Wyzwaniom przyszłości nie sprostamy, polegając na rozwiązaniach opartych na logice rynku. Bez względu na to, czy myślimy o kryzysie ekologicznym, rosnącej przepaści między najbogatszymi i ubogimi (zarówno globalnie, jak i w obrębie poszczególnych państw), deprywacji materialnej, wykluczeniu społecznym czy bezdomności, przyczyną – a nie rozwiązaniem – niemal wszystkich takich problemów jest konkurencja i pogoń za zyskiem. Dopóki nikt nie wymyśli, jak można zarobić na wydobywaniu dużych grup ludzi z bezdomności, wykluczenia społecznego czy więzienia, kapitalizm nie będzie w stanie skutecznie stawić czoła tym problemom. Choć produkuje on bardzo wiele nowych technologii, ich zdolność do progresywnego przekształcania rzeczywistości społecznej jest bardzo ograniczona. Doskonale widać to, kiedy przyjrzymy się wynalazkom ostatnich dwóch dekad.
Facebook, Uber i upadek wyobraźni
Innowacje ostatniego dwudziestolecia podzielić możemy na trzy grupy. Za grupę pierwszą – wynalazki peryferyjne – uznaję szeroką kategorię nowinek technologicznych, które miały odmienić świat, jednak od kilku bądź kilkunastu lat z różnych względów pozostają bez szerszego zastosowania. O drukarkach 3D mówiono niegdyś, że za kilka lat każdy będzie miał je w domu, co pozwoli samodzielnie produkować przedmioty codziennego użytku. Segwaye miały radykalnie zmienić sposób, w jaki się poruszamy, technologie virtual reality – pogrzebać rozróżnienie na symulację i rzeczywistość, a tak zwane wearables – powiązać każdy element naszego ubioru z techniką. Najświeższym przykładem takich innowacji może być blockchain. Wszystkie je łączy to, że nadzieja na ich rozległe oddziaływanie jak dotąd nie została spełniona.
Druga grupa to wynalazki, które miały zmienić świat i w istocie go zmieniły, stworzyły jednak inną rzeczywistość, niż się spodziewaliśmy. Internet miał zdemokratyzować stosunki społeczne, a technologie open-source miały stworzyć przestrzeń bez własności środków produkcji (o czym pisali między innymi Jacek Kuroń i Adrian Zandberg ponad piętnaście lat temu, niedługo po tym, jak najbogatszym człowiekiem na świecie został Bill Gates). Świeższym przykładem zaś może być Facebook, który – jak ujął to niedawno Łukasz Najder – „miał obalać dyktatury, zaprowadzać powszechną szczęśliwość i pokój, ratować planetę”. Mamy dziś bardzo wiele dowodów na to, że algorytmy doboru treści pozostawione same sobie mogą radykalizować społeczeństwo i demolować demokrację, bo nadrzędnym celem, któremu są podporządkowane, jest generowanie ruchu, a co za tym idzie – zysku. Wynalazki podtrzymujące wzmacniają główny kierunek zmian zachodzących w kapitalizmie, choć towarzysząca im retoryka często sugeruje, że prowadzą nas w zupełnie inną stronę.
Doskonałych przykładów na to, w jaki sposób algorytmy oparte na big data czy uczeniu maszynowym mogą niszczyć sferę publiczną, zwiększać nierówności i szkodzić wykluczonym, dostarcza książka harwardzkiej matematyczki Cathy O’Neil „Broń matematycznej zagłady”. O’Neil opisuje, jak algorytmy używane przez firmy podczas procesów rekrutacyjnych, ucząc się na archiwalnych danych, wyszukują czynniki, które mogą korelować z awansami i sukcesami w życiu zawodowym, w efekcie czego odtwarzają mechanizmy dyskryminacji. Innym przykładem są stosowane w amerykańskim systemie sądowniczym algorytmy wykorzystujące odpowiedzialność zbiorową: sugerują one dłuższe wyroki więzienia dla ludzi pochodzących z uboższych dzielnic lub znających osoby, które miały kiedyś problemy z prawem. Trudno o lepszą ilustrację tego, co nazywamy reprodukcją relacji władzy, niż sytuacja, w której technologie – które powinny być bezstronne – wzmacniają pozycję uprzywilejowanych i pogłębiają wykluczenie zmarginalizowanych.
