Bieda niejedno ma imię. Indywidualnie podchodzi do niej Jacek Hugo-Bader, przeistaczając się w Charliego bądź rozmawiając z Panem Piotrusiem z ulicy Piwnej. Szeroko spogląda na nią Premier, gdy podczas debaty sejmowej nad „drugim expose” chwali się spadającymi statystykami zagrożenia ubóstwem. Do krytyki kapitalizmu i efektów transformacji gospodarczej w Polsce wykorzystują ją Misza Tomaszewski i Jan Mencwel, którzy w 19. numerze „Kontaktu” biją na alarm, podając wyrywkowe liczby i na tej podstawie odsądzając nasz system społeczno-ekonomiczny od czci i wiary. Skoro temat ostatnio przewija się często przez łamy „Kontaktu”, a jako potwierdzenie sukcesu swoich rządów odnosi się do niego sam Premier, warto spojrzeć możliwie obiektywnie, jakie liczby kryją się za biedą w Polsce i jak się ma do nich mit „zielonej wyspy”. Oczywiście mając w pamięci przestrogę Marka Twaina, że są trzy rodzaje kłamstwa: kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyka.
Patrząc na dane i wskaźniki, warto jeszcze zapamiętać, że nie zawsze są one porównywalne, zarówno w czasie, jak i między krajami – metodologie liczenia bywają zmienne, różne mogą być grupy odniesienia, definicje, bądź źródła danych. W Polsce Główny Urząd Statystyczny wykorzystuje trzy definicje granicy ubóstwa – ustawową (która upoważnia do korzystania z pomocy społecznej), relatywną (mierzoną jako 50% średnich wydatków ogółu gospodarstw domowych) oraz skrajną, czyli minimum egzystencji (wyliczane na podstawie cen koszyka artykułów i usług niezbędnych do przeżycia – wyżywienia, mieszkania, leków i higieny osobistej, naprawy odzieży, edukacji dzieci w zakresie podstawowym).
Ale do rzeczy. Jak wygląda obecna sytuacja w Polsce?
W opublikowanym w czerwcu 2012 roku raporcie „Ubóstwo w Polsce w 2011r.” GUS prezentuje wyniki ostatnich badań, według których obecnie poniżej granicy minimum egzystencji żyje w Polsce 6,7% mieszkańców – czyli nieco ponad dwa i pół miliona osób. Ile pieniędzy mają oni do dyspozycji? Dokładna wartość granicy zależy od liczby osób w gospodarstwie domowym, jeśli żyją samotnie, jest to 495 złotych, jeśli są to rodzice z dwójką dzieci do lat 14, jest to natomiast 1336 złotych na całą rodzinę miesięcznie. Inaczej wygląda sytuacja z ubóstwem ustawowym – w jego wypadku 6,5% osób żyje poniżej granicy, wynoszącej 477 złotych dla osoby samotnej. Wreszcie poniżej granicy ubóstwa relatywnego żyje w Polsce 16,7% osób – prawie sześć i pół miliona. Warto przy tym zauważyć, że ubóstwo relatywne jest, jak sama nazwa wskazuje, relatywne – czyli można być bogatym w sensie możliwości konsumpcyjnych, ale relatywnie biednym w zamożnym społeczeństwie. Można te dane uzupełnić jeszcze badaniami Eurostatu, unijnego urzędu statystycznego, który mierzy „zagrożenie ubóstwem lub wykluczeniem społecznym”. W Polsce w ubiegłym roku w takiej sytuacji znalazło się 27,2% mieszkańców, czyli ponad 10 milionów osób. Oznacza to, że żyli w gospodarstwach domowych o dochodach niższych niż 60% mediany dochodów w danym kraju lub byli w sytuacji deprywacji materialnej, nie mogąc zaspokoić czterech z dziewięciu podstawowych potrzeb (m. in. opłacanie rachunków na czas, dogrzanie mieszkania, posiadanie telewizora, czy tygodniowe wakacje poza domem) lub też żyli w gospodarstwach domowych o „niskiej intensywności pracy”, czyli gdzie dorośli przepracowali mniej niż 20% etatowego czasu pracy w ciągu roku.
