Hitler anarchista
Snyder wskazuje na destrukcję państw jako przyczynę Holocaustu, który, jego zdaniem, rozpoczyna się wraz z najazdem niemieckim na ZSRR. Autor stawia tezę, że to nie nacjonalizm i antysemityzm spowodowały Holocaust, decydujące okazały się mordercza anarchia i ekologiczna panika, które dziś również stanowią zagrożenie dla świata.
W ubiegłym roku ukazała się książka Timothy’ego Snydera zatytułowana „Czarna ziemia. Holocaust jako ostrzeżenie”. To już kolejna praca tego autora w polskim przekładzie. Jest ona równie solidna i obszerna, co poprzednia, dotyczy bodaj najistotniejszej kwestii historycznej, absorbującej nie tylko historyków, ale też żywo poruszającej całą opinię publiczną. To książka niewątpliwie ważna, rzetelna, ambitnie stawiająca sobie za cel radykalną zmianę obrazu Zagłady. Jej tezy dotyczą zarówno przyczyn, początku, jak i charakteru Holocaustu. Na początek oddaję głos autorowi:
„Intuicja wiedzie nas na manowce. Słusznie kojarzymy Holocaust z ideologią nazistowską, zapominając jednak, że wielu zabójców nie było nazistami ani nawet Niemcami. […] Wskazujemy na obozy koncentracyjne, choć niewielu zamordowanych Żydów przekroczyło ich bramy. Oskarżamy państwo, choć mord stał się możliwy dopiero wtedy, gdy zniszczono jego instytucje. Stawiamy zarzuty nauce, przyjmując w ten sposób istotny element światopoglądu Hitlera. Wreszcie obwiniamy narody, uciekając się do uproszczeń wykorzystywanych przez samych nazistów” (s. 12).
Snyder wskazuje na destrukcję państw jako przyczynę Holocaustu, który, jego zdaniem, rozpoczyna się wraz z najazdem niemieckim na ZSRR. Autor stawia tezę, że to nie nacjonalizm i antysemityzm spowodowały Holocaust, decydujące okazały się mordercza anarchia i ekologiczna panika, które dziś również stanowią zagrożenie dla świata.
„Historia Holocaustu nie dobiegła końca, Stanowi ona wieczny precedens, z którego do tej pory nie wyciągnęliśmy należytych wniosków” (s. 13).
Snyder pragnie uniknąć jednostronności obrazu, szuka niuansów, skomplikowanych motywacji:
„[…] rozliczenie musi uwzględniać pierwiastek ludzki: odnotowując obok zbrodni próby przetrwania; opisując Żydów usiłujących przeżyć, jak też nielicznych nie-Żydów, którzy chcieli im pomóc; akceptując przy tym nieodłączną i nieredukowalną złożoność poszczególnych jednostek oraz kontaktów między nimi” (s. 13).
Anarchia i ekologia
Rozważania autora koncentrują się wokół wątku państwowości i anarchicznego charakteru działań Hitlera, niszczącego państwa sąsiednie (Czechosłowację, Austrię, Polskę i inne), które jako jedyne mogły, choćby ze względu na swoją suwerenność, nie dopuścić do zagłady części swoich obywateli, niezależnie od panującego w danym kraju antysemityzmu. Państwo w przekonaniu Snydera pełni wręcz funkcję moralną, w zakończeniu autor pisze:
„Gdy zabrakło moralnej jasności, jaką dają instytucje, pozostawała tylko dobroć” (s. 413).
Umierali najszybciej ci, którzy tracili obywatelstwo i których nie chroniły żadne prawa. Antysemityzm, który autor nazywa „uczuciem”, nie przekłada się bowiem bezpośrednio na działania na masową skalę, do ludobójstwa trzeba czegoś więcej. Snyder wskazuje przykłady społeczeństw antysemickich, które na poziomie instytucji państwowych przeciwstawiły się Zagładzie swoich obywateli.
Autor nie odnosi poglądów i działań Hitlera do nacjonalizmu, ponieważ podstawową kategorią Hitlera była rasa, nie zaś naród. Snyder wskazuje na charakterystyczne zmiany, których dokonał Hitler: wprowadził państwo jednopartyjne (za Leninem), przedsiębiorczość przemocy, eksport anarchii, hybrydyzację instytucji, dał precedens bezpaństwowości, dokonał globalizacji niemieckich Żydów, na nowo zdefiniował wojnę (s. 63). Hitlera określa autor mianem biologistycznego anarchisty, pragnącego wojny totalnej.
