fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Dwa języki menela. „Dar meneli” Roberta Rybickiego

Utwory składające się na wydaną w kwietniu książkę poetycką Roberta Rybickiego funkcjonują jako seria silnych awangardowych gestów mających na celu rozsadzenie zastanego poetyckiego status quo. Czy są to gesty skuteczne? Czego domaga się, o co woła, o czym chce opowiedzieć „radosny menel pener/ żul i sutener”?

materiały prasowe

materiały prasowe


Twórczość Roberta Rybickiego sygnowana jest jednym z najwyrazistszych osobowych i osobistych podpisów we współczesnej polskiej poezji. U Rybickiego silne granice między codziennym doświadczeniem i poetycką działalnością przestają mieć rację bytu; literatura wylewa się poza wyznaczone marginesami miejsce i, (przynajmniej w założeniu) nieujarzmialna przez żadne teoretyczne projekty, przynależy po prostu do ogólnego strumienia życiowych zdarzeń oraz vice versa. Chciałoby się zatem powiedzieć, że dla Rybickiego poetą się jest, a nie tylko bywa, jednak w tym przypadku samo słowo „poeta” jest chyba niewystarczające – autor wydanego w kwietniu tomu „Dar meneli” to także happener, który chętnie gra z konwencjonalnymi wizerunkami zawartymi w kanonach instytucjonalnej „literackości”. Rybicki najlepiej czuje się w działaniach na pograniczu poezji oraz performensu i z tego względu jego występy na slamach (czyli dynamicznych, często opartych na improwizacji turniejach poetyckich) niemal zawsze robią na publiczności wielkie wrażenie. Niedawno miałem przyjemność podziwiać umiejętności twórcy na slamie organizowanym przez czasopismo „Mały Format”, na którym zaprezentował się w radykalnie awangardowej odsłonie – właściwie można było mówić raczej o pewnej dźwiękowej instalacji, tym świeższej i bardziej ekscytującej, że wytwarzanej z ogromną charyzmą oraz zaangażowaniem.
Anarchizujący, stale namierzający i przekraczający ramy literackiego pola, Rybicki stał się jedną z kilku kluczowych postaci polskiego środowiska poetyckiego; trudno się zatem dziwić, że wiele osób z niecierpliwością oczekiwało na zapowiadany od dobrych kilku lat nowy tom jego wierszy, a konkretniej – na jego polskie wydanie, jako że „Dar meneli” został już opublikowany trzy lata temu, ale w Czechach. Wzbogacona o obszerny zestaw nowych tekstów książka ukazała się wreszcie nakładem Biura Literackiego. Składające się na nią utwory funkcjonują jako seria silnych, awangardowych gestów mających na celu rozsadzenie zastanego poetyckiego status quo. Czy są to gesty skuteczne? Czego domaga się, o co woła, o czym chce opowiedzieć „radosny menel pener/ żul i sutener”?
Pytania te zadane są na polu startowym lekturowej gry, jednak już pierwsze wersy zmuszają nas do cofnięcia się o dziesięć pól, względnie – rzucenia pionkiem:

