Polski Kościół pogrążony jest w kryzysie. Jego przejawem są między innymi wychodzące na jaw liczne przestępstwa seksualne księży oraz niedopuszczalna i godna potępienia polityka Kościoła w tej sferze, przez wiele lat polegająca (nie tylko zresztą w Polsce) na tuszowaniu spraw i przenoszeniu przestępców do innych parafii przy kompletnym zaniedbywaniu wykorzystanych ofiar. Można odnieść wrażenie, że część biskupów wciąż jeszcze nie myśli o zadośćuczynieniu pokrzywdzonym i zapobieganiu kolejnym aktom przemocy, lecz przede wszystkim o ochronie oskarżonych i „dobrego imienia” Kościoła.
Poczucie kryzysu wśród wiernych potęguje także częste wspieranie przez polskich hierarchów partii rządzącej i opowiadanie się po stronie jednej, konkretnej opcji politycznej. Rozgoryczenie może wzbudzać fakt, że gdy papież Franciszek publikuje encyklikę „Laudato Si’”, około dwustu polskich księży z lubością poluje na zwierzęta. Gniew – w Polsce póki co wciąż nieco mniejszy niż w zachodniej Europie – budzi także ciągłe umniejszanie roli kobiet w Kościele, czego świadectwem jest choćby niedopuszczenie ich do uczestnictwa w ostatnim synodzie (przy jednoczesnym dopuszczeniu świeckich mężczyzn). Frustrację wywołuje zgoda duchownych – mimo otwartego listu protestacyjnego napisanego przez świeckich – na pielgrzymki ugrupowań nacjonalistycznych na Jasną Górę (w trakcie ostatniej z nich ksiądz Roman Kneblewski zadeklarował podczas kazania: „jestem polskim nacjonalistą”). Parafie, częstokroć zamiast być solidarnymi, lokalnymi wspólnotami, spełniają rolę urzędu, do którego mamy stosunek zimny bądź neutralny. Dorzućmy jeszcze krzywdzącą narrację o osobach nieheteroseksualnych oraz zrzucanie winy za przestępstwa seksualne księży na „homolobby”, a ujrzymy – wciąż jeszcze niepełny! – obraz grzechów głównych polskiego Kościoła.
Ktoś mógłby przekonywać, że część tych przewinień jest efektem działania jedynie pojedynczych, konkretnych osób i nie należy rozciągać winy za nie na cały Kościół. Rzeczywiście, można mieć powody, by tak sądzić. Wszak niezależnie od tego, jak głośno perorują były ksiądz Jacek Międlar czy ksiądz Kneblewski – polski episkopat na poziomie deklaratywnym dość stanowczo sprzeciwił się nacjonalizmowi („postawą niechrześcijańską (…) jest egoizm narodowy, nacjonalizm, kultywujący poczucie własnej wyższości, zamykający się na inne wspólnoty narodowe oraz na wspólnotę ogólnoludzką” – możemy przeczytać w dokumencie „Chrześcijański kształt patriotyzmu” z 2017 roku). Jednakże w wielu spośród wymienionych obszarów – zwłaszcza w przypadku krzywd na tle seksualnym wyrządzonych przez księży zarówno dzieciom czy młodzieży, jak i osobom dorosłym – problemy mają charakter systemowy. Sprawcy przestępstw seksualnych przez lata czuli się bezpieczni, bo wiedzieli – a niekiedy wciąż wiedzą – że nie spotka ich kara. Przełożeni przenosili ich do innej placówki i zazwyczaj zamiatali sprawę pod dywan, a ofiary nie mogły liczyć na jakiekolwiek wsparcie – często również ze strony innych wiernych.
Prawdą jest, że sytuacja stopniowo ulega zmianie. Są to jednak zmiany zdecydowanie zbyt wolne. Kościół robi stanowczo za mało, by rozliczyć się ze swoją przeszłością i zmierzyć się z teraźniejszością. Wciąż mamy wrażenie, że hierarchowie katoliccy działają w tych sprawach w sposób zbyt bierny lub nieudolny.