Dużo to czy mało? Czy te liczby coś mówią o sukcesie naszej gospodarki albo o słuszności modelu ekonomicznego? Abstrahując na chwilę od perspektywy etycznej, można na te pytania próbować odpowiedzieć przynajmniej na dwa sposoby – patrząc, jak zmieniał się zakres ubóstwa w czasie, bądź jak wygląda na tle innych krajów.
Pierwsze podejście może napawać optymizmem. Ubóstwo w Polsce rosło do 2005 roku, ale później według wszystkich miar spadało. W przypadku ubóstwa ustawowego wynika to z braku waloryzacji progu – od 2006 wartość 477 złotych pozostaje niezmieniona. Ubóstwo relatywne obniża się powoli, ale jego zasięg był w ubiegłym roku o ok. 400 tysięcy osób mniejszy niż pięć lat wcześniej, i aż o prawie dwa i pół miliona mniejszy niż w 2004 roku. Jedynie liczba osób zagrożonych skrajnym ubóstwem wzrosła w Polsce w ubiegłym roku, w dodatku o cały punkt procentowy, z 5,7% do 6,7%, czyli o ok. 400 tysięcy osób. Tu trudniej porównywać wartości w dłuższym okresie, gdyż w 2006 roku zmieniła się metodologia wyznaczania granicznej wielkości dochodu, jednak obecny wzrost daje niemal taki sam odsetek skrajnie ubogich, co w 2007 roku. Z kolei Eurostat podaje dane tylko od 2005 roku, jednak w tym okresie widać wyraźny spadek wskaźnika zagrożenia ubóstwem lub wykluczeniem materialnym: z ponad 45% społeczeństwa do 27,2% w ubiegłym roku. Spada przy tym wyraźnie poziom deprywacji materialnej (więcej osób może sobie pozwolić na podstawowe dobra i usługi), natomiast zagrożenie ubóstwem relatywnym, po spadku w latach 2005-2008 nieznacznie wzrosło, choć i tak obejmuje swoim zasięgiem o ponad milion osób mniej niż jeszcze 6 lat temu.
Porównywalne dane dla dłuższego okresu są możliwe dzięki cyklicznemu badaniu Diagnoza Społeczna, prowadzonemu przez profesora Janusza Czapińskiego. Tu warto przyjrzeć się subiektywnemu poczuciu ubóstwa, czyli ocenie radzenia sobie gospodarstw domowych przy uzyskiwanych dochodach. I tak „z wielką trudnością” radzi sobie obecnie 18% badanych, „z trudnością” 20%, a „z pewną trudnością” 34%. Widać jednocześnie znaczną poprawę w stosunku do 2000 roku, kiedy to odpowiednie wskaźniki wyniosły 31%, 25% i 29%. Wzrósł też odsetek osób radzących sobie „raczej łatwo” i „łatwo” – odpowiednio z 12% do 23% i z 3% do 6%. W tym samym okresie odsetek gospodarstw domowych, którym „nie starcza na najtańsze jedzenie”, spadł z 3% do 2%, a tych, którym „starcza na najtańsze jedzenie, ale nie na ubrania” z 10% do 4%. Wreszcie, odsetek gospodarstw domowych, „deklarujących, że ich stałe dochody nie pozwalają na zaspokojenie bieżących potrzeb”, obniża się – było to 74% w 1993 roku, 46% w 2000 roku, 37% w 2005 roku i 26% w 2011.
