
Artykuł ukazał się pierwotnie w 39. numerze Magazynu Kontakt „Dlaczego wciąż jesteśmy w Kościele?”.
Facet po trzydziestce. Dużo czasu spędza z rodzicami, oboje są ciężko chorzy. Nie ma go zbyt wiele, bo dzieli go też z dziewczyną żyjącą w oddalonym o kilkaset kilometrów mieście. Zakochują się, dziecko jest w drodze. Chce dobrze, dwoi się i troi, by pomóc, komu może. Wtedy umiera ojciec, w rok po nim matka. Zaczyna chorować brat, a życie Mietka ulega jeszcze większemu rozciągnięciu. Dalej ogarnia całą rodzinę, tym bardziej że na świat przyszła jej nowa członkini – mała córeczka.
Z czasem dzieje się coraz gorzej. Facet, u którego pracował, jest niewypłacalny, a pieniędzy w życiu Mietka nie ma zbyt dużo. Na pewno nie tyle, by dać radę przy żonie, dziecku i poważnie cierpiącym bracie. Problem nakłada się na problem i choć było nieźle, to sytuacja regularnie się pogarsza. Wściekły na szefa siada za kółko, nerwy dogrzewa alkohol we krwi. Po raz pierwszy jedzie po pijaku, a pił ze strachu. Pierwszy i jedyny. Rozbija się na środku ulicy.
Żyje, lecz to jest ta chwila. Ta, po której jego życie obraca się o 180 stopni. Od tego momentu zaczyna się niemal dekada spędzona na ulicy. Ale wy przecież znacie tę historię. Nie Mietkową, ale bardzo zbliżoną. To historia sprawiedliwego, prawego, bogobojnego i unikającego zła człowieka z ziemi Us imieniem Hiob. W jego życiu także nadeszła ta chwila, która zmieniła wszystko.
*
Rzeczą, która jako pierwsza uderza w księdze Hioba, jest to, że tak naprawdę nie wiemy, jak do tego wszystkiego doszło.
Wiemy, że był zamożny i miał dużą rodzinę. Wyróżniał się nie tylko majątkiem, lecz przede wszystkim wyjątkową mądrością znaną na całym Wschodzie. Był dobry i starał się, by jego dzieci także takie były. Był pobożny, dbał o rodzinę nie tylko pod względem finansowym, ale również moralnym. Wtedy przybyli posłańcy, by oznajmić mu, że to koniec. Że jego cała, ogromna rodzina nie żyje. Że gospodarstwo zostało zniszczone, wybito zwierzęta, a cały plon spłonął. Jeden mówił o Sabejczykach, drugi o Chaldejczykach. Inny powiedział, że to ogień Boży pochłonął plony, a kolejny szukał przyczyny upadku powały w wietrze, który zawalił domostwo najstarszego syna Hioba. Wszystko wydarzyło się nagle, w jednej chwili. Jeden moment, który zmienia całe życie. Jak to wszystko pojąć? Nic dziwnego, że każdy posłaniec opowiada inną historię – zła, którego Hiob doświadczył, nie da się zmierzyć rozumem. A ponadto spotkał go jeszcze trąd i odrzucenie. Jak to w ogóle możliwe?
Prosta odpowiedź: to diabeł. Szatan przyszedł i spuścił nieszczęście na Hioba, zrzucił na niego chorobę i przeklął jego domostwo. Tak być jednak nie może, bo tym sposobem przyznalibyśmy diabłu sprawczość i moc równą Bogu. Bóg stawałby się bogiem, bo miałby przeciwnika, który w bóstwie jest mu równy. Przeciwnika, który nie stwarza, lecz niszczy; nie buduje, lecz rujnuje; nie leczy, a zsyła chorobę. Nie da się przyjąć takiego wyjaśnienia bez ryzyka popadnięcia w manichejską otchłań, oddzielającą od siebie równe sobie dobro i zło. Gdy wierzy się w Boga, to nie tylko pisze się Go wielką literą, ale także tak o Nim myśli. On jest większy od wszystkiego i nie daje mocy diabłu, a wręcz przeciwnie – odebrał mu tę moc, gdy szatan wystąpił przeciw Jego miłości.
