Franciszek nie zrobi różnicy
Daleki jestem na ogół od popadania w nastroje defetystyczne. Pomimo tego, a także pomimo szacunku jakim darzę publicystykę „Kontaktu” oraz Ignacego Dudkiewicza, trudno mi zrozumieć optymizm, jakiemu dał wyraz na tych łamach przed dwoma tygodniami. Czy Franciszek ma szansę zmienić spojrzenie młodych Polaków na wyzwania współczesnego świata? Z pewnością nie w takim stopniu, w jakim chciałby i w jakim my byśmy tego oczekiwali.
Byliśmy podczas Światowych Dni Młodzieży świadkami rzeczy pięknych. „Fajnie sobie popatrzeć na te rozradowane grupy pielgrzymów na mieście. Na tę masową próbę zarażania naszych ulic entuzjazmem. Na tę różnorodność rasową i narodowościową, chwilowo upiększającą naszą skostniałą polską homogenię i homogeniczną polskość. Na to wyklęte multi-kulti w praktyce. Na tę teraz naprawdę namacalną powszechność Kościoła. Na to, co chyba najlepiej wyraził święty Paweł słowami: «Nie ma już Greka ani Żyda, obrzezania ani nieobrzezania, barbarzyńcy, Scyty, niewolnika, wolnego, ale wszystkim we wszystkich jest Chrystus». Na to wszystko, czego obserwacja we mnie wywołuje niekontrolowany uśmiech, a o czym pochlebne komentarze wysłuchuję od swoich niewierzących przyjaciół i znajomych. Fajnie jest!” – pisałem na Facebooku, obserwując przybyłych do Wrocławia uczestników dni w diecezjach. Kilka dni później w Krakowie ten obraz był jeszcze bardziej wyraźny, wielobarwny i imponujący. Doskonale więc rozumiem to poczucie rozdźwięku pomiędzy widokiem na Kraków ostatnich dni lipca a scenami obserwowanymi 1 sierpnia w Warszawie podczas marszu mającego rzekomo upamiętnić rocznicę zrywu 1944 roku, który – do czego zdążyli nas już przyzwyczaić organizatorzy – stał się kolejną okazją manifestacji nienawiści.
„Dzisiaj rano spotkałem chłopca w kurtce z Godłem Polski i z napisem: «Śmierć wrogom ojczyzny». Zapytałem, jacy ci wrogowie. Nie wiedział. Zawołał kolegów i przepiękną koleżankę – rzecznik (p)rasową. Chłopcy w liczbie kilkunastu nie mieli argumentów, oprócz argumentu «zaje*ać lewaka». Pani Rzecznik jednak próbowała. Dowiedziałem się na przykład, że była na ŚDM. Tam Franciszek – według niej – zachęcał do pomagania ludziom w Aleppo, a nie przyjmowania ich w Europie. Świadectwa dziewczyny z Aleppo nie słyszała. Drogi Krzyżowej też. A Jezus – «myślał racjonalnie i kazał walczyć i zabijać»” – pisał później na Facebooku ks. Bartek Rajewski.
Przytaczam te słowa, żeby pokazać, że te z pozoru dwa kontrastujące ze sobą światy, dwie zbiorowości – jedna, utożsamiana z chrześcijańską ideą miłości bliźniego, i druga, sprawiająca wrażenie jej kompletnego wypaczenia i zaprzeczenia, w pewnym miejscu się spotykają; że są ludzie, którzy z własnej woli i z przekonaniem znaleźli się w obu tych miejscach albo przynajmniej nie widzieliby w tym żadnej sprzeczności. Jako żywo przywołuje to we mnie obraz znany z kart Ewangelii – tłum witający wjeżdżającego na osiołku do Jerozolimy Chrystusa entuzjastycznym okrzykiem „Hosanna”, a po kilku dniach skandujący „Ukrzyżuj”, kiedy miał zapaść wyrok skazujący go na śmierć męczeńską. W obu przypadkach – tym współczesnym i tym sprzed dwóch tysięcy lat – trudno oszacować, w jakim stopniu dwie odmienne zbiorowości okazały się tożsame, ale z pewnością tu i tam znalazła się nieokreślona część wspólna. Jest to rzeczywistość trudna i niezrozumiała, ale z pewnością musimy się z nią zmierzyć.
