Franczak: Rozmowa remedium na lęk przed śmiercią
Dominika Tworek: Od kilku lat zawodowo wspierasz ludzi w kontekście śmierci. Towarzyszysz umierającym, ich bliskim oraz ludziom w procesie żałoby. Prowadzisz też ceremonie pogrzebowe. Zacznijmy od tych ostatnich – jak wygląda taki rytuał?
Anja Franczak: Bardzo różnie. Sednem mojego podejścia jest traktowanie każdej ceremonii indywidualnie. Chodzi o to, by ta uroczystość odzwierciedlała unikatowy charakter i życie zmarłej osoby. Jeśli tańczyła ona tango, może pojawić się muzyka Astora Piazzolli, a może stypa będzie miała charakter milongi. Jeśli jej ulubionym jedzeniem były ciasteczka czekoladowe, być może poczęstujemy nimi przybyłych. To banalne przykłady, ale pokazują, jak w ciepły i czuły sposób można wnieść do ceremonii pogrzebowej wymiar osobisty. W ten sposób wytwarza się coś pięknego, czego nie da się powtórzyć.
Gdzie odbywają się organizowane przez ciebie ceremonie?
Taka ceremonia może odbyć się na cmentarzu, ale może też – jeśli jest to pogrzeb z urną – w innym miejscu, nawet w ukochanym ogrodzie zmarłego. A dopiero potem urna zostanie pochowana na cmentarzu. Nie ma przeszkód, by osobista ceremonia współgrała z tradycjami religijnymi. Najpierw odbywa się część tradycyjna, czyli msza w kościele czy różaniec, a później ta bardziej osobista, w którą zaangażowani są bliscy. Ktoś może przeczytać swoją mowę, ktoś inny zagrać na instrumencie, a kolejne osoby mogą zaangażować się w wystrój wnętrz. Jednym z celów takich ceremonii jest otworzenie przestrzeni na to, aby otulić wynikający ze straty smutek i gniew całą gamą innych emocji, takich jak wdzięczność, miłość, poczucie połączenia z innymi ludźmi czy bezpieczeństwa we wspólnocie.
Pożegnanie ma pomóc w „łagodniejszym” przeżyciu żałoby?
To, jak ono wygląda, potrafi mieć bardzo silny wpływ na długofalowy przebieg żałoby. Bo my przychodzimy na pogrzeb z takim metaforycznym plecakiem. Jeśli ceremonia przygotowana jest w odpowiedni sposób, to w trakcie jej trwania dostajemy do naszego plecaka symboliczne kanapki – coś, co nas nakarmi, będzie wartościowe na naszej dalszej drodze, po co będziemy mogli sięgnąć w trudnych momentach. Natomiast jeśli ceremonia pogrzebowa nie jest prowadzona w sposób wspierający, w jej trakcie dzieje się coś, co odczuwamy jako nieludzkie czy krzywdzące lub jeżeli odbieramy ten rytuał jako pusty – w naszym plecaku lądują kamienie, które dodatkowo nas obciążają i utrudniają naszą dalszą podróż, bo do bólu wywołanego stratą dostajemy jeszcze negatywne wspomnienia tego dnia.
Dlatego tak ważne jest, aby osoba prowadząca rytuał pogrzebowy umiała świadomie poprowadzić go tak, aby miał pozytywny wpływ na dalszy przebieg procesu żałoby. A do tego potrzebna jest psychologiczna wiedza o żałobie. Takich szkoleń do tej pory w Polsce nie było. Ja, od zeszłego roku, zaczęłam zapraszać zagranicznych nauczycieli-celebrantów do prowadzenia warsztatów poszerzających to podejście.
Żałoba to proces składający się z pewnych etapów?
Żałoba to przede wszystkim bardzo indywidualny proces. Jest tyle rodzajów żałoby, ilu jest ludzi na świecie. Teorie, że żałoba składa się z etapów, były kiedyś – zwłaszcza w drugiej połowie XX wieku – bardzo popularne. Natomiast we współczesnym dyskursie naukowym (od mniej więcej 30 lat) odchodzi się od tego podejścia. Obecnie istnieje bardzo dużo różnych modeli, które opisują ten proces jako indywidualny i dynamiczny. Co prawda, są tematy i pytania, które pojawiają się u większości osób będących w żałobie, ale sposób ich zadawania, ich intensywność czy kolejność, w jakiej się pojawiają, są bardzo różne.
