Droga Julio,
Pozwalam sobie na poufałość, bo wierzę, że jesteś w miejscu, w którym wszyscy są już naprawdę braćmi i siostrami. Dopóki byłaś tutaj, nigdy bym się nie ośmielił mówić do Ciebie po imieniu, nawet gdybym miał okazję.
Ktoś kiedyś powiedział – był to, zdaje się, Nietzsche – że książki to listy do nieznanych przyjaciół. Tylko przy świadomości tego słowa, które do Ciebie piszę, nie zabrzmią jak nadęty literacki trick, nie staną się opartą na koncepcie laudacją. Jest to jeden z tych listów, które zawsze chciałem napisać, ale zamiast to zrobić, trzymałem go w szufladzie swojej głowy – zbyt długo. Chciałbym podziękować w nim komuś, kto wniósł w moje życie wiele ważnych treści, unikając przy tym przesadnie podniosłego tonu, którego ten ktoś tak nie lubił (mam jednak uzasadnione podejrzenia, że mi się to nie uda).
„Ile potrafisz nie zdobyć / ale odrzucić”. To fragmencik jednego z Twoich wierszy, który obok wielu innych zapisał mi się w pamięci, a który jednocześnie wydaje mi się kwintesencją tak Twojej twórczości, jak i światopoglądu. Chciałoby się napisać, że to myśl na przekór temu, co proponuje oszalały konsumpcjonizm, ale jest w tym coś więcej. Odrzuca się nie tylko rzeczy. Odrzuca się zaszczyty. Doświadczenia. Przekonania. Miejsca. Relacje z ludźmi, od których tak wiele oczekujemy, nie chcąc pogodzić się z ich wolnością. Wreszcie – odrzuca się słowa.
Każdy, kto kiedykolwiek próbował pisać, zna pokusę zaimponowania światu formą. Przeładowanie odniesień, językowe sztuczki, metafory tak wyjątkowe, że aż niekomunikatywne – piekło wyjątkowości. Potrzeba odwagi, żeby za narzędzie własnej poezji obrać prostą mowę, a to dlatego, że treść pozostaje wówczas naga. Efekty specjalne mogą ukryć intelektualną pustkę, zwykłe słowa – nie. Twoje wiersze są przejrzyste, mówią same za siebie, a przecież posiadają ten charakterystyczny ton, właśnie to, co nie poddaje się teoretycznym rozważaniom. Zawsze wydawało mi się, że Twoja poezja nie nadaje się do analizy, że łatwo ją w ten sposób okaleczyć. I tak, jak muzyka jest do słuchania, tak też wszystko, co napisałaś, wymaga przeżycia, bardziej niż interpretacji. To, swoją drogą, znacznie utrudnia mówienie o Twojej twórczości, więc wolałbym koncentrować się na jej wydźwięku filozoficznym, moralnym. Bo – jakkolwiek ton Twojego głosu uważam za pięknie dystyngowany – zawdzięczam Ci przede wszystkim nieustanne powroty do prób szukania dystansu wobec tego, co mnie spotyka.
Zastanawiałem się często, czy należy Cię więc nazwać ascetką i czy Twoja poezja do ascezy zachęca. Ostatecznie wydaje mi się, że nie. Myślę, że jesteś raczej orędowniczką rozsądnego korzystania ze świata. Miałaś okazję go poznać; tak bardzo przecież kochałaś Paryż, wiele lat spędziłaś w Stanach. Ceniłaś muzykę i malarstwo (znałaś je zresztą doskonale), spotkałaś wielu ludzi wielkich, którym, mimo własnej niezwykłości, przyglądałaś się z podziwem i szacunkiem, ale bez uwielbienia. Czasem mam wrażenie, że całe piękno świata oglądałaś jak film wyświetlany na wielkim ekranie. Życie to fascynująca historia, której jednak nie można zawłaszczyć, bo wymyka się dłoniom. Napisałaś: „O zielone winogrona / których nigdy nie spróbuję / bo moje głody są bardziej pospolite / niż głody moich snów”. Znaleźć granicę między rzeczywistymi potrzebami i pragnieniami serca a pożądaniem, które wypacza właściwy obraz „ja” – oto człowieczeństwo.
