Codziennie spotykamy nawoływania do oddzielenia tak zwanej ideologii od bieżącej polityki, spraw zwykłych ludzi, tematów „do załatwienia” przez polityków. Politycy ci, podejmując ideologiczne spory, tracą jakoby z pola widzenia to, co dotyczy nas wszystkich tu i teraz. Są krytykowani i przywoływani do porządku przez przeróżne siły i środowiska, zarzucające im zajmowanie się tematami wyimaginowanymi, niepraktycznymi, niepotrzebnymi ogółowi społeczeństwa w codziennym życiu. Za to niby wywołującymi niepotrzebne podziały.
Tymczasem alternatywa ideologii i „zdrowego rozsądku” jest z gruntu fałszywa.
Legiony „zdrowego rozsądku”
W zależności od szerokości geograficznej i przynależności partyjnej odwoływanie się do „zdrowego rozsądku” przybiera nieco inną postać. Czasem nazywa się go „trzeźwym myśleniem”, w innym przypadku „twardym stąpaniem po ziemi”, „logiką”, „normalnością”. Mistrzami używania tych haseł stali się zarówno prawicowi populiści, jak i neoliberałowie. Nie są one obce także katolickim konserwatystom i to również tym, o ironio, bardzo zaangażowanym ideologicznie i religijnie.
Donald Trump pod „zdrowym rozsądkiem” skrywa neoliberalne wspieranie amerykańskich kapitalistów, rasistowskie poglądy wobec imigrantów i niechęć do wszystkiego, co bardziej rozbudowane niż cztery zdania wiecowego przemówienia, co tak skrzętnie odnotował ostatnio pewien brytyjski dyplomata. Podobne podejście cechuje polskich korwinistów, według których każdy problem wraz z jego rozwiązaniem da się opisać w jednym, rzecz jasna logicznym, zdaniu prostym. Matteo Salvini zebrał w maju w Mediolanie liderów kilku europejskich skrajnych partii pod hasłem „Europy zdrowego rozsądku”. Co się w jego przypadku kryje pod tym gumowym terminem, chyba także się domyślamy. I ta ukryta treść nie jest bynajmniej wolna od czystej, nacjonalistycznej ideologii. Niemalże codziennie argumenty „logiczne” podnoszą konserwatyści, dzielnie broniący nas przed zalewem ideologii gender, nawołując jednocześnie do „powrotu do normalności”. Trudno wyobrazić sobie bardziej ideologiczny przekaz, a tę „normalność” nazwać czymś innym niż konkretnym modelem światopoglądowym, narzucanym ogółowi przy użyciu przemocy symbolicznej.
Ale tą samą argumentacją posługują się liberałowie. Leszek Jażdżewski w słynnym majowym wystąpieniu tłumaczył – analizując przykład rodzinnych spotkań na placu zabaw – że sprowadzenie debaty publicznej do poziomu wyboru miejsca budowy przedszkola prawdopodobnie pogodzi każdą społeczność, rzekomo tak nienaturalnie skłóconą przez złych polityków. Ale decyzja o przedszkolu jest tylko z pozoru „zdroworozsądkowa”. Tak naprawdę zawiera w sobie całe pokłady politycznych i ideologicznych dylematów. Najpierw przecież trzeba z budżetu samorządu wydzielić odpowiednie fundusze, czemu towarzyszy zabranie ich z innego miejsca – komu zatem zmniejszymy możliwości? Następnie należy wybrać odpowiednie miejsce dla placówki, co często skutkuje wykupieniem gruntu od dewelopera albo zmniejszeniem przepustowości arterii – czy stawiamy na transport miejski, jaki jest nasz stosunek do ochrony środowiska, co sądzimy o nienaruszalności własności prywatnej? I wreszcie, kiedy już nasze przedszkole powstanie, decydujemy jako wspólnota, czego będą w nim uczone dzieci, jak będą wychowywane. Tych wszystkich ideologicznych czynników nie można wyeliminować ani zbudować sztucznego porozumienia nad ich konfliktem. Pomijając już drobny fakt, że strategia „nie róbmy polityki, budujmy mosty”, choć skuteczna jeszcze w roku 2011, zakończyła się cztery lata później polityczną klęską ugrupowań centrowych.
