fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Inny Kościół, lepszy świat

Nie możemy już, jak naród wybrany pod przewodem Mojżesza, przez pokolenia błąkać się po pustyni. Nie ma czego żałować. Świat nie jest pustynią, a Kościół nigdy nie staje wobec świata. Zawsze staje w samym jego środku, gdyż jest po prostu jego integralną częścią.

 

Ilustr.: Antek Sieczkowski


 
Jedna z piękniejszych formuł określających Kościół mówi, że jest on ludem wędrującym. Wędrującym do prawdy, ku zbawieniu, ale wędrującym także po świecie. Nie możemy już, jak naród wybrany pod przewodem Mojżesza, przez pokolenia błąkać się po pustyni. Nie ma czego żałować. Świat nie jest pustynią, a Kościół nigdy nie staje wobec świata. Zawsze staje w samym jego środku, gdyż jest po prostu jego integralną częścią.
 
Już więc sam tytuł debaty organizowanej przez Fundację im. Stefana Batorego, „Kościół wobec świata”, wzbudził moje wątpliwości. Pytanie, które stawiamy, zawsze musi być zatem pytaniem o twórczą obecność w świecie, a nie stosunek do abstrakcyjnej, zewnętrznej wobec Kościoła rzeczywistości. Jak parę lat temu przekonywał na Uniwersytecie Warszawskim ojciec Ludwik Wiśniewski, Kościół wedle katolickiej doktryny będzie trwał, dopóki trwał będzie świat, jaki znamy. Co będzie potem – póki co nie nasza to rzecz.
Jednak tytuł jest tylko tytułem, nie uprzedzając się więc, poszedłem na debatę. Jej początek wyraźnie rozczarował. W swoim półgodzinnym wystąpieniu profesor Marcin Król, dowodził, że ostatnie dwieście lat obecności Kościoła w świecie, jego wpływu na globalną rzeczywistość społeczną, gospodarczą i polityczną, zostało zmarnowane. Swoją ostrą diagnozę popierał wyłącznie cytatami z papieskich encyklik społecznych. Trafnie wypomniał mu to ksiądz profesor Andrzej Szostek, wskazując, że ograniczanie działalności Kościoła do wypowiedzi jego papieży jest nieporozumieniem co do samej jego istoty. Bardziej znaczące jednak, że profesor Król nie zacytował ani jednego dokumentu Soboru Watykańskiego II (zatrzymując się jedynie na tezie, że nie był on takim przełomem, jak mogłoby się wydawać), a także ani jednej encykliki soborowych i posoborowych następców świętego Piotra. Gdzieś zniknął pontyfikat Jana XXIII, gdzieś wśród cytatów z XIX wieku zaginął Paweł VI. Jan Paweł II został zaś wspomniany jedynie w kontekście pewnej dozy akceptacji dla wolnorynkowej gospodarki i demokracji zawartej w Laborem Exercens.
 
I to jednak nie wszystko. Największym grzechem wystąpienia profesora Króla było, jak celnie i dobitnie zauważył ojciec Maciej Zięba, zupełnie ahistoryczne cytowanie encyklik, pomijające kontekst, w jakim powstawały, oraz drugą stronę stosunków państw i Kościoła. Również niektóre z pretensji profesora wobec dzisiejszej działalności Kościoła były uderzeniami co najmniej niecelnymi. Wypominanie, że nie proponuje on konkretnych rozwiązań na arenie międzynarodowej, jak choćby w sprawie wojny w Syrii (a któż ma konkretne rozwiązanie tej sytuacji?) lub tego, że Kościół prowadzi bardziej ożywiony dialog ekumeniczny z prawosławiem, niż protestantyzmem, było jak uderzenia kulą w płot. Możliwości rzetelnej i potrzebnej krytyki działań Kościoła w sferze społecznej jest niemało. Profesor Król, mając przed sobą drzwi od stodoły, postanowił jednak postrzelać do ptaków, siedzących na jej czubku.
Nie czas i miejsce jednak, by znęcać się dłużej nad nietrafnymi, albo przynajmniej bardzo źle uargumentowanymi, diagnozami profesora Króla. Bo pytanie zawarte w tytule debaty, choć postawione w sposób nieprecyzyjny, pozostaje frapujące. Jak Kościół powinien oddziaływać na świat, w którym funkcjonuje, zwłaszcza zaś na sytuację międzynarodową, gospodarczą i społeczną? Trafnie zauważył profesor Stanisław Obirek, że choć Kościół nie musi proponować konkretnych rozwiązań problemów współczesności, to nie może uchylać się od obowiązku ich diagnozowania.
 
Cóż zatem czynić? Parę miesięcy temu biskup Grzegorz Ryś wypowiedział słowa, które można i należy odnieść również do obecności Kościoła w świecie, nie tylko Europie: „Kluczem nie jest zmienianie Europy, ale pytanie, co należy zmienić w Kościele, żeby stał się siłą zmieniającą Europę”. Oto w dyskusji, która wywiązała się między profesorem Królem a naczelną miesięcznika „Znak”, Dominiką Kozłowską, na temat tego, czy należy zmieniać ludzi czy struktury, by skutecznie naprawiać świat, odpowiedź Kościoła powinna być zapewne jedna. Od razu dodajmy: karkołomna i wymagająca. Oto Kościół, działając w świecie, winien skupić się na zmienianiu siebie samego: swoich struktur i swoich członków.
W tej prostej konstatacji znakomicie mieści się zasada rozdziału Kościoła od państwa, a także nieusuwalna z misji Kościoła jego odpowiedzialność za świat. Wracając bowiem do początku, parafrazując słynną myśl Mertona, Kościół nie jest samotną wyspą. Zmieniając siebie, zmieni świat, bo świat z przemienionym Kościołem, będzie przemienionym światem. Właśnie wtedy będzie najskuteczniejszą siłą zmieniającą rzeczywistość. Warto jednak jeszcze raz przypomnieć, że nie znaczy to, iż Kościół powinien uchylić się od jej diagnozowania i oceniania. Wręcz przeciwnie – to niezbędny element jego misji. Decyzja, by w pierwszej kolejności zmieniać siebie, to bardziej element doboru środków, niż formułowania celów.
 
Na koniec jeszcze jedna uwaga. W kontekście relacji Kościoła i świata, w którym funkcjonuje, często słychać odniesienie do znanego fragmentu z proroctwa starca Symeona z Łukaszowej Ewangelii i poparte nim głosy, że Kościół powinien być „znakiem sprzeciwu wobec świata”. W tym wypadku warto jednak pokusić się o translatorską precyzję. Łukasz, przywołując słowa Symeona, napisał bowiem o „znaku, któremu sprzeciwiać się będą”, a to całkowicie odwraca perspektywę, o której mówimy. Oto Kościół, nawet atakowany, nawet rzeczywiście prześladowany (z czym w Europie nie mamy do czynienia) za wierność Chrystusowi i człowiekowi; nawet gdy niektórzy mają go za wroga, nigdy sam nie może być wrogi rzeczywistości, wrogi ludzkości. Bo ta ludzkość to właśnie lud wędrujący, ta ludzkość to właśnie sam Kościół. Kościół, który atakuje świat, w którym istnieje, który zżyma się na otaczających go ludzi, w istocie podnosi rękę na samego siebie. Podnosi rękę na swoje dzieło. Bo w tym dziele ludzkość zawsze musi mieć twarz konkretnego człowieka. Człowieka, który jest drogą Kościoła. Drogą ludu wędrującego. I wcale nie ma tu błędnego koła.
 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×