Na ekranie zwanym światem oprócz pięknych i wzruszających filmów pojawiają się jednak i te pełne grozy, wzbudzające przestrach i obrzydzenie. Lektura Twoich wierszy zawsze napełniała mnie poczuciem, że to zło nie może wejść w Twoje życie, że masz w sobie jakiś rodzaj siły, który czyni Cię bezpieczną. Wiem, że mówienie o tym w ten sposób może budzić podejrzenia, że uważam Cię za wyznawczynię stoicyzmu, choć chyba nie do końca o to chodzi. Jeśli rzeczywiście był to stoicyzm, to tylko zaangażowany w rozumienie; nie uchylałaś się zarówno od smutku, jak i od radości, ale były one przepojone refleksją, która stanowiła Twoje schronienie. Podobnie zresztą jak praca, o czym często mówiłaś wprost, a jestem za to bardzo wdzięczny. Zazwyczaj dowiadujemy się, że humanista „tworzy”, „pisze”, „czyta” – rzadko, że „pracuje”.
Julio, wierzyłaś w moc systematycznego wysiłku (też chciałbym uwierzyć na tyle, żeby go podejmować). Pytana o to, czym jest szczęście, mówiłaś właśnie, że to coś, co się wypracowuje. Uczymy się go przez całe życie („ośmiel się wreszcie powiedzieć / jak trudna jest radość”). Potrzeba pokory, wytrwałości i nadziei, by je osiągnąć. Nade wszystko zaś trzeba wyzbyć się lęku. Spokój Twoich ostatnich lat dowodzi, że to szczęście wznosi się ponad prostym zadowoleniem. I jeśli ma się pojawić dopiero na końcu drogi, niech tak będzie, skoro widać stamtąd sens.
W swoich „Powrotach” wspominasz bliskich wybitnych – Herberta, Szymborską, Miłosza i innych – mówiąc o nich z pozycji kogoś, komu dane było wśród nich przebywać, jakby umniejszając swoją własną rolę (bez histerycznego braku poczucia własnej wartości, co tylko potwierdza autentyczność Twojej postawy). Powracam do Twoich wspomnień, bo są ciepłe, pełne oddania i zrozumienia głębi tych postaci, poparte długoletnim doświadczeniem przyjaźni – dokument więzi. Być może mój list przeczyta ktoś, kto znał Cię na tyle dobrze, że mógłby stworzyć Twój literacki portret, abyś dołączyła do swoich przyjaciół. Portret inspirowany nie tylko samymi wierszami, ale i opowieścią, którą pisałaś, żyjąc tak pięknie i godnie.
Odeszłaś w czasie politycznego zamętu i narastającego społecznego konfliktu. Fakt, że w tych dniach próbowałem zapełnić powstałe po Tobie puste miejsce lekturą Twoich tekstów, uchronił mnie być może przed wieloma niepotrzebnymi słowami i gestami wobec tych, z którymi mi nie po drodze. Myślę, że Twoja poezja, uważnie odczytana i przeżyta, może stanowić bastion. Nie ciemny i surowy, lecz taki o grubych murach, a szerokich i jasnych korytarzach. I za ten piękny azyl, droga Julio, dziękuję.
***
Julia Hartwig
Życzenie
Być na równej stopie
nie tylko z ludźmi
ale i z roślinami przedmiotami z całym światem
być na równej stopie z bogaczem i z wydziedziczonym
z geniuszem i z nieudacznikiem
nie cofać się przed cudzą wielkością
Rembrandta mieć za brata a Pana Boga za ojca
wypić lampkę wina
z Nachtem Samborskim i z Potworowskim
powtarzać sobie muzyczne żarty Satiego i Ravela
Bacha kochać ale nie na kolanach
Pod gromem umieć zasnąć
i zbudzić się do następnej pogody
Nie dać bliskim duchom
żeby nas odstąpiły
***
Pozostałe teksty z bieżącego numeru dwutygodnika „Kontakt” można znaleźć tutaj.