Podobny mechanizm zachodzi w przypadku nadużywania władzy w Kościele, zarówno w relacji duchowni-parafianie, jak i pomiędzy samymi duchownymi. Wynika to między innymi z ugruntowania hierarchicznych metod zarządzania Kościołem, powszechnego przekonania o wyjątkowości moralnej księży, a także z wytworzonej przez lata kultury milczenia parafian. Również umniejszanie roli kobiet w Kościele i niedopuszczanie, by ich głos w nim wybrzmiewał, oraz sposób traktowania w nim osób nieheteroseksualnych nie jest wynikiem jedynie postaw poszczególnych hierarchów, księży czy świeckich. To, z czym mierzymy się dziś jako wspólnota, jest przejawem istnienia w Kościele struktur grzechu – mechanizmów, które prowadzą do ukrywania lub reprodukowania ciągle wydarzającego się zła. Istnieją one nie tylko w polskiej wspólnocie, lecz w ogóle w całym Kościele katolickim – choć problemy przejawiają się w poszczególnych regionach w różny sposób.
W struktury te – w różnym stopniu – uwikłani jesteśmy wszyscy. Grzechy, które z istnienia tych mechanizmów wynikają, są nie tylko skutkiem czynów pojedynczych osób, lecz przede wszystkim efektem działania całej wspólnoty. Dlatego musimy dziś odważnie „przyjąć do wiadomości, że w Kościele jako wspólnocie istnieją »struktury zła«” – jak powiedział biskup Heiner Wilmer w wywiadzie udzielonym „Kölner Stadt-Anzeiger”, przedrukowanym w styczniu w „Tygodniku Powszechnym”.
A skoro jesteśmy świadomi, że nasza wspólnota – niezależnie od wszelkiego dobra, które się w niej wydarza – tak często i w tak wielu obszarach, zamiast walczyć ze złem, aktywnie przyczynia się do jego powstawania, nie tylko poprzez działania jej poszczególnych członków, ale przez sam sposób jej funkcjonowania – to czy nie powinniśmy jej opuścić?
***
To pytanie zadaje sobie wielu i wiele wiernych Kościoła w Polsce. Wobec opisanego kryzysu można – o czym szerzej pisze w tym numerze Ignacy Dudkiewicz – przyjąć różne strategie. Pierwsza z nich polega na odejściu ze wspólnoty Kościoła (które niekoniecznie wiąże się z utratą wiary). Druga opiera się na pozostaniu przy praktykach religijnych i przystępowaniu do sakramentów bez jednoczesnego angażowania się w życie wspólnoty. Można także wybrać trzecią drogę i w myśl zasady „nie cały Kościół jest zły” – aktywnie uczestniczyć w życiu wspólnoty (zwłaszcza na „niższym” poziomie, na przykład w parafii lub w duszpasterstwie) i trzymać się blisko „mądrych księży”. Tej drodze warto przyjrzeć się bliżej, ponieważ wydaje się, że podążanie nią jest dość powszechne wśród co bardziej krytycznych wobec stanu naszej wspólnoty katolików i katoliczek.
Tak, nie cały Kościół jest zły, nawet jeśli jako całość źle działa. Nie brakuje w nim mądrych i dobrych księży, którzy współtworzą życie swoich wspólnot i potrafią być drogowskazami dla wiernych. Istnieje wiele parafii, których członkowie rzeczywiście czują się częścią prawdziwej, solidarnej i żywej wspólnoty, w której mogą pogłębiać swoją wiarę. Kościół i jego wierni podejmują niezliczoną liczbę ważnych dzieł zmieniających rzeczywistość na lepsze. Są w Polsce biskupi, którzy potrafią stanowczo iść za głosem papieża Franciszka i katolickiej nauki społecznej – czy to w kwestii ekologii (jak dolnośląscy biskupi, którzy napisali list o problemie smogu), czy uchodźców (jak biskup Krzysztof Zadarko z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej czy prymas Polski, arcybiskup Wojciech Polak).
