Dwa lata temu, w sierpniu 2016 roku, świat obiegła sensacyjna informacja. Duńscy naukowcy z Juliusem Nielsenem na czele opublikowali na łamach „Science” artykuł, w którym informowali, że badany przez nich okaz rekina polarnego jest najstarszym poznanym dotychczas kręgowcem, dożywającym nawet czterystu lat. Nagłówki gazet informowały o rekinie, który mógłby pamiętać Szekspira, Kartezjusza i „kibicować królowi Sobieskiemu”. I choć czynienie z wiekowego zwierzęcia potencjalnego uczestnika wielkiej historii jest oczywiście metaforą, dobrze uwidacznia główny problem współczesnego pisania o gatunkach innych niż ludzkie.
Rekin celebryta
Kierowany przez Nielsena projekt badawczy „Old and cold – biology of the Greenland shark, Somniosus microcephalus”, uruchomiony w 2009 roku, miał rozszerzyć naszą wiedzę na temat rekina polarnego, jednego z najmniej poznanych dotychczas zwierząt arktycznych. Osiągająca do siedmiu metrów długości, żyjąca w arktycznych głębinach prawie całkowicie niewidoma ryba już wcześniej rozbudzała zainteresowanie szerokiej publiczności. Strategie łowieckie rekina polarnego, polującego między innymi na śpiące w wodzie foki, stały się tematem utrzymanego w skandalizującej atmosferze filmu „Predator CSI: Corkscrew Killer”, wyprodukowanego przez National Geographic. Na stronach głównych poczytnych portali internetowych, na przykład „The Guardian” czy wired.com, czytelnicy mogli znaleźć także artykuły opisujące pasożyty żyjące w gałkach ocznych ryby. Widłonogi z gatunku Ommatokoita elongata, żywiąc się tkanką z rogówki, powodują ślepotę nawet u 90 procent populacji rekina, a dzięki swoim właściwościom fluorescencyjnym mogą służyć nosicielowi jako wabik na głębinowe ryby.
Nic więc dziwnego, że badania zespołu Nielsena także szybko urosły do rangi sensacji. Szeroki wachlarz niezwykłych zdolności rekina uzupełniła informacja, że poszczególne osobniki mogą żyć czterysta lat (pół roku później oszacowano wiek kolejnego badanego rekina na maksymalnie 512 lat!). Na nic zdały się studzące emocje tłumaczenia biologów, że zastosowana w badaniach zespołu Nielsena metoda radiowęglowa daje jedynie ogólną orientację o tym, w jakim przedziale sytuuje się wiek poszczególnych osobników. Czytelnicy z całego świata mogli wkrótce przeczytać o odnalezieniu najbardziej długowiecznego kręgowca żyjącego na Ziemi. Autorzy tytułów, prześcigając się w pomysłowości, nazywali rekina polarnego „żyjącą skamieliną” albo „długowiecznym ludojadem”. Tajemniczy gatunek, żyjący w arktycznych głębinach, stał się w ten sposób współczesną wersją obecnej od dawna w kulturze fantazji o istnieniu cudownego zwierzęcia, które ucieleśniałoby niepoznane sekrety natury. Wykorzystana w opowieści o rekinie konwencja cudowności, dobrze znana z innych tekstów kultury, sprzęgła się tutaj także z nowymi formami mówienia o świecie przyrody. Oto bowiem naukowy dyskurs, niepozbawiony elementów troski o zachowanie środowiska naturalnego, wszedł w sojusz z sensacyjnym w tonie współczesnym dziennikarstwem.
Zwierzę jako „świadek historii”
Cechą charakterystyczną opowieści o imponującym wieku rekinów polarnych stało się wyliczanie wydarzeń historycznych, które miały miejsce za życia badanych osobników. Autorzy tekstów z lubością opisywali władców, za panowania których zwierzę się urodziło, czy rewolucje dziejące się w czasie osiągania przez nie dojrzałości płciowej. Zabieg ten, służący uruchomieniu wyobraźni czytelników, został bez modyfikacji zaczerpnięty z tekstów poświęconych innym odnalezionym „starożytnościom”, takich jak księgi, drogocenne przedmioty czy artefakty zwykle niezachowane do naszych czasów. Jego zastosowanie jest w tym kontekście tym ciekawsze, że – w przeciwieństwie do przedmiotów, które w mniejszym lub większym stopniu mogły „brać udział” w procesach dziejowych – ciężko przypisywać żyjącemu w głębi oceanu rekinowi polarnemu jakiekolwiek zainteresowanie władcami, wojnami czy odkryciami naukowymi ludzi żyjących na powierzchni. Choć po krótkim zastanowieniu taka metaforyka musi zostać uznana za mało finezyjny chwyt retoryczny, to jednak sformułowania potencjalnie osadzające rekiny polarne w procesie historycznym ujawniają pewne intencje i tęsknoty, którym warto się przyjrzeć bliżej.