Jakkolwiek silnie sam autor oraz jego krytycy podkreślają rewolucyjność wyłożonych w książce tez, trudno oprzeć się wrażeniu, że niekiedy stare interpretacje zyskują tylko nowe wysłowienie: zamiast darwinizmu otrzymujemy ekologię, ale za tym pojęciem kryje się wizja konkurujących ze sobą ras, walczących o zasoby, rzekomo kurczącą się przestrzeń, wyrzynających się nawzajem, dowodzących swojej wyższości i podporządkowujących sobie inne, a więc model od dawna służący opisom koncepcji i poczynań Hitlera.
Instytucje a Holokaust
Głównym, jasno wskazanym w zakończeniu książki protagonistą „Czarnej ziemi” – jej negatywnym bohaterem – jest ten nurt interpretacji Zagłady, który wyrasta z koncepcji Szkoły Frankfurckiej, znany doskonale polskiemu czytelnikowi nie tylko z prac Adorna i Horkheimera, ale też z dzieł Zygmunta Baumana. Nurt krytyczny zrywał z niemal powszechnym rozumieniem Holocaustu jako erupcji bezrozumnego barbarzyństwa i wskazywał jego racjonalny charakter, zakorzenienie w rozumie instrumentalnym, który legł u podstaw zachodniej cywilizacji i nauki. Dociekania te zaowocowały badaniami nad autorytaryzmem i szukały związku między rozmaitymi instytucjami a konstrukcją osobowości społecznej, która prowadziła do wykluczenia i w konsekwencji także do Zagłady. Snyder natomiast dąży do udowodnienia tezy wręcz przeciwnej: to instytucje broniły przed Zagładą, a w każdym razie zwiększały szanse ofiar na przeżycie.
Drugim oczywistym, choć nie do końca jawnym, adresem polemicznym „Czarnej ziemi” są książki Jana Tomasz Grossa, a zwłaszcza „Sąsiedzi”, praca koncentrująca się na pogromach dokonywanych przez ludność polską tuż po inwazji armii niemieckiej na ZSRR. Snyder stara się podważyć nie tylko poszczególne elementy wywodu Grossa, ale przede wszystkim jego tezę główną, o istotnej roli antysemityzmu przedwojennego i wojennego w samym mechanizmie Zagłady oraz o rzeczywistym uczestnictwie społeczności lokalnych w mordowaniu Żydów. Snyder podkreśla wielokrotnie, że mordowanie Żydów nie byłoby możliwe bez wojny i polityki Hitlera (czego zresztą nikt nie kwestionuje), ale również, że pogromy były inspirowane przez Niemców, niezadowolonych skądinąd z niedostatecznej ich skali. Narrację o polskich spontanicznych pogromach autor uważa wręcz za echo niemieckiej propagandy, której zależało na zachowaniu pozorów spontaniczności i lokalności owych wydarzeń. Snyder zdaje się przy tym ignorować konkretne opisy, wspomnienia i badania wydarzeń w Jedwabnem (i rzecz jasna nie tylko w Jedwabnem). Jego tezy opierają się na dość kruchych podstawach, a mianowicie na źródłach pośrednich, a więc instrukcjach niemieckich oraz dedukcji, nie zaś nie na dokumentach dotyczących samych wydarzeń. W rozdziale szóstym pisze:
„Instrukcje przekazywane dowódcom Einsatzgruppen mówiły o tworzeniu pozorów lokalnej spontaniczności, co oczywiście sugeruje, że w rzeczywistości takiej brakowało. […] Zresztą przy tych wydarzeniach byli za każdym razem obecni Niemcy” (s. 202). „W Europie wschodniej nie brakowało lokalnego antysemityzmu. […] Związek między uczuciami a zabijaniem nie jest jednak oczywisty. Odwieczny antysemityzm nie tłumaczy, dlaczego pogromy zaczęły się właśnie latem 1941 roku. […] W okupowanej Polsce Holocaust rozpoczął się ponad dwa lata po inwazji niemieckiej i w znacznej części odbywał się w izolacji od miejscowej ludności. W okupowanym Związku Radzieckim mordowano na zewnątrz, na oczach ludzi i z pomocą młodych sowieckich mężczyzn” (s.203).