Także w temacie przestępstw seksualnych księży zdarzają się budzące nadzieję wypowiedzi i postawy hierarchów. Przykładem są działania biskupa opolskiego, Andrzeja Czai, spotykającego się z ofiarami czy dzielącego się wrażeniami z filmu „Kler”: „Jednym z ważniejszych dla mnie momentów były te słowa, kiedy przesłuchuje się ofiarę pedofilii i są nieporuszeni przesłuchujący kapłani i biskup, i w pewnym momencie ten człowiek wstaje z krzesła i mówi: «Ale ludzie, co wy robicie, co wy robicie?». (…) Przez ten film Pan Bóg woła w naszą stronę, do nas księży, do nas najbardziej pogubionych, to już w szczególności: «Ludzie, co wy robicie?!»”. Nadzieję budzą też postawy innych konkretnych biskupów – między innymi biskupa polowego, Józefa Guzdka, czy biskupów Piotra Libery z diecezji płockiej i Romualda Kamińskiego z diecezji warszawsko-praskiej, którzy nie tylko przeprosili ofiary przestępstw księży, ale też opublikowali informacje o znanych im przypadkach oraz o sprawach, które się toczą lub zostały już zakończone za ich posługi w diecezjach.
Gesty i wypowiedzi – chociaż pokazują, że polska wspólnota Kościoła nie jest całkowicie przesiąknięta frustrującą wiernych biernością oraz że są hierarchowie, na których, kolokwialnie rzecz ujmując, „można liczyć” – nie rozwiązują jednak problemów wynikających ze struktur i sposobu działania Kościoła. Nie niwelują także zadanych przez niektórych księży krzywd. Co więcej, wciąż są raczej cichym i przez to mało słyszalnym głosem pośród innych głosów lub dojmującej ciszy. Nie są więc wystarczające.
Kościół ponadto – jako że jest katolicki, a więc powszechny – ze swej natury obejmuje wszystkich jego wyznawców. Nie może być jedynie zbiorem różnych parafii czy stronnictw. Jako członkowie wspólnoty powinniśmy wziąć odpowiedzialność za nią całą. Dlatego też – choć w żadnej mierze nie potępiamy innych za wybór wcześniej opisanych dróg, ponieważ jest to kwestia niełatwa do indywidualnego rozeznania – chcemy wybrać ścieżkę czwartą. Postawą, którą przyjmujemy jako środowisko „Kontaktu”, jest świadome trwanie w Kościele przy jednoczesnym zaangażowaniu na rzecz jego przemiany na lepsze.
***
Jesteśmy przekonani, że istnieje wielka wartość i sens w pozostawaniu we wspólnocie Kościoła. Wierzymy, że inny Kościół jest możliwy – i że również naszym zadaniem jest o niego zabiegać. Słowo „inny” w żadnym wypadku nie oznacza odrzucenia Kościoła katolickiego takim, jaki był dotychczas, i zastąpienia go nowym tworem – wierzymy w ciągłość jego nauczania i tradycji. Pragniemy jednak, by wspólnota Kościoła – a wraz z nią także my sami – potrafiła spojrzeć krytycznie na swoje działania, przyznać się do winy, gdy powinna, i dążyć do słusznych przemian. Uważamy, że pilnowanie tego jest zadaniem nie tylko biskupów czy w ogóle duchownych, lecz również świeckich katolików i katoliczek. Nigdy dość powtarzania, że Kościół to nie tylko instytucja czy jej formalni przedstawiciele, lecz że „wszyscy razem tworzymy jedno ciało w Chrystusie” (Rz 12,5). Dlatego też gdy w Kościele dzieje się źle i można mieć wrażenie, iż niektórzy zapomnieli, że „wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40) – to zadaniem reszty wspólnoty jest o tym mówić. Należy czuwać nad Kościołem i protestować, kiedy krzywdzi on bliźniego. Wszystko jedno, czy jest nim dziecko, czy osoba dorosła, Polak czy nie-Polak, osoba hetero- czy homoseksualna. Wspólnota Kościoła nie jest powołana do krzywdzenia człowieka.
