Jesteśmy chorzy od kapitalizmu, kolonializmu i heteropatriarchatu. Ale czy to, jak na nie odpowiadamy, naprawdę nas uzdrawia? Czy nasze działania rzeczywiście przyczyniają się do dobrostanu ludzi wokół? Czy może, niechcący, odtwarzamy między sobą relacje, od których zaczęliśmy chorować?
– Zainab Amadahy
Purytanizm, w każdej swojej formie, jest trującym zarazkiem. Na pozór wszystko może wyglądać silnie i zdrowo. Ale trucizna po trochu pożera wszystko, aż skażona zostaje cała tkanka.
– Emma Goldman
Toksyczne kontury
Jest coś nieuchwytnego, co krąży w wielu radykalnych przestrzeniach, środowiskach i ruchach, wysysając z nich siły od środka. To rozkosz płynąca z poczucia, że jest się bardziej radykalnym niż inni, i zamartwianie się, że nie jest się wystarczająco radykalnym. To smutne zadowolenie, które czujemy, gdy wpychamy trwające dopiero wydarzenia w martwe kategorie. To czujne demaskowanie własnych i cudzych błędów i uchybień. To lękliwe pozowanie w mediach społecznościowych, niosące ekscytację lajków i gorycz zlekceważenia; to podejrzliwość i nieżyczliwość wobec tego, co nowe; to fakt, że ciekawość wydaje się naiwna, a potępienie – słuszne. Czujemy, jak to nieokreślone coś podnosi głowę, gdy dopada nas przymus działania w jedyny właściwy sposób, nienawidzenia właściwych rzeczy i czynienia właściwych gestów. To coś jest zawsze wrogie różnicy, ciekawości, otwartości i eksperymentom.
Zjawiska tego nie sposób wyczerpująco opisać, ponieważ nieustannie przepoczwarza się i powraca w nowych odsłonach. Problem nie w tym, że ludzie nie zdają sobie z niego sprawy – sądzimy, że osoby poruszające się w środowiskach radykalnych są go świadome. Jak pisze anarchistyczny badacz i aktywista Chris Dixon:
Zauważyłem, że kiedy tylko ten temat pojawia się w dyskusji, ludzie od razu potakują i zaczynają opowiadać okropne historie o wzajemnym zajeżdżaniu się w social mediach, o obsikiwaniu terytorium w organizacjach, o hierarchiach i statusie społecznym wśród aktywistów, o sekciarstwie i ogólnej atmosferze głębokiego przeświadczenia o własnej słuszności.
Publiczne rozmawianie o tym może być ryzykowne. Zawsze jest szansa, że uznają cię za liberała, przemocowca albo reakcjonistę. Rozmowy takie odbywają się więc między ludźmi, którzy już ufają sobie na tyle, by wiedzieć, że nie spotkają się automatycznie z podejrzliwością lub atakiem. Jest wówczas przestrzeń na stawianie pytań i słuchanie, na subtelności, niuanse i troskę, których tak często brakuje, gdy do głosu dochodzi skostniały radykalizm. Oto kilka z pytań, które postawiliśmy sobie w naszych badaniach: Czym jest ta siła? Którędy przebiegają jej kontury, jakie są jej źródła? Co ją wywołuje, co pozwala jej się rozprzestrzeniać? Jak można ją odpędzić i w jaki sposób ludzie uruchamiają inne od niej wzorce zachowania?
Skostniały radykalizm to jednocześnie postawa korygująca oraz sztywny sposób postępowania. Skostniały radykalizm koryguje w tym sensie, że próbuje poprawiać rodzące się ruchy, które widzi jako z gruntu ułomne. Korygować to widzieć wszędzie braki i traktować wszelkie walki i akcje jako wadliwe i niedostateczne. Jednocześnie skostniały radykalizm usztywnia: betonuje płynne praktyki, przekształcając je w niezmienne sposoby postępowania, przez co niszczy ich transformacyjny potencjał. Chociaż z daleka praktyki płynne i sztywne mogą wydawać się identyczne, przyzwyczajenia i procedury mogą wyssać z tych pierwszych wszystko, co dawniej czyniło je żywymi eksperymentami. Gdy górę bierze skostniały radykalizm i podejrzliwość, radość umiera.
