Instamedycy – następcy doktora Googla
Mój lekarz mnie zawiódł, a influencerka podniosła na duchu
Ania mówi, że spodziewa się w życiu wszystkiego, ale nie spodziewała się ciąży w wieku czterdziestu lat: – Miałam już troje dzieci i chyba całkiem przyzwoitą znajomość swojego ciała – mówi, zapytana o to, skąd się bierze jej zainteresowanie instalekarzami.
– Czas po trzydziestym piątym roku życia miał być przeznaczony na pracę i wychowanie tych dzieci, które już mam. Ale nagle okazało się, że spodziewamy się z mężem dziecka. Moja mama zaczęła panikować, że z ciąży w tym wieku na pewno urodzi się chore dziecko, że mogę mieć problemy ze zdrowiem. Lekarz też mnie zawiódł. Od razu zaczął mówić o możliwych problemach, o ryzyku komplikacji bliżej porodu i różnych wad. Czułam się, jakbym zrobiła coś złego. Zaczęłam szukać informacji, czy jestem jedyną „starą babą w ciąży”. Na instagramie trafiłam na profil znanej lekarki, a później na jej stronę – tam przeczytałam uspokajający post, że ciąża w moim wieku nie jest niczym niespotykanym i że nie trzeba się jej bać. Ta influencerka podniosła mnie na duchu – pisała również o ryzyku, ale w wyważony sposób. Wszystko skończyło się dobrze, mam zdrowego syna – i od tej pory czytam wpisy różnych lekarzy i położnych. Czasami jest to uspokajające, a czasami po prostu ciekawe.
Andrzej, dwudziestosiedmioletni nauczyciel, odwiedza z kolei profile medyków zajmujących się zdrowiem psychicznym: – Dzięki jednej lekarce z internetu się zdiagnozowałem – oznajmia. – Jako dzieciak „sprawiałem problemy”: byłem wiercipiętą, biłem się z kolegami, podczas lekcji rozpraszało mnie nawet to, że za oknem przeszedł pies. Myślałem, że to kwestia mojej słabości, ale dzięki lekarce piszącej różne psychiatryczne rzeczy na instagramie dowiedziałem się, że mogę mieć ADHD. Zdiagnozowano mnie, biorę leki i jestem w terapii. Moje życie stało się dużo łatwiejsze, lepiej rozumiem samego siebie. Wiem, że lekarze w internecie wywołują kontrowersje, niektórzy gonią za sławą i pokazują za dużo – ale gdyby nie instalekarka, to pewnie do teraz myślałbym, że jestem po prostu głupi i niecierpliwy.
Ja w ciąży też nosiłam hybrydy
Pielęgniarki, położne, lekarze czy ratownicy medyczni często wydają nam się kompetentni i sprawczy, ale jednocześnie niedostępni i wyniośli. Z jednej strony te negatywne konotacje przypisywane osobom wykonującym zawody medyczne mogą być efektem strachu, jaki odczuwamy w sytuacji wizyty w przychodni bądź szpitalu, z drugiej – małej ilości czasu, jaka z uwagi na polski system przeznaczona jest na wizytę. Bywa i tak, że wystraszony pacjent trafia na medyka, któremu brakuje komunikatywności, co wywołuje wrogość – pacjent ma przecież potrzebę (a nawet prawo) chcieć być przez medyka wysłuchany i traktowany życzliwie (o tym, jak ważne jest to dla pacjenta, opowiada reportaż „Lekarzu, porozmawiaj ze mną”, opublikowany na łamach „Tygodnika Powszechnego” oraz tekst „Lekarze bez kontaktu” z Magazynu Kontakt).
Na instagramie problemy publicznej ochrony zdrowia zdają się nie obowiązywać: tu medycy nie tylko chętnie odpowiadają na zaskakujące niekiedy pytania i tłumaczą procedury medyczne, ale także „skracają dystans”, opowiadając o swoich związkach, dzieciach i przeprowadzkach. Trudno się więc dziwić, że medyczne konta w mediach społecznościowych robią furorę. Osoby takie, jak Nicole Sochacki-Wójcicka (mamaginekolog), Jan Świtała (yanek43), Weronika Nawara (wczepkurodzona) czy Maja Herman (maja_herman_psychiatrka) na swoich profilach w sieci edukują, udostępniają memy i komentują sprawy społeczne, a poza nimi – pracują na oddziałach i w gabinetach, piszą książki, tworzą odzież bądź filmy i zgarniają prestiżowe nagrody za swoją działalność.