Trzecią, najciekawszą grupę innowacji będę określał mianem wynalazków strukturalnych, a więc takich, które za pomocą technologii tworzą przestrzeń na reorganizację struktury społecznej. Najlepszym przykładem może tu być ekonomia współdzielenia, która miała potencjał zatarcia podziału na konsumentów i producentów w pewnych sektorach gospodarki (warto również wspomnieć, że idee stojące za ekonomią współdzielenia są niezwykle zbliżone do idei spółdzielczości, dziś niestety w bardzo dużym stopniu zapomnianych). Nie minęło jednak wiele czasu, a idee sharing economy zostały zmonopolizowane lub zoligopolizowane przez korporacje takie jak Uber czy Airbnb, nastawione na maksymalizację zysku. Porażka, jaką poniosły idee ekonomii współdzielenia, jest przy tym przede wszystkim porażką sektora państwowego. Jeszcze kilka dekad wstecz konieczność nacjonalizacji usług takich jak Uber, które tworzą naturalne monopole infrastrukturalne, byłaby dużo bardziej oczywista niż dzisiaj – co stanowi nader przykre świadectwo tego, do jakiego stopnia posunięty jest postępujący od lat 80. rozpad wyobraźni politycznej.
Ta robocza typologia nie wyczerpuje osi podziału, jakie można nakreślić, ani też nie wskazuje zamkniętych grup, pomiędzy którymi nie ma przepływu. Nie rozpatruję na przykład wynalazków tęgich głów z Doliny Krzemowej, od czasu do czasu wymyślających autobusy, wyciskarki do soków czy ideę wynajmowania pokoi w mieszkaniu, które się posiada (świadczy to dobitnie o oderwaniu elit biznesowych i funduszy inwestycyjnych od rzeczywistości). Sądzę jednak, że połączenie charakteru wynalazków z losami, jakie z różnych przyczyn je spotykają, pozwoli nam poczynić kilka ważnych obserwacji dotyczących przemian technologicznych w systemie kapitalistycznym.
Elon Musk, Nestle i bracia Grimm
Ciekawym eksperymentem myślowym pozwalającym dostrzec ograniczenia obecnego systemu jest rozważenie, jak w obrębie mechaniki kapitalizmu wyglądałyby losy wynalazków, które mogłyby drastycznie zmienić świat. Co mogłoby się stać, gdyby pewnego dnia wynaleziono technologię produkującą żywność bez kosztów – na przykład stolik, który po wypowiedzeniu zaklęcia sam zastawiałby się jedzeniem, jak w baśni braci Grimm „Stoliczku nakryj się”? Korporacje takie jak Nestle czy Kraft Foods bez wahania zapłaciłyby wynalazcy kolosalne pieniądze, aby nie przekazał nikomu formuły, następnie opatentowały wynalazek, zakopały głęboko w ziemi i zalały betonem. Ewentualnie, jeżeli ryzyko wycieku formuły byłoby bardzo niskie, utrzymywałyby produkcję żywności na poziomie maksymalizującym zyski. Oba scenariusze pokazują, że powszechny dobrobyt i pełne zaspokojenie ludzkich potrzeb stoją w fundamentalnej sprzeczności z logiką akumulacji kapitału.
Są dwa powody, dla których bohaterowie medialni w rodzaju Elona Muska nie rozwiążą problemów, przed którymi stoimy. Pierwszy z nich polega na tym, że innowacje podążają za zyskiem i prowadzą do akumulacji kapitału, a bardzo wiele bolączek naszych czasów wynika wyłącznie z jego nierównomiernego rozłożenia. Nie da się zarabiać na masowym rozdawaniu pieniędzy, mieszkań czy leków tym, którzy ich potrzebują. Druga przyczyna jest bardziej złożona i wynika z niesamowitej zdolności adaptacyjnej kapitalizmu. Od rewolucji industrialnej, przez cyfrową, niemal wszystkie wynalazki, które wydawały się mieć transformacyjny potencjał, bardzo szybko zostawały wpisane w istniejące relacje władzy.