[…]
Trochę strach jest mówić o zjawisku skostniałego radykalizmu. Przez cały czas pisania tej książki musieliśmy się mierzyć z obawami: a nuż okaże się, że jesteśmy w błędzie. Że pod jakimś względem, którego nie przewidzieliśmy, jesteśmy reakcjonistami, liberałami albo przemocowcami. Że ktoś odkryje, że nie mamy „słusznych poglądów”, że książka jest zbyt teoretyczna, albo niewystarczająco teoretyczna, albo romantyczna, albo pełna hippisowskich bredni, albo naiwna, albo bałamutna, albo problematyczna, albo liberalna, albo bezużyteczna, albo, albo, albo… Że złożenie naszych żałosnych myśli do publikacji doprowadzi do niekończących się upokorzeń. Naszym zdaniem ten strach pokazuje trwałość skostniałego radykalizmu i to, jak uruchamia on paranoję, narzuca autocenzurę i konformizm oraz w przewrotny sposób wzmacnia bezpodstawne poczucie własnej słuszności.
To oni
Tego rodzaju rozmowy toczą się już dość często. Skostniały radykalizm jest tajemnicą poliszynela: czymś, co ludzie wyczuwają, ale co mimo wszystko nadal trzyma ich w szachu. Co kształtuje pragnienia i ruchy w sposób, który odbiera im siłę – mimo że zdajemy sobie z niego sprawę – i trzyma nas w spirali lęku, strachu, podejrzliwości i przeświadczenia o własnej nieomylności. Dlatego nie można zaatakować skostniałego radykalizmu wprost.
Kiedy dyskutuje się o tej „tajemnicy”, bardzo często – za często! – ujawnia się ona tylko po to, by przybrać kształt argumentu moralistycznego, przy użyciu którego atakuje się osoby lub grupy. Problemem są tamci radykałowie, tam, nie tu, nie my. Niektórzy krytycy skostniałego radykalizmu widzą się w oderwaniu od niego lub ponad nim, tak jakby byli jedynymi, którzy dostrzegają istotę sprawy, podczas gdy inni poruszają się zamroczeni we mgle. Problem w tym, że taka krytyka powtarza powszechną postawę obecną w samym skostniałym radykalizmie: ktoś na monopol na prawdę i objawia ją innym, potrzebującym oświecenia. Mamy nadzieję, że uda nam się podejść do skostniałego radykalizmu w inny sposób, przyznając, jak łatwo jest się w niego osunąć, jak łatwo nadać mu bieg i nieopatrznie uruchomić.
Skostniałego radykalizmu – tak jak radosnego aktywizmu – nie da się zredukować do określonych ludzi i zachowań. Nie chodzi o grupę przebywających gdzieś dupków, którzy duszą ruchy społeczne i sprowadzają katastrofy. W zasadzie takie czujne poszukiwanie nieidealnych jednostek i zachowań – i demaskowanie ich na prawo i lewo – może być właśnie częścią skostniałego radykalizmu. Jako że jest on tajemnicą poliszynela, nie ma potrzeby, by o nim krzyczeć. Jest czymś na kształt oparów: dostaje się wszędzie, czai się w każdym z nas i skłania do usztywnienia naszych postaw, do zamykania się, do wrogości.