Polki i Polacy chłoną więc treści o tym, jak medycy sami leczyli się na depresję, uczyli się do egzaminów lub nosili paznokcie hybrydowe w czasie ciąży. Dzięki instagramowej aktywności medyków tysiące użytkowników, również tych zupełnie niezwiązanych z medycyną, może uzyskać wiedzę o własnym organizmie. Obecność medycznego kontentu w mediach społecznościowych może przyczynić się do podniesienia świadomość zdrowotnej Polaków oraz demokratyzacji dostępu do informacji, które dotyczą każdego z nas. Co więcej, charyzmatyczni medycy wiedzę przekazują w sposób bardziej atrakcyjny i precyzyjny, niż słynny „doktor Google”.
Doktor Karol Jachymek, medioznawca i adiunkt Uniwersytetu SWPS, zwraca uwagę, że wizerunki instagramowych lekarzy są dość mocno zróżnicowane: – Popularność tych osób bierze się zapewne z tego, że tematyka zdrowia bardzo dobrze się sprzedaje, co wiąże się ze specyfiką kultury, w której żyjemy. Istnieje także pewnego rodzaju moda na podejmowanie tematów związanych na przykład ze zdrowiem psychicznym, a dodatkowo – wiedza oferowana przez obecnych w internecie lekarzy jest bardzo łatwo dostępna – użytkownik nie musi podejmować decyzji o tym, czy pójść do lekarza, czy nie, informacje ma w zasięgu ręki. Wiedza związana z funkcjonowaniem ludzkiego ciała naturalnie wywołuje w nas ciekawość – jeśli jest podana w sposób interesujący, zgodnie z zasadami budowania napięcia i zaangażowania odbiorców, to „kupujemy to”. Aby medyczny kanał się rozwijał, jego twórca potrzebuje mieć charyzmę i plan na to, co i kiedy chce publikować. Mamy do czynienia nie tylko z osobami, które po prostu chcą się dzielić wiedzą, ale także z pewnego rodzaju spektaklem, widowiskiem, które ma wzbudzić nasze zainteresowanie. Nie jest to coś, co wartościuję negatywnie – chodzi jednak o świadomość działania systemu medialnego, w którym konieczny jest plan działania, aby przebić się przez wiele innych dostępnych od ręki informacji. Znaczenie mają też kwestie genderowe – znane pediatrki to raczej kobiety, popularni chirurdzy są zwykle mężczyznami. Musimy też pamiętać, że media społecznościowe nie są monolitem, a medycy stosują różne strategie tworzenia swojego wizerunku, w zależności od tego, czego oczekują odbiorcy.
Instagram nowym garażem
Instagramowi medycy, tak samo jak inni influencerzy, dzięki swoim kanałom zyskują nie tylko rozpoznawalność, ale i korzyści materialne (niekiedy bardzo wysokie). Mamaginekolog, pierwsza polska znana instalekarka, działalność zaczęła od dzielenia się zdjęciami swojego syna, później pisała posty na temat zdrowia kobiet (zwłaszcza ciężarnych), a obecnie – dzięki instagramowej popularności – prowadzi firmę Roger Publishing, której roczne przychody w roku 2021 wyniosły 75-76 milionów złotych. W ofercie jej sklepu znajdują się produkty kojarzone z ginekologią, jak koszule porodowe, ale także książki kucharskie i kosmetyki. Inna instagramowa lekarka, Katarzyna Woźniak (mamaistetoskop), założyła firmę z biżuterią – popularność, którą zyskała dzięki wpisom o zdrowiu dzieci, z pewnością nie przeszkadza w sprzedaży łańcuszków i kolczyków. Z kolei ratownik Jan Świtała (yanek43) swoją popularność wykorzystuje w inny sposób: promuje prowadzone przez siebie kursy pierwszej pomocy, a ostatnio napisał także książkę „Polski SOR” o problemach polskiej ochrony zdrowia.