                                         Supermarket

spływa         jak tabliczka czekolady:
                                   stóg dendrytów.
[„Strzały znikną”]
Wyzwanie Rybickiego od razu rzucone osobie czytającej ma związek z kilkoma jednocześnie zainicjowanymi działaniami w językowo-znakowej tkance: wiersz będzie tu często alinearny, prowadzony przez wiele głosów na raz, wiersz będzie domagał się wytężonej uwagi, ale nade wszystko: wiersz będzie chciał jawić się jako rejestracja zmysłowej powierzchni doświadczenia, która obywa się bez metaforycznych konstrukcji. Retoryka oparta na konwencjonalnych tropach jest bowiem, jak pisze poeta nieco dalej, „mgłą na wysypisku Mitów” przyczyniającą się do wytworzenia eleganckiej iluzji dystansu, jakiegoś misternie wytworzonego labiryntu liter, w którym z rozkoszą gubimy się, by za ułamek sekundy, dzięki szybkiej pracy interpretacji, spokojnie wydostać się jedynym właściwym wyjściem. Rybicki buntuje się przeciwko takim autoreferencjalnym, odbywającym się w próżni działaniom poetyckim; język jest dla niego nie tylko systemem znaczeniowym, któremu nie można zaufać, lecz także żywotnym, ruchliwym mięśniem, nieustannie pracującą poznawczą maszyną. Autor „Daru meneli” wydaje się sugerować, że to co w istocie poetyckie – to znaczy antyretoryczne i antysymboliczne – rozpoczyna się dopiero w momencie zrozumienia konieczności zaangażowania obu tych języków. Tylko wprowadzenie ich w symultaniczne drganie spowoduje, że wreszcie (korzystając ze sformułowania Hansa Magnusa Enzensbergera) odrzucimy książkę i naprawdę zaczniemy czytać; w innym przypadku bowiem
czytanie jest zasłanianiem twarzy
[„Brąz bez deski”]
a możliwość złączenia poezji z doświadczeniem jest zaprzepaszczona. Stąd tak usilne, prowadzone wysokim literackim i egzystencjalnym kosztem, poszukiwania „jasnego, czystego głosu żula”, który „wyłania się z huku” fundowanego przez retoryczną ściemę.
Dwoisty język jest zatem zaangażowany w zmagania o wysokiej stawce: chodzi mianowicie o odkrycie formuły poezji, która w swojej poetyckości się nie zasklepi, ale – wręcz przeciwnie – przyczyni się do otwarcia i obdarzy nas zdarzeniem: nowym przeżyciem, nowym spotkaniem.
niech poezja bydzie wynikiem rozmowy
a nie samotnego grzebania w jazyku
poezja odwołana z funkcji wszelkich jazyka
poezja jako sama gestykulacja i mimika
zazdroszczę ptakom
[„Trasa śmieci”]
Języka, dopóki chce się pisać wiersze, w całości amputować nie można. Można go za to rozdwoić – ukazać jednocześnie jako (zepsuty) system i mięsień, albo spróbować pomyśleć język już to jako pieśń, już to jako niewerbalny gest. Stąd właśnie tak niezwykłym nośnikiem poetyckiego przekazu Rybickiego może być slam, który wymaga całościowego somatycznego zaangażowania. Ważną rolę w slamie może odegrać także żywiołowo reagująca publiczność, która nierzadko wpływa na przebieg performensu, przez co renegocjacji ulega skostniały układ twórca–bierny odbiorca. Mam wrażenie, że w ogóle próba gruntownej refleksji nad klasyczną poetycką dychotomią ja/ty odgrywa w tym tomie ważną rolę:
ja, które obleka się w Ty,
poza romantycznymi
uwarunkowaniami miłości,
poza wszelką konwencją,
poza nadzieją na zmianę,
zmianą.
[„W jednym momencie”]
Spotkanie, do którego chce doprowadzić Rybicki, nie ma swojego konkretnego celu i nie gwarantuje żadnej wymiernej korzyści. Jest raczej pełną, w pełni przeżytą konfrontacją dwóch istnień, które za sprawą wiersza nawiązują porozumienie w szczelinach języka, języków. Ja i ty to bardziej „jestem” i „jesteś”, na co autor zwraca uwagę w wierszu „***[urodzony]”; koncepcja podmiotowości ma tu zatem aspekt ściśle performatywny.
By w wierszu odbyła się omawiana konfrontacja „jestemów”, konieczne jest, aby podwójny język, który opracowuje wiersz, dobił do rubieży swoich zastanych własności i przekroczył je w awangardowym geście otwarcia. To dlatego dykcja Rybickiego jest stale w podróży – nazwy przystanków w niej zapisane są czasem w znanym nam alfabecie (stacje Młodożeniec, Tzara, Białoszewski), ale czasami składające się na tę nazwę znaki wydają się pochodzić z kosmosu, kołyski, karmnika (jak w wierszu „Lekcja poezji – śpiew czeskich ptaków”), śmietnika. Właśnie w tych dziwnych przestrzeniach wykształca się dumnie proklamowana przez Rybickiego poezja, która odrzuca wreszcie retorykę i staje tak blisko „rzeczyobraźni”, jak to tylko możliwe:
każde słowo niech będzie objawieniem!
niech będzie piękne jak sranie pod drzewkiem,
i to kurwa na kucaka, a nie
na tym zasranym klopie
[„rzeczyobraźnia”]
Nie ma niczego, co ma prawo pozostać poza obrębem życiotekstu; niczego, co można wyprzeć, niczego co wolno zamaskować retoryczną mgiełką słodkiego poetyckiego snu.
Menel czy żul, podstawowe poetyckie „jestem” tego tomu, staje zatem w poprzek rzeczywistości, ale nie ucieka z niej, a wręcz przeciwnie – chce w pełni doznać każdego z fenomenów, które ona przynosi. Żąda możliwego w tym sensie, że pragnie mieć udział we wszystkim, co w ogóle możliwe; jednocześnie zaś za wszelką cenę stara się opierać społecznym wymaganiom i restrykcjom poetyckiej mowy. Dwa języki łączą się w jednym śpiewie, bowiem
chyba tylko śpiew jednoczy słowo z ciałem,
kiedy się wraca do siebie przez dogmat,
dżunglę.
[„Brąz bez deski”]
To antydogmatyczne zjednoczenie jest być może istotą poezji Roberta Rybickiego.
***
Pozostałe teksty z bieżącego numeru dwutygodnika „Kontakt” można znaleźć tutaj.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×