Spróbujmy inaczej. Jest dobro, owszem, ale zła nie ma. Zło jest brakiem. Hiobowi nagle brakło rodziny i domu. Brakło mu zdrowia. Wszystkiego mu brakło – prócz samego bycia Hiobem – bo cała jego sytuacja egzystencjalna uległa radykalnej zmianie. Dlaczego zatem ten brak jest tak bardzo substancjalny? Coś, czego być nie powinno, jest – i to jak najbardziej namacalne. Brak dachu nad głową jest odczuwalny do bólu – bólu od chłodu czy wilgoci, od choroby, która towarzyszy cierpiącemu bezdomność. A utrata dziecka? Któż powie, że nie przynosi bólu? Ból, jak najbardziej, jest. Nie tylko w sensie przenośnym, lecz jak najbardziej fizycznym.
Skoro Bóg jest wszechmocny, brak jest czymś substancjalnie odczuwalnym, a szatan nie ma takiej siły, to pojawia się jeszcze jedna możliwość. To Bóg to sprawił. Bóg uczynił zło Hiobowi, który sam mówi: „Dał Pan i zabrał Pan” (Hi 1, 20), a skoro dobro przyjął z ręki Boga, to czemu nie może przyjąć zła? Ale Hiob nie tylko wierzy w Boga, ale przede wszystkim wierzy Bogu. Powtarza, że Jego imię jest błogosławione i zło nie może od Niego pochodzić.
Pozostaje jedno rozwiązanie. Szalone i absurdalne, ale, przy braku innych, możliwe do przyjęcia. To, co spotkało Hioba, jest wynikiem zakładu, który Bóg uczynił z diabłem. To próba i gra, w której jedną z zasad jest cierpienie konkretnego człowieka – Hioba. Gra, w którą sam najbardziej zainteresowany grać z pewnością nie chciał, ale gra w nią Bóg i szatan. Układ, w którym wszechmocny i dobry zawiesza swą moc, żeby zobaczyć, jak zareaguje Jego… no właśnie, kto? Sługa? Podwładny?
Tak właśnie ustawiona zostaje narracja księgi Hioba, ale serce odmawia jej miejsca. Bóg taki po prostu nie jest. Bóg nie chce złego. Bóg nie wodzi na pokuszenie. Bóg nie daje świata we władanie diabłu. Dlaczego zatem opowieść o Hiobie tak wygląda?
*
Adam miał żonę, dwójkę dzieci i cieszących się niezłym zdrowiem rodziców. Choć dość wcześnie przerwał edukację, to był bardzo, ale to bardzo zaradny. Ukręcił naprawdę niezły biznes. Po części to zasługa znajomości, ale też sprytu – w krótkim czasie z prostego kelnera zamienił się w bogatego restauratora. Towarzyski, wygadany i uśmiechnięty, błyskawicznie nawiązywał kontakty. Z każdym potrafił się porozumieć, a jak nie umiał, to uczył się jego języka. I tak gość bez matury opanował ich pięć. Trochę posiedział w Polsce, szybko wybył na Zachód. Tam się zaczęło.
Kolega podpowiedział mu, jak łatwo rozmnożyć drobne pieniądze przeznaczane na przyjemności – w kasynie. Na początek w ruch poszły małe kwoty, tyle, „żeby opłacało się wyjść z domu”, z czasem coraz większe. I większe, i większe, aż pękł pierwszy zarobiony milion, a mnożenie przeszło w dzielenie. Pojawiły się długi – już nie u kolegi, lecz ledwo znanych typów, których przyjaźń trwała tyle, ile spłaty.