Jakie są etyczne aspekty monetyzowania popularności przez instamedyków? Z jednej strony zupełnie zrozumiałe jest, że za wykonywanie pracy (którą jest również popularyzacja wiedzy) należy się zapłata – i nie ma niczego dziwnego w tym, że medycy aktywni na instagramie chcą zarabiać. Należy się jednak zastanowić, czy w porządku jest wykorzystywanie popularności zdobytej na medycznych treściach do promocji konsumpcyjnego stylu życia, produkowania ton tekstyliów i plastikowych gadżetów. O ile „produkowanie” i prowadzenie porządnych kursów pierwszej pomocy jest czymś potrzebnym i związanym ściśle z przekazywaniem wiedzy o zdrowiu, o tyle sprzedaż zeszytów z podobiznami serc i macic to raczej uczestnictwo w kulturze nadmiaru.
Młoda lekarka w trakcie specjalizacji mówi o zróżnicowanym podejściu przedstawicieli środowiska medycznego do działalności instamedyków: – Szanuję ich pracę, to, że poświęcają wolny czas na edukację innych. Niektórzy jednak działają w internecie bardziej marketingowo niż medycznie, dążąc do pieniędzy i popularności. Działania instamedyków są w środowisku odbierane bardzo różnie. Wiem, że w środowisku pewnej znanej instalekarki dużo personelu się z niej naśmiewało, ale ci, którzy z nią współpracują, nie powiedzą o jej działalności złego słowa. Niektórzy lekarze mówią, że taka działalność jest super, bo służy popularyzacji wartościowych treści, jednak większość medyków raczej widzi w tym sprzedawanie wiedzy, siebie i swojej prywatności za spore pieniądze.
Wielu znanych ludzi ze starszych pokoleń, opowiadając o początkach swoich karier, twierdzi, że zaczynali w garażu, tworząc własnoręcznie produkty, które później przyniosły im miliony (w tych opowieściach często brakuje wspomnienia o bogatych rodzicach). Dzisiaj początki sporych pieniędzy często mają miejsce na instagramie. Jan Śpiewak, socjolog i aktywista, zauważa, że możliwości „dorobienia się” medyków w ten sposób stanowią jedną z konsekwencji kryzysu publicznej ochrony zdrowia: – Wykwit prywatnych kont medycznych na instagramie jest efektem zapaści publicznej ochrony zdrowia i braku dostępu do lekarzy. Brakuje u nas profilaktyki i edukacji zdrowotnej, dlatego pojawiają się osoby sprzedające różnego typu usługi, nazywając to szerzeniem wiedzy. Ta wiedza czasami jest gorszej jakości, ale zazwyczaj idzie z nią w parze sprzedaż i omijanie ustawy o zawodzie lekarza, która zakazuje reklamy. Jest to więc kolejny obszar, który ukazuje upadek państwa polskiego i usług publicznych.
Mój instagram moją twierdzą
Problematyczną kwestią związaną z funkcjonowaniem medyków w sieci jest także kwestia odpowiedzialności za publikowane wypowiedzi. Treści publikowane na instastories czy postach często są, rzecz jasna, zgodne z aktualnym stanem wiedzy medycznej, ale jednak zdarza się, że medyk z jakiegoś powodu podaje informację, która nie jest prawdziwa. Jako że na instagramie nie działa żadna instytucja medycznego fact-checkera, to błędne opinie, wypowiedziane z pozycji autorytetu, idą dalej w świat. Słowa pewnej lekarki, że „cięcie cesarskie na zimno to autyzm” (sic!), dotarły do tysięcy osób – i być może w dalszym ciągu są udostępnione. Cytowana wcześniej młoda lekarka w trakcie specjalizacji również zwraca uwagę na problem z odpowiedzialnością zawodową za to, co medycy piszą na swoich kontach – a raczej jej brakiem: – Problemem jest brak odpowiedzialności zawodowej za szerzone treści. Oczywiście można zgłosić dane konto, ale generalnie na instagramie można mówić, co się chce. Lekarz nie może na przykład reklamować towarów i usług, ale jak widać – także to w mediach społecznościowych daje się obejść.