Były tymczasem Światowe Dni Młodzieży w Krakowie światowymi dniami miłosierdzia. Nie ze względu na hymn, silne eksponowanie postaci św. Faustyny i Jana Pawła II czy kontekst roku jubileuszowego – albo nie przede wszystkim dlatego. To miłosierdzie było tam widać. To miłosierdzie wybrzmiewało w każdym przemówieniu Franciszka, który z ogromnym zaangażowaniem pokazywał nam jego wielowymiarowość. „Miłosierdzie jako uporczywy refren”, jak to określił Jan Turnau. Miłosierdzie, które realizować się musi w każdej najdrobniejszej sytuacji, ale przecież jakże konieczne jest osadzenie go również w kontekście globalnym. A tutaj, w świecie coraz bardziej brutalnym, w świecie wojen i prześladowań, miłosierdzie to także, a może przede wszystkim, otwarta postawa wobec uchodźców, o co Franciszek mniej lub bardziej stanowczo dopominał się w każdym w zasadzie z przemówień na naszej ziemi.
„Byłem przybyszem, a przyjęliście mnie” – prosta i jednoznaczna wykładnia Ewangelii, a jednak w chwili próby napotykająca u wielu wiernych na ogromny opór. Spotkałem w Krakowie młodych, którzy – urzeczeni obrazowością słów Franciszka o zejściu z kanapy czy papieską katechezą o życiu małżeńskim wygłoszoną z okna kurii przy Franciszkańskiej – na naukę dotyczącą chrześcijańskiej postawy wobec uchodźców reagowali kompletnym niezrozumieniem. „Papież ma złych doradców” – usłyszałem od jednego z uczestników ŚDM określającego siebie jako osobę o poglądach prawicowych.
„Jesteśmy powołani, aby służyć Jezusowi ukrzyżowanemu w każdej osobie zepchniętej na margines, by dotknąć jego błogosławionego ciała w człowieku wykluczonym, głodnym, spragnionym, nagim, uwięzionym, chorym, bezrobotnym, prześladowanym, uchodźcy, imigrancie. Tam znajdziemy naszego Boga, tam możemy dotykać Pana” – mówił Franciszek w płomiennym wystąpieniu wieńczącym piątkową Drogę Krzyżową na Błoniach. W chorym? Owszem. W uwięzionym? Może jeszcze. Ale w uchodźcy? W imigrancie? Boga? Ja widziałem, co oni wyprawiają na Zachodzie i jaki jest ich ostateczny cel – islamizacja naszego tradycyjnie chrześcijańskiego kontynentu! Tak myśli znaczna część młodzieży. Tak myśli również młodzież uczestnicząca w spotkaniach z papieżem. Nie cała, rzecz jasna, ale część zdecydowanie tak. Musimy zdawać sobie z tego sprawę.
Jesteśmy świadkami wzrostu prawicowych nastrojów wśród polskiej młodzieży. Wykazują to badania socjologiczne, wyniki kolejnych wyborów, znajduje to wyraz w hasłach i symbolice, która coraz częściej gości na ulicach naszych miast. „Nikt inny [jak Franciszek] nie jest w stanie na kilka dni tak całkowicie zawładnąć oczami i uszami całego polskiego społeczeństwa” – pisze z nadzieją Ignacy Dudkiewicz. Te kilka dni wydają się niczym w zestawieniu z regularną antyuchodźczą nagonką, którą karmieni są młodzi ludzie każdego dnia. Tej walki o dusze nie wygrywa póki co papież Franciszek, ale Korwin-Mikke, Kaczyński, Winnicki, Lisicki, Kolonko czy Warzecha, których głos jest dla wielu cenniejszy od słów Ojca Świętego. Mniej lub bardziej jaskrawe odcienie prawicowości stają się ważniejsze od Ewangelii. Uprzedzenie – większe od odwagi. Dobra Nowina wypierana jest przez złą nowiną.
„Dzisiaj my, dorośli, potrzebujemy was, byście nas nauczyli żyć razem w różnorodności, w dialogu, w dzieleniu wielokulturowości nie jako zagrożenia, ale jako szansy: miejcie odwagę nauczyć nas, że łatwiej jest budować mosty, niż wznosić mury!” – woła Franciszek, oczekując od młodych tego, z czym wielu z nich ma problem. Trudno też oczekiwać, że zrobi to papież, jeśli u części z adresatów swych słów może liczyć jedynie na obojętność, niechęć czy nienawiść (wiemy przecież, że są katolicy, którzy uważają go za wyklętego lewaka i życzą śmierci). Dziękujmy Bogu za Franciszka. Słuchajmy go. Słowem i czynem propagujmy jego myśl. Róbmy to, co możemy. A to, co wygląda na niewykonalne, powierzmy Opatrzności. W niektórych miejscach tylko Ona może jeszcze coś zdziałać.