Jesteśmy przekonani, że zaangażowane działanie nie jest bezsensowne i nie pójdzie na marne. Historia Kościoła pokazuje, że zmiana jest możliwa – nawet jeśli dziś może nam się wydawać, że niektóre elementy funkcjonowania katolickiej wspólnoty są niereformowalne. Przypomnijmy sobie, w jak dużym stopniu Kościół zmieniał się na przestrzeni wieków – zawsze utrzymując istotę swojego nauczania i pozostając przy źródle prawdy, jakim jest dla niego Pismo Święte. Kiedyś na przykład nie do pomyślenia był ruch ekumeniczny, który dziś jest ważnym aspektem życia Kościoła. W 1965 roku podczas trwania Soboru Watykańskiego II odwołane zostały ekskomuniki, którymi obłożyli się przewodnicy Kościoła rzymskiego i konstantynopolitańskiego ponad dziewięćset lat wcześniej (sic!). Było to efektem między innymi zmian w postawie konkretnych katolików i katoliczek oraz podejmowanych przez nich działań na rzecz dialogu z przedstawicielami innych wyznań. Korekta oficjalnego nauczania Kościoła zaowocowała zaś sprzężeniem zwrotnym, prowadząc do zmiany nastawienia w szerszym gronie wiernych. W efekcie tych oddolnych i odgórnych działań, choć kiedyś różnice religijne były przyczyną szerzenia nienawiści i przemocy, dziś nie może mieć to uzasadnienia.
Dzięki takim przykładom można dostrzec, że zmiany – nawet tak duże, jak radykalna zmiana stosunku Kościoła katolickiego do innych religii – które kiedyś wydawały się niemożliwe, wręcz nie do wyobrażenia, rzeczywiście są w zasięgu naszego działania. Pozostaje mieć nadzieję, że nie w każdej sferze potrzebujemy równie dużo czasu, by dokonać kolejnych ważnych przemian w sposobie działania Kościoła. To nadzieja tym bardziej zasadna, że w ostatnich dekadach Kościół zmienia się szybciej niż przez wieki swojego długiego istnienia.
Trwanie w Kościele i zaangażowanie na rzecz jego przemiany wcale nie jest jednak łatwe. Nieraz wymaga podejmowania trudnych, indywidualnych wyborów i wyzwań. W żadnej mierze nie czujemy, byśmy mogli oceniać postawy osób, które zdecydowały się z naszej wspólnoty odejść – zwłaszcza tych, które doznały krzywdy ze strony Kościoła. Jednocześnie dostrzegamy niesamowite świadectwo wytrwałości i wiary w działalności na przykład nieheteroseksualnych osób ze wspólnoty Wiara i Tęcza, wciąż wierzących i praktykujących ofiar przestępstw seksualnych ze strony księży oraz – a jakże! – kobiet, które tak często mogą mieć w swojej wspólnocie poczucie niesprawiedliwego traktowania (o obecności w Kościele każdej z tych grup piszemy w tym numerze). Dziś to właśnie takie osoby mogą być naszymi przewodnikami na drodze współtworzenia i przemieniania Kościoła.