Nikt nie jest odporny na skostniały radykalizm, podobnie jak nikt nie potrafi całkowicie przeciwstawić się przyciągającej sile liberalizmu i innych wzorców myślenia narzucanych przez Imperium. Opary radykalizmu każą nam kasłać przekonaniem o własnej słuszności. Niektórzy czują się sprowokowani i atakują albo kulą się w sobie, inni wpychają w nas siłą lekarstwo na kaszel, ale nikt nie jest w stanie zatrzymać postępującej choroby. Jeśli o nas chodzi, to uważamy, że nie ma tu lekarstwa, nie ma maski gazowej, nie ma jednego rozwiązania. Są tylko poszukiwania i wspólne odkrywanie nowych i starych sposobów wpuszczania świeżego powietrza. Z tego samego powodu, dla którego nikt nie jest odporny na skostniały radykalizm, każdy może wziąć udział w jego rozpędzaniu.
Sądzimy, że aby skutecznie przeciwstawić się skostniałemu radykalizmowi, należy nie tyle przyszpilić go i zaatakować, ile raczej zrozumieć, czym jest, i nauczyć się go rozpraszać. Ponieważ uleganie skostniałemu radykalizmowi łączy się ze strachem, lękiem, wstydem – z naszymi najskrytszymi pragnieniami i sensem tego, kim jesteśmy i kim się stajemy – uważamy za istotne, aby podchodzić do wszystkiego z troską i empatią. Wymaga to również rozpoznania odmiennych wzorców i sprawienia, by stały się bardziej wyraziste – skostniały radykalizm zawsze gdzieś już się rozprasza, a gdzieś niedaleko zawsze już czuć powiew radości. Koniec końców uważamy, że pryncypialność można rozbroić przez wzniecenie, pielęgnowanie i wzmacnianie radości i pasji. Innymi słowy – przez rozpoznanie, jak możemy zmienić naszą własną sytuację, jak możemy dobrze się nawzajem traktować, wzajemnie słuchać, eksperymentować i wspólnie walczyć.
Tryb rządzenia
Skąd bierze się skostniały radykalizm? Z pewnością ma wiele źródeł. Koniec końców sądzimy jednak, że jest dziedzictwem Imperium. Niektórzy sugerowali nam, że skostniały radykalizm to przede wszystkim zjawisko eurokolonialne, czyli że najsilniejszy jest on tam, gdzie mocno trzyma się biała supremacja, heteropatriarchat i kolonializm. Podziały te tworzą wzorce relacji oparte na kryzysie i na niedostatku, jako że kapitalizm nieustająco wpycha ludzi i grupy we wzajemną rywalizację. Ale skostniały radykalizm nie naśladuje Imperium. Powstaje on w reakcji na Imperium, jest aspiracją, aby być idealnie antyimperialnym. Adrienne maree brown, z którą rozmawialiśmy, sugerowała, że skostniały radykalizm jest wykwitem strachu i przemocy:
NICK i CARLA: Co trzyma go przy życiu?
BROWN: Kultura, w której istnieje przekonanie, że jest tylko jeden jedyny sposób na świecie, aby być radykalnym, jeden sposób na zmianę świata.
NICK i CARLA: Co go wywołuje, inspiruje? Dzięki czemu się rozprzestrzenia?
BROWN: Dzięki terrorowi. My tu umieramy. Trwa tu nieustające zniszczenie. Myślę, że czujemy przymus natychmiastowego działania, dyscypliny i rygoru, aby móc stawić czoła temu potężnemu zagrożeniu dla naszego istnienia: rasizmowi, kapitalizmowi, zmianie klimatu, wszystkiemu. Czuję, że mamy potrzebę stać się armią.
