Gwiazdy na czeskim niebie. Karlowe Wary
Wczoraj rozpoczął się 48. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Karlowych Warach – jedna z najstarszych tego typu imprez na świecie.
Czeski, a właściwie przez większość lat czechosłowacki Festiwal zorganizowano po raz pierwszy w 1946 roku (pierwsze dwie edycje bez konkursu, więc pierwszego zwycięzcę wyłoniono w 1948 r.). Odbywał się nieprzerwanie przez ponad 40 lat, aż nastąpił rozłam Czechosłowacji, w związku z którym o imprezie na kilka lat zapomniano. W 1994 Jiří Bartoška i Eva Zaoralová postanowili ją reaktywować, a efekty pracy ich oraz ich zespołu widzimy dzisiaj. Festiwal w Karlowych Warach uważa się za największy i najważniejszy w centralnej i wschodniej Europie. W ciągu dziewięciu dni filmy ogląda tu ponad 700 dziennikarzy, ponad 850 dystrybutorów, producentów i agentów sprzedaży. Publiczność rokrocznie liczy ponad 11000 widzów, a liczba sprzedanych biletów oscyluje wokół 120000. W tym roku ceremonię otwarcia uświetniło wiele gwiazd europejskiej i światowej kinematografii, a wśród nich John Travolta, Lou Castel, Vojtěch Jasný, Klára Issová czy przewodnicząca jury konkursu głównego, Agnieszka Holland. Imprezie towarzyszył specjalny pokaz filmu „Mood Indigo” („L’Écume des jours”) Michela Gondry’ego, który wraz z reżyserem miała prezentować odtwórczyni głównej roli, Audrey Tautou, jednak gwiazda w ostatniej chwili odwołała swój przyjazd. Jakby komuś brakowało postaci z filmowego firmamentu, w piątek do Karlowych Warów ma przybyć Oliver Stone, a swoje filmy prezentują tu osobiście również m.in. Paolo Sorrentino i Valeria Golino.
Na organizowanym tak blisko Polski festiwalu nie mogło oczywiście zabraknąć polskich akcentów. I nie idzie tu wyłącznie o prestiżową funkcję, jaką pełni Agnieszka Holland. Przewodniczącym jury konkursu filmów dokumentalnych jest szef Krakowskiego Festiwalu Filmowego, Krzysztof Gierat, a wśród członków jury drugiej najważniejszej po głównym konkursie sekcji – East of the West – znajduje się polski reżyser i producent, Piotr Mularuk.
Widzowie festiwalu mogą również obejrzeć polskie filmy – w sekcjach pobocznych pokazane zostaną „Drogówka” Wojtka Smarzowskiego, „Jesteś Bogiem” Leszka Dawida, „Kamczatka” Jerzego Kowyni i trzyczęściowy „Gorejący krzew” Agnieszki Holland; w konkursie dokumentalnym o zwycięstwo walczą „Rogalik” Pawła Ziemilskiego oraz „The Man Who Made Angels Fly” Wiktorii Szymańskiej; a w sekcji East of the West (debiuty i drugie filmy reżyserów z Europy Środkowej i Wschodniej) „Dziewczyna z szafy” Bodo Koksa i „Płynące wieżowce” Tomasza Wasilewskiego. Największe nadzieje pokłada się jednak w zgłoszonej do walki o laur w konkursie głównym „Papuszy” Krzysztofa Krauze i Joanny Kos-Krauze, którzy w 2005 roku wygrali festiwal w Karlowych Warach z filmem „Mój Nikifor”. Przed nim tylko jeden polski film zdobył Kryształowy Globus – „Ostatni etap” Wandy Jakubowskiej w 1948 roku. Był to pierwszy w historii zwycięzca tego festiwalu.