***
Nasze przekonanie o słuszności współtworzenia wspólnoty Kościoła i sensie zaangażowania na rzecz jego przemiany nie miałoby jednak znaczenia, gdybyśmy jednocześnie nie uznawali za wyjątkowe samego chrześcijaństwa – Ewangelii i wynikającego z niej nauczania Kościoła. W historii Wcielenia dostrzegamy Boga, który rodzi się na peryferiach, w rodzinie biednego cieśli-robotnika, w stajni, odrzucony przez niegościnnych ludzi. Przez swoje życie Chrystus podnosi i uzdrawia ubogich, chorych i odrzuconych, a wszystkich ludzi, także nas dzisiaj, uczy najważniejszego chrześcijańskiego przykazania – o miłości. Jego nauczanie odwraca panujący porządek społeczny, bo zorientowane jest na osoby z marginesu społeczeństwa: biednych, głodnych, grzesznych – wszystkich, którzy nie spełniają wyznaczonych odgórnie norm. W śmierci Chrystusa na krzyżu objawia się Bóg solidarnie cierpiący z ludźmi na Ziemi, w Jego Zmartwychwstaniu zaś – obietnica przezwyciężenia zła i śmierci.
Powyższa historia zbawienia dopełnia wykładnię Starego Testamentu, całość zaś jest źródłem katolickiej nauki społecznej i chrześcijańskiej perspektywy patrzenia na rzeczywistość. Mamy w sobie przekonanie, że jest to perspektywa wyjątkowa, która nie tylko pozwala zrozumieć człowieka i otaczający go świat, lecz również daje rzeczywistą nadzieję na uczynienie go lepszym. Chrześcijaństwo wyraża między innymi powszechną godność i równość wszystkich ludzi – „Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie” (Ga 3,28). Wzywa też do rzeczywistego działania na rzecz bliźniego i przeciwdziałania niewzruszonej obojętności – „Troszczcie się o sprawiedliwość, wspomagajcie uciśnionego, oddajcie słuszność sierocie, w obronie wdowy stawajcie!” (Iz 1,17). Miejscami zagrzewa wręcz do rewolucji – „rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać, dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków” (Iz 58,6-7). Emancypacyjny charakter chrześcijaństwa zmusza do łączenia teorii z praktyką – wymaga działania zarówno na poziomie przemiany struktur, jak i na poziomie indywidualnego spotkania z potrzebującym człowiekiem. Jesteśmy wezwani do działania na rzecz sprawiedliwości społecznej i do indywidualnej troski o każdego pojedynczego człowieka, stworzonego na podobieństwo Boga. Te dwie perspektywy muszą się ze sobą łączyć.
Ze Słowa Bożego wywieść można więc nie tylko wezwanie do działania, ale też ogólną chrześcijańską perspektywę patrzenia na człowieka oraz jego stosunek do środowiska i do innych ludzi, która jest podstawą uformowanej później katolickiej nauki społecznej. Na przykład, gdy – za doktryną społeczną Kościoła – potraktujemy Ziemię jako dobro wspólne, będące jednocześnie darem od Boga (o czym przekonuje nas również biblijny opis stworzenia świata), nie jesteśmy w stanie znaleźć uzasadnienia dla bezrefleksyjnej eksploatacji środowiska i nierównego podziału dóbr – zjawisk dziś tak bliskich naszemu doświadczeniu. Chrześcijaństwo i Pismo wymaga od nas także stanowczego opowiedzenia się po stronie ubogiego, głodnego, przybysza – który dziś puka do zamkniętych bram Europy. Naturalną konsekwencją przyjęcia Słowa Bożego i nauczania Kościoła jest uznanie za słuszne słów papieża Franciszka: „jeśli chrześcijanie chcą kogoś wyzyskać, jeśli zatrudniają »na czarno«, jeśli nie troszczą się o sprawiedliwość społeczną, to nie zachowują się i nie postępują jak wierni”.
Chrześcijaństwo w działaniu, wymagające zaangażowania zarówno na rzecz sprawiedliwości społecznej, jak i wobec pojedynczego człowieka, ma u swojej podstawy przebaczenie jako zasadę życia oraz miłość do Boga i bliźniego. Także tego, który jest nam przeciwny: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół” (Mt 5,44). To chyba najtrudniejsza, najbardziej wyjątkowa i najbardziej uniwersalna lekcja, jaką niesie chrześcijaństwo. I zwłaszcza dziś, w dobie tak niezwykle silnych podziałów w polskim społeczeństwie – bardzo potrzebna.