Dlatego zawsze gdy słyszę o „zdrowym rozsądku”, przeszywa mnie dreszcz zaniepokojenia. Ktoś stara się coś mi powiedzieć, przemycić jakąś treść, ale z jakiegoś powodu nie głosi jej wprost, tylko opakowuje w naiwne terminy. Być może sam nie wie, co się za nią kryje, może łudzi się, że stoi za nią coś innego. Najczęściej jest jednak spryciarzem, albo przebiegli są ci, którzy go finansują. Nagle budzimy się w armii, której sztandarów nie znamy, nie wiemy, dokąd zmierza, z kim będzie walczyć, o co i w czyim interesie. Kierowanie się w polityce „normalnością” i „logiką” to gra pozorów dla naiwnych, bo w polu politycznym wszystko jest ideologią. Przestańmy zatem maszerować w zmierzających donikąd „zdroworozsądkowych” legionach!
Ideologia nie wyklucza wiedzy
W pełni zgadzam się z przekonaniem, że nauka nie jest jedną z równorzędnych opinii na temat otaczającej nas rzeczywistości. Przecież krytykujemy ruch antyszczepionkowy nie tylko dlatego, że podpowiada nam to ideologia czy „zdrowy rozsądek”, ale też dlatego, że dysponujemy twardymi danymi medycznymi, które wskazują na potrzebę szczepienia ludzkiej populacji. Nie wątpię zatem, że znaczną część sporów publicznych można próbować rozstrzygać na gruncie wiedzy, a przynajmniej znacznie przybliża nas ona do podjęcia właściwych decyzji. Istnieje jednak znacząca nadbudowa, sfera, w której poruszamy się zgodnie z naszymi przekonaniami; nazwijmy ją za Maxem Weberem sferą wartości. W tym obszarze działa demokracja, ścierają się poglądy, obywatele podejmują decyzje, często dochodząc do kompromisu, częściej stosując wymuszenie. To tu nasi przedstawiciele powinni się poruszać, kierując się wiedzą, naszymi opiniami, ale także właśnie ideologiczną nadbudową.
Decyzje o kształcie budżetu samorządu czy państwa tylko z pozoru da się podejmować racjonalnie, „zdroworozsądkowo” i merytorycznie. Sfera ta nie tylko jest nierozerwalnie połączona z poglądami naukowymi i naszą codziennością, ale pełni względem niej funkcje nadrzędne, kierownicze. To w polu politycznym, polu wartości i ideologii, człowiek podejmuje decyzje, jakie będą dalsze kierunki jego badań i dokąd zmierzamy jako ludzkość. Decyzje o kształcie budżetu samorządu czy państwa tylko z pozoru da się podejmować racjonalnie, „zdroworozsądkowo” i merytorycznie. Prawie zawsze bowiem wynikają one z przesłanek politycznych i ideologicznych. Jeżeli zmniejszamy finansowanie szkół, a przeznaczamy pieniądze na zbrojenia, to stawiamy militaryzację kraju ponad budową kapitału kulturowego i społecznego. Merytokracja jest złudzeniem, a rządy tak zwanych fachowców – jedynie zasłoną dymną. Każda decyzja stanowi pochodną sposobu postrzegania świata przez decydentów, a zatem ma charakter ideologiczny. To zresztą bardzo dobra wiadomość! Zdecydowanie wolę, aby obrana przez naszą społeczność ścieżka była nazwana, opisana, usystematyzowana, a nie stanowiła prywatny „zdrowy rozsądek” polityka i jego mniej lub bardziej demokratycznych mocodawców.