Spustoszenie, które sieje Imperium, może wywołać potrzebę kontroli i dyscypliny typu wojskowego. Może rodzić zunifikowane wyobrażenie tego, jak być radykalnym, oraz kształtować poczucie, że powinniśmy być wrodzy i podejrzliwi wobec wszelkich sposobów postępowania innych niż nasz. Skostniały radykalizm ruguje z rzeczywistości nasze zabałaganione relacje i życie codzienne na rzecz jasnych linii podziału pomiędzy rzeczami dobrymi i złymi, radykalnymi i reakcyjnymi. W tym sensie importuje skłonności Imperium do korygowania, rządzenia, dyscyplinowania i kontrolowania, a jednocześnie przedstawia je jako środek wyzwolenia i rewolucji. Wiele radykalnych ruchów na Zachodzie (i gdzie indziej) uwikłało się w coś, co hiszpański intelektualista Amador Fernández-Savater nazwał modelem rządzenia:
W modelu rządzenia bycie aktywistą pociąga za sobą bycie złym na wszystko, co się dzieje – ponieważ nie powinno się dziać. Trzeba cały czas ścigać i demaskować innych, gdyż nie zdają oni sobie sprawy z rzeczy, które powinni rozumieć. Należy być zawsze sfrustrowanym, ponieważ temu, co istnieje, brakuje tego czy owego. Należy być zawsze zlęknionym, ponieważ rzeczywistość nieustająco zmierza w złym kierunku, więc trzeba ją ujarzmić, ukierunkować i naprostować. Przez to wszystko odtrącamy radość, nie umiemy się poddać chwili i porzucamy wiarę w istniejące w świecie siły.
W modelu rządzenia zawsze mamy wizję tego, co właśnie powinno się dziać. Nie sposób pogodzić jej z obecnością przy tym, co w rzeczywistości już się dzieje, i ze zdolnością dostrojenia się do transformacyjnego potencjału własnej sytuacji. W modelu rządzenia ludzie nigdy nie poświęcają się wystarczająco. Silvia Federici mówiła o tym, gdy z nią rozmawialiśmy:
Dlatego nie wierzę w koncepcję „samopoświęcenia”, w której samopoświęcenie oznacza, że robimy rzeczy sprzeczne z naszymi potrzebami, pragnieniami, potencjałem – i że dla pracy politycznej musimy sami siebie tłamsić. Było to częstą praktyką w ruchach politycznych. Ale praktyka ta wytwarza nieustająco niezadowolone jednostki.
Ponieważ skostniały radykalizm wywołuje poczucie obowiązku i powinności absolutnie wszędzie, cały czas mamy poczucie, że nie robimy wystarczająco dużo. W tym kontekście wypalenie w radykalnych ruchach nie jest po prostu zmęczeniem spowodowanym przez ciężką pracę – często jest to słowo-kod, za którym kryje się zranienie, wyczerpanie i zapaść nerwowa: „Spalam się, pierdolę to”. Drenują nas nie tylko długie godziny, ale również tendencje do zawstydzenia, lęku, nieufności, rywalizacji i perfekcjonizmu. Chodzi nam o sposób, w jaki tendencje te wysysają radość: niszczą potencjał do wspólnotowej kreatywności, eksperymentowania i przekształcania. Bardzo często powiedzenie, że jest się wypalonym, stanowi najbezpieczniejszą drogę, by zniknąć, wziąć sobie przerwę, zatroszczyć się o siebie i uciec od tej dynamiki.