Filmowa oferta tegorocznego festiwalu w Karlowych Warach jest jednak tak bogata, że polskie produkcje mogą przepaść w tłumie innych hitów. Poza wspomnianym filmem otwarcia („Mood Indigo” Michela Gondry’ego) oraz wymienionymi „The Great Beauty” („La grande bellezza”) Paola Sorrentino oraz „Miele” Valerii Golino zaprezentowane zostaną m.in. „Phil Spector” Davida Mameta z Alem Pacino w roli tytułowej, „Killing Season” Marka Stevena Johnsona z Johnem Travoltą w głównej roli czy „Behind the Candelabra” Stevena Soderberga z powracającym do wielkiego aktorstwa po walce stoczonej z nowotworem Michaelem Douglasem w roli głównej. Nie brakuje również oczekiwanych premier w konkursie głównym, jak choćby „Honeymoon” („Líbánky”) Jana Hřebejka, „Bluebird” Lance’s Edmandsa czy „Sources of Life” („Quellen des Lebens”) Oskara Roehlera, a także filmów, o których było głośno podczas poprzednich festiwali, m.in. w Cannes („Heli” Amata Escalante, „The Congress” Ariego Folmana) czy Berlinie („Pozycja dziecka” Călina Petera Netzera, „Epizod z życia zbieracza złomu” Danisa Tanovicia czy „Gloria” Sebastián Lelio).
Jako że pierwszego dnia festiwalu nie ma jeszcze projekcji z konkursu głównego, a uwaga wszystkich skupia się na oficjalnym otwarciu i przybywających na nie gwiazdach, obejrzałem dwa filmy z innych sekcji. Pierwszym był zakwalifikowany do sekcji Horizon kazachsko-niemiecko-francuski obraz Emira Baigazina „Harmony Lessons” („Uroki harmonii”). Film opowiada o młodych chłopcach gnębionych w szkole przez agresywnego rówieśnika, przywódcę młodocianej, przestępczej bandy. Gdy oprawca zostaje zamordowany, podejrzenia padają właśnie na nich, ponieważ mieli motyw, a żaden z nich nie ma alibi. Policjanci próbują wymusić na każdym z nich przyznanie się do winy lub obarczenie nią gnębionego przyjaciela, by samemu uniknąć odpowiedzialności. Mimo ciekawego pomysłu i poruszanego przez twórców ważkiego problemu współczesnego świata, w którym uczciwi płacą za winy niegodziwców, film nie odciska piętna na widzu, co mogłaby sugerować przedstawiana w nim historia. Wciągające i efektowne momenty są przeplatane seriami długich ujęć, podczas których z ekranu wieje nudą, a zakończenie zupełnie niepotrzebnie nadaje dziwny, nieco oniryczny, a może raczej metafizyczny wydźwięk całej historii. Film pozostawia wrażenie niedosytu, odczucie zmarnowania potencjału, który drzemał w scenariuszu.
Drugim filmem był rosyjski obraz „Intimate Parts” („Intimnye mesta”) Natashy Merkulovej i Alexeya Chupova, biorący udział w konkursie East of the West. W filmie tym im dalej posuwamy się z historią do przodu, tym robi się dziwniej. Autorzy przedstawili równolegle biegnące losy kilkorga bohaterów, których łączą jedynie perwersyjne dewiacje seksualne (przykładowo jeden z bohaterów traci pociąg do żony i zaczynają mu się podobać najbrzydsze kobiety, jakie spostrzeże; inny bohater uświadamia sobie, że jest gejem, a obiekt jego uczyć okazuje się kochankiem jego ciężarnej żony). Mimo że obraz ma ciekawe momenty, czasem śmieszne, a czasem głębsze, to całokształt nie rzuci nikogo na kolana. Reżyserzy przedstawiają widzom katalog dewiacji, lecz nie podają przyczyn, nie stosują żadnego kryterium wyboru i nie puentują zaistniałych sytuacji. W efekcie dostajemy wyrywek z chaosu życia zwieńczony chwytem w stylu deus ex machina. Wydaje się, że twórcom zabrakło gatunkowej konsekwencji i reżyserskiego pazura. Być może gdyby trzymali się na przykład komedii lub pogłębili więcej scen i stworzyli dramat psychologiczny, a do tego zręcznie zakończyli całość, mógłby powstać przyzwoity film. Powstało zaś dzieło nieprzemyślane z paroma ciekawymi konceptami i zabawnymi momentami. Szkoda. Ale to dopiero początek festiwalu, a na objawienie trzeba czasem czekać do samego końca.