Polityku! Pokaż, czym się kierujesz
Bez jawnej ideologii jesteśmy skazani na brak spójności realizowanych działań. Bolączką polskiego życia publicznego jest przecież brak długoterminowych celów i planów dojścia do nich. Podejmowane są liczne „zdroworozsądkowe” decyzje, pisane ad hoc reformy, które kolejne rządowe ekipy (a czasem i te same) odwołują, jesteśmy targani przez przypadki, władza działa akcyjnie. Kierowanie państwem ma coraz częściej charakter egzogenny – wynika z zewnętrznych bodźców, na które rządzący reagują, pokazując przy okazji swoją rzekomą skuteczność. Spotyka się to z krótkoterminowym wzrostem popularności, ponieważ wyborcy nastawieni są na polityczny spektakl. Gdy dojdzie do wypadku, coś się zawali albo kogoś zabiją, wówczas na miejsce jedzie minister i tworzy sztaby kryzysowe. Jednocześnie proces ten nie jest łatwy do właściwego odczytania, bo nie chodzi tu o same braki kompetencyjne. Pod chwilowymi działaniami, powierzchownością i zewnętrznością, pod hasłem „racjonalności” ukryte są zręby ideologiczne, które za wszelką cenę bronią się przed prawidłową interpretacją.
Praktyka tych „zdroworozsądkowych” działań przybiera skądinąd coraz bardziej karykaturalne formy. Po zabójstwie w szkole nikt nie analizuje procesów społecznych, które do niego doprowadziły, wszyscy skupiają się na tym, w jaki sposób młody człowiek wniósł do szkoły nóż. A to dość proste: drzwiami. Podobnie po zabójstwie prezydenta Gdańska analizowano jakość firm ochroniarskich i stosowane przez nie procedury, co w szerszym kontekście jest całkowicie bez znaczenia – to temat zastępczy. Najgłębsze dociekania w przypadku każdego publicznie nagłośnionego, spektakularnego zabójstwa przewiercają z kolei na wylot stan psychiczny winowajcy, jego relacje rodzinne, potencjalne zaburzenia i zasoby intelektualne. Przyjmujemy z ulgą diagnozę, że jest chory, niewykształcony, uzależniony czy posiada bujną kartotekę kryminalną. To zrzuca z nas odpowiedzialność.
Wyjaśnienia indywidualne są prostsze od systemowych i dlatego tak chętnie rozpatrywane są szczegółowo. Analiza systemowa nie jest dokonywana albo ma charakter powierzchowny. Nikt nie zapyta o przyczyny społeczne. A tam pojawia się wykluczenie młodych ludzi, nierówność szans, z jakimi rozpoczynali swoje życie, często rasizm i homofobia. Wynurzają się głębokie procesy, takie jak przemoc symboliczna sprawujących władzę, rozpad instytucji publicznych czy nawet globalizacja. I wtedy trzeba by było odejść od kultu „zdrowego rozsądku” i tłumaczenia wszystkiego indywidualnymi wyborami, aby wstąpić na grząski grunt ideologii. A na to przecież „zdrowe i normalne” społeczeństwo nie może sobie pozwolić!
Ujawnione ideologie wbrew pozorom zmniejszają emocjonalne napięcie wokół spraw publicznych. Gdy przyjmiemy ideologicznie, że stawiamy na budowanie silnego kapitału społecznego, stanie się dla nas jasne, że potrzebne jest do tego inwestowanie w oświatę, kulturę i instytucje publiczne, a to z kolei pociągnie za sobą podwyżki dla nauczycieli czy rozbudowę bazy przedszkoli. Bez ideologii jesteśmy skazani na wieczne szarpanie się jednej frakcji z drugą, jakichś grup interesów i pojedynczych obywateli, którym coś się „zdroworozsądkowo” wydaje. „Trzeźwo myślący” pan Stanisław może chcieć budować szkołę, a kierująca się „prostą logiką” pani Leokadia – sprywatyzować ten grunt i postawić na nim fabrykę. Jeżeli nie sięgniemy głębiej, nigdy nie rozstrzygniemy tego sporu.
Są jeszcze inne pozytywne aspekty kierowania się przez polityka konkretną ideologią. Oto na przykład taka postawa zmniejsza podejście konformistyczne do wykonywanej pracy i podejmowanych decyzji. To z kolei skutkuje osłabieniem korupcji, nepotyzmu, podatności na obce wpływy i wewnętrzne naciski. A zatem czytajcie, drodzy politycy, Arystotelesa, świętego Tomasza, Karola Marksa, Miltona Friedmana czy Michela Foucaulta. Znajdziecie tam znacznie więcej odpowiedzi na pytania „co robić” niż w skaczących słupkach poparcia, kieszeniach sponsorów, kolorowych tabloidach czy internecie.