Przeszłość, zapisana lub opowiedziana jako historia, jest jednym z fundamentów ludzkiej tożsamości, tak jednostkowej, jak i zbiorowej. Dostęp do niej zapośredniczamy podaniami źródłowymi lub analizami historyków. Szczególnie interesująca jest tutaj postać świadka historii, który był uczestnikiem jakiegoś wydarzenia, ciekawego z perspektywy zbiorowej wizji przeszłości. Świadek taki pełni rolę, w zależności od wrażliwości metodologicznej badacza, medium lub artefaktu będącego nośnikiem informacji. Samoświadomość osobistego „udziału w przeszłości” danej osoby pozostaje tutaj bez znaczenia, ponieważ dopiero historiograficzne działanie na jej relacji czyni z niej historię. Jednocześnie istnienie świadków historii przekonuje nas, że dane wydarzenie rzeczywiście miało miejsce. Objawia się tutaj potrzeba dowodów, udokumentowania przeszłości, której najskrajniejszym przejawem jest ludzkie marzenie o podróżach w czasie, by na własnej skórze doświadczyć historii znanej z podręczników. Imitacją takiej wędrówki jest zwrócenie się ku wszystkiemu, co istniało „przed wiekami”. Osadzenie w takiej roli rekina polarnego jest problematyczne ze względu na jego zupełną ignorancję wobec świata ludzkiego. Ale to nie jedyny paradoks.
Historia wykluczonych
Wiązanie rekinów polarnych z wielkimi postaciami historycznymi wyraża, być może nie do końca uświadomione, pragnienie uzyskania pełnego dostępu do świadomości zwierzęcia, a co za tym idzie – możliwości wpisania go w historię. Niemożność realizacji tego rodzaju potrzeb jest odsuwana na bok, ponieważ brak takich metod komunikacyjnych współcześnie nie wyklucza ich potencjalności w przyszłości. W końcu coraz więcej zaawansowanych badań nad zwierzętami, szczególnie z zakresu behawiorystyki, neurobiologii czy kognitywistyki, przynosi zachwycające wyniki. Orki posiadające odmienne kultury terytorialne, które odbiją się na ich ewolucji, słonie postrzegające człowieka w podobny sposób do tego, w jaki ludzie patrzą na psie szczeniaki, czy samoświadomość własnego indywidualizmu wśród delfinów. To tylko najgłośniejsze ustalenia zoologów spopularyzowane w ostatnich latach. Nadzieja na pełniejsze zrozumienie człowieka ze zwierzętami (a już nie tylko zwierząt przez człowieka) zaczyna iść w parze z uznaniem ich za świadomych uczestników rzeczywistości. Rzeczywistości, której częścią może być także historia.
Oczywiście perspektywa historyczna zwierząt, której model chcielibyśmy stworzyć, jest odmienna od ludzkiej. Zwierzęta są wykluczone. Nie tylko przez biologiczne bariery, niepozwalające człowiekowi na łatwy i bezpośredni kontakt z nimi, ale także z powodu ludzkiej kultury, która od czasów starożytnych Greków próbuje się od fauny i flory zdecydowanie oddzielić. Stąd historiograficzny trend na odchodzenie od historii zwierząt i badanie w zamian zwierzęcej historii, która miałaby uznać przedstawicieli odmiennych od ludzkiego gatunków za posiadających sprawczość aktorów. Pozostaje jednak pytanie, jak taką historię pisać. Współcześni badacze poszukują wzorców metodologicznych w badaniach nad innymi grupami wykluczonymi. Chodzi tu o historię kobiet, chłopów czy ludzi spoza europejskiego kręgu kulturowego, czyli wszystkich tych, których klasyczna historiografia traktowała jako postacie bierne, przedmioty poddające się bezwiednie wydarzeniom. „Oddawanie głosu” tym grupom stało się ważnym elementem zwrotów metodologicznych w XX wieku, zawierającym silny etyczny imperatyw równościowy i emancypacyjny. W przypadku historii zwierzęcej wartości stojących za zmianą perspektyw w postrzeganiu dziejów dostarcza ekokrytyka.