Wrócił do Polski z wiarą, że tutaj jakoś staną z bliskimi na nogi. Poszedł na terapię dla hazardzistów. Pierwszą, potem drugą, a potem dołożył tę dla alkoholików, bo pierwsze uzależnienie zaczął leczyć gorzałą. Łatwo ukryć taki proces w czasie, bo po każdej terapii przychodził zwiastun nowego początku, a co jak co – stawać na nogi to Adam potrafił jak nikt inny. Pomagał mu brat, który zaopiekował się bliskimi. Pozostają ciągle w dobrej relacji, choć dawno się nie widzieli, odkąd po kolejnej z już kilkudziesięciu prób leczenia Adam uciekł od rodziny.
Coś w nim pękło, gdy siedząc na ławce, zobaczył na ulicy dawnego pracownika, który przyjechał na wycieczkę z rodziną. A Adam, choć bezdomny, bardzo o siebie dbał i nadal zachował wiele z dawnej prezencji. Tylko kiwnęli sobie głową – to starczyło, żeby emocje dosłownie wybuchły. Chciał wrócić do rodziny, ale się wstydził. Paraliżował go strach przed odrzuceniem. Jak bardzo zdziwił się, gdy przyjechał na święta, a bliscy przywitali go z radością i łzami w oczach. Zdziwił się tak bardzo, że nie wytrzymał i jeszcze w nocy znów zwiał z domu, żeby wrócić na ulicę.
Nie mam z nim kontaktu już od kilku miesięcy. Czasem dzwoniliśmy do siebie z życzeniami, pytaniem, co słychać. I choć pojawiały się kolejne próby zmiany, to Adam zawsze wracał. Teraz nie wiem, czy wróci choćby jako głos. W międzyczasie powiedział, że się „sypie”, że to rak.
Czy jego znajomi powiedzieliby, że widocznie Bóg karze go za przepuszczenie fortuny? Choruje, bo zgrzeszył?
*
Na pierwszy rzut oka dialog Hioba z Elifazem, Bildadem i Sofarem jest absurdalny. Ale przecież znamy te zarzuty. Jeśli sami ich nie słyszeliśmy, to wiemy, że są ludzie gotowi je stawiać. Cierpisz? Widocznie jesteś winny swojego stanu. Nie masz domu? Pewnie nie chciało ci się iść do roboty i wolisz pić. A czemu wolisz pić? No, jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz.
W rozmowie Hioba z przyjaciółmi na pierwszy plan wybija się wizja sprawiedliwości przyjmowana przez znajomych cierpiącego. To bardzo prosty model. Sprawiedliwość retrybucyjna, opierająca się na odpłacie. Jeśli Bóg ustanowił prawo, to z niego rozlicza, skoro więc na Hioba spadł wyrok, to musiał prawo złamać – i to nie byle jak. „Prawego Bóg nie odrzuci, złego nie wzmocni ramieniem” (Hi 8, 20) – powie Bildad. Jeśli Pan odrzuca Hioba, to więcej nie trzeba dodawać.
Sofar przyjmuje postawę bardziej refleksyjną. Widzi, że trudno wyjaśnić cierpienie Hioba, podać dla niego uzasadnienie. Ale zapewne Bóg ma w nim jakiś cel. Ma plan, którego nie pojmie ludzki rozum. Ten przyjaciel jest w pewnym stopniu stoikiem, przyjmującym za dany fakt, że cierpienie w świecie jest. Lecz jeśli jest, to musi mieć wpisaną w siebie jakąś celowość.
Pojawia się wreszcie argument religijny. Może po prostu Hiob zgrzeszył, bluźnił Bogu? Nie był mu posłuszny nie tylko w aspekcie moralnym, ale przede wszystkim religijnym. Unosił się pychą i miał za mądrzejszego od innych, a zwłaszcza od Stworzyciela. Może rzecz nie w złu czynionym ludziom, lecz w obrazie Boskiego majestatu, w pogardzie dla Jego chwały?