Niestety, w Polsce cały czas mocno trzyma się narracja o tych etapach. Między innymi dlatego, że przełomowe międzynarodowe publikacje nigdy nie zostały przetłumaczone na język polski. Na przykład bardzo ważna książka Williama Wordena „Grief Counseling and Grief Therapy” z lat 80. XX wieku, która opisuje żałobę w sposób nielinearny, ukaże się na polskim rynku dopiero w tym roku, czyli 40 latach od pierwotnej publikacji!
Wybitna psycholog Melanie Klein w swojej pracy opublikowanej w latach 40. XX wieku twierdziła: „W żałobie podmiot wchodzi w zmodyfikowany i przejściowy stan maniakalno-depresyjny i go przezwycięża”. Zgadzasz się z tym?
Na pewno nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że żałoba to jakiś rodzaj choroby czy zaburzenia. Należy ogromnie uważać, żeby nie patologizować tego doświadczenia. Żałoba potrafi być bardzo głębokim doświadczeniem, które dotyka sedna naszej egzystencji, konfrontuje nas ze śmiertelnością. W centrum tego procesu jest redefinicja relacji z osobą, która zmarła. Nie chodzi o to, żeby o niej zapomnieć albo żeby zamknąć ten rozdział życia i pójść dalej, czy żeby przepracować ten stan i osiągnąć wyjście z żałoby. Ważne jest postawienie sobie pytań: w jaki sposób możemy docenić to, że ta osoba nie tylko była, ale jest i zawsze będzie częścią naszego życia? Jak możemy utrzymywać z nią wewnętrzną więź, ale również – jak moje życie może się rozwijać dalej? Czy żałoba może mieć w nim miejsce, ale go nie dominować? Jeśli straciliśmy kogoś bliskiego, staje się to na zawsze częścią naszej biografii, naszej tożsamości i nie da się tego wykasować, ale to wcale nie oznacza, że ten temat już na zawsze będzie w centrum naszego życia.
Żałoba to bardzo złożony proces dostosowania się do nowej rzeczywistości. Zarówno zewnętrznie – bo kiedy zabrakło bardzo ważnej dla nas osoby, musimy wiele w naszym życiu zmienić – jak i na poziomie emocjonalnym i duchowym.
Smutek, bezradność, żal – te emocje od razu nasuwają mi się, gdy myślę o żałobie. Jakie inne dominują w tym polu?
Żałoba wiąże się z bardzo szerokim wachlarzem doświadczeń. Jako część tego procesu mogą się pojawić wszystkie znane nam emocje, nie tylko smutek, ale też na przykład gniew, ulga, wdzięczność, poczucie winy. Wszystkie te emocje potrzebują akceptacji i możliwości wyrazu. Dlatego w żałobie nie pomagają wszelakie próby pocieszania. Stwierdzenia typu: „Nie płacz”, „Bądź silny”, „Weź się w garść”. Czyli wszystko, co stara się blokować emocje, nie jest dobrym kierunkiem wsparcia.
Co zatem pomaga?
Najważniejsza jest gotowość do bycia z drugim człowiekiem w tej trudnej sytuacji. Większość ludzi, kiedy czuje się niepewnie, nie wie co powiedzieć i jak się zachować, reaguje unikaniem albo zaczyna mówić pustymi frazami, porównywać do innych historii lub podawać niechciane porady. A tutaj ważne jest, żeby wytrzymać własny dyskomfort i po prostu być dla tej drugiej osoby. Jeśli ona chce rozmawiać, to trzeba być otwartym na rozmowę, a jeśli nie chce – zaakceptować to. Zadawać pytania o potrzeby i towarzyszyć jej w tym, czego ona w danym momencie potrzebuje. Czasami jest to pomoc praktyczna, czasem wysłuchanie, a czasami warto zrobić razem coś miłego, aby odwrócić uwagę od bólu.
Co w procesie żałoby jest najtrudniejsze do przedefiniowania?