Upadek i kontrrewolucja
Skostniały radykalizm często jest reakcją na upadek ruchów, które dawniej miały siłę do zmiany i poruszania rzeczywistości. Imperium ze swojej strony reaguje na ruchy rebelianckie i rewolucyjne, używając coraz to bardziej skomplikowanych form represji i kontroli. Inwigilacja, kryminalizacja i więzienie używane są, aby niszczyć zdolność do zrzeszania i organizowania się. Procesy zaciskania pasa i akumulacji prowadzą do coraz głębszego zadłużania się, podwyższają koszty życia i wpędzają w niedostatek. Pacyfikacja za pomocą przemysłu NGO pomaga przejąć i utemperować ruchy, tak by można było nimi zarządzać i by sprofesjonalizować ich organizację. To zawsze jest choć częściowo skuteczne: części ruchów zostają rozbite, przechwycone, podporządkowane i podzielone. W ten sposób to, co kiedyś było praktyką transformacyjną, może stać się zastygłym rytuałem, pozbawionym siły. Sebastian Touza daje przykład ze swojego doświadczenia w ruchach studenckich w Argentynie:
Myślę, że przesunięcia w stronę radości następują, gdy ludzie organizują się, aby działać w nowy sposób, ponieważ nadarza się nowa okazja do samoorganizacji albo też stare metody przestają być przydatne. Zostałem członkiem ruchu studenckiego na moim uniwersytecie pod koniec ostatniej dyktatury w Argentynie, w 1983 roku. Pamiętam pierwsze lata konsolidacji instytucji demokratycznych jako czas, kiedy eksperymentowanie było żywe. Ludzie mojego pokolenia nie mieli pojęcia, jak wygląda partia polityczna (po ośmiu latach dyktatury, w której partie były zakazane). Aktywiści chcieli rewizji wszystkiego, interesowały ich najróżniejsze pomysły na organizowanie się. Dziś jako profesor – dwa lub trzy pokolenia aktywistów studenckich później – obserwuję, że studenci mojego uniwersytetu są całkowicie przekonani, iż robienie rzeczy tak, jak je robią, to jedyna możliwa droga. Wszystkie pomysły dotyczące polityki jako eksperymentowania przepadły w ruchu studenckim, jeśli ruchem studenckim można nazwać tę zbieraninę ludzi, którzy rzadko wykraczają myślą poza linie swoich partii. Radość związana jest z umiejętnością otwarcia się na to, co nowe, z zainteresowaniem nowymi uczuciami i nowymi ideami, z różnymi potrzebami, ze sceptycznym stosunkiem do powtarzania rzeczy takimi, jakie są. Natomiast smutek wiąże się ze strachem przed przerwaniem bezpiecznej rutyny, która wielu osobom pozwala przetrwać, ale w której tylko nieliczni – a może nikt – mogą żyć pełnią życia i cieszyć się z tego, co robią.
W czasach upadku mamy do czynienia albo ze skłonnością do zamykania się, albo z tendencją do fiksowania się na starych strategiach i odziedziczonych formach aktywizmu. Ciekawość ścina się w pewność. Zablokowana zostaje zdolność eksperymentowania, z całym jego transformacyjnym potencjałem.
Niebezpieczeństwa porównań
Skostniały radykalizm może też dojść do głosu poprzez porównanie własnego położenia z sytuacjami dostrzeganymi w innymi czasie lub miejscu. W pewnym sensie przygnębiające może być słuchanie o miejscach, gdzie tkanka społeczna jest o wiele silniejsza, gdzie istnieją głębokie tradycje wzajemnego wsparcia albo gdzie walki przeciwko Imperium są widoczne, rozpowszechnione i intensywne. Może to wzbudzić poczucie, że ludzie wokół nas są zbyt ułomni bądź zbyt beztroscy, albo że naszemu własnemu światu czegoś brakuje. Że nie jesteśmy wystarczająco bojowi, silni, waleczni, troskliwi. Może się wydawać, że zmiana jest poza zasięgiem, za przepaścią nie do przeskoczenia. Prowadzić to może do cynizmu i pesymizmu oraz bezzasadnej pewności, że tu i teraz nie ma miejsca na radość i zmianę: rewolty mogą być powszechne gdzie indziej, ale tutaj wszystko jest pojebane; ludzie są bierni, nie ma żadnej prawdziwej walki.
W innym wariancie ta sama przepaść może wzbudzić chęć pielęgnowania własnego ogródka lub wycofania się do grona małych klik i grup, gdzie istnieje pozór bezpieczeństwa, pewności i przewidywalności: wokół nas wszystko jest zepsute, ale my możemy żyć naszymi pięknymi ideałami w naszym małym świecie. Jest to tworzenie alternatyw w odosobnieniu, a nie przez walkę, która łączy nas z innymi ruchami i formami życia.