Co więcej, medycy na instagramie wypowiadają się nie tylko na tematy związane ze swoją branżą. Niektórzy spośród nich komentują sprawy polityczne, opowiadają o kryzysach w swoich relacjach i wyzwaniach związanych z rodzicielstwem. Istnieje jednak również druga strona ich działalności: zdarza się, że lekarze za pośrednictwem instagrama pozbawiają swoje dzieci prywatności (czyli uprawiają tak zwany sharenting), normalizują rozrzutność, udostępniają drastyczne zdjęcia bez odpowiednich ostrzeżeń czy stosują wątpliwe (mówiąc eufemistycznie) metody wychowawcze, na przykład śmiejąc się w głos, gdy dziecko klepie w pośladki pracownicę sklepu, choć przecież taka sytuacja powinna być z dzieckiem omówiona w kontekście poszanowania granic innych osób. Użytkownicy mogą niewłaściwe treści zgłaszać administratorom lub krytycznie komentować – jednak nawet merytoryczne uwagi często giną pośród ogromnej ilości komentarzy fanów bezkrytycznych wobec swoich idoli, stanowiących często niemały autorytet.
Instamedyk kontra foliarz
Na rodzimym instagramie nie brakuje medyków, którzy są świadomi jednego z największych problemów społecznych: wszechobecności fake newsow i teorii spiskowych, które dotyczą również zdrowia publicznego. Jedną z takich lekarek jest Róża Hajkuś (roza_lekarkadladzieci), której film ostrzegający przed konsekwencjami dawania wiary współczesnym znachorom „Medycyna oparta na celebrytach” wyświetlono 237 tysięcy razy. Taka działalność instamedyków to bez wątpienia „jasna” strona internetu. Skoro w mediach społecznościowych obecne są profile antyszczepionkowe czy promujące „alternatywną” medycynę, to możemy się tylko cieszyć z tego, że powstają również konta promujące rzetelną wiedzę.
W czasie pandemii wielu medyków namawiało swoich obserwatorów do szczepień, dodając zdjęcia z własnego przyjmowania szczepionki. Inni medycy – zwłaszcza ginekolodzy – tłumaczą, dlaczego picie wina w ciąży to zły pomysł, wbrew temu, co głoszą niektóre babcie i ciocie. Aktywni na instagramie psychoterapeuci i psychiatrzy nieustannie walczą z mitem, jakoby depresję można było wyleczyć makaronem, a ratownicy medyczni tłumaczą, czemu osobie, która się dusi, nie należy wbijać w tchawicę długopisu (ten temat szczególnie często porusza Jan Świtała, który regularnie otrzymuje pytania na temat tej procedury). Jedna z instagramowych specjalistek od anestezjologii przypomina obserwującym o tym, że człowiek – także ten, którego życie dobiega końca – wcale nie musi cierpieć z powodu przewlekłego bólu, gdyż współczesna farmakologia skutecznie radzi sobie z wieloma jego rodzajami.
Obecność kompetentnych specjalistów w sieci może więc złagodzić niekorzystny wpływ altermedu i wiedzy serialowej na to, jakie decyzje podejmujemy w obszarze zdrowia. Pracownicy ochrony zdrowia dostępni w sieci często więc prostują to, co słyszymy od pseudoekspertów oraz od krewnych i znajomych, którzy może i chcą dobrze, ale nie posiadają aktualnej wiedzy z danej dziedziny. Jednocześnie musimy pamiętać o tym, że wpływ nawet najbardziej kompetentnych instamedyków jest w sieci ograniczony – w internecie funkcjonujemy przecież w swoich bańkach informacyjnych.
Ktoś, kto na co dzień obserwuje profile poświęcone „szkodliwości” szczepień i zaletom homeopatii, niekoniecznie trafi na profile medyczne – a jeśli trafi, to nierzadko proponowane treści podsumuje reakcją „haha” i wróci do swojego świata.