Trudno się z tymi stwierdzeniami zgodzić. Po pierwsze dyskusyjne wydaje się datowanie początków Holocaustu, ale do tej kwestii jeszcze powrócę. Jeszcze trudniej przyjąć stwierdzenie o „izolacji miejscowej ludności”, skądinąd jest to wypowiedź, delikatnie mówiąc, mglista. Sam Snyder dyskredytuje Auschwitz jako figurę Holocaustu: wbrew powszechnym wyobrażeniom Zagłada jego zdaniem nie dokonała się w obozach koncentracyjnych, a w każdym razie nie główna jej część.
Antysemityzm państwowy czy ludowy?
Jak pokazują prace Jana Grabskiego, Centrum Badań nad Zagładą Żydów i badania prowadzone w ramach IBL PAN, teza jakoby „miejscowa ludność” – w naszym wypadku Polacy – była rzeczywiście odizolowana od Holocaustu, biorąc pod uwagę skalę handlu z gettem, grabieży, denuncjacji, mordów, wydaje się jawnie fałszywa. Znacząca była rola polskich sąsiadów przy podejmowaniu decyzji o pójściu do getta, znacząca dla życia „po aryjskiej stronie”, trzeba też mieć na względzie odcinanie się Polaków od swoich żydowskich sąsiadów, przyjaciół, rodziny, pamiętać o tłumach otaczających getto podczas powstania, likwidacji getta, o szmalcownikach czyhających nieustannie na swoje ofiary w tym tłumie. Tezy o izolacji w świetle nowszych badań nie da się obronić. Wracając zaś do wątku pogromów i rozstrzelań w okupowanym ZSRR: co właściwie znaczy „młodzi sowieccy mężczyźni” w odniesieniu do braci Laudańskich, antysemitów i endeków, morderców, którzy istotnie przez pewien czas byli obywatelami ZSRR i którzy dobrowolnie spalili swoich żydowskich sąsiadów w stodole? Czy nie jest to jednak nadużycie interpretacyjne, próbujące utwierdzić nas w przekonaniu, że przedwojenny antysemityzm nie ma znaczenia, natomiast ma go epizod państwowej (nie)przynależności? Snyder wielokrotnie odrzuca stanowisko, jakoby za Holocaust odpowiadał środkowoeuropejski prymitywny antysemityzm, mówiąc o „pułapce wyjaśnień etnicznych i odpowiedzialności zbiorowej”. Twierdzi, że głoszenie takiego stanowiska stawia w tym samym rzędzie z propagandystami nazistowskimi oraz sowieckimi i oznacza „likwidację myśli politycznej i zacieranie indywidualnych działań” (s. 204).
Gra toczy się zatem o uniknięcie czy też oddalenie kategorii winy zbiorowej, Snyder nie dopuszcza jej, wekslując rozważania na tor odpowiedzialności indywidualnej albo też odpowiedzialności państwa, likwiduje tym samym poziom rozważań społecznych (zachowań rozmaitych grup społecznych), uznając je kuriozalnie za „likwidację myśli politycznej”. Nie jest to jedyna redukcja. W rozważaniach Snydera najbardziej brakuje kontekstu kulturowego, a więc analizy pewnych powtarzalnych i istotnych wzorów kultury, które w znacznej mierze określają zachowania grup społecznych i pozwalają zrozumieć masowość pewnych zjawisk. „Czarna ziemia” ogranicza swój horyzont do historii politycznej, choć przecież autora interesują zjawiska znacznie poza dziedzinę spraw czysto politycznych i państwowych wykraczające. Znamienny będzie tu przykład antysemityzmu. Jak już wspomniałam, Snyder traktuje go jako pewnego rodzaju oczywistość, nie uważa go jednak za przyczynę sprawczą i nie poświęca mu większej uwagi. Opisuje przedwojenny antysemityzm w Polsce jako polityczny – spadkobiercy Piłsudskiego chcieli powstrzymać endecję i jej pogromy, stąd pojawił się OZON i antyżydowska polityka państwa w drugiej połowie lat 30., która w gruncie rzeczy domagała się emigracji Żydów i pomagała im w staraniach o własne państwo. Istnieje też bliżej nieokreślony antysemityzm ludowy, któremu Snyder nie zamierza się bliżej przyglądać. Brak kontekstu kulturowego i społecznego sprawia, że autor nie dostrzega wymiaru antysemickiego przedwojennego katolicyzmu oraz potęgi społecznej i politycznej nacjonalizmu jako siły kształtującej wyobrażenia społeczne, aspiracje i postępowanie licznych grup społecznych, nie tylko chłopstwa, lecz także inteligencji i robotników – wyobrażenia te umożliwiły ekskluzję Żydów i ich eksterminację w sprzyjających okolicznościach Holocaustu.