Innym skutkiem może być proces niekończącego się poprawiania ideologii, która daje wyznawcom poczucie pewności, nieustająco wzmacniane poprzez rzekome błędy ludzi mających inny ogląd spraw: gdyby oni tylko to zrozumieli i widzieli to tak, jak my, wszystko byłoby inaczej. Te cyniczne, eskapistyczne i ideologiczne odpowiedzi na Imperium są całkowicie zrozumiałe. Sami często się tak czujemy. Zauważyliśmy, że zdarza się to zwłaszcza wtedy, gdy z lękiem oceniamy własne życie lub własną sytuację w odniesieniu do innych i w odniesieniu do uniwersalnego standardu radykalizmu.
Dobra polityka
Lecz dość! Lecz dość! Nie wytrzymam więcej. Zepsute powietrze! Zepsute powietrze! Ten warsztat, gdzie fabrykuje się ideały – zda mi się, śmierdzi od tych wszystkich kłamstw.
– Fryderyk Nietzsche
Miarka do mierzenia radykalizmu powstaje na różne sposoby, a jednym z nich jest koncepcja „dobrej polityki”. W wielu miejscach powszechnie mówi się dziś o ludziach lub grupach, że „mają dobrą politykę”. Co to właściwie znaczy: mieć politykę? Co się dzieje, gdy polityka staje się czymś, co ktoś ma, a nie czymś, co ludzie ze sobą dzielą i razem praktykują? Co się dzieje, gdy wspólne praktyki muszą być zawsze ogłaszane a to, że są dobre – ukazywane publicznie? W naszym przeświadczeniu „mieć dobrą politykę” coraz częściej oznacza: zajmować należyte stanowisko, mówić odpowiednie rzeczy, udostępniać najbardziej radykalne treści na Facebooku, Twitterze lub Tumblrze, piętnować właściwych ludzi jako niemających racji i żywić dobrze ukształtowane opinie. W tym sensie „mieć dobrą politykę” znaczy coś podobnego co „mieć dobre rozeznanie”. Kiedy rozeznanie staje się cechą, a nie wspólnotowym procesem opartym na ciekawości, zamiera.
Jesteśmy zachęcani – i często zachęcamy się nawzajem – by nosić naszą politykę i rozeznanie jak przypinkę, jako odróżniające nas znaczki. Kiedy polityka staje się czymś, co człowiek ma, jak styl ubioru, musi być widoczna, aby spełniała swoją funkcję. Działania trzeba nagłaśniać, stanowiska trzeba zajmować, a nasze życia codzienne muszą donośnie krzyczeć do siebie nawzajem. Nakłania się nas, byśmy robili kalkulacje co do naszych politycznych przynależności na podstawie tego, jak będą one widziane i przez kogo. Polityka staje się spektaklem do odegrania. Zjawisko to osiąga szczyty w internecie, gdzie udostępnianie właściwych rzeczy i powtarzanie właściwych słów staje się jedyną drogą poznawania się nawzajem. Grupy ludzi mają tendencję do zwracania się do wewnątrz i bezustannego oceniania samych siebie w stosunku do tych ideałów, a następnie do projektowania ich na zewnątrz oraz wypowiadania swoich intencji, wartości, programów i misji.
Ale skoro człowiek może mieć dobrą politykę jedynie w porównaniu do kogoś innego, kto jej nie ma, skostniały radykalizm przejawia skłonność do ciągłych porównań i pomiarów. Niejednokrotnie najlepszą drogą, by uniknąć poniżenia za brak dobrej polityki, jest znalezienie innych, którym brakuje bojowości, radykalizmu, antyprzemocowości lub realizowania jakiegoś innego ideału. Nasza własna polityka również nigdy nie może dorównać tym perfekcjonistycznym ideałom, więc bez przerwy jesteśmy wtłaczani w poczucie wstydu i strach.