Współodczuwać, żeby zrozumieć
Chyba najbardziej znany w Polsce przedstawiciel tego nurtu, Éric Baratay, stawia w swoich pracach sprawę jasno: „Stawką jest zainteresowanie się istnieniami tak zwyczajnymi, tak niedocenionymi, a nawet zanegowanymi, że się ich nie widzi albo zobaczyć nie chce” („Zwierzęcy punkt widzenia: inna wersja historii”). To zainteresowanie ma zakończyć ludzką ignorancję, zwrócić uwagę na szczególnych aktorów nie-ludzkich, którymi są zwierzęta. Czym jednak to zainteresowanie ma owocować? Nie chodzi tutaj jedynie o poszerzenie ludzkich horyzontów czy uzupełnienie wiedzy. Baratay twierdzi, że człowiek ma przestać uważać się za „pępek świata” czy hołdować „infantylnej koncepcji” o swojej hierarchicznej wyższości nad sztucznym bytem zbiorowym, którym w kulturze zachodniej są „zwierzęta”. Postulując jednocześnie postrzeganie fauny w całej jej różnorodności gatunkowej, autor „Zwierzęcego punktu widzenia” zauważa także konieczność zwrócenia uwagi na jednostki oraz uznanie ich podmiotowości w kontaktach z człowiekiem i ze środowiskiem naturalnym.
Próba zbliżenia czytelników z bohaterami książek, zerknięcia na świat „zwierzęcym spojrzeniem”, oparta jest tutaj na empatii. Ludzie mają patrzeć na „zwierzęcą historię zwierząt”, jak nazywa ją Baratay, współodczuwając z jej bohaterami. Poświęcając swoją pracę gatunkom bliskim człowiekowi – głównie koniom, psom i bydłu (szczególnie krowom) – autor przedstawia ich los w kontekście ich relacji ze światem ludzkim. Chodzi o rolę zwierząt w gospodarce, na wojnie (temu tematowi poświęcił także osobną książkę „Zwierzęta w okopach”, która dotyczy I wojny światowej), jako towarzyszy życia i obiektów rozrywki. Należy od razu podkreślić, że choć zestaw ten wydaje się na pierwszy rzut oka wyważony, to dominuje tutaj opis eksploatacji zwierząt: harówka koni w kopalniach czy na polach, stres i przerażenie psów na polach bitew czy fizyczna krzywda dziejąca się bykom na arenach podczas corridy. Zwierzęta Barataya przede wszystkim cierpią, a autor nie zamierza odpuszczać czytelnikowi żadnych szczegółów ich męki. Opisy te stały się pryzmatem, przez który książkę postrzegają czytelnicy. Znamienną jest tutaj opublikowana na łamach „Gazety Wyborczej” rozmowa Sylwii Chutnik z Karoliną Sulej, która stwierdziła: „Dla mnie książka Barataya to też odświeżenie świadomości przemocy, która otacza nas i towarzyszy nam każdego dnia. Jak łatwo przekraczamy granicę humanitarnego traktowania żywych istot”.
Rzeczywiście, podejście Barataya zmienia perspektywę w patrzeniu na zwierzęta. Wybór „gatunków zwyczajnych”, z którymi człowiek spotyka się na co dzień, pozwala na odejście od fantazji o „niezbadanych cudach natury”. Nie ma tu wzmianek o niezwykłych zachowaniach, tajemniczych pasożytach, porażającej długowieczności. Czytelnik poznaje w zamian smutną historię lęku, bólu i stresu, podporządkowania innych gatunków dominującemu człowiekowi. Tak napisana historia nie jest przyjemną, pełną ciekawostek lekturą, a raczej trudną emocjonalnie podróżą przez zwierzęcy świat. Wrażliwość nakazuje czytelnikowi empatyzować, odczuwać wspólnotę możliwych doświadczeń ze stworzeniami, które nie są już tak jednoznacznie od nas oddzielone w kulturowej hierarchii żywych organizmów. Ta bliskość może okazać się jednak pozorna, kiedy zaczniemy zadawać sobie pytania o to, czego historię tak naprawdę przeczytaliśmy. Czy czasem cierpienie zwierząt nie przemawia do nas tak silnie, ponieważ jest bliskie naszemu cierpieniu, które w cywilizacji judeochrześcijańskiej uszlachetnia?