Wszyscy ci, którym solą w oku są rozważania Grossa i kategoria polskiej winy, mogą odetchnąć z ulgą, praca Snydera przynosi uspokojenie: pogromy były inspirowane, polski antysemityzm nie miał najistotniejszego znaczenia i nie był krwiożerczy ani eliminacyjny, nie można mówić o żadnej zbiorowej winie, ponieważ istnieją tylko jednostki, ich skomplikowane motywacje, poczynania i ich indywidualna odpowiedzialność. W tym niuansowaniu i względności ginie główny rysunek i zacierają się zasadnicze rysy wypracowane przez nowsze badania nad Zagładą.
Moralność w czasach Zagłady
Silną kodą książki jest passus o Sprawiedliwych, ich portrety i dociekanie motywacji, humanitaryzmu, szacunku dla ludzkiego życia, doświadczenia utraty, wrażliwości. Niezmiernie skądinąd cenne podkreślanie ich zasług i wyjątkowości nie idzie jednak w parze z informacją, że ich postępowanie nie było symptomatyczne, ale dokonywało się wbrew otaczającym społecznościom, wyznaczonym przez nie kodeksom oraz normom i zazwyczaj spotykało się z odrzuceniem, potępieniem lub też represjami ze strony „swoich”.
Wątpliwości budzi też rozumienie podstawowych kategorii, których używa autor, jak choćby „państwo”. Co właściwie oznacza stwierdzenie, że państwo nie istnieje, skoro dana populacja objęta jest organizacją polityczną, z policją, sądownictwem, działającym prawem cywilnym i karnym, opieką medyczną i tak dalej? Czy państwo, które nie gwarantuje swoim obywatelom praw politycznych, równości, a nawet bezpieczeństwa, przestaje być państwem? Snyder wikła się tu w sprzeczności, bo z jednej strony Niemcy pozostają państwem przez cały czas wojny, choć nie chronią swoich obywateli, nie zapewniają im nawet prawa do życia, a z drugiej już państwem nie są. Francja balansuje w tym opisie między terenem okupowanym i bytem państwowym w zależności od kontekstu, podobnie Austria. Warto przy tej okazji zadać sobie pytanie, czy państwo w stanie wyjątkowym (Trzecia Rzesza niewątpliwie nie była liberalną demokracją) przestaje być państwem? Nowsi filozofowie społeczni i polityczni (by wspomnieć choćby Agambena) podkreślają raczej, że właśnie stan wyjątkowy, oznaczający władzę naruszania i zawieszania wcześniejszych reguł, dowolności prawa nad życiem, podkreśla tylko moc państwa, nie stanowi o jego nieistnieniu, chyba że przez pojęcie państwa rozumiemy byt wyłącznie liberalno–demokratyczny, ale z takim założeniem trudno się zgodzić. Nawet teza o kompletnym nieistnieniu państwa w odniesieniu do wojennej Polski może wydawać się problematyczna, biorąc choćby pod uwagę działające instytucje prawa: sądy i policję, prawo karne, cywilne, władze emigracyjne i krajowe uznane przez światowych graczy i prowadzące własną politykę wewnętrzną i zagraniczną oraz podziemną armię.