Wszystko to prowadzi nas do jednego wniosku: nauczanie Kościoła wzywa nas, tak kiedyś, jak i dziś, do oczyszczenia i nawrócenia – przemiany świata, nas samych i naszej wspólnoty na lepsze. Jesteśmy przekonani, że wyjątkowość emancypacyjnego charakteru chrześcijaństwa i wyzwolenie, jakie może ono nam dać, są czymś, o co warto zawalczyć.
***
Choć podobne wartości można realizować poza Kościołem i w ogóle poza sferą wiary, to uważamy, że to właśnie wspólnota katolicka jest powołana do tego, by artykułować wymagania stawiane nam przez chrześcijaństwo. Wierzymy, że Kościół jest miejscem, w którym razem z innymi ludźmi spotykamy Boga obecnego w sakramentach; Chrystusa, który jest dla wielu z nas Kimś zdecydowanie więcej niż postacią historyczną czy ciekawym wzorcem moralnym do naśladowania. Tym trudniejsze dla nas i budzące tym większy nasz gniew są grzechy – strukturalne i indywidualne – obecne w Kościele, który jest dla nas żywą, solidarną oraz, mimo naszych błędów i słabości, świętą wspólnotą, a nie zwykłą instytucją. Jest „znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego” – jak głosi soborowa konstytucja o Kościele „Lumen Gentium”. Jest wspólnotą, w której razem z innymi ludźmi możemy pogłębiać naszą wiarę i wspierać się we wspólnym działaniu. Jednocześnie jesteśmy przekonani, że słuszność miał Dietrich Bonhoeffer, gdy powiedział, że „Kościół tylko wtedy staje się Kościołem, kiedy istnieje dla tych, którzy pozostają poza nim”.
Dlatego chcemy Kościoła, który wychodzi na peryferie, upomina się o wyzyskiwanych i ciemiężonych oraz pyta: „Gdzie jest brat twój?”. Wierzymy w Kościół, który „uwiera”, zobowiązuje do działania i głosem papieża Franciszka wzywa: „wstań z kanapy!”. Głosy podkreślające perspektywę chrześcijańską zwłaszcza w temacie ubóstwa, wykluczenia, uchodźców czy ekologii są dziś w Kościele bardzo potrzebne. Szczególnie w Kościele polskim, w którym na podobne tematy rozmawia się zdecydowanie zbyt rzadko. Porażką byłoby dla nas całkowite zawłaszczenie katolicyzmu przez środowiska nacjonalistyczne czy z drugiej strony – choć w Polsce jest to dziś zagrożenie mniej obecne – silnie wolnorynkowe, reprezentujące ideologie sprzeczne z Ewangelią. Jesteśmy przekonani, że działalność i nauczanie Kościoła powinny opierać się na solidaryzowaniu się z cierpiącym bliźnim przy jednoczesnym zabieganiu o społeczną sprawiedliwość.
Jednocześnie chcemy dziś zmieniać naszą wspólnotę w taki sposób, by jej pasterze rzeczywiście „pachnieli owcami”, jej parafie były solidarnymi i serdecznymi wspólnotami, a księża nie żyli w oderwaniu od problemów wiernych. Wierzymy, że Kościół jest „jeden, święty, powszechny i apostolski”, i chcemy, by to Ciało, którego Głową jest przecież Chrystus, nie było więcej trawione przez choroby nadużywania władzy, bezkarności i zaniechania. Przede wszystkim zaś chcemy, by nasz Kościół przestał być dla innych ludzi źródłem krzywdy i cierpienia.
Wierzymy, że inny Kościół jest możliwy – jest wręcz konieczny. Właśnie dlatego wciąż w Kościele jesteśmy.
***
Dobry tekst? Pomóż nam pisać więcej! Działalność Kontaktu można wspierać finansowo w serwisie Patronite.
Pozostałe teksty z bieżącego numeru dwutygodnika „Kontakt” można znaleźć tutaj.