Kiedy radykałowie atakują się nawzajem w grze w dobrą politykę, wynika to przynajmniej częściowo stąd, że w tej przestrzeni ludzie mogą mieć choć trochę władzy. Nawet gdy nie mamy siły, by zaszkodzić strukturom kapitalizmu czy białej supremacji, albo by uczestniczyć w walkach niosących zmianę, możemy zawsze zaatakować innych za bycie agentami Imperium i wmówić sobie, że te ataki same w sobie są radykalne. Naszymi przeciwnikami w grze w dobrą politykę i skostniały radykalizm nie są kapitaliści, biali suprematyści czy policja. Są nimi inni ludzie walczący o poprawne sposoby myślenia i zmagań z kapitalizmem, białą supremacją i policją. Porównywanie i ocena poszczególnych obozów i nurtów mogą być tak konsekwentne, że stają się w końcu celem samym w sobie: każde spotkanie z nowym nurtem działania obarczone jest nieufnością i zaczyna się od poszukiwania braków. Poznajemy wówczas innych – ich przekonania, przynależność, wartość – na podstawie tego, jak dobrze wytyczają swoje terytorium.
W tym znaczeniu skostniały radykalizm nie jest jednym nurtem politycznym, lecz tendencją, która przenika dziś wiele różnych radykalnych ruchów i środowisk. W niektórych wypadkach walutą dobrej polityki jest deklarowana (lub okazywana) gotowość do akcji bezpośredniej, udziału w zamieszkach, niszczeniu mienia i starciach z policją. W innych jest to umiejętność antyprzemocowej analizy, unikanie przemocowego języka i piętnowanie osób, które dopuszczają się przewinień w tych dziedzinach. W jeszcze innych środowiskach jest to umiejętność unikania pracy i przetrwania bez zakupów lub płacenia za mieszkanie. Gdzieniegdzie jest to przywiązanie do określonej wizji lewicowości lub rewolucji, a jeszcze gdzie indziej – przekonanie, że lewica jest martwa, a rewolucja to głupia fantazja. W niektórych miejscach jest to udział w wielkiej liczbie projektów albo bycie włączonym w szeroką sieć radykalnych działaczy. W każdym z przypadków w danym środowisku istnieje skłonność do pogardzania zaangażowaniem i wartościami innych oraz do wytykania im braków. W skrajnym przypadku tworzy to jakąś formę sekciarstwa, która żywi się samym aktem bycia sekciarzem.
Każdego przybysza umieszcza się od razu w pozycji dłużnika: jest on winny zaangażowanie, samopoświęcenie i prawidłową postawę, którą nieustająco musi udowadniać. Czy jest to aktywne użycie antyprzemocowego języka, rewolucyjny zapał, nihilistyczne oderwanie, czy niewypowiedziane normy dotyczące stroju – ci, którzy nie znają oczekiwań środowiska, są od początku skreśleni, chyba że „nadrobią braki” i dostosują się. Na różne sposoby, subtelne i jawne, będą atakowani, wyśmiewani i wykluczani za to, że robią coś źle, nawet gdy należą do grup, które „dobra polityka” powinna wspierać, czyli wtedy, gdy nie mają formalnego wykształcenia i nie zetknęli się z radykalnymi środowiskami, ale zależy im na walce.
Żadna z tych uwag nie ma sugerować, że powinniśmy być bardziej tolerancyjni dla opresji, że radykalne linie polityczne są niesłuszne, a radykalne praktyki zepsute lub złe. Pisanie analiz, wskazywanie błędów i udział w konfliktach – to wszystko jest niezbędne. Aby rozbroić skostniały radykalizm, nie mamy nawoływać do „dania sobie spokoju”, do „zamknięcia dzioba i zajęcia się działaniem” albo do „bycia spontanicznymi”. Nasza zdolność, aby zakwestionować i oduczyć się zachowań przemocowych, aby brać udział w akcji bezpośredniej, aby nie sprzedawać swojej pracy i nie płacić czynszu – wszystko to pogłębia rysy na pancerzu Imperium. Wszystko to może być częścią radosnej transformacji. Ale wszystkie te praktyki mogą się także stać miarkami do porównania i oceny, które kończą się umniejszaniem innych praktyk i zniszczeniem potencjału, jaki niesie ze sobą wspólnota.
