Opowiadanie historii niedawnej, której świadkowie i uczestnicy jeszcze żyją, niektórzy zapomniani, niektórzy stale publicznie obecni, nie jest zadaniem łatwym. Mnogość narracji i spojrzeń inaczej interpretujących fakty, emocje, które się z nimi wiążą, bo to przecież nie historia dawna i obca, tylko moja, własna – z tego wszystkiego wyprowadzić trzeba opowieść zrozumiałą i uniwersalną. Zespołowi odpowiedzialnemu za wystawę stałą w Europejskim Centrum Solidarności chyba się to udało. Brak większej dyskusji komentującej ekspozycje świadczy o jej gładkości – jest poprawnie, bez kontrowersji.
Wielkim plusem wystawy w ECS jest przypominanie od samego początku, kto był najważniejszym aktorem historii Solidarności. Wyłożony stoczniowymi kaskami sufit, wózek Anny Walentynowicz oraz stojąca na samym wejściu tablica z postulatami strajkujących w sierpniu 1980 roku jasno wskazują na to, że to, co dziś przez wielu kojarzone jest tylko jako walka o wolność ojczyzny, u swoich źródeł było robotniczą walką o podstawowe prawa i warunki życia.
Kolejne części ekspozycji ukazują stopniowe włączanie się poszczególnych grup zawodowych i społecznych w Solidarność. Od zwykłych obywateli, przez akademickie autorytety, na dziennikarzach i artystach kończąc. Wzruszające jest śledzenie swoistej epidemii solidarności – widocznej zarówno w małych gestach, jak i wielkich czynach. Jest to jedna z lepszych części wystawy. Wydaje się, że udało się w niej uchwycić specyfikę tego momentu, bez górnolotnych słów i komentarzy, oddając głos, tak jak w dużej części ekspozycji, uczestnikom historii.
Historia Solidarności prowadzona jest do pierwszych częściowo wolnych wyborów w 1989 roku. Wydaje się to naturalnym punktem jej zakończenia, jednak odczuwalny jest pewien brak części ekspozycji dotyczącej tego co działo się potem. Wymagałoby to zapewne zmierzenia się z trudnymi i kontrowersyjnymi wydarzeniami, co do narracji prowadzonej przez ECS nie do końca pasuje. Wystawa kończy się więc wielkim napisem „Solidarność”, do którego każdy może dołożyć swoją biało-czerwoną karteczkę – prosto i symbolicznie.
Zapowiadane multimedialność i interaktywność ekspozycji, które coraz częściej wykorzystywane w muzealnictwie górują nad treścią, rozpraszając i przytłaczając, w ECS zostały wykorzystane rozsądnie i odpowiednio. Wyjątkiem są sale dotyczące życia codziennego w PRL-u oraz władzy. Milicyjna furgonetka, do której można wejść, replika pokoju z meblościanką, sali przesłuchań czy pustego sklepu mięsnego denerwują infantylizowaniem historii, sprowadzaniem do szeroko znanych klisz. O wiele lepiej wypadają momenty, które oparto na pewnym niedopowiedzeniu, na przykład więzienna cela, którą oglądać można tylko przez wizjer.
Ekspozycja Europejskiego Centrum Solidarności miło zaskakuje swoją formą. Posługując się często prostymi rozwiązaniami scenograficznymi, tworzy ciekawą całość, gdzie każda sala jest przemyślanym elementem. Kolejnym pozytywem jest również mnogość pojedynczych stanowisk multimedialnych dotyczących tego samego tematu – rzecz często pomijana przy projektowaniu wystaw. Co ważne ekspozycja jest jak na współczesne standardy dość oszczędna – wszystko można obejrzeć i przeczytać podczas jednej wizyty, co nie często się aktualnie zdarza.
Wystawa stała Europejskiego Centrum Solidarności to projekt całkiem udany. Poprawna, często oddająca głos uczestnikom historii narracja spełnia rolę edukacyjną, czasem odwołuje się do emocji, na jakiś czas zostaje w głowie. Taki sposób jej poprowadzenia wydaje się dobrym rozwiązaniem, patrząc na to, jaką rolę ECS ma spełniać. Może czasem prościej i łatwiej znaczy lepiej.