Nie jest więc chyba najgorzej. Wydaje się, jakby ubóstwa było w Polsce coraz mniej, szczególnie w ujęciu subiektywnym, mierzonym względem aspiracji. Niepokojący jest naturalnie wzrost skrajnego ubóstwa w ostatnim roku – od tego czasu, jak wiadomo, gospodarka rozwija się wolniej. Negatywne skutki może też przynieść wzrost bezrobocia (w listopadzie 2012 roku wynoszące ponad 12,5%), ale ponieważ jednocześnie rośnie liczba pracujących, łączny wpływ na liczbę zagrożonych ubóstwem nie jest jednoznaczny.
A jak wyglądamy na tle Europy? Zagrożenie ubóstwem lub wykluczeniem materialnym jest wciąż powyżej średniej dla całej Unii (27,2% w porównaniu do 24,2%, co daje nam 19. pozycję w UE). Znacznie lepsza od polskiej sytuacja jest wprawdzie w Czechach czy na Słowacji, ale jesteśmy jedynym obok Rumunii krajem, w którym sytuacja ani razu w ostatnich latach się nie pogorszyła. Z tym, że w Rumunii zagrożenie ubóstwem bądź wykluczeniem materialnym dotyka aż 40% społeczeństwa. Przy takich porównaniach warto zwrócić uwagę na wspomniany wcześniej problem relatywności stosowanej miary. W społeczeństwach zamożniejszych od nas problemem jest ubóstwo relatywne (mierzone względem średniego dochodu bądź poziomu wydatków), nie zaś brak dóbr materialnych. O ile w Polsce 13% osób nie może sobie pozwolić na zaspokojenie czterech spośród dziewięciu podstawowych kategorii dóbr i usług, o tyle w krajach Europy Zachodniej z reguły nie jest to więcej niż 6%. W Hiszpanii, która ma całkowity poziom zagrożenia ubóstwem lub wykluczeniem podobny do Polski (27%), tylko 3,9% gospodarstw domowych jest zagrożonych wykluczeniem materialnym, za pozostałą część wskaźnika odpowiada problem ubóstwa relatywnego (21,8% społeczeństwa) bądź niskiej intensywności pracy (12,2 % społeczeństwa).
W tym kontekście ciekawe wydaje się choćby pobieżne spojrzenie na miary nierówności dochodowych, do których odwołują się zwolennicy odrzucenia obecnego modelu społeczno-gospodarczego. Najpopularniejsza miara, współczynnik Giniego (mierzony na skali od 0 – wszyscy mają tyle samo pieniędzy – do 100 – jedna osoba przechwytuje cały dochód kraju), według Eurostatu wynosił w Polsce 31,1 w 2011 roku i obniżał się od 2005 roku, czyli zróżnicowanie dochodów malało. Jest ono nieco większe od średniej UE (ok. 30,7). Nieco inne wartości podaje Bank Światowy, według którego współczynnik Giniego wyniósł w 2009 roku 34,1 i był znacząco wyższy niż w latach 90., ale też niższy niż w połowie pierwszej dekady obecnego wieku (ponad 35). Analizę miar nierówności można też znaleźć w Diagnozie Społecznej, której autorzy, komentując spadek współczynnika Giniego w latach 2007-2011, piszą, że „trend wzrostu nierówności dochodowych obserwowany w latach 90. i na początku obecnego wieku uległ odwróceniu”.
Dane podawane przez GUS, Diagnozę Społeczną i Eurostat w dużej mierze wskazują na zmniejszanie się problemu ubóstwa w Polsce w ostatnich latach, nie potwierdzają też tez o stale rosnących nierównościach dochodowych. Jednak poprawiające się wskaźniki w żadnej mierze nie powinny przysłaniać dramatu poszczególnych osób i rodzin dotkniętych biedą. Nie mogą też zwalniać z konieczności działania w kierunku poprawy całego systemu w stronę większej sprawiedliwości. Jednak aby przedstawiane diagnozy mogły być wiarygodne, a podejmowane działania skuteczne, muszą być oparte na rzetelnej analizie danych i odniesione do efektów istniejących polityk i procesów.
Przeczytaj inne teksty Autora.