Rewolucja przemysłowa dokonała reorganizacji systemu społecznego, ale nie naruszyła podstaw stosunków władzy, które rządzą społeczeństwem – zmieniła tylko grupę zajmującą miejsce uprzywilejowane ze szlachty w potentatów przemysłowych. Choć w pewnym zakresie wyrównała możliwości i pozycje poszczególnych grup społecznych, współczesny kapitalizm zdaje się coraz doskonalej reprodukować model feudalny, a nawet pod wieloma względami go przerasta, o czym pisał między innymi Kacper Pobłocki. Pokazuje to w szczególności przykład Stanów Zjednoczonych, kraju o kolosalnych nierównościach i bardzo wysokich kosztach edukacji, a z drugiej strony – kraju milionów więźniów, z których część przebywa w prywatnych, komercyjnych więzieniach, pracując za stawki kilkakrotnie niższe niż typowe amerykańskie płace. Model gospodarczy tego państwa, przez wielu opisywanego jako ojczyzna wolności, niewiele różni się od feudalizmu – poza tym, że produkuje inne narracje uzasadniające istnienie nierówności, dostosowane do XXI wieku. Podobnie rewolucja cyfrowa, która wyniosła na szczyty Zuckerbergów, Gatesów i Bezosów naszego świata, nie zatrzęsła mechanizmami, jakie wyznaczają relację władzy i podległości, a jest wiele powodów, by uważać, że dodatkowo je wzmocniła.
Niezależnie od tego, z jakimi wynalazkami mamy do czynienia, siły napędowe systemu pozostają te same – są nimi chciwość i zysk po jednej stronie oraz systematycznie rekonstruowany konsumpcjonizm po drugiej. Dystrybucja dóbr w systemie kapitalistycznym, jak ujęli to Kennedy i Białecki (a za nimi powtórzyła Elizabeth Dunn w doskonałej książce „Prywatyzując Polskę”), dokonuje się w imię zasady „każdemu według znaczenia w reprodukcji relacji władzy”. To nie z powodu niewydolności maszyn ludzie wciąż pracują za dwa dolary dziennie, lecz z powodu niezdolności do wykroczenia poza wspomniane siły i zreorganizowania relacji władzy, które mogłoby za tym pójść.
Nie twierdzę, że przemiany technologiczne nie zmieniają świata. Same w sobie nie prowadzą jednak do przekształcenia ani też dekonstrukcji relacji władzy, w których funkcjonujemy, a jest to jedyna zmiana, jaka w długim trwaniu się liczy. Jeżeli istnieje jakieś wyjście z impasu, który powstaje na styku galopujących technologii i kapitalizmu, wierzę, że jest nim polityczność. Największą przemianę przyniosą innowacje strukturalne, które zmienią sposób organizacji społeczeństwa i pozwolą nam zdekonstruować przemoc organizującą nasze życie społeczne. Takim wynalazkiem może być zakrojona na szeroką skalę redystrybucja, na przykład oparta o mechanizmy podstawowego dochodu gwarantowanego; może nim również być odtowarowienie sektora nieruchomości, potraktowanie mieszkań i domów jako źródła praktycznej realizacji podstawowych praw człowieka, a nie obiektu spekulacji. Innowacje strukturalne nie wymagają przy tym wcale nowych technologii – wystarczy wykorzystać to, co już istnieje. Impas, którego od dekad doświadczamy, jest wynikiem braku wyobraźni politycznej tych, którzy mają sprawczość, oraz braku sprawczości tych, którzy potrafią sięgnąć wyobraźnią poza obecny system. Nie potrzebujemy innowatorów, kapitalistów ani nowych startupów – potrzebujemy polityków i polityczek, którzy potrafią wyobrazić sobie inny, lepszy system społeczny i rozumieją ograniczenia obecnego.