Kiedy polityka porusza się w skostniałym świecie określanym przez prymat widoczności i sztywności, istnieje cała gama spraw, które się nie liczą i nigdy nie będą się liczyły, Są to niesamowite rzeczy, które ludzie robią, gdy nikt nie patrzy; wzajemne wsparcie i troska pielęgnowane po cichu i bez uznania; zawahanie i niepewność pojawiające się w zetknięciu z innymi sposobami życia i walki; wszelkie akty oporu i sabotażu, które pozostają w ukryciu; powolne zmiany zajmujące lata lub dekady; wszystkie nieuchwytne, radosne ruchy; walki, których nigdy nie da się do końca opisać słowami albo pokazać publicznie. Skostniały radykalizm przeszkadza we wspólnym uczeniu się, słuchaniu i zadawaniu pytań, w odwracaniu naszego podporządkowania (naszych głęboko osadzonych nawyków). Blokuje trudny proces zdrowienia, powstrzymuje odkrywanie odpowiedzialności i kształtowanie naszych relacji na podstawie zaufania i troski. Gra w „dobrą politykę” niebywale utrudnia bycie osobą pokorną, uważną i kreatywną, bo tych cech nie da się „posiadać”. Nie można posiadać wspólnych radosnych idei, można je co najwyżej wspólnie tworzyć i podtrzymywać. To wspólne siły, które wrastają w relacje i przenikają walki niosące zmianę. Kiedy obnosimy się z nimi jak z orderami albo przechwytujemy jako tożsamość, umierają, oderwane od procesów i relacji, dzięki którym żyją.
Skostniały radykalizm dusi radość: wysusza energię witalną, narzucając zewnętrzne normy i standardy oraz dając pożywkę niepewności i lękowi. A najbardziej tragiczne jest to, że przekształca radykalizm, którym można żyć i który niesie zmianę, w duszący ideał. Ideał ten przypomina horyzont – zawsze widoczny, lecz odległy i wciąż poza zasięgiem.
Takie tendencje skłoniły wielu do porzucenia radykalnych środowisk. To jest właśnie zawężenie możliwości powodowane przez skostniały radykalizm: można albo dalej działać w duszącej i wyniszczającej atmosferze, albo odejść i próbować żyć takim życiem, jakie oferuje Imperium. Dla wielu nie jest to żaden wybór, gdyż aby przeżyć, muszą oni trzymać się tych samych przestrzeni, w których zapanował skostniały radykalizm. W tym znaczeniu skostniały radykalizm może być śmiertelny. Jednocześnie wysiłki, aby to wszystko odwrócić, już mają miejsce i wielu ludzi zaczyna debatę o przezwyciężeniu niektórych takich tendencji w swoich środowiskach. Inni uciekają od środowisk cechujących się szczególnie wyraźnym radykalizmem, aby tworzyć coś nowego na marginesie Imperium i zarazem na marginesie tego rodzaju radykalnych grup. Biorą na pokład kilkoro przyjaciół i czasami udaje się im zbudować spokojniejszą alternatywę oraz przyczółek, który umożliwia powstanie nowych form ruchu i odnawia zduszone możliwości. Wpuścić świeże powietrze można na wiele sposobów. Skostniały radykalizm jest tylko jedną z wielu tendencji, nawet jeśli teraz jest tendencją dominującą. To dlatego w niniejszej książce zaczęliśmy od radosnego aktywizmu – i właśnie na nim się skupiliśmy.
Tekst pochodzi z książki „Joyful Militancy. Building Resistance in Toxic Times” („Radosny aktywizm. O budowaniu oporu w toksycznych czasach”) autorstwa Nicka Montgomery’ego i carli bergman. Jest to skrócony czwarty rozdział książki, zatytułowany „Stifling Air, Burnout, Political Performance”.
Tłumaczenie fragmentu: Marta Tycner. Przekład przejrzał Hubert Walczyński.