Dla jednych największym wyzwaniem będzie pozwolenie sobie na wyrażanie emocji, dla innych ogarnięcie codziennej rzeczywistości, a jeszcze inni nie będą wiedzieli, jak utrzymać dalszą więź ze zmarłą osobą. Jest jednak jeden punkt wspólny, który obserwuję u wszystkich. Ta trudność nie leży w samej żałobie. To problem na poziomie społecznym. Dotyczy tego, jak w naszej kulturze traktowana jest żałoba. Że brakuje na nią przestrzeni.
Uzmysłowiłam to sobie, kiedy sama weszłam w proces żałoby. Ludzie wokół albo unikali tego tematu czy spotkań ze mną, albo próbowali mnie pocieszać. Czułam społeczną presję, że muszę jak najszybciej wyjść z żałoby, wrócić do pracy. Byłam poddawana ciągłej ocenie – tego, co jest „normalne”, a co nie. O ile stosunkowo szybko udało mi się znaleźć ciepłe podejście do straty, która pojawiła się w moim życiu, to relacje międzyludzkie przysporzyły mi wtedy dodatkową warstwę bólu. W pewnym momencie stał się on nawet większy niż ból wywołany samą stratą. Wtedy zdałam sobie sprawę, że przez to, że jako społeczeństwo jesteśmy tak oddaleni od tematu śmierci. Kiedy się z nią stykamy, pojawia się przerażająco duża bezradność w pytaniu, jak się zachować.
Ludzie w żałobie spotykają się z całą masą oczekiwań – cudzych i własnych. Z przeświadczeniem, że żałoba to temat prywatny, że każdy powinien przeżywać ją indywidualnie, najlepiej w domu. Brakuje na nią miejsca w przestrzeni publicznej, brakuje grup wsparcia dla osób borykających się ze stratą, brakuje kompleksowej edukacji na ten temat.
A jak pracujesz z osobami, które mierzą się z własną śmiercią?
Dużo rozmawiamy o tym, jak wygląda proces umierania, jak możemy nawzajem wspierać się w tym doświadczeniu, jakie są objawy, które mogą się pojawić, jak na nie zareagować, jak zorganizować dobrą opiekę paliatywną, czym jest hospicjum. Bywam zszokowana, że pacjenci i ich rodziny nie zawsze dostają informacje od lekarzy o tym, co się dzieje na ostatnim etapie życia. Ostatnio miałam do czynienia z rodziną, w której chora osoba dostała skierowanie, z którego się bała skorzystać, bo nie wiedzieli, czym jest opieka paliatywna.
Co jest remedium na lęk przed śmiercią?
Kluczową rolę odgrywa otwarta przestrzeń do rozmowy. Rozmowa, bez tabu, w której można wyrażać wszystkie myśli, których się boimy czy wstydzimy, to najlepsze narzędzie do radzenia sobie z lękiem przed śmiercią.
Badacze kultury od lat mówią o tym, że śmierć jest współcześnie tym, czym w XIX wieku był seks – tematem tabu. Gdzie ty upatrujesz przyczyn zjawiska tabuizacji śmierci?
Źródło tabuizacji śmierci tkwi w różnych procesach, które miały miejsce w XIX i XX wieku – głównie w profesjonalizacji i technologizacji obszarów życia związanych ze śmiercią. Nie umieramy dziś we własnych domach, tylko w szpitalach, w związku z czym sam proces umierania jest mniej widoczny, nie jesteśmy już jego bliskimi świadkami. Kiedyś zmarłym opiekowała się rodzina, teraz zajmują się tym profesjonaliści z branży funeralnej. Temat śmierci zniknął więc z naszego pola widzenia.
Można o tym myśleć jako o sposobie na ochronę przed czymś, co jest bardzo trudne. Ale w ten sposób pozbywamy się możliwości kontaktu z tym, co jest nieuchronną częścią naszej egzystencji. Pchanie tematu śmierci w sferę, w której jej nie widać, tylko pogłębia społeczny lęk przed śmiercią. A zazwyczaj najbardziej boimy się przecież tego, czego nie widzimy, co jest nam nieznane.
Kiedyś osoba w żałobie ubierała się na czarno. Od lat obserwujemy zanik tej tradycji. To źle?
To ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony, takie widoczne oznaki żałoby mówiły społeczeństwu, że dana osoba jest w wyjątkowej sytuacji, że potrzebuje więcej zrozumienia i troski. To był sposób komunikowania potrzeb, stwarzający pewną ramę, która mogła – jak wszystkie obrzędy i rytuały tradycyjne – dać jakiś rodzaj stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa. Chociaż dostrzegam też pozytywy tego zaniku. Uważam, że nie wolno narzucać innym tego, jak mają wyrażać swoją żałobę. Jeśli ktoś chce robić to przez czarne ubrania, proszę bardzo, ale nikogo nie możemy do tego zmuszać.
Czy ty masz poczucie, że w ostatnich latach zaczynamy przełamywać tabu śmierci? W Polsce uznaniem i popularnością cieszą się książki, które są próbą zmierzenia się ze śmiercią bliskiej osoby, jak „Bezmatek” Miry Marcinow, „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” Marcina Wichy czy „Rok magicznego myślenia” Joan Didion.
Mam wrażenie, że coś powoli zaczyna się otwierać. Katalizatorem dla tych zmian była też pandemia COVID-19. Od jej początków temat śmierci stał się dużo bardziej obecny w przestrzeni medialnej. Kiedy kilka lat temu zaczęłam pracować jako towarzyszka w żałobie, jedynym momentem, w którym dziennikarze chcieli ze mną rozmawiać, był listopad. Dziś już tak nie jest. Ukazuje się też wiele publikacji i książek wokół tego tematu, a założony przeze mnie w 2020 roku Instytut Dobrej Śmierci cieszy się dużą popularnością. To są znaki, że jednak coś się zmienia.
„Żadnych łez i żadnej żałoby, wszystkich chcę widzieć w czerwieni, kobiety niech tańczą na stołach, do tanga dziś nie trzeba dwojga (…) Bliskim mów gdyby pytali, że chwilowo zmieniłam adres, że w niebie leczę duszę z silnego przedawkowania rzeczywistości” – to pośmiertny plan Katarzyny Nosowskiej, zapisany w piosence „Keskese”. Uważasz, że każdy z nas powinien przygotować się na własną śmierć?
Nie – każdy niech robi, co chce. Jeśli ktoś chce unikać tego tematu, to ma do tego prawo. Ale jeśli ktoś potrzebuje skonfrontować się ze śmiercią, to nie powinniśmy mu tego odmawiać. Problem pojawia się wtedy, kiedy ktoś szuka informacji na ten temat, poszukuje wspólnoty do dzielenia się doświadczeniem, a inni myślą, że to jest chore, dziwne czy makabryczne. My, w Instytucie Dobrej Śmierci, udostępniamy przestrzeń do rozmawiania o umieraniu. Organizujemy szkolenia, warsztaty, spotkania i debaty publiczne wokół tego tematu. Wszystko właśnie po to, żeby osoby, które mają w sobie taką potrzebę czy ciekawość, mogły znaleźć przestrzeń ku jej wyrażeniu.
Czy Polacy potrafią rozmawiać o śmierci?
Niektórzy tak, niektórzy nie. Nie widzę tutaj aż tak dużej różnicy między Polską i innymi krajami tak zwanego Zachodu. Może ogólnie w naszym racjonalnym świecie, w którym brak wiedzy jest postrzegany jako coś negatywnego, mamy za mało przestrzeni na tematy transcendentalne. Do rozmowy o śmierci potrzebna jest właśnie gotowość do braku wiedzy, niepewności i bezradności. Jak wyobrażamy sobie szerszy kontekst naszej egzystencji? Czym jest śmierć, czy jest coś potem? Wiele osób nie znajduje przestrzeni, w której można o tym rozmawiać, nawet jeśli w rodzinie jest osoba w terminalnym stadium choroby. A przecież śmiertelność to podstawowa właściwość naszej egzystencji. To ona nas wszystkich łączy. Śmierć jest fundamentalnie demokratyczna. Nie mamy na nią wpływu, nie zmienimy tego, że wszyscy umrzemy. Ale to, jak się wobec tego faktu zachowujemy, wzajemnie się wspieramy, czy potrafimy wejść w bliskość z innym człowiekiem w obliczu umierania – to już zależy od nas. I tutaj widzę duży potencjał do zmiany.
Dominika Tworek
Anja Franczak