawno wymknął się nam spod kontroli. Czeka na nas już dziś zyskująca popularność pornografia VR (virtual reality), która niejako umożliwia uczestniczenie w filmie pornograficznym. Powstaje coraz więcej aplikacji takich jak Your AI Girlfriend, rozwija się również technologia deep fake, która umożliwia stworzenie filmu pornograficznego z wizerunkiem kogo tylko zechcemy – także prawdziwych osób. Seks przenosi się do świata gadżetów, robotów i wirtualnych obrazów. Zamiast intymności i zbliżenia pomiędzy żywymi osobami doświadczamy indywidualnej, alienującej konsumpcji.

Seks naszych marzeń

Czyżby Magazyn Kontakt przeszedł na pozycje konserwatywne? Lewicowa redaktorka unosi się moralnym oburzeniem nad tak zwaną rozwiązłością seksualną i rozpoczyna krucjatę przeciwko pornografii? Oczywiście, że nie. Nie mam zamiaru wchodzić ludziom do łóżek i mówić im, jak mają żyć. Rozsądek nakazuje, by każdy przypadek analizować indywidualnie – i tego, notabene, nie potrafi Kościół katolicki, proponując jedno rozwiązanie dla wszystkich. Znam osoby, którym dobrze by zrobiło poeksperymentowanie w sferze seksualności – je akurat zachęcałabym do tego, by założyły konto w aplikacji randkowej i postarały się do tematu seksu podchodzić z większą swobodą. Pewne osiągnięcia seksualnego liberalizmu są nie do pominięcia i ostatecznie – na szczęście! – każdy z nas, przynajmniej w jakimś stopniu autonomicznie, decyduje o swoim życiu. Również o tym, jak często i z kim uprawia seks, jakie ogląda filmy oraz czy woli być singielką czy w związku. Jeśli ktoś żyje w celibacie i ogląda filmy pornograficzne – nic mi do tego. Jeśli ktoś co tydzień ma nowego partnera seksualnego poznanego przez aplikację i nie szuka stałych relacji – jego święte prawo. Nie mam na celu negatywnie oceniać tych wyborów. Dobrze byłoby jednak, abyśmy stali się bardziej podejrzliwi wobec własnych praktyk i zaczęli zadawać niewygodne pytania. Dlaczego coś mi się podoba? Jakie to może mieć konsekwencje? Czy na pewno jest to coś, czego pragnę?

Musimy też wyrwać się z klinczu i zrozumieć, że wbrew temu, jak się nam to często przedstawia, istnieją więcej niż tylko dwie opcje: postkatolicki rygor i liberalna wolność. Oba modele okazują się ślepymi uliczkami – pierwszy tłumi pragnienie, co może prowadzić do nerwicy i braku satysfakcji; drugi zamienia je w towar, co ostatecznie czyni z nas nieszczęśliwe i samotne istoty. Potrzebujemy więc innej wizji – seksualności rzeczywiście wyzwolonej, lecz autentycznej i humanistycznej. Takiej, w której punktem odniesienia nie jest ani grzech, ani rynek, lecz troska, godność i wzajemność. Odpowiedzią może być tylko odbudowa więzi, które opierają się na zaufaniu, nie na logice wymiany. Dlatego potrzebujemy edukacji seksualnej – nie redukującej seks do biologii, ale uczącej rozmowy, zgody i odpowiedzialności. Potrzebujemy wspólnot i relacji, które chronią przed samotnością i uczą czułości. Potrzebujemy wreszcie refleksji, skąd biorą się nasze pragnienia – czy są naprawdę nasze, czy raczej zostały nam podsunięte przez rynek i kulturę. Bo jeśli nie będziemy patrzeć na seksualność politycznie, pozostaniemy igraszką systemów, które nami rządzą.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×