Jeszcze większe wątpliwości budzi opis Holocaustu. Snyder dokonuje w tym wypadku charakterystycznej operacji – detronizuje Auschwitz jako jego symbol i zasadniczy obraz, mówiąc, że jest to nieuprawniona metonimia: nieuprawniona, ponieważ większość Żydów nie zginęła w obozach koncentracyjnych. Obrazem symbolicznym Holocaustu stają się zatem masowe rozstrzelania i pogromy na wschodzie, gdyż zdaniem autora dopiero wtedy możemy mówić o Zagładzie, wcześniejsze wydarzenia należy raczej traktować jako przygrywkę, w której klarowały się jeszcze plany ostatecznego rozwiązania. Toteż Holocaust nie zaczyna się ani od Anschlussu, ani od najazdu na Polskę, ale dopiero od inwazji na Związek Radziecki. Snyder nie przytacza żadnych liczb, które miałyby przekonać czytelnika do tej koncepcji, żadnych poważniejszych argumentów, ale posunięcie to wyraźnie wzmacnia jego tezę, że Zagładę umożliwiła destrukcja państwa, a masowe mordowanie zaczęło się dopiero później.
Podobnie jak w „Skrwawionych ziemiach” autor buduje symetrię między Rosją Radziecką a faszystowskimi Niemcami: rewolucja na eksport, anarchia, niszczenie sąsiadujących państw, wymiar światowy polityki. Można niekiedy ulec wrażeniu, że zdaniem Snydera to właśnie działania Sowietów dały asumpt Holocaustowi, bo to oni właśnie w ’39 roku dokonali aneksji i demontażu państwa polskiego, to na ich terytorium zaczął się Holocaust, w którym wzięli udział „młodzi sowieccy mężczyźni”.
„W 1939 roku Sowieci pokonali, zniszczyli i zdyskredytowali tradycyjne autorytety – zarówno świeckie, jak i religijne. Po inwazji [Niemiec] wyrównywano rachunki i zapanował chaos, prowadzący do licznych nowych zatargów, które mogły doczekać się rozstrzygnięcia podczas kolejnego epizodu brutalnej transformacji” (s. 179).
Opis ten sugeruje, że pierwszy ruch należał do Sowietów, którzy zniszczyli religię, tradycyjną moralność i dlatego ludzie zaczęli zarzynać i okradać. Trudno jednak nie dostrzec faktu, że gdzie indziej grabieże, rozboje, morderstwa i przemoc dokonywały się równie często, a co więcej ani ich konsekwencją, ani też przyczyną nie było wcale osłabienie katolicyzmu czy tradycyjnie rozumianej moralności. Złodzieje i mordercy Żydów nie odrzucali katolickiej tożsamości ani nie naruszali norm swojej wspólnoty i bardzo rzadko, jeśli w ogóle, spotykali się z ostracyzmem w kościele.
Postrzeganie wojny jako zapaści norm, instytucji i autorytetów idzie wbrew tym interpretacjom, które właśnie w instytucjach i autorytecie dopatrywały się przyczyn wydarzeń z czasów Zagłady i tuż po niej, wydaje się natomiast tendencją dominującą we współczesnym pisarstwie historycznym, chętnie odwołującym się do kategorii traumy i kulturowego kolapsu – żeby przywołać tu choćby szeroko dyskutowaną książkę Marcina Zaremby, „Wielką trwogę”. Ludową reakcję na kryzys, poświęconą czasom tuż powojennym. Ta bazująca na zdroworozsądkowej intuicji koncepcja (aby tak straszne rzeczy mogły się wydarzyć, ludzie musieli nie być sobą, musieli podlegać ogromnej presji, a ich wzorce i normy moralne uległy dezintegracji) budzi wiele entuzjazmu, ale wydaje się nieco jednoznacznie i nie do końca prawdziwie formatować opis przeszłości, a ponadto przysłania wiele zupełnie nieoczywistych mechanizmów, które szkole krytycznej udaje się odsłonić. Oscyluje między dwoma banałami. Pierwszy głosi, że wszyscy zdolni są do zła w pewnych okolicznościach i nie ma ani winnych, ani niewinnych. Drugi, że wszyscy się unurzali, tym większa zatem sława bohaterom, którzy jaśnieją jak gwiazda na firmamencie zła, dając przykład wiecznemu humanizmowi. Jak na konkluzje poważnych prac historycznych to nieco za mało.