Niezwykle łatwo przychodzi nam, jak przyjaciołom Hioba, dokonywać podobnych racjonalizacji. Myślimy o sprawiedliwości jako o odpłacie, którą ujmuje nierozerwalna klamra zbrodni i kary. Jeśli jest kara, to musi wynikać ze zbrodni. A jeśli jest cierpienie? To pewnie zasłużone. Myślimy abdukcyjnie – od obserwowalnego skutku do założenia przyczyny. Szalenie łatwo jest myśleć w ten sposób o Bogu i Jego działaniu względem człowieka. Co jakiś czas wraca w przestrzeni publicznej dyskusja nad treścią rzekomej prawdy wiary o Bogu, który za dobre wynagradza, a za złe karze. Bóg Sędzia zostaje przeciwstawiony Miłosiernemu – tak, jakby te dwa aspekty były od siebie radykalnie różne. To fałszuje obraz Boga, czyniąc z niego bożka-buchaltera. Myśląc tylko o sprawiedliwości, łatwo zapomnieć, że dla Boga będzie ona zawsze znaczyć coś innego niż dla nas – że Jego sprawiedliwość jest nieczytelna bez dopełnienia Jej w ofierze syna. To intrygujące, że właśnie nam tak łatwo przychodzi postrzegać Go w ten sposób, choć przecież wiemy, że Pan wstąpił między nas ze swej miłości do ludzi i z solidarności z ich doczesnym cierpieniem. Uwznioślił je do aktu zbawczego. A my? Redukujemy je do rachunków winy i własnymi ustami wydajemy rzekomo Jego wyroki.
O ile mądrzejszy jest od nas Hiob, który nie odstępuje od Boga, zawsze głosi Jego imię, bo wie, że Bóg taki nie jest i nie może być. Wie, że nie złamał praw Bożych i ludzkich, wie, że jest bez winy, a zatem nie sposób uzasadnić jego cierpienia. Ono jest dosłownie bezcelowe. „Na życie Boga, co nie dał mi prawa, na Wszechmocnego, co poi goryczą, dopóki mam oddech w sobie, a w nozdrzach mam Boże tchnienie, usta moje nie wyrażą się podle, nie wyrwie się słowo podstępne. Dalekim od tego, by słuszność wam przyznać, jak długo żyć będę, twierdzę, żem czysty” (Hi 27, 2-5) – odpowie przyjaciołom. Gdyby tylko przyznał któremuś z nich rację, właśnie wtedy zbluźniłby przeciw samemu Bogu. Wykrzywiłby Jego oblicze na obraz człowieka i przypisał Mu racjonalność odpłaty, którą On się nie posługuje. Hiob wie, że Bóg jest inny, ale nadal nie rozumie tego, czego doświadcza.
*
Józefa wywalili z roboty. Pierwszego dnia przyszedł wczorajszy, drugiego na kacu, trzeciego jeszcze nawalony. Skończona zawodówka, kilka lat pracy w tym samym zakładzie – trudno szukać perspektyw na przebranżowienie z dnia na dzień. Wrócił do domu, dokończył wczorajszą flaszkę – nad pracą zastanowi się jutro. Wrócił do roboty. Przeprosił się z szefem, ten powiedział, że nawet rozumie, ale żółta kartka musi być, bo takie zachowanie jest niedopuszczalne i tylko się Józef naraża, a innych pracowników zresztą też. Z żoną też się przeprosił. To się da przecież skleić, tylko trzeba pracy i cierpliwości. Dadzą radę. Jeszcze będzie lepszy dzień.