Hierarchie cierpienia
Dominacja etyki jako narzędzia krytycznego w próbach opracowań zwierzęcej historii, choć na pewno uzasadniona, budzi szereg wątpliwości. Pojęcie zwierzęcia nie posiada pełnego „fizykalnego desygnatu”, zostało bowiem stworzone przez ludzi, by opisać cały zestaw zjawisk i struktur, tak jak widzi je człowiek. Choć określenia odnoszą się do rzeczywistości, to nie mogą być odbierane jako w pełni obiektywne. Jest więc zrozumiałe, że przybliżając się do świata zwierzęcego, poszukujemy cech wspólnych, zjawisk, które nas łączą – na przykład cierpienia. Problem w tym, że „zwierzęta” to bardzo obszerna kategoria fenomenów przyrodniczych, w ramach której mieszczą się gatunki diametralnie się od siebie różniące. Fakt ten powinien wywoływać pytania o te zwierzęta, dla których jednostkowe cierpienie nie jest ważnym doświadczeniem, a jedynie elementem prowadzącym do przetrwania całego gatunku. Jak napisać ich historie? Oczywiście, może się to okazać niemożliwe, nie ma w tym nic złego. Czy jednak skupienie się na tych gatunkach, które są człowiekowi na tyle bliskie, by można było opisać ich przeżycia, i budowanie wokół nich nowoczesnego stosunku do istot żywych nie grozi ich wtórną hierarchizacją?
Baratay postuluje w swoich książkach zaprzestanie kategoryzowania zwierząt w odniesieniu do człowieka, a szczególnie zatarcie granicy między światem ludzkim a zwierzęcym. Ta szlachetna intencja może jednak nie do końca znajdować odzwierciedlenie w stosunku człowieka do świata naturalnego. Jednym z przykładów uwidaczniających trudności z realizacją tego założenia jest historia atolu Palmyra na Oceanie Spokojnym. Należący do marynarki USA, był świadkiem katastrofy ekologicznej, która odbyła się wskutek przypadkowej introdukcji szczurów z gatunku rattus rattus (szczur śniady).
Gryzonie, przywleczone przez marynarzy w czasie II wojny światowej, przetrzebiły populację krabów, żółwi morskich oraz gniazdujących na atolu ptaków, wcześniej dewastując wyspiarską faunę. W celu odbudowy naturalnego środowiska Palmyry od początków XXI wieku prowadzona jest akcja trucia szczurów na masową skalę. W wyniku tych działań różnorodność biologiczna wyspy odradza się w imponującym tempie, jednak część radykalnych ekologów wskazuje także na odgrywający się na wyspie dramat gryzoni. Jakby nie patrzeć na całą sprawę, szczury płacą cenę za działalność człowieka, a ich miejsce w hierarchii istot żywych ustalono niżej niż gatunków, które zaklasyfikowano jako zagrożone.
Problem Palmyry pokazuje dobitnie, jak skomplikowanymi prawami rządzi się świat naturalny. Czy jednak przykład ten niesie za sobą jakąś naukę dla historyków pragnących przyjąć „zwierzęcą perspektywę”? Podobnie jak w przypadku rekinów polarnych czy cierpiących zwierząt Barataya, historia ekosystemu Palmyry ukazuje, z jaką łatwością przychodzi nam docenienie jednych gatunków ze względu na cechy, które nas fascynują lub są nam bliskie. Bez względu na to, jak bardzo pragnęlibyśmy spojrzeć na świat oczami zwierząt, zawsze odbyć się to może kosztem stworzeń, które z jakiegoś powodu są dla nas mniej atrakcyjne. Antropocentryczna perspektywa będzie towarzyszyć nam zawsze, z czego szczęśliwie część badaczy zdaje sobie sprawę. Możemy ją co najwyżej częściowo tłumić. Perspektywa ta jednak wcale nie musi być pesymistyczna lub zniechęcać do dalszych badań. Zwierzęcą historię zwierząt można potraktować jako pytanie zadawane ciągle na nowo, na które odpowiedź pozwoli zweryfikować nasz stosunek nie tylko do innych stworzeń, ale także do samej historii. O to właśnie chodzi w przyjmowaniu zwierzęcej perspektywy – ciągłej próbie patrzenia na świat trochę inaczej.