Kleju starczyło do śmierci matki Józefa kilka lat później. Ojca nie było jeszcze od czasów, gdy Józef był Józiem. Właściwie nie było go wcale, a jak był, to bił – i Józka, i matkę, i Józkową siostrę. Do chwili, gdy wreszcie uciekli we trójkę i zamieszkali u dziadków. Tak to jakoś szło, dziadkowie zostawili dom, w którym Józek rósł na Józefa. Siostra poznała kawalera z miasta, pojechała za nim i prawie że słuch po niej zaginął. Aż do śmierci matki. Przyjechała z odrośniętymi siostrzeńcami, żeby uregulować sprawę domu, a przy braku testamentu było co regulować. Tak też uregulowali, że Józef z żoną musieli szukać nowego mieszkania. Sami nie mają dziecka, to na co im wielka chałupa?
Po przeprowadzce zaczęły się kłótnie – a to, że niezaradny, a to, że ona za dużo czasu w robocie siedzi. Za to z kolegami czas mijał, jakby go nie było. Większość upływała w odmiennym stanie świadomości. Nawet się nie zorientował, gdy pojawiła się druga kartka – teraz już czerwona. Tym razem dana przez żonę.
Kilkanaście lat, z których większość spędził między trzema posterunkami: ulicą, terapią i więzieniem. Gdy ktoś pytał, dlaczego nie wróci do rodziny, to – jeśli miał ochotę rozmawiać – mówił, że rodziny już nie ma.
Ma tylko Pana Boga. On przecież musi czegoś od Józka chcieć, skoro go trzyma przy życiu.
*
Nieistotne, jak ma na imię bohater tej historii. Czy żyje teraz, czy tysiące lat temu. Czy ma gdzie złożyć głowę, czy kryje ją przed chłodem i deszczem. Czy popełnił błąd, dwa, dziesięć, czy może wcale. Ta historia jest zawsze pisana z perspektywy cierpiącego człowieka.
Taka właśnie jest księga Hioba. To krzyk tego, który doznaje bólu i nie wie, czemu on przychodzi. Głos rozpaczy w zetknięciu z absurdem, ujętym w ramy niewyobrażalnych zakładów Boga z diabłem.
Człowiek doznający zła uruchamia całą swoją racjonalność, aby je zrozumieć. Wszelka próba racjonalizacji czy pedagogizowania cierpienia, uszlachetniania go i wpisywania w niego Bożej celowości będzie obrazą. Cierpienie jest czymś, co na człowieka spada zawsze wbrew Jego woli – także wtedy, gdy wynika z ludzkiej winy. W oczach Boga nie ma takiej winy, która wyrzuciłaby Jego dziecko na margines.
Adam i Ewa sprzeciwili się Bożej prośbie, ale to nie Bóg ich ukarał. Podjęli wolny wybór, którego konsekwencją było wygnanie. Także wtedy, nie chcieli Go słuchać, Bóg brał ich w opiekę, dając im synów. Jeden z nich zabił drugiego, a Bóg obdarzył ich kolejnym dzieckiem. Wygnał Kaina, lecz na jego czole wypalił piętno. Nie było ono symbolem zdrady, nie oznaczało kary dla zbójcy, ale wyróżniało Kaina, by nikt go nie zabił. Bóg dosłownie trzymał Kaina przy życiu. Wypisał na czole mordercy swe imię, zatroskał się o niego i obdarzył dziećmi. Jego potomkiem był Jabal – praojciec pasterzy, czyli pierwszych świadków Wcielenia Boga w człowieka. Historia wygnania Kaina znajduje swój finał w pokłonie Jezusowi, Synowi Bożemu.
Hiob był najmądrzejszym i najsprawiedliwszym z ludzi. Nie łamał prawa, nie krzywdził bliźnich, nie bluźnił przeciw Bogu. Hiob cierpiał bez winy i starał się pojąć dlaczego, zrozumieć Boże milczenie. Ale cierpienie jest nie do poznania, zaś Bóg nigdy nie milknie – On „nie działa zdradliwie, ni (…) praw niczyich nie łamie” (Hi 34, 12). Cierpienia się nie rozumie, a z pewnością nie stanowi ono Bożej kary. Cierpienie po prostu jest – jest tajemnicą.